tag:blogger.com,1999:blog-77479044000520215672024-03-04T10:15:25.387+01:00RYBIEUDKA blogO tym i o owym...
fantastyka, komiks, historia i inne takieMaciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.comBlogger384125tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-54450385506736627912018-05-15T18:16:00.001+02:002018-05-15T18:16:07.084+02:00Taka sytuacja...<div style="text-align: justify;">
Bardzo, bardzo długo zbierałem się do tego wpisu. Może nawet za długo. Ale jednak jest, powstał, istnieje już nie tylko w mojej głowie, ale także migocze na ekranie Twojego komputera czy telefonu. Prawda jest jednak taka, że czasem trzeba sobie powiedzieć dość: i chyba właśnie taki moment przyszedł dla RYBIEUDKA blog, który niniejszym przechodzi w stan uśpienia. Może nawet wiecznego. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
I tu leży trudność: nie jest łatwo machnąć ręką na mnóstwo pracy i emocji włożonych w zawartość bloga. Ponad osiem lat, ponad 380 recenzji książek i komiksów (a trafiły się i filmowe czy muzyczne), mnóstwo fajnych komentarzy i niewielka, ale wierna grupka czytelników – trudno o tym nie myśleć i się z tym pożegnać. Nie wspominając już, że dzięki blogowi poznałem mnóstwo fantastycznych osób, czy podjąłem współpracę z Fantastą, Szortalem czy PHW. Niestety, czasu coraz mniej, obowiązków coraz więcej, a i z radością z pisania bywa różnie. Gdy dodamy do tego pojawiające się co jakiś czas wyrzuty sumienia związane z permanentnym brakiem aktualizacji wniosek mógł być jeden – czas zamknąć ten teatrzyk.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wszystkim, którzy tu zaglądali, którzy czytali i komentowali moje teksty ogromnie dziękuję. Mam nadzieję, że mieliście frajdę z lektury, że Was poruszyła, rozbawiła czy sprowokowała do jakieś myśli. A jeśli dzięki mojej recenzji trafiliście na książkę lub komiks, który Was zachwycił – moja misja została spełniona :) Jeszcze raz: dziękuję! Tak całkiem z pisaniem się nie rozstaję: co jakiś czas będzie mnie można poczytać na łamach <a href="http://szortal.com/subiektywnie">Szortalu</a> (a może i <a href="http://fantasta.pl/">Fantasty</a>, kto wie?), po prostu: teksty nie będą już trafiać tutaj. Nieźle trzyma się też mój piwny profil na facebooku -<a href="https://www.facebook.com/rybieudkawpiwie/">RYBIEUDKA w piwie</a><span id="goog_350875143"></span><a href="https://www.blogger.com/"></a><span id="goog_350875144"></span>. Zapraszam więc do śledzenia wyżej wymienionych. I jeszcze raz: dzięki i do zobaczenia!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Maciej</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-7803016838030550822018-04-25T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:43:15.249+02:00Rat Queens. Tom drugi: Dalekosiężne macki N’Rygotha – Kurtis J. Wiebe, Roc Upchurch, Stjepan Šejić - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiYMeH1_I6PisVowuMguCifJqFj64DmiQM1chBznhJlL2nCaBwzRBkIwg-DJW53y7rwMn3A_2C_0hg2PteblCsuA5IHtEZ0DTDITvK2uwv2uWlds1wSDdtbdw7JggoZX3_6BDdUC-M8bc/s1600/Rat+Queens+2+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="980" data-original-width="634" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiYMeH1_I6PisVowuMguCifJqFj64DmiQM1chBznhJlL2nCaBwzRBkIwg-DJW53y7rwMn3A_2C_0hg2PteblCsuA5IHtEZ0DTDITvK2uwv2uWlds1wSDdtbdw7JggoZX3_6BDdUC-M8bc/s200/Rat+Queens+2+1.jpg" width="129" /></a><i>Dalekosiężne macki vs okazałe jądra</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przy okazji recenzowania pierwszego tomu „Rat Queens” zwracałem uwagę na fakt, że nie ma na polskim rynku komiksowym wielu serii (szczególnie zza Oceanu), które prezentowałyby luźne, humorystyczne podejście do konwencji fantasy. Seria Kurtisa J. Wiebego i Roca Upchurcha była więc pewnym powiewem świeżości, prezentując stylistykę znacznie odbiegającą od frankofońskiego ujęcia tematu. Przerysowane, rubaszne i ociekające nieco przaśnym humorem przygody czterech najemniczek zrobiły jednak całkiem niezłe wrażenie. Pozostawało tylko czekać, na to, czy drugi tom utrzyma poziom początku serii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPzC-IDM0fr-mlWIyZE7_W1wyy9PJHadb1Mu0MDqFK_if0DwfITlWNIwnOhHyHVjJw5B9HblOil2A2gOYbA1K8VCuTxGHv3ja6gMz4X1OeMJyBJh0A9rWeYh98Y9m8eN4pt6RQW2giyFE/s1600/Rat+Queens+2+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1041" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPzC-IDM0fr-mlWIyZE7_W1wyy9PJHadb1Mu0MDqFK_if0DwfITlWNIwnOhHyHVjJw5B9HblOil2A2gOYbA1K8VCuTxGHv3ja6gMz4X1OeMJyBJh0A9rWeYh98Y9m8eN4pt6RQW2giyFE/s200/Rat+Queens+2+2.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
W przypadku bądź co bądź humorystycznych „Rat Queens” życie postanowiło uczynić premierę nieco pikantniejszą – komiks trafił bowiem do drukowanego katalogu Non Stop Comics pod tytułem „Okazałe jądra N’rygotha”. Choć okoliczności przekształcenia się dalekosiężnych macek w okazałe jądra pozostają nie do końca jasne, nie da się ukryć, że pomyłka(?) całkiem nieźle pasuje do charakteru tego tytułu. Zresztą, nawet w związanych z wydawnictwem mediach społecznościowych pojawiły się głosy chętnych do zakupu wydania z „błędnym” tytułem. Jest to też świadectwo tego, że pierwszy tom cyklu spotkał się z uznaniem komiksowej publiczności. „Dalekosiężne macki N’Rygotha” – bo tak brzmi poprawny tytuł drugiego albumu „Rat Queens” – są bardzo spójne z tym, co znaleźć mogliśmy w tomie pierwszym. Kurtis J. Wiebe sięga więc po zgrane do bólu schematy rodem z gier fabularnych, rozkłada je na części pierwsze, po czym wrzuca w świat naszych bohaterek. Sporo w tym parodii, dystansu do konwencji i traktowania jej z przymrużeniem oka. Co więcej, choć „Rat Queens” ociekają niewybrednym humorem, dosadnym słownictwem i licznymi seksualnymi aluzjami, a sam język jest na wskroś współczesny (co pewnie jest też do pewnego stopnia zasługą tłumaczących ten tytuł Kamila i Mai Śmiałkowskich), nie mamy poczucia, że autor się w jakiś sposób wygłupia. Komiks Upchurcha wypada w tej materii zaskakująco wręcz naturalnie, bijąc na głowę choćby często chwalonego za humor „Deadpoola” Posehna i Duggana. Nie dość, że jest zabawniejszy, to nie zbliża się choćby do granicy żenady, o jaką komiksy z Najemnikiem z Nawijką niejednokrotnie się ocierają. Wracając jednak do Szczurzych Królowych, jak już wspomniałem, drugi album tej serii to kolejna relatywnie zamknięta przygoda. Warto pochwalić Wiebego za świetne zbalansowanie głównego wątku historii i całkiem licznych retrospekcji. Te drugie są o tyle ważne, że nie tylko pozwalają nam wciąż poznawać nasze bohaterki i ich przeszłość, ale także stanowią klucz do zrozumienia fabuły. Ta zaś jest dynamiczna, bez specjalnego przegadania, obfitująca w kilka mocnych scen. Czasem można co prawda na chwilę zgubić wątek, ale na dobrą sprawę to, co obserwujemy w kadrach, jest na tyle wyraziste, że w żaden sposób nie zaburza lektury.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4L5S1OKp6z8dAxApRiRFmU910RrUCzPOkfAyIiD-n0WHZEWaUSuTOtmTgrTwdrw0but_sxl_Xuai2-4jp7gtWrQavPyaKISK2pRL01MEx0I7qvC8M7Jp6jSI-yVuaSkFckuMNCrnrXRw/s1600/Rat+Queens+2+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1041" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4L5S1OKp6z8dAxApRiRFmU910RrUCzPOkfAyIiD-n0WHZEWaUSuTOtmTgrTwdrw0but_sxl_Xuai2-4jp7gtWrQavPyaKISK2pRL01MEx0I7qvC8M7Jp6jSI-yVuaSkFckuMNCrnrXRw/s200/Rat+Queens+2+3.jpg" width="130" /></a>Po raz kolejny znakomite wrażenie robi oprawa graficzna. O przykuwającym wzrok stylu Roca Upchurcha pisałem już poprzednio – nic się w tej materii nie zmieniło. Wciąż mamy do czynienia ze znakomicie przemyślanymi i narysowanymi planszami, które zdobią konsekwentnie szkicowane postacie. Tom drugi przynosi jednak także zmianę rysownika (generalnie to dość częsta sytuacja dla tego tytułu o burzliwej historii wydawniczej). Po tym jak oryginalny rysownik serii został aresztowany, pałeczkę (ołówek?) przejął Stjepan Šejić, znany choćby z ilustrowania „Witchblade”. Trzeba przyznać, że z perspektywy lektury całego albumu zmiana ta nastąpiła wyjątkowo płynnie. Obaj artyści prezentują dość zbliżony styl, zaś różnice niwelowane są przez spójne na przestrzeni całego albumu tuszowanie i kolorowanie. Wizualnie „Dalekosiężne macki N’Rygotha” prezentują się więc wyjątkowo atrakcyjnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1Cb0s7EQ0VWU2TsCPJWMOqRhRApX131wsT7mAa2Rqp9x-zOHpXFkeZzsvuA6-CwQ-W-xNaMznOJvJS9mC8orNIOGWLCJK_q3RaAyRm3H3MkZxBHYi-cxcPjQGEF5RtZoRsq4qZ2kza-0/s1600/Rat+Queens+2+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1041" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1Cb0s7EQ0VWU2TsCPJWMOqRhRApX131wsT7mAa2Rqp9x-zOHpXFkeZzsvuA6-CwQ-W-xNaMznOJvJS9mC8orNIOGWLCJK_q3RaAyRm3H3MkZxBHYi-cxcPjQGEF5RtZoRsq4qZ2kza-0/s200/Rat+Queens+2+4.jpg" width="130" /></a>Muszę przyznać, że choć pierwszy tom mi się podobał, po drugi tom „Rat Queens” sięgałem z umiarkowanym entuzjazmem. Wystarczyło jednak zaledwie kilka stron lektury, aby poczuć radość z obcowania z naprawdę niezłym komiksem – czystą, rubaszną, przesyconą czarnym humorem i niczym nieskrępowaną rozrywką. Bardzo niechętnie przerywałem lekturę, zaś jej zakończenie wywołało lekki niedosyt. Cieszy więc, że polski wydawca nie zwalnia tempa i kolejnego tomu „Rat Queens” możemy spodziewać się już w maju. Myślę, że zdecydowanie jest na naszym rynku miejsce na tego typu serię – tym bardziej, że sporo dla siebie znajdą w niej choćby (niekoniecznie będący za pan brat z komiksami) miłośnicy gier fabularnych…. A także każdy, kto ma ochotę po prostu się pośmiać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Dalekosiężne macki N’Rygotha</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Rat Queens</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Kurtis J. Wiebe</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Roc Upchurch, Stjepan Šejić</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil i Maja Śmiałkowscy</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Rat Queens, vol.2: The Far Reaching Tentacles of N’Rygoth (Rat Queens #6-10)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Non Stop Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Image Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: luty 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 136</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Format: 170x260</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-8110-337-4</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-7255528155600129912018-04-23T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:43:07.559+02:00Star Wars: Legendy. Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona nadzieja – Brian Wood, Stéphane Créty, Facundo Percio, Carlos D’Anda i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyjBBEweuhgzxDEi43gw45rccRKeN5BI6kSrdXk-uF5IFO35TlbshGdV8og1ZTZb4aI9MFH7_54d1qjagBqBIkVmnIyw4NuGyRmCjDkb8p4AgqD-i_1QpLIgRLtCwNQ_n7JCitxuDWvk0/s1600/Dziewczyna+z+Rebelii+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="723" data-original-width="475" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyjBBEweuhgzxDEi43gw45rccRKeN5BI6kSrdXk-uF5IFO35TlbshGdV8og1ZTZb4aI9MFH7_54d1qjagBqBIkVmnIyw4NuGyRmCjDkb8p4AgqD-i_1QpLIgRLtCwNQ_n7JCitxuDWvk0/s200/Dziewczyna+z+Rebelii+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Apokryfy z Odległej Galaktyki</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy patrzymy na historię gwiezdnowojennego komiksu – od jego początków w stajni Marvela, przez ogromny rozrost Expanded Universe w „czasach Dark Horse’a”, aż po powrót do Marvela/Disneya i powstanie Nowego Kanonu – nietrudno zobaczyć, że niemal zawsze centralnymi postaciami okazywali się bohaterowie Oryginalnej Trylogii. „Halo, zaraz!” zawołacie. Przecież pod skrzydłami (kopytami?) Czarnego Konia eksplorowano praktycznie każdy możliwy zakątek czasu i przestrzeni Odległej Galaktyki! Prawda, jak najbardziej. Ale warto też pamiętać, że koniec końców zwrócono się ponownie do okresu klasycznych filmów, a w rolach głównych znów znaleźli się Luke, Leia i Han. Pisana przez Briana Wooda seria, zatytułowana po prostu „Star Wars” – bo o niej mowa – choć okazała się łabędzim śpiewem Gwiezdnych Wojen w barwach Dark Horse, położyła w pewnym sensie podwaliny pod to, co już pod szyldem Disneya stworzyli Jason Aaron i Kieron Gillen.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJlAUUnhF-mddtPdr2_jrQ7tJ9eKdUGINTgvsh51KpYC6RgMuZRzOUhodAnrkXzj6BkWSBHdXFgU-O4mW2omHLTU0-W0XAfmBcDMqO-2x6A2xVs_0UJTbIaScNdaw5Bz0Un5CdjrE0ogY/s1600/Dziewczyna+z+Rebelii+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJlAUUnhF-mddtPdr2_jrQ7tJ9eKdUGINTgvsh51KpYC6RgMuZRzOUhodAnrkXzj6BkWSBHdXFgU-O4mW2omHLTU0-W0XAfmBcDMqO-2x6A2xVs_0UJTbIaScNdaw5Bz0Un5CdjrE0ogY/s200/Dziewczyna+z+Rebelii+2.jpg" width="130" /></a>„Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona nadzieja” to trzeci – i ostatni – tom linii Star Wars Legendy, w którym sięgnięto po run Briana Wooda. Krótko po ukazaniu się zawartych tu zeszytów, pałeczkę przejął Marvel. Zamieszczone w nim trzy opowieści wydają się jednak względnie niezależne – na tyle, że bez wielkiego wysiłku dałoby się je wpasować i w aktualnie obowiązujący kanon. Ale to już inna historia. Wszystkie wyszły spod pióra wspomnianego już Wooda, jednak zauważalnie różnią się tak klimatem, jak i podejmowaną tematyką. No i oczywiście tym, kto dzierżył ołówek. Ta, jak to określił w posłowiu Jacek Drewnowski, „eklektyczność” przekłada się też zresztą na poziom poszczególnych części. Zatem po kolei.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Album otwiera czterozeszytowa „Dziewczyna z Rebelii”, w której nasi sztandarowi bohaterowie trafiają na planetę Arrochar z misją przyłączenia jej do Sojuszu. Problem polega na tym, że wymagałoby to ożenku tamtejszego władcy z Leią. I niby wszystko fajnie – wszak w tym pomyśle tkwi niemały potencjał, który Wood mógłby wykorzystać. Zasadnicza linia fabuły jest jednak tak przewidywalna, jak długoterminowa prognoza pogody na Hoth. Na szczęście można znaleźć kilka elementów, które „Dziewczynę z Rebelii” ratują. Po pierwsze, naprawdę udanie wypadają bohaterowie – Leia, Luke, Wedge, nawet Han – mają w sobie „to coś”. Powyższe nie byłoby możliwe, gdyby nie to, że (i to druga mocna strona tej historii) bardzo dobre wrażenie robi sposób, w jaki Wood konfrontuje klasyczne postacie z ich otoczeniem. Na przykład sceny „testowania” Luke’a przez miejscowych są jednym z fajniejszych momentów omawianego komiksu, podobnie jak choćby pokazanie imperialnego systemu transportowego. Zupełnie przyzwoicie wypadają też rysunki Stéphane’a Créty’ego. Bez szału, ale i bez wtop (no… może poza zauważalnym antytalentem Francuza do rysowania ust). Niestety, okrutnie banalna zasadnicza linia fabuły nie pozwala traktować „Dziewczyny…” jako niczego więcej niż czytadła.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZBXSaZZKcd9ShktkaZB9S7ZoXYkXzXDYPxnhDjtni-spfgE0MYdukhCil-pOw4DKNwEFZZIpczd7Kgn0L7YUEHYw2EsZftIcfmxOn_ZjgpT-_EcYf47jd7L8xW-ydNAD3zyHZlp7M2Js/s1600/Dziewczyna+z+Rebelii+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZBXSaZZKcd9ShktkaZB9S7ZoXYkXzXDYPxnhDjtni-spfgE0MYdukhCil-pOw4DKNwEFZZIpczd7Kgn0L7YUEHYw2EsZftIcfmxOn_ZjgpT-_EcYf47jd7L8xW-ydNAD3zyHZlp7M2Js/s200/Dziewczyna+z+Rebelii+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście zaraz potem dostajemy najlepszy fragment tego albumu, a mianowicie dwuzeszytowe „Pięć dni z Sithem”. Opowieść młodszej oficer, przydzielonej na kilka dni do oddziału prowadzonego przez Dartha Vadera, ma wszystko to, co w gwiezdnowojennym komiksie najlepsze: głównych bohaterów, pokazanych z zaskakującej perspektywy, szansę na dołożenie swoich kilku groszy do wyimaginowanego świata, wreszcie (a w sumie przede wszystkim) jest to znakomicie pomyślana i napisana historia o zastraszeniu i zemście. W końcu przy lekturze można poczuć jakieś emocje! Woodowi należą się tu w pełni zasłużone brawa. I znów – sposób, w jaki pokazane są relacje Vadera z Imperatorem rodzi momentalnie skojarzenia z serią „Darth Vader” Gillena. Pytanie na ile autor ten inspirował się Woodem, pozostaje oczywiście otwarte. Dość jednak powiedzieć, że jeśli z jakiegokolwiek powodu warto po ten album sięgnąć, to właśnie dla tej krótkiej historyjki.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„Tam gdzie umierają droidy” – trzecia z historii także wypada nieźle. Amerykański scenarzysta zabiera naszych bohaterów na tajną misję, podczas której starają się dotrzeć do znajomej Lei z dawnych lat. Sporo tu klimatu opowieści szpiegowskiej, ale przede wszystkim Wood eksploruje kwestię samotności uśpionego agenta i trudów podtrzymania długiej, burzliwej znajomości. Dużo wnosi także oprawa graficzna autorstwa Carlosa D’Andy. Całość zamyka króciutka historyjka pt. „Sztuka złego biznesu” skupiona na Hanie i Chewbacce. Zack Whedon może nie odkrywa tu niczego specjalnie nowego, ale dobre, utrzymane w klimacie postaci dialogi i świetna kreska Davide’a Fabbriego mogą się z pewnością spodobać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgT3hA1_NkzP8kQDea0r3fe_Wcm5MFzaM-U42sJkPHoK7zxqXKZ7rGurPuNFbKx8JQzc4PcnpL2cJypPZuE-1wbH1Ivrozd8lAmd5SgWMdcCBhU-kKddbljkJra6IP07vGcu-yu0p3iSvg/s1600/Dziewczyna+z+Rebelii+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgT3hA1_NkzP8kQDea0r3fe_Wcm5MFzaM-U42sJkPHoK7zxqXKZ7rGurPuNFbKx8JQzc4PcnpL2cJypPZuE-1wbH1Ivrozd8lAmd5SgWMdcCBhU-kKddbljkJra6IP07vGcu-yu0p3iSvg/s200/Dziewczyna+z+Rebelii+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
„Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona nadzieja” to album bardzo zróżnicowany – raczej antologia niż dokończenie konkretnej serii. I choć względem całości mam raczej mieszane odczucia, to jedna z zawartych tu historii bez wątpienia wybija się na tle nie tylko całego komiksu, ale też generalnie graficznych opowieści ze świata Star Wars. Czy to wystarczający powód, by sięgnąć po album, to już inna kwestia. Na pewno jednak fani gwiezdnowojennego komiksu mają spore szanse znaleźć tu coś, co zrobi na nich pozytywne wrażenie.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Dziewczyna z Rebelii. Zdławiona nadzieja</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Star Wars Legendy</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Wood, Zack Whedon</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Stéphane Créty, Facundo Percio, Carlos D’Anda, Davidé Fabbri</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Star Wars 3: Rebel Girl, Star Wars 4: A Shattered Hope (Star Wars #13-20, Free Comic Book Day 2015)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 192</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2760-9</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-36511512307848783852018-04-20T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:45:51.918+02:00Spider-Man i Czarna Kotka. Zło, które ludzie czynią – Kevin Smith, Terry Dodson - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1gbvnsi_85AjXFG0LE_CkghjCMH2l-4xcJTY6QSkh3_idSkzVDcf5w-LOblIg2q865O7uAwCbGtoVbr6T0MMKAtlEn2RopZLRXzix7v5YAbdX0aXAISWe4b_1bYLTfft5xQh8Y-YiRWs/s1600/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="496" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1gbvnsi_85AjXFG0LE_CkghjCMH2l-4xcJTY6QSkh3_idSkzVDcf5w-LOblIg2q865O7uAwCbGtoVbr6T0MMKAtlEn2RopZLRXzix7v5YAbdX0aXAISWe4b_1bYLTfft5xQh8Y-YiRWs/s200/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>#onateż</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdyby przyjrzeć się temu, jakie tematy najbardziej rozpalały publiczną debatę w drugiej połowie 2017 roku, na pierwszy plan bez wątpienia wysuwa się problem molestowania na tle seksualnym i budowania świadomości tego zjawiska. Tym bardziej, że temat okazał się uniwersalny bez względu na lokalizację, kulturę, status społeczny czy nawet orientację seksualną – od głośnych deklaracji i zarzutów stawianych gwiazdom Hollywood, aż po miliony kobiet (i mężczyzn), którzy zainicjowali w mediach społecznościowych akcję #metoo. Można by się zastanawiać, na ile wspominanie o tym jest adekwatne do recenzji komiksu. Okazuje się jednak, że jest – i to bardzo! Największy komiksowy wydawca na naszym rynku postanowił bowiem wydać album zatytułowany „Spider-Man i Czarna Kotka. Zło, które ludzie czynią” – który do tego tematu odnosi się bezpośrednio.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKYQgxh_xJ390Zu1yQAzDfNBhJqiZ_xb0fc2BrZz3bW65r5cmO5WanDoA8u052vC5DVxnRiyOudUlhdVYUFRo9eKL1tdyT0-moGBxYrY0CFjmI6IbXhCZa2Kus6mHLZ7WAkqm_Wu1FboY/s1600/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKYQgxh_xJ390Zu1yQAzDfNBhJqiZ_xb0fc2BrZz3bW65r5cmO5WanDoA8u052vC5DVxnRiyOudUlhdVYUFRo9eKL1tdyT0-moGBxYrY0CFjmI6IbXhCZa2Kus6mHLZ7WAkqm_Wu1FboY/s200/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+2.jpg" width="130" /></a>Co ciekawe, choć zawarta tu sześciozeszytowa miniseria ma już swoje lata (publikację rozpoczęto w 2002 roku, zaś ostatnia część wylądowała na sklepowych półkach w pierwszej połowie 2006), to jej tematyka wydaje się nieodmiennie aktualna. Temat „na czasie” to zresztą nie jedyne elementy czyniące ten album interesującym. Pomijając nawet popularność głównego bohatera, magnesem może być także duet twórców, a szczególnie osoba scenarzysty. Choć Kevin Smith cieszy się opinią guru popkulturowych geeków, komiksów, które wyszły spod jego ręki, wcale nie ma tak wiele. Tym bardziej cieszy publikacja każdej kolejnej pozycji. Autor ten ma bowiem nie tylko wyjątkowe wyczucie komiksowej (czy szerzej: popularnej) konwencji, ale także niezwykły talent do poruszania w niej tematów poważnych i trudnych. Za przykład może tu służyć kapitalny „Diabeł stróż”, dotyczący katolicyzmu Daredevila. W przypadku „Zła, które ludzie czynią” okazję stanowi ponowne spotkanie dawnej pary: Spider-Mana i Czarnej Kotki, i śledztwo, które wspólnie podejmują. Na tym poziomie wychodzi kunszt Smitha: relacja między postaciami jest naprawdę świetnie rozpisana – widać tu zarówno chemię, niezręczność, jak i mnóstwo wątpliwości. Znakomity wydaje się też motyw, na którym zbudowana jest fabuła, a także kilka zaskakujących zwrotów akcji. Na słowa uznania zasługuje niewątpliwie odwaga, z jaką scenarzysta podjął tematy wcale nieoczywiste w przypadku Pajęczaka – to postać wielbiona przez tę młodszą część czytelników Marvela, co siłą rzeczy nakłada pewne ograniczenia na opowieści, których jest bohaterem. Smith nie ma jednak skrupułów i konsekwentnie schodzi coraz głębiej w mrok: przez narkotyki, trudne relacje rodzinne, aż do zagadnienia wykorzystywania na tle seksualnym. Niestety, w tej beczce miodu znajdzie się łyżka (lub dwie) dziegciu. Po pierwsze, bez trudu zauważymy, że seria powstawała długo. W praktyce wyglądało to tak, że po napisaniu trzech zeszytów scenarzysta stracił zainteresowanie tym tytułem (a może zabrakło pomysłu). W efekcie między publikacją trzeciego i czwartego zeszytu była kilkuletnia przerwa. I choć sam Smith zarzekał się, że komiksowi wyszło to tylko na dobre, różnice między pierwszą a drugą połową serii są aż nadto oczywiste. Niestety, nie udało się także ustrzec przed nieco nachalną dydaktyką. Tym samym, choć słowa uznania należą się za samo podjęcie tematu i pokazanie, że problem może dotyczyć każdego – także wyidealizowanych superbohaterów – gdy przyszło do piętnowania zła, zabrakło Smithowi nieco subtelności. Można to oczywiście wybaczyć, choćby składając na karb specyfiki „pajęczej publiczności”, jednak trudno mi oprzeć się wrażeniu, że akurat ten scenarzysta mógł spisać się lepiej.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGdVaOD6lJHLKed-OA1ZIxZUXqcwl_Wi3joJK3Iid7f66u-kgUmBaY0EqCY569h_H5Q1Oq9WWbWLR2L0xhSs2Nznrgp8rMOk5u0Yy2YJH1mBTp7Qrw-s8KHziSziQ9m57isB8fOH1equ4/s1600/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGdVaOD6lJHLKed-OA1ZIxZUXqcwl_Wi3joJK3Iid7f66u-kgUmBaY0EqCY569h_H5Q1Oq9WWbWLR2L0xhSs2Nznrgp8rMOk5u0Yy2YJH1mBTp7Qrw-s8KHziSziQ9m57isB8fOH1equ4/s200/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Ciekawy jest także wybór Terry’ego Dodsona na stanowisko rysownika. Co prawda nie znam dokładnie historii powstania tego komiksu, jednak powierzenie pracy nad serią podejmującą temat molestowania seksualnego artyście, który znany jest między innymi z rysowania ponętnie wypinających swe krągłości postaci kobiecych, może się wydać dość kontrowersyjny. Przecież to właśnie takie kadry, jak ten zdobiący tył okładki, przyczyniają się do obiegowej opinii o komiksach jako o medium adresowanym do dorastających chłopców, których trzeba zaintrygować odpowiednio wyeksponowaną pupą lub biustem. Inna sprawa, że postacie kobiece wychodzące spod ołówka Dodsona (i wspierającej go jako inker żony, Rachel) prezentują się naprawdę nieźle, co mogliśmy widzieć choćby w albumie „Sny: Coraline”. Z rysowaniem przygód Pajęczaka poradził sobie tu zresztą na tyle dobrze, że niedługo po wydaniu pierwszych zeszytów „Zła, które ludzie czynią” powierzono mu pracę nad „Marvel Knights Spider-Man”, pisanym przez Marka Millara. Komiks wygląda więc po prostu bardzo dobrze. Jak już zaznaczyłem, Dodson ma specyficzną kreskę, szczególnie gdy szkicuje kobiety. Jego styl charakteryzują też mocna praca konturem, mało skomplikowane tła (poza splash-page’ami) i przywiązywanie sporej wagi do mimiki. Graficznie jest więc na wysokim poziomie.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI48Z7qCPQdG7D_J_RnXFJoW7QGz0dTYNfkYcME4G78DSNdXsdkrxqpn6R8NHwo22vqMRdxy5WNcMx8AcWgvaH-065iQXvIOv2omOvfwnZvKnaVgvQ7bo2CRrzBtPCCkmhZgBOPP6CqPk/s1600/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI48Z7qCPQdG7D_J_RnXFJoW7QGz0dTYNfkYcME4G78DSNdXsdkrxqpn6R8NHwo22vqMRdxy5WNcMx8AcWgvaH-065iQXvIOv2omOvfwnZvKnaVgvQ7bo2CRrzBtPCCkmhZgBOPP6CqPk/s200/Z%25C5%2582o+kt%25C3%25B3re+ludzie+czyni%25C4%2585+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Trzeba przyznać, że Egmont niemal idealnie wstrzelił się z tym tytułem w dyskusje przetaczające się ostatnimi czasy przez media. I choć można mieć pewne zastrzeżenia co do sposobu, w jaki Smith i Dodson uprawiają dydaktykę, nie da się ukryć, że to dydaktyka ważna i potrzebna. Tym bardziej, że medium jest tu bohater (a dokładniej bohaterowie), popularny przede wszystkim wśród młodszej części fanów Domu Pomysłów. Biorąc powyższe pod uwagę jestem skłonny przymknąć oko na niedostatki tego komiksu. Koniec końców to mocna, poruszająca opowieść będąca kolejnym przykładem tego, że często infantylizowany Spider-Man znakomicie sprawdza się także w poważniejszych historiach.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Spider-Man i Czarna Kotka. Zło, które ludzie czynią</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Kevin Smith</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Tery Dodson</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Spider-Man/Black Cat: the Evil That Men Do #1-6</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 176</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2787-6</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-85357013802150357672018-04-18T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:43:41.547+02:00Wolverine, tom 2 – Jason Aaron, Yanick Paquette, Ron Garney i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwbiOlPsEJvwVMk9Bg9oBKwjH10pupdOspx9L5Ds-UROSy84Bmvl9YglhW1OmL3Jidh2RjZE4Fjvz62s8TbvYw-yy3phX1Y3q-u-UEJ5YHZkh2CrnWw_qdk3KUS7GPVOzL9go2axfqKVs/s1600/Wolverine+by+Aaron+t2+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="496" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwbiOlPsEJvwVMk9Bg9oBKwjH10pupdOspx9L5Ds-UROSy84Bmvl9YglhW1OmL3Jidh2RjZE4Fjvz62s8TbvYw-yy3phX1Y3q-u-UEJ5YHZkh2CrnWw_qdk3KUS7GPVOzL9go2axfqKVs/s200/Wolverine+by+Aaron+t2+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Szpony, knajpy i kobiety</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Są pewne rzeczy, które do siebie po prostu pasują. Śledzik do wódki, Messi do Barcelony, Jason Aaron do Wolverine’a itd. Ten ostatni przypadek jest ciekawy, bo choć kariera tego scenarzysty zaczęła się właśnie od pisania przygód Logana, to mocniej związał się z Marvelem już jako uznany i nagradzany scenarzysta ze stajni Vertigo. Ale że wilka ciągnie do lasu, to po napisaniu kilku krótszych historii urodzony w Alabamie autor dostał własny tytuł z Rosomakiem w roli głównej. Kilka jego początkowych zeszytów mieliśmy okazję przeczytać w tomie otwierającym kolekcję pisanych przez Aarona opowieści o Wolverinie. Egmont poszedł jednak za ciosem i właśnie dostaliśmy do ręki kontynuację antologii.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ2bZv8tA5sddPfkCU9th3y6Rxmd98Ajmy4B6J0xRcIqjrovykd9W2cLQ0BAuYTWBE_t3qJynCCqOb0T_7quuBdTT2lblZyaehE7mYs7qsb4wtm9ZtLOhgccd-XMCvZyEXxcAR9yTSmt4/s1600/Wolverine+by+Aaron+t2+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ2bZv8tA5sddPfkCU9th3y6Rxmd98Ajmy4B6J0xRcIqjrovykd9W2cLQ0BAuYTWBE_t3qJynCCqOb0T_7quuBdTT2lblZyaehE7mYs7qsb4wtm9ZtLOhgccd-XMCvZyEXxcAR9yTSmt4/s200/Wolverine+by+Aaron+t2+2.jpg" width="130" /></a>Podobnie jak w przypadku poprzedniego albumu, mamy do czynienia z komiksem dość eklektycznym, prezentującym rozmaite stylistyki i punkty widzenia, z jakich Amerykanin ukazuje nam Logana. W praktyce dostajemy więc cztery „jednostrzałówki” i dwie dłuższe historie – każdą rysowaną przez innego artystę. Łączy je osoba Jasona Aarona i fakt, że zdecydowana większość z nich to zeszyty z jego autorskiej serii „Wolverine: Weapon X”. Zacznijmy jednak od miniatur. Album otwiera małe postscriptum do ciepło przyjętego „Dorwać Mystique”. Jest to zapis niepozornego spotkania szefującego organizacji HAMMER Normana Osbourne’a (komiks ukazał się w okresie tzw. Dark Reign) z samą Raven. Jest tu wszystko, czego tylko można sobie życzyć – świetnie zbudowane napięcie, kameralny klimat i fenomenalne rysunki Jocka. I nawet brak samego Rosomaka bynajmniej nie przeszkadza. Druga z miniatur to wycieczka Logana, Marvel Boya i Fantomexa w sam środek projektu Broń Plus. Lekko przewrotna opowieść, znów odchodząca od narracji z perspektywy Logana i po raz kolejny dobrze wyglądająca – w tym przypadku dzięki znanemu i lubianemu Esadowi Ribiciowi. Trzecia z zawartych tu miniatur chyba najbardziej zbliża się do tytułu tej recenzji. Mimo skromnej objętości, to chyba tu Aaron w pełni oddaje swoją wizję mniej zabójczej strony Logana. „Miłość i Rosomak” stanowi bowiem nie tylko rozwinięcie relacji naszego szponiastego bohatera z Melitą Garner, ale także wpisanie jej w długą historię rozmaitych trudnych związków, jakie Loganowi się przytrafiały. Jednocześnie scenarzysta w bardzo subtelny sposób pokazuje nieco bardziej towarzyską stronę bohatera: to, z jak wieloma osobami stworzył on silną więź, z jak wieloma rozmawia, licząc się z ich zdaniem. Świetny zeszyt, także pod względem graficznym. Chciałbym widzieć więcej prac C.P. Smitha wydanych w Polsce. W podobnie osobisty nastrój uderza zresztą „króciak” zamykający ten tom. Retrospektywna historia Wolverine’a, radzącego sobie ze śmiercią Nightcrawlera, pełna jest oczywiście wspominków, jednak to wątek osadzony współcześnie pozwala nam poznać Logana jeszcze lepiej – choćby przez pryzmat jednej z najbliższych relacji, jaką przez lata udało mu się zbudować.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhncNYpqoxubGmbjr-QSQbXmqzrU_ArMcV48LEKslXmOvFECsKvOFZ4PHawDMVXcHfJupEtT-ccIILEl9l9bcx3jUwXmKGmSAXfkiaYBVM1KZxVOBS6_L2gfcWyZLpKYHmiJrwJqvtFDoA/s1600/Wolverine+by+Aaron+t2+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhncNYpqoxubGmbjr-QSQbXmqzrU_ArMcV48LEKslXmOvFECsKvOFZ4PHawDMVXcHfJupEtT-ccIILEl9l9bcx3jUwXmKGmSAXfkiaYBVM1KZxVOBS6_L2gfcWyZLpKYHmiJrwJqvtFDoA/s200/Wolverine+by+Aaron+t2+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Sednem tego albumu są jednak dwie dłuższe opowieści ze stron autorskiego tytułu Aarona – „Wolverine: Weapon X”. Szczególnie pierwsza z nich robi znakomite wrażenie. Pochodzący z Alabamy autor wrzuca Logana do cokolwiek nietypowego zakładu psychiatrycznego. Jak tam trafił to jedno, jednak historia przybiera w pewnym momencie obrót co najmniej niespodziewany. W efekcie powstała mocno zakręcona, niezwykle brutalna, ale i intrygująca opowieść – jeden z mocniejszych punktów tego albumu. Niebagatelny wpływ na to mają zresztą rysunki Yanicka Paquette’a. Kanadyjczyk, który zdobył uznanie, pracując dla DC (między innymi nad „Swamp Thingiem”) wykonał tu kawał znakomitej pracy. Choć rysownik trzyma się dość standardowej anglosaskiej stylistyki, udaje mu się jednak wizualnie zaszokować odbiorcę i przykuć jego uwagę kilkoma (kilkunastoma) naprawdę mocnymi kadrami.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najdłuższa z zawartych tu historii zatytułowana jest „Jutro umiera dzisiaj”. Aaron sięgnął po sprawdzony motyw alternatywnych linii czasowych. Mamy więc Wolverine’a, Steve’a Rogersa, Bucky’ego Barnesa i mnóstwo przybyłych z przyszłości Deathloków. Czuć tu nieco ducha kultowych „Czasów minionej przeszłości”, do tego dołożono mnóstwo akcji, nieco kryminału i ciut eksplorowania „prywatnych” relacji głównego bohatera. Ot, niezła historyjka zilustrowana przez wypróbowanego Roba Garneya – tylko tyle i aż tyle.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjE4ru5oPGv-vGlBtAV7tZwc3pFB4e8Qm9ALfn9oTrRUd0gg8w3f9z-f5qgBQwcmHAAB8armcysM9a1PQf7AazzTcRSBCgKYrpKGA-VXlS2z7XmGmQJUQpZ8XW_z9F4fKe5B1-qMo5SUao/s1600/Wolverine+by+Aaron+t2+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjE4ru5oPGv-vGlBtAV7tZwc3pFB4e8Qm9ALfn9oTrRUd0gg8w3f9z-f5qgBQwcmHAAB8armcysM9a1PQf7AazzTcRSBCgKYrpKGA-VXlS2z7XmGmQJUQpZ8XW_z9F4fKe5B1-qMo5SUao/s200/Wolverine+by+Aaron+t2+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Jak można zauważyć, czytając powyższe opisy, drugi tom kolekcji pisanych przez Jasona Aarona przygód Wolverine’a jest dość zróżnicowany. Można się zresztą było tego spodziewać. Ważne, że trafiają się tu historie po prostu znakomite. I to w proporcji nieco większej niż w tomie pierwszym. Co więcej, z perspektywy lektury dwóch tomów wyłania się wyraźniej autorska wizja głównego bohatera. Aaron ma swój pomysł na Logana – jasne, dzikiego, brutalnego, ale jednocześnie mocno refleksyjnego, odczuwającego silną potrzebę przywiązania i przynależności. Amerykaninowi w znakomity sposób udaje się zbalansować oczekiwaną po tym tytule (a właściwie tym herosie) akcję i pogłębianie postaci… na tyle, na ile jest ono jeszcze możliwe. Drugi tom wydaje się więc równiejszy, ciekawszy niż pierwszy, choć mniej tu nieco eksperymentów z konwencją. Wciąż jednak to obowiązkowa pozycja zarówno dla fanów Rosomaka, jak i dla tych, którzy po prostu cenią dosadne, mocne komiksy superbohaterskie.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Wolverine</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Jason Aaron</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Jock, Esad Ribic, Yanick Paquette, C.P. Smith, Ron Garney, Davide Gianfelice</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Wolverine by Jason Aaron: The Complete Collection, vol. 2 (Dark X-en: The Beginning #3, Dark Reign: The List – Wolverine #1, Wolverine: Weapon X #6-16)</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 320</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2751-7</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-86877565401013761132018-04-16T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:43:47.662+02:00Moon Knight. Z martwych – Warren Ellis, Declan Shalvey - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi97mYz93cxn2T8_uonOwqQnZmQM08Ns5aqWm4qJb5Z8l6OCO5Ffm-cHZwyNKbvsQeSrSYOK0fzLFCTZZcR0A740G3j8836XBnmE0B5JcyO4-Kbfkxk0bdKW57XDa-303d5FZiEyPUzZhA/s1600/Moon+Knight+1+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="723" data-original-width="476" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi97mYz93cxn2T8_uonOwqQnZmQM08Ns5aqWm4qJb5Z8l6OCO5Ffm-cHZwyNKbvsQeSrSYOK0fzLFCTZZcR0A740G3j8836XBnmE0B5JcyO4-Kbfkxk0bdKW57XDa-303d5FZiEyPUzZhA/s200/Moon+Knight+1+1.jpg" width="131" /></a><i>Szaleństwo księżycowej nocy</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zacznijmy od krótkiej zagadki. Co to za postać? Ubiera się cokolwiek monochromatycznie, nocami walczy z przestępczością, często nieformalnie współpracując z lokalną policją, otacza go aura mistycyzmu, ma opinię ekscentryka (jeśli nie szaleńca), wozi się drogimi limuzynami albo lata dziwnym latawcem, rzuca w bandziorów metalowymi (?) rzutkami. Proste? No jasne! Przecież to Batma… A, właśnie! Zapomniałem dodać, że to postać z uniwersum Marvela! Czyli zdecydowanie nie Batman. Moon Knight – bo o nim mowa – to jednak świetny przykład na to, że koncept podobny do Mrocznego Rycerza można pchnąć jeszcze dalej, zaś sama stworzona na jego bazie postać wciąż być oryginalna i charakterystyczna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTQ8CZZVUjkv8Nx0O1qq_1E5afiQeVemb7UeIeaGVV0lxSRyTB-YJMoFxUprJRinBeWHVynG9rGdLbtC-FIm5oFlzMuBK9Lr3XMANMMC1LCvIKWSpiem4EGqurjZSTWppWNDe-p3PQurA/s1600/Moon+Knight+1+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTQ8CZZVUjkv8Nx0O1qq_1E5afiQeVemb7UeIeaGVV0lxSRyTB-YJMoFxUprJRinBeWHVynG9rGdLbtC-FIm5oFlzMuBK9Lr3XMANMMC1LCvIKWSpiem4EGqurjZSTWppWNDe-p3PQurA/s200/Moon+Knight+1+2.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Piszę o tym dlatego, iż Egmont dołożył do polskiej odsłony linii Marvel Now kolejną serię, poświęconą właśnie Moon Knightowi. Marc Spector, były najemnik, zginął podczas misji w Egipcie, lecz został wskrzeszony przez Khonshu – tamtejszego boga księżyca. Obecnie znów działa na ulicach Nowego Jorku, walcząc z rozmaitymi przeciwnikami lub też badając sprawy dziwne, straszne i niebezpieczne. Księżycowy Rycerz pozornie tylko kalkuje pewne rozwiązania znane z komiksów o nocnym stróżu Gotham City. Jego twórcy postanowili dodać jeszcze więcej mistycyzmu i jeszcze więcej szaleństwa, dzięki czemu powstał jeden z najbardziej intrygujących bohaterów Marvela. Co nie znaczy, że jeden z najbardziej znanych. A już na pewno nie polskiemu czytelnikowi, który Marca Spectora i jego księżycowe alter ego mógł dotąd spotkać jedynie na kartach komiksów poświęconych Avengers lub w ramach gościnnych występów. Stąd też niezmiernie cieszy fakt otwarcia u nas jego własnej serii – tym bardziej, że run Warrena Ellisa cieszy się w światowym komiksowie bardzo dobrą opinią. No ale po kolei.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYXABHrgbiKG175fImBeeriy-hr91oCX1-tSLf2gnYuI3dLkfHKQA833atbTqORcMvm3xysH5I03mVYmEE5oHid3Z_RxQPvpvjdiSQ1txDReCJL9AoESkwr7Hr2mQ8M_tFYF0IEiRv2-o/s1600/Moon+Knight+1+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYXABHrgbiKG175fImBeeriy-hr91oCX1-tSLf2gnYuI3dLkfHKQA833atbTqORcMvm3xysH5I03mVYmEE5oHid3Z_RxQPvpvjdiSQ1txDReCJL9AoESkwr7Hr2mQ8M_tFYF0IEiRv2-o/s200/Moon+Knight+1+3.jpg" width="130" /></a>„Z martwych”, czyli tom otwierający „Moon Knighta”, wrzuca odbiorcę w zasadzie na głęboką wodę. Brytyjski scenarzysta wprowadza nas w przeszłość głównego bohatera w absolutnie minimalnym stopniu, koniecznym dla zrozumienia kontekstu tej postaci (a przecież jej historia sięga ponad 40 lat wstecz), ale szybko ustanawia formułę, której konsekwentnie trzyma się przy prowadzeniu opowieści. Posługuje się krótkimi, jednozeszytowymi epizodami, w których Moon Knight (zwany czasem Markiem Spectorem, a czasem „panem Knightem”), rozwiązuje kolejne zagadki. Ellis odchodzi tu nieco od klasycznego dla „nocnej superbohaterszczyzny” schematu tłuczenia po gębach na przemian noszących kostium łotrów i wszelkiej maści bandziorów. W zakresie „zainteresowań” Moon Knighta znajdują się bowiem także inne niewyjaśnione sytuacje, czasem wiążące się z działaniem sił ponadnaturalnych. Muszę przyznać, że ta formuła krótkich, zamkniętych epizodów sprawdza się doskonale, a detektywistyczny, psychologiczny i mistyczny sznyt robią swoje. Album po prostu się połyka.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podczas lektury powyższego akapitu może (a wręcz powinna) zapalić się ostrzegawcza lampka, potwierdzająca podobieństwa między panami Spectorem i Waynem. Nie da się ukryć, że jest ich wiele. Jak jednak już zaznaczyłem, istnieją też między nimi wyraźne różnice. Moon Knight jest wprost nazywany szaleńcem. Zresztą, jego mistyczna natura została na stronach komiksu dobitnie wyłożona (może nawet nieco zbyt dobitnie). W pewnym sensie jest więc nieco bardziej skomplikowany osobowościowo. Różnicę robi też wspomniana mistyczna strona postaci, jej związek z księżycowym bóstwem Egipcjan. No i nieco mniej tu typowo superbohaterskiego zadęcia. Choć więc paralele są oczywiste i łatwe do odczytania, Moon Knightowi nie brakuje niczego, by uznać go za pełnowymiarową, złożoną, a na pewno już charakterystyczną postać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTA9sIssJFoEmpzXAh-ihhxjOz9I6yU2A8uRglEJ0a0QenhiwKKIvxHneL8cdPitjB01KU2vKEQsXkRygxwk0vkHcPuEg8WQK_mSRNA_JMKh-uHXC1c9y6EVab8CqsLcqunv-cxXjcGag/s1600/Moon+Knight+1+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTA9sIssJFoEmpzXAh-ihhxjOz9I6yU2A8uRglEJ0a0QenhiwKKIvxHneL8cdPitjB01KU2vKEQsXkRygxwk0vkHcPuEg8WQK_mSRNA_JMKh-uHXC1c9y6EVab8CqsLcqunv-cxXjcGag/s200/Moon+Knight+1+4.jpg" width="130" /></a>Wspomniałem wcześniej o intrygującym sposobie, w jaki scenarzysta „Transmetropolitan” prowadzi tę serię za pomocą zamkniętych epizodów. Nie mniejsze wrażenie robi też strona graficzna komiksu. Mnóstwo tu opowiadania historii obrazem, który jest równie istotny, jak tekst. Podobać się mogą również prace Declana Shalveya, wspomaganego przez kolorystę Jordiego Bellaire’a. Rysunki Irlandczyka mieliśmy już okazję oglądać w Polsce na łamach „Deadpoola”, tym razem także nie zawodzi. Dzięki dobremu kadrowaniu, kilku ciekawym projektom strojów i postaci, a także stonowanej palecie barw komiks wygląda dobrze, jak najbardziej adekwatnie do przyjętej konwencji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Muszę przyznać, że po „Thorze”, „Hawkeye’u” i „Ms Marvel” to właśnie „Moon Knight” Warrena Ellisa był serią, na wydanie której po cichu liczyłem. Na szczęście linia Marvel Now! ma na naszym rynku na tyle mocną pozycję, że Egmont może sięgać po bohaterów mniej medialnych niż Avengers czy X-Men. W efekcie dostaliśmy świetnie pomyślany i napisany komiks, o mało znanym u nas bohaterze, któremu czasem (nie do końca słusznie!) przykleja się łatkę marvelowskiego Batmana. Moim zdaniem warto po „Z martwych” sięgnąć, jeśli ma się ochotę na nieco podszytej mistycyzmem, nienachalnej superbohaterszczyzny. Może nie jest to taka petarda, jak wspomniane wyżej serie Aarona, Fractiona czy Wilson, ale i tak „Moon Knighta” z powodzeniem można postawić w czołówce tytuł ów z obecnej oferty Egmontu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Z martwych</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Moon Knight</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 1</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Warren Ellis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Declan Shalvey</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Jordie Bellaire</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Moon Knight: From the Dead (Moon Knight #1-6)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 132</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2791-3</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-42337614692920799312018-04-13T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:44:12.231+02:00Głębia. Tom 2: Zanim spali nas świt – Rick Remender, Greg Tocchini - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSY5_H0jKNNbvujFBYwFdlh9Y1jowNldSNuDasPLIFx_QignouJEpJEr8RvZYz9L5qVcQDuQNVEsgOMcIA1bXCx-PjHvu1wTl48q_zbRTOIBHqm_Jgpwcp_sb2GKcu2MNYg-aEx9V_yM4/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1049" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhSY5_H0jKNNbvujFBYwFdlh9Y1jowNldSNuDasPLIFx_QignouJEpJEr8RvZYz9L5qVcQDuQNVEsgOMcIA1bXCx-PjHvu1wTl48q_zbRTOIBHqm_Jgpwcp_sb2GKcu2MNYg-aEx9V_yM4/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+1.jpg" width="130" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Podwodna space opera</i></i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy tom „Głębi” Ricka Remendera i Grega Tocchiniego przyniósł czytelnikom intrygującą – podwodną – interpretację konwencji dystopijnej space opery. Historia kobiety za wszelką cenę trzymającej się nadziei na lepsze jutro, przemawiała do odbiorcy nie tylko swoją wymową, ale także przepięknymi ilustracjami. Coraz śmielej sobie poczynające na naszym rynku wydawnictwo Non Stop Comics (czyli komiksowa odnoga oficyny Sonia Draga) poszło jednak za ciosem i krótko po premierze pierwszego tomu zaprezentowało także drugi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzpU7Z0pV5IlGGGXb5B34AaQ3BhwcgEC2sOmHK5auim3DTVrRhAIZZJfJGYPQpysbxZa4lGuXTITQoHUzUoiJbNnX0K5XEu-85hHZ7puf0LS82YZB4mlJe_vkrd5u4jWFpLaaWiStoEgk/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1047" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzpU7Z0pV5IlGGGXb5B34AaQ3BhwcgEC2sOmHK5auim3DTVrRhAIZZJfJGYPQpysbxZa4lGuXTITQoHUzUoiJbNnX0K5XEu-85hHZ7puf0LS82YZB4mlJe_vkrd5u4jWFpLaaWiStoEgk/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+2.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tym, co momentalnie rzuca się w oczy, gdy weźmiemy do ręki „Zanim spali nas świt”, jest nieco mniejsza objętość niż w przypadku tomu otwierającego serię. W żaden sposób nie umniejsza to jednak wartości drugiej odsłony „Głębi”, tym bardziej, że struktura albumu jak najbardziej się broni. Początkowo jednak można mieć wrażenie lekkiego zagubienia. Remender zabiera nas bowiem do zupełnie nieznanej części swojego podwodnego uniwersum – totalitarnego miasta Voldin, gdzie bezwzględne Ministerstwo Myśli tępi wszelkie przejawy optymizmu. Mamy ładnie rozegrany dramat personalny, mamy znajomo wyglądających dysydentów kolportujących „bibułę”, a wreszcie mocne zakończenie. Jedyne, czego brakuje, to łączności pierwszego zeszytu z dotychczasową fabułą serii. Dopiero kolejny epizod wraca do Stel Caine, czyli głównej postaci cyklu. I choć znów mamy do czynienia ze świetnie napisanym zeszytem, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu lekkiego oderwania od zasadniczej fabuły i skupienia się na bohaterce. Jak jednak zaznaczyłem, strukturalnie jest to dobrze zaplanowany album, co po prostu oznacza, że autorzy w zeszytach #9 i #10 sklejają nam wszystkie dotychczasowe wątki i pchają fabułę do przodu, przy okazji prezentując jeden czy dwa efektowne twisty. W efekcie drugiej odsłony „Głębi” nie sposób przeczytać inaczej niż na „jedno posiedzenie”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhA1pQDgvpsyB51ujUKOet9a1W8ZrMLYj5X3glnZ-M4hOu700hbTURIdUUpL0TXD30ZJ4ncWFJSv33VfhVyX4Ja4smwoZJjA2xwCvJWE85CL32EtIWfcSgSFJAlKUlb1kvH8anc3xbnLGU/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1047" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhA1pQDgvpsyB51ujUKOet9a1W8ZrMLYj5X3glnZ-M4hOu700hbTURIdUUpL0TXD30ZJ4ncWFJSv33VfhVyX4Ja4smwoZJjA2xwCvJWE85CL32EtIWfcSgSFJAlKUlb1kvH8anc3xbnLGU/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+3.jpg" width="130" /></a>Seria Remendera i Tocchiniego nadal czaruje światem przedstawionym. Jak wspomniałem, początkowe dwa epizody dokładają kolejne cegiełki do zróżnicowanej i malowniczej panoramy podwodnego domu ludzkości. Niezmienny pozostaje jednak dystopijny, apokaliptyczny klimat. Czuć, że koniec świata się zbliża, a rozmaite społeczności radzą sobie z tym faktem na różne sposoby. Na tym tle wyróżniają się główne bohaterki, które na przekór wszelkim trudnościom mają nadzieję na ich pokonanie. Dotyczy to zarówno rzeczy (relatywnie) małych, jak ponowne spotkanie rodziny, jak i wielkich, na przykład. dotarcia na powierzchnię i potencjalnego uratowania ludzkości przed nieuchronnie zbliżającą się zagładą. Remender konsekwentnie trzyma się zasadniczego przesłania serii, czyniąc wiarę i optymizm centralnymi motywami. Nieuchronnie zmusza to jednak bohaterów do podejmowania dramatycznych wyborów – te zaś przekładają się na zwrócenie uwagi na wartości tak podniosłe jak lojalność, poświęcenie, wolność czy też pragnienie odkupienia. W efekcie powstaje komiks, który wykracza nieco poza prostą przygodówkę, prowokując pewną dawkę refleksji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jednym z najsilniejszych punktów „Głębi” pozostaje jej oprawa graficzna. O specyficznym stylu Grega Tocchiniego pisałem już przy okazji recenzowania tomu poprzedniego. Kreska tego artysty w intrygujący sposób balansuje między szczegółowością a pozorną nonszalancją. Nieodmiennie świetne są także projekty postaci i lokacji. Co ciekawe, zmiana na stanowisku kolorysty (od zeszytu #8 funkcję tę przejął Dave McCaig) nie jest specjalnie odczuwalna. Cały album wygląda spójnie i wyraziście, ciesząc oczy od początku do końca.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESVtQ09SWX9XDTUhGKvdRf0ee3PDEdiB4uU2AuOBYecqV4h1sw6fBxj-yB2b0sBOux_1Cg-kWeFPWdq9rcztEqe_Hq-A56XGUSj3FN6J0dMl3EH9Ps_T2AhrLIILibFUplIneP-PaKcM/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1047" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESVtQ09SWX9XDTUhGKvdRf0ee3PDEdiB4uU2AuOBYecqV4h1sw6fBxj-yB2b0sBOux_1Cg-kWeFPWdq9rcztEqe_Hq-A56XGUSj3FN6J0dMl3EH9Ps_T2AhrLIILibFUplIneP-PaKcM/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+2+4.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
„Głębia” jest w moich oczach serią naprawdę godną uwagi. Rick Remender stworzył komiks z jasnym przesłaniem, stanowiący intrygującą mieszankę kilku motywów i konwencji: od space opery, przez dystopię, aż po postapokalipsę. Myślę, że zarówno miłośnicy dobrej science fiction, jak i niebanalnych rysunków, powinni być zadowoleni z lektury. A że szykuje się ewidentny „tasiemiec”, chyba warto szybko nadrobić zaległości, by być z serią na bieżąco. Non Stop Comics zapowiedziało bowiem kolejny tom już na maj.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Zanim spali nas świt</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Głębia</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Rick Remender</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Greg Tocchini</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Greg Tocchini, Dave McCaig</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Low, vol.2 Before the Dawn Burns Us (Low #7-10)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Non Stop Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Image Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 112</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Format: 170x260</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-8110-335-0</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-88451797320562457902018-04-11T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:44:27.770+02:00Descender. Tom 1. Blaszane gwiazdy – Jeff Lemire, Dustin Nguyen - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit3gl2Pt1Ra2QMrcGff4Lhr1g-UkZcS2ExRqjcN_uEVqE-kIisyZgcvSiCD9scJrmf8PQhnZMcWJ0j3eBeCSqBvyHIoQGzFPF-Rz8RFhgCxqMGrJbdPPle3QHVFcdkZW2WWH1wyS0VLuw/s1600/Descender+1+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="639" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEit3gl2Pt1Ra2QMrcGff4Lhr1g-UkZcS2ExRqjcN_uEVqE-kIisyZgcvSiCD9scJrmf8PQhnZMcWJ0j3eBeCSqBvyHIoQGzFPF-Rz8RFhgCxqMGrJbdPPle3QHVFcdkZW2WWH1wyS0VLuw/s200/Descender+1+1.jpg" width="133" /></a><i>Duch Asimova</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dobrego science fiction nigdy za wiele, także i w komiksie. Tym bardziej, gdy zabiera się za nie duet autorów tak utalentowanych jak Jeff Lemire i Dustin Nguyen. Wieść o tym, że Mucha planuje wydać „Descendera” – tytuł utrzymany właśnie w futurystycznym klimacie – wprawiła mnie w bardzo dobry humor. Kanadyjczyk ,czyli pierwszy z wymienionych autorów, ma bowiem wyjątkowo dobra passę (przynajmniej na naszym rynku) i po sukcesie „Opowieści z Hrabstwa Essex”, czy ciepło przyjętym „Czarnym Młocie”, oczekiwania względem jego fantastycznonaukowej serii miałem niemałe.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhb-B_flINXlqZXwNl0eTtNi_YCpPhhQ4shouDiyRNCRDB6yrzsLVzULRUle_V6muEZSRHq94tPBcKzGPS6XWiUUHsGTHCFjEMiO29hNlT-v0tU_2_bGuR8GgcFKJFR6cwTdnnh-7tebiY/s1600/Descender+1+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="628" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhb-B_flINXlqZXwNl0eTtNi_YCpPhhQ4shouDiyRNCRDB6yrzsLVzULRUle_V6muEZSRHq94tPBcKzGPS6XWiUUHsGTHCFjEMiO29hNlT-v0tU_2_bGuR8GgcFKJFR6cwTdnnh-7tebiY/s200/Descender+1+2.jpg" width="130" /></a>Na pozór koncept jest tu bardzo prosty: mały chłopiec imieniem Tim-21 budzi się, odkrywając, że świat wokół niego się zmienił… bardzo. Ci, których znał i kochał, zginęli, zaś jemu samemu grozi poważne niebezpieczeństwo. Tak się bowiem składa, że jest on androidem, a podczas jego snu świadome maszyny zostały przez ludzi wybite niemal co do sztuki. Okazuje się jednak, że to nie jedyny fakt, który czyni naszego małego bohatera wyjątkowym. Gdyby jednak sprowadzić „Descendera” jedynie do powyższego konceptu, nieco asimovowskiego w duchu, byłoby to znacznym zubożeniem tego, co tytuł ten ma do zaoferowania. Oczywiście, wątek wyobcowania, zagubienia małego androida w ludzkim społeczeństwie, jest tu zdecydowanie na pierwszym planie. Fakt zaś, że dotyczy on (przynajmniej w sensie fizys) dziecka, czyni go zresztą jeszcze bardziej emocjonalnym. Niebagatelne znaczenie ma także świat wykreowany przez Lemire’a. Choć poznajemy go pomału, krok po kroku, widać tu rozmach klasycznej space opery. Zjednoczona Galaktyka czaruje więc rozmaitymi planetami, klasycznie odmiennymi od siebie, egzotycznymi rasami, konkurującymi frakcjami i kontrastującymi postawami, także wobec robotów i sztucznych inteligencji. Ba! Dostajemy nawet obowiązkową arenę do walk gladiatorów (co jest mrugnięciem oka w stronę konwencji). Koniec końców płynnie przechodzimy od opowieści kameralnej, do czarowania nas malowniczym i rozbudowanym światem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijQOTVYzxdJDGXVPYJ3V5PwPg4DR6bFtATgMDrBbkh95HQzS0SlyFXKoLSqtZs8DOHgY5UU9lYzjCrFOkUOcL4dzJqXxXISbQDJfxgwraLwgRMwMWYkXrqbA_zGv0hBK3KNHm7y_3PbOY/s1600/Descender+1+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="628" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEijQOTVYzxdJDGXVPYJ3V5PwPg4DR6bFtATgMDrBbkh95HQzS0SlyFXKoLSqtZs8DOHgY5UU9lYzjCrFOkUOcL4dzJqXxXISbQDJfxgwraLwgRMwMWYkXrqbA_zGv0hBK3KNHm7y_3PbOY/s200/Descender+1+3.jpg" width="130" /></a>Obok efektownej scenografii i urzekającego głównego bohatera, „Descender” ma do zaoferowania także bardzo dobrze poprowadzoną fabułę. Lemire zaczyna z wysokiego C, po czym studzi emocje i zaczyna skrupulatne, konsekwentne budowanie opowieści o Timie-21, nadziei, lojalności i chęci przetrwania. Momenty wyciszenia, refleksji, retrospekcje, akcja i fabularne twisty są tu bardzo skutecznie wymieszane. W efekcie „Blaszane gwiazdy” pochłania się praktycznie na jednym oddechu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W przypadku komiksowej science fiction niebagatelne znaczenie miewa oprawa graficzna. W przypadku tej serii zatrudnienie Dustina Nguyena okazało się podwójnym sukcesem. Wietnamczyk wręcz znakomicie poradził sobie z kreacją futurystycznego świata. Projekty postaci, maszyn, lokacji przykuwają uwagę i zapadają w pamięć. W kwestii wizualnej kreacji zadanie zostało wiec w stu procentach wykonane. W tym jednak miejscu dochodzi to „coś jeszcze”, a mianowicie fenomenalna wręcz technika, którą artysta wykorzystał, ilustrując „Descendera”. Akwarelowe obrazy wyróżniają się i przykuwają oko czytelnika. Stonowana paleta barw i lekkie modyfikacje stylu w zależności od okoliczności ( np. konturowy szkic, redukcja kolorów do odcieni sepii itd.) urozmaicają jeszcze i tak już ciekawą warstwę graficzna komiksu. Końcowy efekt jest naprawdę zachwycający i stawia „Descendera” wśród najbardziej interesujących graficznie pozycji z amerykańskiego mainstreamu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhP0DTzSy8QyWeuCokOm2C5J-4h8hCHR4Aise7C5jY5Eb0foi8RCbm4ctZyx37selh_JOeL3YZs5E67QG9RYSa2TSDrbvzp3hBj7sXnJi_E0yfiqg9gL01LdPq1eIXTEFE7wbmRUMYTKMw/s1600/Descender+1+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="628" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhP0DTzSy8QyWeuCokOm2C5J-4h8hCHR4Aise7C5jY5Eb0foi8RCbm4ctZyx37selh_JOeL3YZs5E67QG9RYSa2TSDrbvzp3hBj7sXnJi_E0yfiqg9gL01LdPq1eIXTEFE7wbmRUMYTKMw/s200/Descender+1+4.jpg" width="130" /></a>Najnowszą propozycję Muchy można z powodzeniem polecić wszystkim fanom science fiction – także i tym, którzy na co dzień stronią od komiksu (często zrażeni wszechobecną superbohaterszczyzną). Przede wszystkim Lemire w bardzo prosty, ale i udany sposób czerpie z klasycznych motywów. Kanadyjczyk buduje historię łączącą idee, myśli i nastrój problemowej fantastyki naukowej z rozmachem i lekkością typowo rozrywkowej space opery. W „Blaszanych gwiazdach” znajdą więc coś dla siebie zarówno fani Isaaca Asimova jak i „Gwiezdnych Wojen”, „Terminatora” czy też wydawanej przez Muchę „Sagi”. Co więcej, znakomita oprawa graficzna autorstwa Dustina Nguyena jednoznacznie odróżnia ten album od 99% komiksowej produkcji zza Oceanu. Lektura narobiła mi więc sporego apetytu na tę serię. Miejmy nadzieję, że kolejne tomy trzymać będą poziom pierwszego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Blaszane Gwiazdy</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Descender</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 1</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Jeff Lemire</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Dustin Nguyen</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Steve Wands</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Descender #1-6</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Mucha Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Image Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: styczeń 2018</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 152</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-65938-05-3</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-51112639024320154402018-04-09T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:44:21.356+02:00Amazing Spider-Man. Preludium do Spiderversum – Dan Slott, Christos Gage, Giuseppe Camuncoli i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtjJW9E8xFji0RuW5y-3bVMeVOM9A1iBrRXWHsbnnxcnb9oqcRMJ7LvChe3YqtnefTmoEL7gGOQbqAcWlUc7FGhxhoVxfFZvb7-9rPhDts9e31zFbcKwR0dkPbnDVsAewH23TGIXhc180/s1600/TASM+2+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="723" data-original-width="477" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtjJW9E8xFji0RuW5y-3bVMeVOM9A1iBrRXWHsbnnxcnb9oqcRMJ7LvChe3YqtnefTmoEL7gGOQbqAcWlUc7FGhxhoVxfFZvb7-9rPhDts9e31zFbcKwR0dkPbnDVsAewH23TGIXhc180/s200/TASM+2+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Z Pająkiem przez czas i przestrzeń</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mimo że Dan Slott jest postacią budzącą wśród fanów Spider-Mana wiele kontrowersji, trzeba uczciwie przyznać, że jego pajęczy run w ramach serii Marvel Now! robił do tej pory spore wrażenie. I choć epicka opowieść o zamianie umysłów Petera Parkera i Otto Octaviusa wydawała się być już rozdziałem zamkniętym, okazuje się jednak, że nie do końca. Co więcej, wygląda na to, że jej finał jest przygrywką do kolejnego, potężnego przedsięwzięcia fabularnego – Spiderversum. Drugi tom „Amazing Spider-Man” (znów: czemu bez „The”?!) przedstawia prolog tego eventu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkjvi5SOX3D4TBYw9QiA5cQsRWuzyl6w56qoMJG4MJ0mWOuKIOjHYtLZqoMNqlIcNdf0_dstZEewonkgKBwnBkk7X_rcuv0TiJY3lb2-W_mbSBR8N1gKk7OJjF1i0emLW8-DkXgvC-l_s/s1600/TASM+2+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkjvi5SOX3D4TBYw9QiA5cQsRWuzyl6w56qoMJG4MJ0mWOuKIOjHYtLZqoMNqlIcNdf0_dstZEewonkgKBwnBkk7X_rcuv0TiJY3lb2-W_mbSBR8N1gKk7OJjF1i0emLW8-DkXgvC-l_s/s200/TASM+2+2.jpg" width="130" /></a></div>
Już pierwsze strony najnowszej odsłony serii przynoszą niepokojącą scenę, w której alter ego Spider-Mana potyka się na scenie legendarnego teatru Globe (tak, tego teatru Globe, którego jednym z udziałowców był William Szekspir) z Morlunem. Pojawienie się jednego z najgroźniejszych przeciwników Pająka jest jednak tylko delikatną zajawką nadchodzących wydarzeń. Już chwilę później wracamy na łamy regularnej serii, gdzie dostajemy bardzo sympatyczny team-up Pająka z Kamalą Khan. Młoda Ms. Marvel okazuje się być fanką Spider-Mana i muszę przyznać, że spotkanie tej dwójki wypada bardzo przyjemnie i lekko. Ot, klasyczna uliczna nawalanka w starym stylu. W międzyczasie miga nam przywdziewająca nowy kostium Silk… No i zaczyna robić się ciekawie. Slott zabiera nas bowiem na inne ziemie marvelowskigo multiwersum, gdzie (jak się nietrudno domyślić) istnieją inne wcielenia Spider-Mana, które giną. A dokładniej są brutalnie mordowane. W tym momencie pałeczkę przejmuje drugi ze scenarzystów, Christos Gage, powracający do uniwersum Marvela 2099 (Ziemi-928), gdzie ponownie spotykamy… Otto Octaviusa, jako Superior Spider-Mana. Rozpoczyna się podróż przez wymiary, mająca na celu identyfikację i wyeliminowanie zagrożenia. I tu pojawiają się nieco mieszane uczucia. Z jednej strony historia jest całkiem niezła, szczególnie, że nawiązuje do postaci Morluna i konceptu zwierzęcych totemów, stworzonego na początku XXI wieku przez Michaela J. Straczynskiego. Jego run w „The Amazing Spider-Man” jest do dziś (i słusznie!) uważany za jeden z najlepszym momentów w „nowożytnych” dziejach Pająka. Jednocześnie w pomysłowy sposób powiązano ją z ostatnimi wydarzeniami pajęczych serii. Z drugiej jednak strony już teraz można odczuć lekki natłok inkarnacji Spider-Mana, a kierunek rozwoju fabuły jednoznacznie wskazuje, że na łamach kolejnych tomów pojawi się ich pewnie znacznie, znacznie więcej. Można to odbierać dwojako – albo jako nieco naciągane efekciarstwo, albo świadomy zabieg, będący mruganiem okiem do fanów, którzy lubią wszelkiej maści alternatywne wersje swojego ulubionego bohatera. Póki co jest jednak nieźle, dynamicznie, z wyraźnie budowanym fabularnym napięciem, które znajdzie swoje ujście na stronach właściwego eventu, czyli w kolejnym tomie serii.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkEHhsUW8QtN0qSTpwBA9xmNpoK63LDW5etymaciBMSxynvugqQ4oXFiucoApk9HMjsVsvirdqpnJmRuBtEY0N4o5CRw1PB7I2B8pYpCLvPaCBqst4CZua0-7NB9B900OMyUmIIco_M3k/s1600/TASM+2+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkEHhsUW8QtN0qSTpwBA9xmNpoK63LDW5etymaciBMSxynvugqQ4oXFiucoApk9HMjsVsvirdqpnJmRuBtEY0N4o5CRw1PB7I2B8pYpCLvPaCBqst4CZua0-7NB9B900OMyUmIIco_M3k/s200/TASM+2+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Warstwa graficzna „Preludium do Spiderversum” jest zróżnicowana, głównie za sprawą powierzenia poszczególnych epizodów tego albumu różnym artystom. Zarówno Giuseppe Camuncoli, jak i Andy Kubert i M.A. Sepulveda wywiązali się ze swojego zadania poprawnie. Widać, że nieźle czują konwencję komiksów ze Spider-Manem. Jest więc „bogato”, z dużą liczbą dynamicznych kadrów i sporadycznie pojawiającymi się „posterowymi” ujęciami. Jedynym fragmentem, gdzie kreska naprawdę wyróżnia się in plus, jest kilkustronicowy epizod naszkicowany przez Humberto Ramosa. Meksykanin jest w moich oczach jednym z najlepszych i najbardziej charakterystycznych rysowników pracujących przy pajęczych tytułach w ostatnim dwudziestoleciu i tych parę jego plansz, które znalazły się w drugim tomie „Amazing Spider-Man”, w pełni tę opinię potwierdza. Poza tym graficznie mamy do czynienia po prostu ze średnią półką.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_oPvm5T1z22gt2py2FI-fJLXh3fe3fDmo8ui4gk5n5ct1sdPqEVax0gBxEZaC_6DCeh5ShVDZWA2_WTbwKRuHV40Wqy8fdvL9XD4dqyGyHgYkVu-limOny9zyyD4UBMdpXe2En2ITbt8/s1600/TASM+2+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_oPvm5T1z22gt2py2FI-fJLXh3fe3fDmo8ui4gk5n5ct1sdPqEVax0gBxEZaC_6DCeh5ShVDZWA2_WTbwKRuHV40Wqy8fdvL9XD4dqyGyHgYkVu-limOny9zyyD4UBMdpXe2En2ITbt8/s200/TASM+2+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Mimo powyższych delikatnych zastrzeżeń muszę uczciwie przyznać, że komiks ten mnie zaintrygował. Autentycznie, jestem ciekaw wydarzeń nadchodzącego eventu, nawet jeśli automatycznie nasuwają się pewne obawy, typu „jeśli” (jak przy każdym tego typu komiksowym wydarzeniu). Na razie dostajemy jednak całkiem niezłe (nomen omen) wprowadzenie do „Spiderversum”. Mam nadzieję, że Dan Slott w pełni wykorzysta potencjał marvelowskiego wieloświata, w połączeniu z koncepcją pajęczych totemów. Szykujcie się na dużo, dużo pająków.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Preludium do Spiderversum</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Amazing Spider-Man</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Dan Slott, Christos Gage</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Giuseppe Camuncoli, Humberto Ramos, Adam Kubert, M.A. Sepulveda</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: The Amazing Spider-Man: Spider-Verse Prelude: The Amazing Spider-Man #7-8, The Superior Spider-Man 32-33, Free Comic Book Day 2014 #1)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: grudzień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 120</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2727-2</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-68147810516172670662018-04-06T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:44:40.087+02:00Ms Marvel. Zdruzgotana – G. Willow Wilson, Takeshi Miyazawa, Elmo Bondoc i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqK0lalSzg5rRW38Wc98nT-p7FzAurXGzPElcGrAwLqxjqoE5bEyTFNqbINReuaoQTsHYaukhBh9PnDc8AThQpikbGIl18xUsF9nllKAao0vbmPmYaUnz_mVEwncSNHl1gO-o_7tobTvo/s1600/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="723" data-original-width="477" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqK0lalSzg5rRW38Wc98nT-p7FzAurXGzPElcGrAwLqxjqoE5bEyTFNqbINReuaoQTsHYaukhBh9PnDc8AThQpikbGIl18xUsF9nllKAao0vbmPmYaUnz_mVEwncSNHl1gO-o_7tobTvo/s200/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+1.jpg" width="131" /></a><i>Niebezpieczne związki</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Grudzień, Mikołajki, Święta za pasem… a radosny nastrój może być jeszcze lepszy, gdyż do księgarni trafił też kolejny tom rewelacyjnej serii o najnowszym wcieleniu Ms Marvel. Seria, stworzona przez G. Willow Wilson, stała się sztandarowym przykładem sukcesu formuły „nowego Marvela” – prawdę mówiąc, jednym z nielicznych, gdzie zmiana wizerunku bohatera lub bohaterki wniosła coś naprawdę nowego. „Ms Marvel” stanowi udane połączenie komiksu z głównego nurtu uniwersum Domu Pomysłów (przede wszystkim obserwujemy wzrost roli Inhumans… co pewnie niedługo się skończy, biorąc pod uwagę zakup Foxa przez Disneya, który niechybnie przywróci do łask X-Men i Fantastyczną Czwórkę), subtelnego podjęcia problematyki mniejszości społecznych z klasycznym komiksem o nastolatkach. Oczywiście wszystko utrzymane jest w konwencji superbohaterskiej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoPjJoeIiEl8Uu7xhxX-pUSE4jm_48n4rz-wdhzA_EEktEChrPxOP2iNf4SNEcpelyCFS2HR1Ti-bcbzm0voQ28udtGajsVpQqsNtiwEv7Tc7R0t35Du5hArHvU2mcMTiTqcx3PjJCvqE/s1600/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgoPjJoeIiEl8Uu7xhxX-pUSE4jm_48n4rz-wdhzA_EEktEChrPxOP2iNf4SNEcpelyCFS2HR1Ti-bcbzm0voQ28udtGajsVpQqsNtiwEv7Tc7R0t35Du5hArHvU2mcMTiTqcx3PjJCvqE/s200/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+2.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
G. Willow Wilson ponownie wykorzystuje schemat pisanych przez siebie opowieści o Kamali. Skupia się więc na problemach rodzących się na przecięciu trzech-czterech zasadniczych wymiarów, w jakich ta postać funkcjonuje. Mamy więc po równo Kamali-Ms Marvel, Kamali-nastolatki, Kamali-muzułmanki i Kamali-świeżo przebudzonej Inhuman. Scenarzystka świetnie dobrała proporcje – od „zwykłych” problemów przyjaźni i miłości, przez konfrontację muzułmańskiej tradycji z codziennością życia w amerykańskim liceum, obowiązkowe mordobicie w kostiumie, aż po dylematy odkrywania własnej tożsamości jako świeżo przebudzonej Inhuman. Szczególnie ten ostatni wątek wnosi lekki powiew świeżości – Kamala ma bowiem okazję przekonać się, że nie wszyscy Inhumans są do siebie podobni… i że nie każdemu można ufać. W praktyce na „Zdruzgotaną” składa się kilka osobnych epizodów – lekkich, przyjemnych, nieco przewrotnych… z gościnnym występem młodej wersji Lokiego (znanej choćby z niepublikowanej w Polsce serii autorstwa Ala Ewinga – „Loki: Agent of Asgard”). Zasadnicza historia opleciona jest jednak wokół nowo poznanego przez Kamalę syna przyjaciół jej rodziców… którego nasza bohaterka pamięta z dzieciństwa, jako zjadającego swoje gile pięciolatka. Okazuje się jednak, że bardzo się zmienił.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjescF77e0ZBQH4JTYJRXk2QvxhECRfHqHbnBS1Ni1X-JQJ4AdpSBfEzEE2jRdbujR7h2BjSMWzNTpB3BwoUErj_e6iUPTTG8g5wzcNirNx0TmwDsErlICzGyHPyettj_Dh-41Gkc2gI6I/s1600/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjescF77e0ZBQH4JTYJRXk2QvxhECRfHqHbnBS1Ni1X-JQJ4AdpSBfEzEE2jRdbujR7h2BjSMWzNTpB3BwoUErj_e6iUPTTG8g5wzcNirNx0TmwDsErlICzGyHPyettj_Dh-41Gkc2gI6I/s200/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+3.jpg" width="130" /></a>Warto w tym miejscu wspomnieć o rysownikach tego tomu. Doszło bowiem do zmiany za deską kreślarską. Adrian Alphona na jakiś czas oddał oprawę graficzną serii w ręce innych twórców. Zasadniczą część historii rysowało dwóch: Filipińczyk Elmo Bondoc i Kanadyjczyk japońskiego pochodzenia Takeshi Miyazawa – obaj charakterystyczni, balansujący na granicy amerykańskiego mainstreamu, obaj z lekko mangowym sznytem. Na pewno zwraca uwagę subtelne, stonowane, „zmatowione” kolorowanie, jakże inne od pstrokacizny, do której przywykliśmy w superbohaterskich komiksach zza Oceanu. Ogólnie zatem komiks wygląda ponadprzeciętnie dobrze (choć bez jakichś wielkich ochów i achów).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W porównaniu z czterema zeszytami zasadniczej serii nieco dyskusyjny wydaje się zamykający omawiany album drugi zeszyt serii „S.H.I.E.L.D. Za głównych bohaterów ma ona postacie z telewizyjnego serialu poświęconego zespołowi agentów, kierowanemu przez Phila Coulsona. W tym przypadku sam Coulson i Jemma Simmons trafiają z tajną misją do Jersey City… a dokładniej szkoły w której uczy się Kamala Khan/Ms Marvel. Scenariusz napisany przez samego Marka Waida jest jednak tyleż rozrywkowy, ileż kontrowersyjny. No chyba, że nie mamy nic przeciwko spontanicznie pojawiającym się glutom z ciasta i wymiotom (autentycznie pojawia się onomatopeja „Rzyyyg!”). Niby drobiazg, a jednak ma wpływ na odbiór w zasadzie nieźle napisanego epizodu. Słowa uznania należą się jednak rysownikowi tego zeszytu – Humberto Ramosowi. Wiem, wiem… ja jestem nieuleczalnie chory na uwielbienie dla prac Meksykanina, ale jego kreskówkowy, szczegółowy styl trafia w mój gust idealnie. Także i tu odwalił kawał świetnej roboty – nie tylko sprawnie portretując Kamalę i jej szkolnych towarzyszy, ale i umiejętnie oddając fizjonomie aktorów znanych z serialu – Clarka Glegga i Elizabeth Henstridge.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsbdD6_ypYogkqTlUXl0DRs_rrOazY7SYEATGsX228_7q9gG1a3vgyWkprsvUJHut__cf-lZPpaeTunjm5Pwi92f_19BUaiA7YvhBJaiHXHk_mNal6LbQNdairuaBqGOLfsQnUK6Cm14k/s1600/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="670" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsbdD6_ypYogkqTlUXl0DRs_rrOazY7SYEATGsX228_7q9gG1a3vgyWkprsvUJHut__cf-lZPpaeTunjm5Pwi92f_19BUaiA7YvhBJaiHXHk_mNal6LbQNdairuaBqGOLfsQnUK6Cm14k/s200/Ms+Marvel+03+Zdruzgotana+4.jpg" width="130" /></a>„Zdruzgotana” to udana kontynuacja serii – może nie tak poruszająca, jak jej dwa pierwsze tomy, ale zachowująca wysoki poziom i utrzymana w podobnej stylistyce. Po prostu, przy trzecim tomie efekt nowości i zaskoczenia nie działa już tak mocno. „Ms Marvel” pozostaje jednak w ścisłej czołówce stawki lekkich, rozrywkowych serii wydawanych w tym momencie w Polsce. Nie dość że ciekawa i zabawna, ale też zwyczajnie niegłupia… no… może nie licząc momentów zaczerpniętych z innych tytułów Marvela. O tych jednak może lepiej szybko zapomnijmy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Zdruzgotana</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Ms Marvel</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 3</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: G. Willow Wilson, Mark Waid</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Takeshi Miyazawa, Elmo Bondoc, Humberto Ramos</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Anna Tatarska</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Ms Marvel: Crushed (Ms Marvel #12-15, S.H.I.E.L.D. #2)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: grudzień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 108</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2725-8</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-80677773628224957152018-04-04T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:44:52.776+02:00Anihilacja, tom 3 – Keith Giffen, Andrea DiVito i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjP5onTlP3JgIPyhguqksdXt73fwThvO_lNcWxQPcVfv6yw-pYus8vWSPOQdKahTmurJ1iiTYPnbaWInpUZqYORO759bxqpZejkd0m1nVhOkqxyrFPZmi7fAetf6HJC-tD3wGevEzm1REQ/s1600/Anihilacja+tom3+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1216" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjP5onTlP3JgIPyhguqksdXt73fwThvO_lNcWxQPcVfv6yw-pYus8vWSPOQdKahTmurJ1iiTYPnbaWInpUZqYORO759bxqpZejkd0m1nVhOkqxyrFPZmi7fAetf6HJC-tD3wGevEzm1REQ/s200/Anihilacja+tom3+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Warto było czekać?</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Rok temu największy polski wydawca komiksowy postanowił przybliżyć miłośnikom Marvela jeden z najpopularniejszych eventów w historii Domu Pomysłów – „Anihilację”. Epicka, gwiezdna opowieść o inwazji sił Annihilusa na nasz wszechświat doczekała się godnej oprawy, wzorowanej na amerykańskim, trzytomowym wydaniu zbiorczym. Już to przyprawiało wielu fanów o drżenie serca z ekscytacji – do tej pory bowiem większość eventów prezentowano nam jedynie w postaci głównej serii. Szlak przecierała „Nieskończoność”, którą uzupełniły zbiorcze, dedykowane wydania powiązanych tytułów. Tym razem mieliśmy jednak dostać do ręki coś więcej. W trzech opasłych tomach zebrano wszystkie łączące się z eventem miniserie, preludia i postscripta.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-4PqfHBOtmA5gxthgqdheadnujYNeFZ3_9jlYucs9CW4av9CXNPUVQEnmE06MccegXmbpeHbpG5wEhBmZqb8wfAmfwZw9xTPMwaWwVRYtlpDb3ghpV-lMbZYb38crSpVYd7APks49EVc/s1600/Anihilacja+tom3+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1224" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-4PqfHBOtmA5gxthgqdheadnujYNeFZ3_9jlYucs9CW4av9CXNPUVQEnmE06MccegXmbpeHbpG5wEhBmZqb8wfAmfwZw9xTPMwaWwVRYtlpDb3ghpV-lMbZYb38crSpVYd7APks49EVc/s200/Anihilacja+tom3+2.jpg" width="130" /></a>I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że czytelników wystawiono na niecierpliwe oczekiwanie – całość skonstruowana została w taki sposób, że zasadnicze sześć zeszytów „Anihilacji” znalazło się dopiero w tomie trzecim. W międzyczasie obserwowaliśmy tło historii, jej pierwszoplanowych aktorów a także sytuację na obrzeżach konfliktu. Przyszedł jednak czas na zapoznanie się z głównym nurtem wydarzeń podczas inwazji Fali Anihilacji. Autor scenariusza, Keith Giffen, to jedna z najbardziej zasłużonych postaci dla kształtu kosmicznej części uniwersum Marvela. Widać, że znakomicie zna jej meandry i potrafi dobrze wpasować poszczególne postaci w opowiadaną historię. Na różnych jej etapach wkraczają więc na arenę praktycznie wszystkie kluczowe dla układu sił frakcje i osoby. Sam scenariusz jest niewątpliwie złożony i pomyślany ze sporym rozmachem. Przede wszystkim mamy do czynienia z wieloma równoległymi wątkami „przyczepionymi” do głównych bohaterów – Novy (Richarda Ridera), Star-Lorda, Annihilusa, Draxa, Thanosa, Ronana, Terraxa, Galactusa i wielu, wielu innych. Ta mnogość postaci, wątków i motywacji może zresztą nieco przytłaczać, sprawiając wrażenie chaosu. Ostatecznie jednak historia wciąga i daje sporo satysfakcji. Podobnie zresztą jak jej postscriptum, czyli opowieści o dalszych losach byłych heroldów Galactusa.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2Id5EHFnTr26fWzBj8FG4_xqlV38FfAErInrvhdUSS59FZbpifue0X7E5faVtZJLrGfSLJ5CLqfqkIfjl8D1JSupoqEBDoKTYXB9DRYhIO4KOkCjDZhICvUJJOTBTKiahjMDmYpgORTI/s1600/Anihilacja+tom3+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1224" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2Id5EHFnTr26fWzBj8FG4_xqlV38FfAErInrvhdUSS59FZbpifue0X7E5faVtZJLrGfSLJ5CLqfqkIfjl8D1JSupoqEBDoKTYXB9DRYhIO4KOkCjDZhICvUJJOTBTKiahjMDmYpgORTI/s200/Anihilacja+tom3+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Pozytywnie należy ocenić także warstwę graficzną trzeciego tomu „Anihilacji”. Zasadnicza część albumu wyszła spod ręki Andrei DiVita. Włoski artysta, znany z pracy choćby dla CrossGen Comics, czy też rysowanych dla Marvela solowych przygód Novy, ma dość specyficzną kreskę, nieco kojarzącą się ze stylistyką lat dziewięćdziesiątych – przede wszystkim jeśli chodzi o rysowanie twarzy, wyraźnego konturu czy stosowanie plam czerni. Kadrowanie i kolorowanie są już jednak na wskroś nowoczesne i robią raczej pozytywne wrażenie. Znajdziemy tu bez trudu kilka kadrów i plansz, które zapadają w pamięć. Także i pozostali artyści odpowiedzialni za oprawę graficzną tego tomu – Giuseppe Camuncoli, Mike McKone i Scott Kolins – wywarli pozytywne wrażenie, choć żaden z nich nie wyłamał się ze stylistyki zbliżonej do tej z zasadniczej serii. Cały album wygląda więc po prostu dobrze.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Całość uzupełnia swoista encyklopedia postaci pochodząca z „Akt Korpusu Nova”. zawierająca biogramy i charakterystyki wszystkich postaci i frakcji kluczowych dla fabuły „Anihilacji”. Myślę, że to bardzo cenny dodatek z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, pozwala szybciej zorientować się w kontekście całego wydarzenia. Po drugie, przybliża polskim czytelnikom kosmiczną część marvelowskiego świata – część, która do tej pory nie doczekała się zbyt licznych publikacji na naszym rynku. Wreszcie po trzecie, pozwala przygotować się na dalszy ciąg opowieści, czyli kolejny zapowiedziany już przez Egmont event: „Anihilację: Podbój”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghk5n6_3JU02ksnSLhfYTlT8pxqwTuG6VXTYe-IspPNIzY_WStFmAMiXAbMTy54ikhrhmb89EAs_D9ZLxX8m20hNteJ4niqiV6z72TZiyjCjWuprArXKmWypPTxOad3sKecgyOJnSzlaY/s1600/Anihilacja+tom3+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1224" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEghk5n6_3JU02ksnSLhfYTlT8pxqwTuG6VXTYe-IspPNIzY_WStFmAMiXAbMTy54ikhrhmb89EAs_D9ZLxX8m20hNteJ4niqiV6z72TZiyjCjWuprArXKmWypPTxOad3sKecgyOJnSzlaY/s200/Anihilacja+tom3+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
W ostatecznym rozrachunku trzeci tom „Anihilacji” nieco rozczarowuje – podkreślam jednak bardzo mocno: „nieco”. Oczekiwania względem tej historii były bowiem bardzo duże... i w zasadzie zostały spełnione. Trochę rozczarowały drobne elementy – lekki chaos narracyjny czy też po prostu poprawne rysunki. Bo po komiksowym blockbusterze można chyba oczekiwać nieco więcej. Nie powinni być jednak zawiedzeni ci, którzy oczekiwali po zasadniczej części i finale tego eventu złożonej i napisanej z rozmachem historii. To niewątpliwie tu znajdziemy, podobnie jak solidną porcję akcji i kosmicznego mordobicia. „Anihilacja” bez wątpienia jest w stanie nieco wstrząsnąć formułą wydawniczą na naszym rynku, podobnie jak wstrząsnęła sporą częścią uniwersum Domu Pomysłów. Pytanie tylko, czy jest też w stanie faktycznie wstrząsnąć czytelnikiem. Chociaż lektura mi się podobała, byłbym ostrożny z jednoznacznie twierdzącą odpowiedzią.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Anihilacja</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 3</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Keith Giffen, Christos Gage, Stuart Moore</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Andrea DiVito, Giuseppe Camuncoli, Mike McKone, Scott Kolins</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Annihilation Book Three (Annihilation #1-6, Annihilation: Heralds of Galactus #1-2, Annihilation: Nova Corps Files)</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: grudzień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 304</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1855-3</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-89635555838377272002018-04-02T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:45:03.269+02:00Wolverine, tom1 – Jason Aaron, Ron Garney i inni - komiksowa rezenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSulry_za3qlgXaP7YTfJmlz2Hyl46eyVtXiY3agszeAhyrVkM6tyc0D2Ak2I22VA5EwKxOefKom9t2ZmBi1dk-f4VQpnD1292t2r_Bp1dNLI_eH8a-D0eNrmCgpcXVzQcmCbMkyZEzls/s1600/Wolverine+by+Aaron+t1+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="674" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSulry_za3qlgXaP7YTfJmlz2Hyl46eyVtXiY3agszeAhyrVkM6tyc0D2Ak2I22VA5EwKxOefKom9t2ZmBi1dk-f4VQpnD1292t2r_Bp1dNLI_eH8a-D0eNrmCgpcXVzQcmCbMkyZEzls/s200/Wolverine+by+Aaron+t1+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Snikt!… po raz pierwszy</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zacznę od tego, że wobec pierwszego tomu zebranych przygód Wolverine’a autorstwa Jasona Aarona miałem cokolwiek wygórowane oczekiwania. Raz, że pochodzący z Alabamy scenarzysta należy do moich ulubionych współczesnych twórców; dwa, że mam także sporo sentymentu do postaci Logana; trzy, że połączenie tych dwóch czynników – twórcy i materii – dawało spore nadzieje na komiks na wysokim poziomie. Aaron swoją wielką przygodę z pisaniem komiksów zaczynał właśnie od „Wolverine’a” i to chyba właśnie ta postać pojawia się najczęściej w jego scenariuszach. Przez lata był bowiem autorem co najmniej kilku serii z niewysokim, włochatym mutantem w roli głównej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKTLU4j6j0O46xuPoB4VkDmBFothpiabIVHznt1FpTa_F6c4GNvbUWusBr7yzmJ2YQOUu6a1EabgLd-7UzsaZREvaGygabQjS0K2vnuXdWzQ5x1eBwqtPLdJVccJXvUUB344stySy7bW4/s1600/Wolverine+by+Aaron+t1+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKTLU4j6j0O46xuPoB4VkDmBFothpiabIVHznt1FpTa_F6c4GNvbUWusBr7yzmJ2YQOUu6a1EabgLd-7UzsaZREvaGygabQjS0K2vnuXdWzQ5x1eBwqtPLdJVccJXvUUB344stySy7bW4/s200/Wolverine+by+Aaron+t1+2.jpg" width="130" /></a>Omawiany album stanowi pierwszą część zebranych krótszych historii (one-shotów, miniserii, opowieści w ramach regularnego tytułu itp.), które wyszły spod ręki Aarona, a za bohatera mają właśnie Logana. I, jak to bywa w takich wydaniach zbiorczych, otrzymaliśmy spory miszmasz stylistyczny. Motywem przewodnim jest więc swoista relacja między autorem a głównym bohaterem – zmieniają się fabuły, rysownicy, stylistyka i konwencja, ale bez wątpienia czuć, że scenarzysta ma swoją wizję tej postaci i konsekwentnie ją realizuje. Logan to zawzięty twardziel, ale twardziel, który odczuwa ból, dusi w sobie emocje i jest na swój sposób refleksyjny. Tyle tylko, że niespecjalnie wylewny. Na szczęście dla czytelnika Aaron dość często stosuje narrację pierwszoosobową, co pozwala „wejść” nieco w sposób myślenia i postrzegania świata przez Logana, a dzięki temu poznać tę postać lepiej. Nieco światła rzucają też na Rosomaka jego relacje z nielicznymi bliskimi mu osobami – szczególnie, że zdecydowanie nie należą one do najprostszych.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak już wspomniałem, na album ten składa się kilka historii: trzy dłuższe i trzy krótsze. Aaron z powodzeniem sięga po rozmaite formy, ale mam wrażenie, że najlepiej wypada (o dziwo!) w miniaturach. Zarówno „Facet w dziurze” jak i „Milę w moich mokasynach” są popisem umiejętnego budowania napięcia i klimatu za pomocą bardzo prostych trików narracyjnych. Nawet zamykające tom, debiutanckie opowiadanie Aarona jako scenarzysty pt. „Dobry człowiek” pokazuje, jak za pomocą banalnych środków wyrazu można opowiedzieć coś ciekawego… tyle tylko, że wrażenie psuje warstwa graficzna tej części.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg52rje2YbOv7aqhc82KTDJ0oFxSQ59qJWmZ-77PQSnhwyXjNgfyQJdDXYUXjUhF3t7_ZBAjhAyaBJ9EReGcf0WlMdpkc-in8L6mK5BzlGWSdymCNf48RdDvVXq80WmG5Q1TT4vQQtLCfw/s1600/Wolverine+by+Aaron+t1+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg52rje2YbOv7aqhc82KTDJ0oFxSQ59qJWmZ-77PQSnhwyXjNgfyQJdDXYUXjUhF3t7_ZBAjhAyaBJ9EReGcf0WlMdpkc-in8L6mK5BzlGWSdymCNf48RdDvVXq80WmG5Q1TT4vQQtLCfw/s200/Wolverine+by+Aaron+t1+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Warto wyróżnić rzucającą nieco światła na przeszłość Logana opowieść pt. „Dorwać Mystique”. Zawierająca liczne retrospekcje historia pokazuje, jak konsekwentny i zdeterminowany bywa nasz bohater. Przybliża też nieco jego długą i skomplikowaną relację z niebieskoskórą mutantką. Wersja z niniejszego albumu różni się tłumaczeniem od tej, która pojawiła się niespełna rok temu w drugim numerze kolekcji „Superbohaterowie Marvela”, jednak nie na tyle, by w jakiś sposób wpływało to na odbiór lektury (choć muszę przyznać, że przekład Jakuba Jankowskiego trafia do mnie bardziej niż tłumaczenie Sebastiana Smolarka. Jest nieco luźniejszy, brzmi bardziej naturalnie, co ma znaczenie przy dość krótkich frazach dominujących w tekście).</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„Boskie przeznaczenie” to także nieco retrospektywna historia z kobietą w tle. Tyle tylko, że Aaron postanawia sięgnąć do konwencji kung-fu. Takie połączenie jest intrygujące, nawet jeśli wydać się może nieco absurdalne. Czuć tu też lekkie nawiązanie do runu Briana Michaela Bendisa w „Daredevilu”, choć akurat u Aarona podobne rozwiązanie fabularne wypada nieco sztucznie. Koniec końców, historia jest całkiem ciekawa, choćby dlatego, że jak na Wolverine’a, nietypowa. Najdłuższa (bo pięciozeszytowa) miniseria zawarta w tym tomie to „Ludzie z Adamantium”, gdzie Logan ponownie konfrontuje się z projektem Broni X. Znów mamy odniesienia do przeszłości Wolverine’a, tym razem w konwencji zakulisowych gierek korporacji i równolegle toczącego się dziennikarskiego śledztwa. W porządku, ale w sumie to historyjka dość sztampowa, nawet jeśli poprawnie opowiedziana.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3rhanWaJwZj6HZ2FqLX2LKpQkefJsAV6MLRGrO7HcOVKSBDrxaqAfY5VUaWlKrqkXfPqY1MbVedk_tVPwqc2uYEs4LQ4K0m-0ALrOhUJTBV3EL6K1Q1vixMe6wAZNu9lXKvzjW1KoHJU/s1600/Wolverine+by+Aaron+t1+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3rhanWaJwZj6HZ2FqLX2LKpQkefJsAV6MLRGrO7HcOVKSBDrxaqAfY5VUaWlKrqkXfPqY1MbVedk_tVPwqc2uYEs4LQ4K0m-0ALrOhUJTBV3EL6K1Q1vixMe6wAZNu9lXKvzjW1KoHJU/s200/Wolverine+by+Aaron+t1+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Jeśli chodzi o stronę graficzną pierwszego tomu „Wolverine’a” to jest ona zróżnicowana, ale raczej nie wychodzi ponad (po prostu) solidny poziom. Większa część albumu została narysowana przez Rona Garneya – to artysta bardzo równy, rzemieślniczo poprawny. Jego prace wyglądają dobrze, ale raczej niewiele jest tam plansz, które na dłużej zapadną nam w pamięć. Howard Chaykin i Steven Segovia to już rysownicy nieco bardziej charakterystyczni, jednak także i w ich przypadku trudno mówić o jakimś wyjątkowym zachwycie nad stylem. To, co warto wyróżnić to nieco bardziej stonowana paleta barw, jaką zastosowali John Rauch i Zac Atkinson – koloryści „Boskiego przeznaczenia”. Na plus można odnotować niezły pomysł na oprawę graficzną „Milę w moich mokasynach”, choć i Adam Kubert po prostu zrobił tu swoje. Niestety, zamykający album „Dobry człowiek” psuje nieco zasadniczo pozytywne wrażenie. Nieco stylizowane na mangę rysunki studia Udon wyglądają bowiem po prostu źle. Zarówno kreska jak i kolorowanie zupełnie nie grają mi z tą, skądinąd nieźle napisaną, miniaturką.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejny marvelowski „grubas” od Egmontu musi cieszyć – udowadnia, że rynek ma się nieźle, a czytelnicy chętnie sięgają po opasłe wydania zbiorcze. Tym bardziej, że wydanie akurat tej pozycji okazało się w miarę bezpieczną inwestycją – zarówno główny bohater, jak i scenarzysta są gwarancją sporego zainteresowania odbiorców. Inna sprawa, że sam komiks chyba nie do końca sprostał bardzo wygórowanym oczekiwaniom (przynajmniej moim). Nie znaczy to jednak, że jest z nim coś nie tak – wręcz przeciwnie, myślę, że fani Logana będą bardzo zadowoleni. Dostaną bowiem sporą dawkę mocnych, czasem brutalnych historii ze swym ulubionym herosem w roli głównej. A że Aaron czuje rosomaczą materię jak mało kto, mamy gwarancję, że będą to historie z górnej półki. Może nie najwyższej, ale na tyle wysokiej, by mieć sporo satysfakcji z lektury.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Wolverine</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 1</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Jason Aaron</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Howard Chaykin, Ron Garney, Adam Kubert, Stephen Segovia, Udon Studios</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Sebastian Smolarek</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Wolverine by Jason Aaron: The Complete Collection, vol. 1 (Wolverine [2003] #56, #62-65, #73-74, Wolverine: Manifest Destiny #1-4, Wolverine Weapon X #1-5, Wolverine [1988] #175)</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 396</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2750-0</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-12383521812960015812018-03-30T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:45:12.329+02:00Grzech pierworodny: Hulk kontra Iron Man – Mark Waid, Kieron Gillen, Mark Bagley, Luke Ross - komiksowa recenzja z Szortalu<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCFN115h0EllaNiePVoLYVr5sSZ3m8lgfU0Rbr9RTIfi35-b5tO7x-lg47osc-jJTCT71mOBXKRAU4Wj3cnJy6v-s-3EPVctPlAIZOkPvHvIRR1tQdmOSE59xjMfJBBptiQI0VyC1UhSY/s1600/Hulk+kontra+Iron+Man+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1218" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCFN115h0EllaNiePVoLYVr5sSZ3m8lgfU0Rbr9RTIfi35-b5tO7x-lg47osc-jJTCT71mOBXKRAU4Wj3cnJy6v-s-3EPVctPlAIZOkPvHvIRR1tQdmOSE59xjMfJBBptiQI0VyC1UhSY/s200/Hulk+kontra+Iron+Man+1.jpg" width="131" /></a><i></i><br />
<div style="text-align: justify;">
<i><i>Duchy przeszłości</i></i></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli chodzi o możliwości wywrócenia komiksowego świata na nice, mało który event ma potencjał równie niszczycielski względem status quo, co „Grzech pierworodny”. Już sam stojący w centrum tej historii koncept poznania najgłębiej skrywanych sekretów rozmaitych osób wydaje się niezwykle interesujący. Co prawda pewne fragmenty wymuszają nieco więcej zawieszenia niewiary niż zwykle (no bo niby czemu bohaterowie poznawali akurat te sekrety, a nie inne? Czemu wyjawiono wszystkie?), jednak sama lektura dawała sporo satysfakcji. Mam jednak nieco mieszane uczucia względem miniserii powiązanych z zasadniczym eventem. „Thor i Loki. Dziesiąty świat” opierał się na niezłym pomyśle, gorzej jednak prezentowało się wykonanie. Nie inaczej jest w przypadku serii zatytułowanej „Hulk kontra Iron Man”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a name='more'></a><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC92ZrOUl7BaWMiilgGal6jVbH3qlcs0HnsSdcSZe-TDCslLZqlsFRVFkAJnN8K_ckqD_atKQ73PmOD80bCfK4vgE6h-8bLW1pxlBGlTHzizwn13_8VhNOOG4Izz_y_yWFXdZaQbxD2t4/s1600/Hulk+kontra+Iron+Man+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhC92ZrOUl7BaWMiilgGal6jVbH3qlcs0HnsSdcSZe-TDCslLZqlsFRVFkAJnN8K_ckqD_atKQ73PmOD80bCfK4vgE6h-8bLW1pxlBGlTHzizwn13_8VhNOOG4Izz_y_yWFXdZaQbxD2t4/s200/Hulk+kontra+Iron+Man+2.jpg" width="130" /></a></div>
Sam tytuł brzmi tyleż sensacyjnie, ileż… nudno. W swojej historii Hulk i Iron Man brali się za bary nie raz, nie dwa i nie pięć razy. Każdy fan komiksu, który jako tako zna uniwersum Marvela, z dużym prawdopodobieństwem widział co najmniej jedną konfrontację między tymi ikonami firmy. „Grzech pierworodny” otwierał więc scenarzystom spore możliwości dania im pretekstu do kolejnej potyczki. W końcu nic tak nie wkurza, jak odkrycie faktów od lat skrywanych przez kolegę. A w przypadku co najmniej jednego z bohaterów wkurzenie się ma bardzo konkretne konsekwencje – będzie trzaskał. I choć już od pierwszych stron oglądamy dwóch piorących się Avengerów, to tak naprawdę historia bardziej o Tonym Starku, Brusie Bannerze i ich wspólnej przeszłości. Mark Waid i Kieron Gillen postanowili wrócić do dni, w których jeden młody geniusz pracował dla wojska nad Bombą Gamma, zaś drugi młody geniusz, potentat na rynku zbrojeniowym, służył wojsku za konsultanta przy tymże projekcie. Scenarzyści przeplatają więc dwie perspektywy czasowe: współczesną, gdy ujawnione po śmierci Watchera tajemnice sprzed lat pchają tytułowych bohaterów ku konfrontacji; a także przeszłą, gdzie poznajemy szczegóły eksperymentu znanego z „The Incredible Hulk #1”. Choć Waid i Gillen podzielili się poszczególnymi zeszytami, widać, że opowiadana historia jest wspólnym dziełem. Narracja jest spójna i konsekwentnie prowadzona, z wykorzystaniem obu bohaterów (z lekkim naciskiem na Starka) i licznymi retrospekcjami. Całkiem sporo uwagi autorzy poświęcili więc pogłębianiu profili psychologicznych postaci, szczególnie z perspektywy ich wieloletniej wspólnej historii. I wszystko byłoby fajnie – tajemnica, trochę psychologizowania, nieco akcji – gdyby nie cokolwiek rozczarowujące zakończenie. Finał zawodzi na co najmniej dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, mam wrażenie, że nieco zbyt dowolnie potraktowano założenia „Grzechu pierworodnego”. Tak jakby bohaterowie poznawali pewien sekret… ale nie do końca. Totalnie nie klei się to z pełną wiedzą, jaką posiadał Watcher. Po drugie, finał jest po prostu banalny. Solidnie napompowany balonik zamiast pęknąć z hukiem, nagle flaczeje z cichym popierdywaniem ulatującego powietrza.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGbBeRFI2m9DkaTg9spnRBBBydBzewy7yCiKUd9d8PiACOGL9VBmZDecaeQyLLqy6hBZsES-v5ZOCGkQWZmbX1OsaiyvWNwUEJR486aOx6xHwtE1TJ3JdPglb_oxDeCBRNoZpbRERacXY/s1600/Hulk+kontra+Iron+Man+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGbBeRFI2m9DkaTg9spnRBBBydBzewy7yCiKUd9d8PiACOGL9VBmZDecaeQyLLqy6hBZsES-v5ZOCGkQWZmbX1OsaiyvWNwUEJR486aOx6xHwtE1TJ3JdPglb_oxDeCBRNoZpbRERacXY/s200/Hulk+kontra+Iron+Man+3.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Mieszane odczucia mam także względem oprawy graficznej. Rysownicy podzielili się pracą, podobnie jak scenarzyści. W ten sposób Mark Bagley zilustrował napisane przez Waida zeszyty #1 i #3, zaś Luke’owi Rossowi przypadły zeszyty #2 i #4 autorstwa Gillena. Ani jeden, ani drugi jednak nie zachwyca. Kadry są w znacznej mierze po prostu poprawne, obu rysownikom zdarzają się jednak momenty wyglądające po prostu kiepsko (na przykład przez karykaturalnie narysowane twarze czy kuriozalną anatomię). Natomiast uczciwie trzeba przyznać, że trafiają się pojedyncze plansze i rozkładówki wyglądające naprawdę nieźle. W zdecydowanej większości wypełnia je wielka zielona postać, choć zdarzają się też inne, nieco bardziej urozmaicone. Zasadniczo „Hulk kontra Iron Man” to komiks, którego warstwę wizualną zapomnimy równie szybko jak fabułę.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Niestety, mimo sporego potencjału i całkiem zręcznie prowadzonej fabuły miniseria autorstwa Waida i Gillena rozczarowuje. Pal sześć, że dostajemy do ręki kolejny retcon. Marvel przyzwyczaił nas już do licznych opowieści z serii „Bo tak naprawdę to było tak…”. Część osadzona w przeszłości skonstruowana jest bowiem dobrze. Niestety, kuleje logika finału, przez co historia traci jako całość. Ostatecznie niewiele wnosi do dziejów obu ikonicznych postaci. No cóż, jest to po prostu kolejny dowód, iż w komiksowym świecie krzykliwy tytuł bynajmniej nie musi równać się efektownej treści, nawet jeśli, technicznie rzecz biorąc, nie można mu niczego zarzucić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQhhFot-apaYPNt-nIxCQevTwFlijqv8JJ_lGA-WBfM1l7Lc_MOY_QUQGt6tBSqE2VpDc6dyTF9U5EXJKmEjjAiX0QDE6favACv9Fl7JitmbuNxdI16KGdYRVY1l8U9BmdH2VZnnDbcT0/s1600/Hulk+kontra+Iron+Man+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQhhFot-apaYPNt-nIxCQevTwFlijqv8JJ_lGA-WBfM1l7Lc_MOY_QUQGt6tBSqE2VpDc6dyTF9U5EXJKmEjjAiX0QDE6favACv9Fl7JitmbuNxdI16KGdYRVY1l8U9BmdH2VZnnDbcT0/s200/Hulk+kontra+Iron+Man+4.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Grzech pierworodny: Hulk kontra Iron Man</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Mark Waid, Kieron Gillen</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Mark Bagley, Luke Ross</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Original Sin: Hulk vs. Iron Man (Original Sin #3.1-3.4)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 96</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Format: 167 x 255</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2721-0</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-29270779746509216522018-03-28T08:08:00.000+02:002018-03-28T08:08:00.220+02:00Deadpool Classic, tom 3 – Joe Kelly, Ed McGuinness, Walter McDaniel i inni - komiksowa recenja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6r9gk3C6_ixaR7cl3GYpd3UKNrd5UXhwvn6iOmxb4wEIm1zYlDVEDP4fzfHdvCowig9JnmP5CSSPVngYRbqWaRF8Qwu3GauG_vbdw7I3hv_5w21Mb8D1-DPm-RzmCxp-iK06Lm0p-qQQ/s1600/Deadpool+classic+tom3+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="672" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6r9gk3C6_ixaR7cl3GYpd3UKNrd5UXhwvn6iOmxb4wEIm1zYlDVEDP4fzfHdvCowig9JnmP5CSSPVngYRbqWaRF8Qwu3GauG_vbdw7I3hv_5w21Mb8D1-DPm-RzmCxp-iK06Lm0p-qQQ/s200/Deadpool+classic+tom3+1.jpg" width="131" /></a><i>Jesteś szalony, mówię ci…</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Komiksy z Deadpoolem przyzwyczaiły nas do bardzo konkretnej konwencji: dużo akcji, sporo brutalności, lekkie, cięte dialogi, wszystko utrzymane w prześmiewczym i raczej mało poważnym tonie. Ot, komiks, który w zasadzie jest jednym wielkim zmrużeniem oka. Seria „Deadpool Classic” przybliżająca nam początki najbardziej znanego najemnika w uniwersum Marvela udowadnia jednak, że choć zasadniczy pomysł na bohatera niewiele się zmienił, to rozłożenie akcentów jest już nieco inne. Trzeci tom tego tytułu retro pokazuje to nad wyraz dobitnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1d1IIJCy-JGTQKMtVyhuFN0AKnrVQ9dqlUAfG7s3lwpjkMoaCJ8tjEhzfkJIB3kvtJv3JkS0oAlXSmAiHBQbSiluI0G5Ub960giOXZtWiIzP94_BtXtNba4CRFOVaE9NcGb72i3LW9Bo/s1600/Deadpool+classic+tom3+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1d1IIJCy-JGTQKMtVyhuFN0AKnrVQ9dqlUAfG7s3lwpjkMoaCJ8tjEhzfkJIB3kvtJv3JkS0oAlXSmAiHBQbSiluI0G5Ub960giOXZtWiIzP94_BtXtNba4CRFOVaE9NcGb72i3LW9Bo/s200/Deadpool+classic+tom3+2.jpg" width="130" /></a></div>
<a name='more'></a>Na niemal trzystustronicowy album niemal w całości napisany przez Joego Kelly’ego składa się kilka historii, których jakość – co tu dużo kryć – bardzo się różni. Ważne, że mimo raczej kiepskiego początku każdy kolejny z zawartych tu zeszytów prezentuje się coraz lepiej. Widać, że Kelly starał się zdefiniować Deadpoola jako kogoś więcej niż tylko pyskatego, niemal nieśmiertelnego zadymiarza – przede wszystkim skupiając się na jego ciemnych stronach. Wade został sportretowany jako człowiek mający poważne problemy psychiczne… jasne, oczywiście, zawsze tak go przedstawiano. Tyle tylko, że w wersji Kelly’ego nie ma bynajmniej nic z sympatycznego szaleńca. Jest psychopata, niepotrafiącym zrozumieć kto jest „swój” a kto „obcy” – mściwy, wręcz sadystyczny, bezwzględny, a jednocześnie rozpaczliwie poszukujący akceptacji. Obraz ten może nieco zszokować czytelników znających bohatera jedynie z jego przygód publikowanych w serii Marvel Now! ale muszę przyznać, że taki, nieco poważniej potraktowany Deadpool, przemawia do mnie po wielokroć bardziej niż jego czysto rozrywkowe oblicze. Scenarzysta wykonał świetną robotę, kreśląc co najmniej trzy z relacji Wade’a z innymi postaciami. Pierwsze skrzypce gra tu Ślepa Al, na pozór nieistotny dodatek do Deadpoolowskiej „menażerii”. W tym przypadku stanowi element kluczowy dla zrozumienia, jak bardzo zaburzony jest Wade. W drugiej kolejności warto wymienić Weasela. Znów, często postrzegany jedynie jako klasyczny sideckick lub zakulisowe wsparcie dla bohatera, tu dostaje znacznie więcej miejsca. Na trzecim miejscu warto wymienić Siryn – osobę ważną dla Deadpoola… choć chyba jest to jednostronna relacja. Na ich przykładzie można śledzić życiową trajektorię, na jaką wpadł nasz (anty-)bohater i jak desperacko próbuje zdefiniować sam siebie. Obserwujemy też jego relacje z rozmaitymi znaczącymi innymi (jakkolwiek absurdalnie by ten termin nie brzmiał w przypadku Wade’a). Pomijając godne pochwały podkreślenie wątków osobistych i pogłębienie postaci głównego bohatera, sam scenariusz jest dość standardowy, utrzymany w stylistyce charakterystycznej dla przełomu mileniów. Wielkie mięśnie, wielkie spluwy, wielkie ostrza, akcja zasuwa jak króliczek Duracella i – jak na „Deadpoola” przystało – dużo tu tekstu. To chyba jeden z największych zarzutów, jakie można Kelly’emu postawić: momentami album jest zwyczajnie przegadany, co, w połączeniu z lekkim chaosem narracyjnym, nie robi najlepszego wrażenia. No, ale to już taki urok stylistyki tamtych lat. Świetnie czyta się za to o wyprawie Deadpoola w przeszłość, a dokładniej do połowy lat sześćdziesiątych, gdzie Wade i Ślepa Al stają się bohaterami wydarzeń znanych klasycznego, 47. zeszytu „The Amazing Spider-Man”. Sposób w jaki Peter Parker i ciocia May zostają podmienieni przez Najemnika z Nawijką i jego niewidomą towarzyszkę jest autentycznie przezabawny, podobnie jak sposób, w jaki autorzy potraktowali oryginał. Mam tu na myśli nie tylko scenariusz Stana Lee, ale i plansze autorstwa starszego Johna Romity, które zostały „nieco” zmodyfikowane przez Pete’a Woodsa… Okazuje się bowiem, że jedna z ważniejszych postaci, towarzyszących na co dzień Deadpoolowi, była szkolnym znajomym młodego Petera Parkera. Koniec końców epizod ten wypada świetnie, stanowiąc znakomity wzór dla „eskapad w przeszłość” znanych choćby z najnowszych komiksów z Deadpoolem.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmDp1bC2oipaiNR4d7c26VS9AkOMeVOHNOBhemOhI_zGz8vCQ4s215mVEAg5tWVA9YZOMpFIblnNR7gYf2XHysl-etkCqesQMyRocvp0uGT00IIwfvxO3rq_s6b5F3qADarIKILbr4Oa0/s1600/Deadpool+classic+tom3+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmDp1bC2oipaiNR4d7c26VS9AkOMeVOHNOBhemOhI_zGz8vCQ4s215mVEAg5tWVA9YZOMpFIblnNR7gYf2XHysl-etkCqesQMyRocvp0uGT00IIwfvxO3rq_s6b5F3qADarIKILbr4Oa0/s200/Deadpool+classic+tom3+3.jpg" width="130" /></a>Warstwa graficzna trzeciej odsłony „Deadpool Classic” jest dość zróżnicowana. Ed McGuinness, choć niewątpliwie charakterystyczny, tu jakoś specjalnie nie zachwyca, jednak nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jego plansze są ewidentnie kreskówkowe, choć bez przesadnej szczegółowości. To samo tyczy się Shannona Dentona, którego prace są niemal nieodróżnialne od rysunków McGuinnessa (co w sumie jest dla pierwszego z nich komplementem). Podobnej stylistyki trzyma się zresztą także Pete Woods, przynajmniej wtedy, gdy tworzy „współczesne” przygody Deadpoola. Jego eskapada w przeszłość pokazała, że Woods znakomicie potrafi pracować na bazie dzieł innych – w tym przypadku Johna Romity – gdzie albo twórczo poprzerabiał niektóre z plansz oryginału, albo stworzył własne, utrzymane w zbliżonej stylistyce. Wypadło to bowiem całkiem przekonująco. Odpowiedzialny za rysunki w zeszytach #14-17 Walter McDaniel jest za to typowym wręcz przedstawicielem stylistyki późnych lat dziewięćdziesiątych, jednym z wielu epigonów Todda McFarlane’a i Roba Liefelda… lub też wczesną wersją Humberto Ramosa. Jedni takie rysunki lubią, inni wręcz nie znoszą – niewątpliwie są one jednak bardzo charakterystyczne dla wspomnianego okresu i… mogą się podobać. Dynamiczne, szczegółowe, z lekkim, nieco kreskówkowym podejściem do proporcji i stylizacji, postaci potrafią naprawdę wpaść w oko. Jak dla mnie to właśnie McDaniel wygrał graficznie ten album, ale cóż… kwestia gustu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhjaywkdsqhspjpGHqrN4xJPpWlKf7PEKnS04bv3my3kmR5mrYZpnjn5SDPHI4HlmLwbfuoHa7eN5zYEqlAB-dmEqrXlb2k-Az_VWyV6oCXQloel67mXhDwXqWLsvLocnfN7F1GWsldvCU/s1600/Deadpool+classic+tom3+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhjaywkdsqhspjpGHqrN4xJPpWlKf7PEKnS04bv3my3kmR5mrYZpnjn5SDPHI4HlmLwbfuoHa7eN5zYEqlAB-dmEqrXlb2k-Az_VWyV6oCXQloel67mXhDwXqWLsvLocnfN7F1GWsldvCU/s200/Deadpool+classic+tom3+4.jpg" width="130" /></a>Gdy się tak na dobrą sprawę zastanowić to chyba jeden z dwóch najlepszych tomów z przygodami Najemnika z Nawijką, jakie wydano w naszym kraju (pierwszym był trzeci tom serii Gerry’ego Duggana i Briana Posehna z Marvel Now!... zresztą, także prezentujący nieco poważniejsze podejście do tej postaci). Widzimy tu bowiem Wade’a jako wielowymiarową osobę – zabawną, owszem, ale też i nieco przerażającą. Komiks ten jest też bez wątpienia charakterystyczny dla stylistyki z przełomu XX i XXI stulecia: narracyjnie, tematycznie i graficznie jest to nieodrodne dziecko swoich czasów. Wydaje się jednak, że to dobry przykład na to, że stylistyka retro wcale nie musi być dla współczesnego czytelnika bolesna (no, może z wyjątkiem kilku fragmentów…). Oczywiście, jeśli ktoś faktycznie lubi głównego bohatera. W przeciwnym razie nie ma większego sensu po ten komiks sięgać – jest to bowiem przede wszystkim laurka dla historii Deadpoola. Tylko i aż tyle.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Deadpool Classic</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 3</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Joe Kelly, Stan Lee</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Ed McGuinness, Shannon Denton, Pete Woods, Walter McDaniel, John Romita Sr</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Oskar Rogowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Deadpool Classic vol. 3 (Deadpool #9-17,The Amazing Spider-Man #47)</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 276</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1858-4</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-59899956510461710502018-03-26T08:08:00.000+02:002018-05-15T17:45:28.891+02:00Daredevil. Nieustraszony! Tom 2 – Brian Michael Bendis, Alex Maleev i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLO3awRFTwEbxNzjZ7i-rZ_E7uRm_Ld3UPIxn43PUkGzBBe3qKEiIk27dJoxRAZmtXRCpmzG3n_9Y_vsFm2r0jnRZxuxwgO8eYfaNDo2Bm6zfuZSNN8TOlwEArPvs3ws0rwdoqHGeuxdE/s1600/Daredevil+Nieustraszony+2+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="496" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLO3awRFTwEbxNzjZ7i-rZ_E7uRm_Ld3UPIxn43PUkGzBBe3qKEiIk27dJoxRAZmtXRCpmzG3n_9Y_vsFm2r0jnRZxuxwgO8eYfaNDo2Bm6zfuZSNN8TOlwEArPvs3ws0rwdoqHGeuxdE/s200/Daredevil+Nieustraszony+2+1.jpg" width="131" /></a><i>Rządy nieustraszonego</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co tu dużo pisać, pierwszy tom „Daredevila” autorstwa Briana Michaela Bendisa i Alexa Maleeva okazał się nie tylko najbardziej wyczekiwaną premierą 2017 roku na polskim rynku komiksowym, ale prawdopodobnie i jednym z najlepszych tytułów, które ukazały się w naszym kraju w ostatnim czasie.. Po długich perypetiach z wydaniem tej serii przez Sidecę sprawy w swoje ręce wziął największy rodzimy wydawca i momentalnie ruszyły one z kopyta. Już dwa miesiące po premierze pierwszego albumu czytelnicy dostali w swoje ręce tom drugi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOWaK7d6D3f1FHMKhxlCp8-HDHbpQPG6wPhnYEsGK1T381YxT_ZWurCQoQT4QTwe4R_y5Ve9TPF8FHQTexmyZYIeAKIeFhP8XzmS8InHjsofy37cRf6hbY2G_fr4j8fTwwTyJpOLBfhOs/s1600/Daredevil+Nieustraszony+2+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOWaK7d6D3f1FHMKhxlCp8-HDHbpQPG6wPhnYEsGK1T381YxT_ZWurCQoQT4QTwe4R_y5Ve9TPF8FHQTexmyZYIeAKIeFhP8XzmS8InHjsofy37cRf6hbY2G_fr4j8fTwwTyJpOLBfhOs/s200/Daredevil+Nieustraszony+2+2.jpg" width="130" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Dla przypomnienia, „Daredevil. Nieustraszony!” dotyczy wydarzeń, jakie miały miejsce w nowojorskiej dzielnicy Hell’s Kitchen po tym, gdy doprowadzono do zniszczenia przestępczego imperium Kingpina, zaś sekretna tożsamość Matta Murdocka została ujawniona prasie. Bendis pokazał w tym komiksie swoją najlepszą stronę, tworząc mroczny, niejednoznaczny, ale i wciągający bez reszty scenariusz, i pokazując, że w ramach konwencji superbohaterskiej także można stworzyć poważne dzieło. Drugi tom zbiorczego wydania jego runu przynosi kontynuację tej historii. Tyle tylko, że scenarzysta postanowił pchnąć Człowieka, Który Nie Zna Strachu w jeszcze większy mrok. Gęstnieje on jednak powoli, subtelnie, gdy Matt na pozór robi po prostu swoje. Pojawiają się jednak drobne sygnały, że coś jest nie tak, a nasz bohater desperacko próbuje sobie radzić z narastającą presją. Aż do przełomowego momentu, wypadającego mniej więcej w połowie albumu. A potem Bendis najzwyczajniej w świecie przesuwa akcję o rok do przodu, pokazując konsekwencje efektownej kulminacji pierwszego z dwóch aktów tej historii. Muszę przyznać, że sposób, w jaki Amerykanin buduje fabularne napięcie jest po prostu mistrzowski, podobnie jak powiązanie poszczególnych wątków i gęsta sieć zależności, łączących poszczególnych bohaterów tej historii. Najważniejszy jest oczywiście Matt Murdock, zmagający się ze zmianami w swojej dzielnicy i próbujący zachować pozory normalności w życiu prywatnym. W znakomity sposób pokazano trajektorię, na jaką wpada nasz bohater – od wspomnianych już drobnych zmian (między innymi pojawienia się w jego życiu kolejnej kobiety), przez radykalne zwroty w relacjach z otoczeniem, aż po powolne próby modyfikacji powstałej sytuacji. Pod względem psychologicznym jest to więc absolutny majstersztyk. Podobnie jak w poprzednim tomie niebagatelną rolę odgrywają postacie poboczne – na czele z Foggym Nelsonem (mam zresztą wrażenie, że u Bendisa relacja między nimi wreszcie wygląda naprawdę dojrzale), ale także wspomnianą już nowo poznaną kobietą – Millą Donovan, Benem Urichem, Lukiem Cagem, Peterem Parkerem czy Nataszą Romanow. Wszyscy oni mają niebagatelny wpływ na życie Murdocka. Drugi tom „Nieustraszonego!” sięga zresztą w kilka zakamarków, których Bendis do tej pory nie eksploatował – chociażby do katolickich korzeni Daredevila czy też jego pragnienia zemsty za śmierć obu swoich ukochanych – Elektry i Karen Page. Dostajemy więc do ręki komiks bogaty w treści, niebanalny i diabelnie wciągający – godnego następcę kapitalnego tomu pierwszego.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ7tQd8jyYTTgHifYIPbHFZWcwebvWJBv7ibsEGYt-RLmOX6ow6_CmtFfLJ4X0nHr-eQWJtTS_O03bSKGylLBxtUXn3WnGhX6nT7XNSXs3wMuFcaNrIPueiHmokhbQx2957zuB61zQhdA/s1600/Daredevil+Nieustraszony+2+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQ7tQd8jyYTTgHifYIPbHFZWcwebvWJBv7ibsEGYt-RLmOX6ow6_CmtFfLJ4X0nHr-eQWJtTS_O03bSKGylLBxtUXn3WnGhX6nT7XNSXs3wMuFcaNrIPueiHmokhbQx2957zuB61zQhdA/s200/Daredevil+Nieustraszony+2+3.jpg" width="130" /></a>Nie bez znaczenia jest tu oczywiście praca, jaką wykonał Alex Maleev (przy współpracy nieocenionego Matta Holligswortha). Jego „brudna” kreska świetnie komponuje się z klimatem Bendisowej opowieści, uwydatniając jeszcze jej ponury nastrój. Warto też wspomnieć o interesującym zabiegu, jakim jest oddanie warstwy graficznej zeszytu #65 w ręce grona gościnnych rysowników. W historii podsumowującej dotychczasowy run Bendisa i uzupełniającej go o kilka drobnych, acz znaczących scen, mamy przyjemność oglądać kilku takich artystów – między innymi Grega Horna czy Chrisa Bachalo. Podobny smaczek pojawił się zresztą także wcześniej, gdy w kluczowej scenie numeru #50 po jednym kadrze wyszło spod ręki kilku z najbardziej znamienitych rysowników Daredevila na przestrzeni lat: Gene’a Colana, Lee Weeksa, Klausa Jansona, Jona Romity (seniora), Joego Quesady, Michaela Avona Oeminga i Davida Macka. To efektowny i bez wątpienia godny hołd złożony jednemu z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów Marvela.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh__9357iCSMLQlecB4fcjKD3bhMNAoEee6C6U_whyvJOK6Gkm642Q5UI31JabrMEbDCQKxrnLzEOLcvA8BzqjNcg4ujb6hDeFXLDSUh_yNcQluRv98fWxXPYbD56k0jspop-6StgJ0fmE/s1600/Daredevil+Nieustraszony+2+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh__9357iCSMLQlecB4fcjKD3bhMNAoEee6C6U_whyvJOK6Gkm642Q5UI31JabrMEbDCQKxrnLzEOLcvA8BzqjNcg4ujb6hDeFXLDSUh_yNcQluRv98fWxXPYbD56k0jspop-6StgJ0fmE/s200/Daredevil+Nieustraszony+2+4.jpg" width="130" /></a>Drugi tom „Daredevila” Bendisa i Maleeva to znakomita kontynuacja serii, prawdziwa komiksowa uczta. I to bez względu na to czy jest się miłośnikiem konwencji superhero, czy też nie. Epicka historia, która rozpoczęła się rozpadem imperium Kingpina i upublicznieniem sekretnej tożsamości Matta Murdocka nabiera tu rumieńców, zachowując przy tym mroczny klimat. Jednocześnie Bendis pogłębia poszczególne postacie (zwłaszcza samego Daredevila), ale także coraz wyraźniej osadza swą opowieść w uniwersum Marvela poprzez wprowadzenie licznych wątków pobocznych z udziałem znanych bohaterów. W pewnym sensie pokazuje to, jak ważną dla Domu Pomysłów postacią jest odziany w czerwień niewidomy śmiałek. Myślę, że „Nieustraszony” powinien stać się ważną pozycją na liście lektur każdego komiksiarza lubiącego mocne, dobrze napisane i narysowane historie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Daredevil. Nieustraszony!</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Alex Maleev i inni</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Matt Hollingsworth i inni</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Marceli Szpak</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Daredevil: The Man Without Fear! by Brian Michael Bendis and Alex Maleev. The Ultimate Collection Book 2 (Daredevil #41-50,#56-65)</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: grudzień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 512</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2748-7</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-32284395758132605792018-03-23T08:08:00.000+01:002018-03-23T08:08:04.467+01:00Guardians of the Galaxy. Grzech pierworodny – Brian Michael Bendis, Ed McGuinness, Valerio Schiti - komiksowa recenzja z Szortalu<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPhlpNUlq2pt3zhtWaZN9fJMPw9URTX8a58_4X5qby5KrIIkdRSv8LIthc5fOdAlSf76fphUj4N2FdamRKsH5w9upfcV7fEK4cjGJMoTWzBXSp4Me4V2FEKTeuSlHj1Td-amzn448Kigo/s1600/GotG+5+Grzech+pierworodny+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="673" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPhlpNUlq2pt3zhtWaZN9fJMPw9URTX8a58_4X5qby5KrIIkdRSv8LIthc5fOdAlSf76fphUj4N2FdamRKsH5w9upfcV7fEK4cjGJMoTWzBXSp4Me4V2FEKTeuSlHj1Td-amzn448Kigo/s200/GotG+5+Grzech+pierworodny+1.jpg" width="131" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Galaktyczne tu i tam</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Muszę przyznać, że nawet nie wiem kiedy zleciało kilka wcześniejszych tomów „Guardians of the Galaxy”, a tu do rąk dostajemy kolejny, już piąty (a licząc crossover z „All-New X-Men” – szósty) album w tej serii. I choć Strażnicy w wersji komiksowej z linii Marvel Now! nie zachwycają aż tak, jak ich kinowa inkarnacja, wciąż jest to zupełnie przyzwoita rozrywkowa seria.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a>„Grzech pierworodny” – taki tytuł nosi ten komiks – zawiera dwa wyraźnie od siebie odrębne epizody, po trzy zeszyty każdy. Pierwszy to retrospekcja pokazująca perypetie Star-Lorda, Novy/Ricarda Ridera, Draxa i Thanosa w Rakowersum. Stanowi więc bezpośrednią kontynuację wydarzeń opisanych w „Imperatywie Thanosa” (wydanym w Polsce w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela z numerem 91). Historia ta rzuca nieco światła na konsekwencje wspominanej wyżej opowieści, dotyczy bowiem powrotu bohaterów do głównego uniwersum Marvela, czyli Ziemi-616. Autor buduje napięcie przede wszystkim przez przeplatanie retrospekcji ze współczesnym planem czasowym, dawkując nam snutą przez Petera Quilla opowieść. Niewątpliwie jest tu też sporo akcji w postaci klasycznego trykociarskiego mordobicia. Bendis udowadnia jednak, że potrafi tworzyć historie z rozmachem, wychodząc poza poziom herosów „ulicznych” nie tylko w kosmos, ale wręcz do innych wymiarów. Równie ważny jak łatanie luk w marvelowskiej historii wydaje się być wątek wzajemnych relacji między Star-Lordem, Novą a Gamorą. Znalazło się więc miejsce na pogłębienie postaci, pokazanie ich z nieco innej, osobistej perspektywy, co w „Strażnikach…” tego scenarzysty nie jest bynajmniej oczywiste. Pierwsza część komiksu to więc epizod względnie udany, choć nie da się ukryć, że zdecydowanie nastawiony na efekt. Warto też dodać, że znakomitą pracę wykonał tu Ed McGuinness. Rysownik znany choćby z „Deadpoola” czy „Hulka” pokazuje, że rozwinął swój styl. Szczególnie dobrze wypada sposób, w jaki sportretował Thanosa i Novę. Największy (jedyny?) problem z epizodem w Rakowersum jest taki, że wydaje się on nieco oderwany od głównego wątku serii. Trudno zrozumieć, dlaczego nagle Gamora postanawia zadać Star-Lordowi kilka niełatwych pytań. Zresztą powiązanie tej części z tytułowym eventem także można uznać za mocno naciągane. Jasne, motywem przewodnim jest tu poznanie nieznanej prawdy, lecz w zasadzie brak w nim jakiegokolwiek powiązania ze śmiercią Watchera i następującymi po niej wydarzeniami. Ogólnie rzecz biorąc, to jednak fragment dość udany.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Druga część komiksu przynosi już kontynuację rozpoczętego wcześniej wątku, oplecionego wokół Agenta Venoma/Flasha Thompsona i jego symbionta. Tu Bendis poszedł jeszcze wyraźniej w stronę efekciarstwa, konfrontując Strażników z tajemniczym gwiezdnym stworzeniem i wysyłając grupę na jego rodzinną planetę. Fragment ten rozczarowuje nie tylko nieco zbyt daleko idącą dosłownością, ale też odarciem symbionta – jednego z najbardziej intrygujących komiksowych tworów – z aury tajemniczości. Nie poprawiają sytuacji watki poboczne – polityczna rozgrywka z Spartaksie, obecność Kapitan Marvel czy też zniknięcie Angeli. Także obowiązkowy cliffhanger w końcówce, choć z pewnością będzie mieć intrygujące konsekwencje, wydaje się nieco zbyt pospiesznie wprowadzony. Szkoda też, że nie dano więcej miejsca relacji między Quillem a Kitty Pryde, gdyż ten wątek, choć interesujący, dostał ledwie trzy plansze. Natomiast na plus (mały, ale jednak plus) wypada oprawa graficzna. Valerio Schiti to artysta bez wątpienia utalentowany. Ma dynamiczną kreskę, lekko flirtuje ze stylem kreskówkowym. Dobrze komponuje się ona z klimatem „Strażników”. Jest więc efektownie i kolorowo, bez większych niedociągnięć. Krótko mówiąc, nieco powyżej branżowej średniej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Piąty tom serii (a uwzględniając „Proces Jean Grey” nawet szósty) można uznać za względnie udany. Bendis łączy wypełnianie luk w znanej czytelnikom historii Strażników z pchnięciem do przodu akcji. Ze względu na uniwersum jest to więc album bez wątpienia istotny. A z punktu widzenia czytelnika? Jeśli oczekujemy lekkiej, choć niezbyt wyszukanej rozrywki, to prawdopodobnie pozycja spełni te oczekiwania. Widać jednak, że gwiezdne przygody nie są tym, co Bendis robi najlepiej. Zamiast więc rozpalać ciekawość czytelnika gorącym płomieniem (na co tytuł taki jak „Guardians of the Galaxy” ma spory potencjał), zaledwie nie pozwala mu zmarznąć. Mam nadzieję, że poza efektownymi bójkami i lekkimi dialogami seria ta przyniesie nam wreszcie coś więcej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Grzech pierworodny</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Guardians of the Galaxy. Strażnicy Galaktyki</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 5</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Ed McGuinness, Valerio Schiti</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Paulina Braiter</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Guardians of the Galaxy: Original Sin (Guardians of the Galaxy, #18-23)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 132</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2722-7</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-87945199042833794512018-03-21T08:08:00.000+01:002018-03-21T08:08:02.421+01:00All-New X-Men. Jeden z głowy – Brian Michael Bendis, Stuart Immonen, David Marquez i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3aoPQwiu6Kywecjaph0kcplfhQ_iUC-p5cwaSeis9A_kcGpUFVRhLcIGEWsKGuu5Fv3GTPEnEOGwpCq6T5fWqf2JkeF5Fg8zDtzHM0nPdBpziasAZr6yQ6ApK4z7jsmZpJy22DRQitTo/s1600/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1218" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3aoPQwiu6Kywecjaph0kcplfhQ_iUC-p5cwaSeis9A_kcGpUFVRhLcIGEWsKGuu5Fv3GTPEnEOGwpCq6T5fWqf2JkeF5Fg8zDtzHM0nPdBpziasAZr6yQ6ApK4z7jsmZpJy22DRQitTo/s200/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+1.jpg" width="131" /></a><i>Jaki ojciec, taki syn?</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„All-New X-Men” miało szansę, by stać się jednym z koni pociągowych linii Marvel Now!. W końcu scenarzystą został nie byle kto, a Brian Michael Bendis. I wszystko niby byłoby fajnie, zasadniczy pomysł na serię – przeniesienie do czasów obecnych młodych, oryginalnych X-Men i konsekwencje tego faktu – niewątpliwie jest interesujący. Problem w tym, że scenarzysta w pewnym momencie zaczął wyraźnie gonić w piętkę. Po czterech zasadniczych wydaniach zbiorczych i dwóch crossoverach („Bitwie Atomu” z pozostałymi seriami mutanckimi i „Procesie Jean Grey” ze „Strażnikami Galaktyki”, zresztą także pisanymi przez Bendisa) wiemy jednak, że seria ta wywołała pewne rozczarowanie. Z każdym kolejnym tomem zadawałem sobie bowiem pytanie: czy scenarzyście uda się wyjść poza tematyczne ramy, które sam sobie założył.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqutN7Lr7By5VZ4kSdSW5UgbM1TwaPm_0OgInL_yQZh-ojboAPG2VhAkQ_r_-72pFjkAvu7W1qxHYbsZv8j0_lYImwZNI24sQj0JtEP4pAoSJjSobwUsSY2SpyL3btpkK6tNzG5C_rbGg/s1600/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqutN7Lr7By5VZ4kSdSW5UgbM1TwaPm_0OgInL_yQZh-ojboAPG2VhAkQ_r_-72pFjkAvu7W1qxHYbsZv8j0_lYImwZNI24sQj0JtEP4pAoSJjSobwUsSY2SpyL3btpkK6tNzG5C_rbGg/s200/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+2.jpg" width="130" /></a></div>
<a name='more'></a>Choć zeszyt otwierający tom piąty nie wróży wielkiej zmiany, niesie nadzieję. Po pierwsze, punkt ciężkości przesunął się w kierunku Beasta. Nocna rozmowa Hanka McCoya z tajemniczym gościem nie tylko każe spodziewać się większego skupienia się na tej postaci, ale także jest bardzo ciekawym zabiegiem artystycznym. Większość stron komiksu została bowiem stworzona przez gościnnych ilustratorów, z których każdy przygotował po jednej planszy. Roztrząsanie rozmaitych alternatywnych przyszłości i wewnętrzne dylematy Beasta wypadają naprawdę intrygująco. Gdy jednak wracamy do zasadniczej linii fabularnej, trudno oprzeć się wrażeniu, iż Bendis wciąż trzyma się swoich wcześniejszych dokonań. Przede wszystkim oparł się mocno na konsekwencjach historii opowiedzianej w „Bitwie Atomu” – znów spotykamy bowiem mutantów z przyszłości (widniejących choćby na okładce). Wraca też zagadnienie potomków Xaviera, Mystique i Wolverine’a. Wreszcie po raz kolejny sporo miejsca dostaje młoda Jean Grey, która tym razem musi skonfrontować się ze swoimi opiekunami ze szkoły im. Xaviera… Mierzy się przede wszystkim z problemami i niezałatwionymi sprawami, jakie Cyclops i Emma Frost mieli ze starszą Jean. Wszystko powyższe, kilka klasycznych dla tej serii scen jeden-na-jeden z poszczególnymi X-Men, a także nieco obowiązkowej akcji – składa się na pięty tom serii. Jego niewątpliwymi plusami są wątki osnute wokół X-23 i Angela, niezły wstęp z Beastem i próby pogłębienia postaci młodej Jean. Problem w tym, że Bendis ewidentnie nie ma pomysłu, jak zrobić to ostatnie w oderwaniu od dziedzictwa klasycznej Jean. Słabo wypadają także antagoniści X-Men, stworzeni jakby z klucza – w odniesieniu do przeszłości bohaterów.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLtpRTkc4qKiN6QGB_J42r4KKHlUGkhEriAnF6bS4QC3NB016Fd15PFqRXyBgjXmSJdrOqtgJEFVRc6OTQsfzByyloGjrlIKZ58OdS53_NOAj9bXUjrXZplu2bL0lWAUklkRCWBG1xZGw/s1600/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLtpRTkc4qKiN6QGB_J42r4KKHlUGkhEriAnF6bS4QC3NB016Fd15PFqRXyBgjXmSJdrOqtgJEFVRc6OTQsfzByyloGjrlIKZ58OdS53_NOAj9bXUjrXZplu2bL0lWAUklkRCWBG1xZGw/s200/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+3.jpg" width="130" /></a>Na szczęście czyta się ten album całkiem nieźle, w dużej mierze dzięki oprawie graficznej. O efektownych planszach zdobiących pierwszy z zawartych tu zeszytów już wspomniałem. Mamy tu galerię kilkunastu znakomitych autorów, między innymi Bruce’a Timma, Skottiego Younga, Lee Bermejo czy Davida Macka. Zasadnicza część komiksu także wygląda bardzo dobrze dzięki niezawodnemu Stuartowi Immonenowi. Brak tu może wizualnych fajerwerków, ale to autor, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Jego kreska, choć można ją określić jako „klasycznie amerykańską”, jest jednak rozpoznawalna – a to już w tamtejszym komiksowie naprawdę spore osiągnięcie. W ostatnim z zawartych tu zeszytów ołówek dzierży zaś Sara Pichelli. Włoszka, która współpracowała z Bendisem choćby przy „Ultimate Comics: Spider-Man”, skupia się na rysowaniu postaci, co dobrze współgra ze scenariuszem tej części. Stronę wizualną komiksu należy więc odnotować na plus.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI-q4hjIj4ZLHqBadVPuJ66vyuk7CDDPqQsqmnyyRqnMgxbjCHU9LEiD-x0R_2hj16BMPVLxLU3pDIwUTJCS1bAF0A-gYxxNquESfSMwAuflgg-zT2jtWfLWSorj5f0gEyQ7DQOZCO-zo/s1600/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI-q4hjIj4ZLHqBadVPuJ66vyuk7CDDPqQsqmnyyRqnMgxbjCHU9LEiD-x0R_2hj16BMPVLxLU3pDIwUTJCS1bAF0A-gYxxNquESfSMwAuflgg-zT2jtWfLWSorj5f0gEyQ7DQOZCO-zo/s200/ANXM+5+Jeden+z+g%25C5%2582owy+4.jpg" width="130" /></a>Ogólne wrażenia z lektury piątego tomu „All-New X-Men” znakomicie podsumowuje jego tytuł. Przeczytawszy ten album, można sobie powiedzieć właśnie „jeden z głowy”. Jest to po prostu kolejna odsłona serii, niespecjalnie wiele do niej wnosząca, choć nie można też stwierdzić, że wyraźnie słabsza. Bendis nadal obraca się wokół tematów, które wcześniej obrał na motywy przewodnie tego tytułu i nie bardzo potrafi zaproponować coś nowego. Ci, którym podobają się jego opowieści o niedopasowaniu, mierzeniu się z przeszłością, czy też trudach i konsekwencjach podróży w czasie, na pewno będą zadowoleni. Pozostali muszą nastawić się na to, że niczego odkrywczego tu nie znajdą.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Jeden z głowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: All-New X-Men</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 5</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Stuart Immonen, David Marquez I inni</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: All-New X-Men: One Down (All-New X-Men #25-30)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: wrzesień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 144</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1933-8</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-78879453727969109322018-03-19T08:08:00.000+01:002018-03-19T08:08:13.568+01:00Guardians of the Galaxy. Strażnicy w rozsypce – Brian Michael Bendis, Nick Bradshaw i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfivAGu1mne9hYDebvju01PnxNBp7JrpAQ79Ra0-7Rp6xwa_JTjZrThzUPgBgMwRNXT24l09cYVAN0cZsYLD3NrdhJOzzRmyQAaGA4AchyphenhyphenfE6gYuZI7oH9bWrFJNo8md7rQ_tLggNr_6U/s1600/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1213" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfivAGu1mne9hYDebvju01PnxNBp7JrpAQ79Ra0-7Rp6xwa_JTjZrThzUPgBgMwRNXT24l09cYVAN0cZsYLD3NrdhJOzzRmyQAaGA4AchyphenhyphenfE6gYuZI7oH9bWrFJNo8md7rQ_tLggNr_6U/s200/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+1.jpg" width="131" /></a><i>Dziel i rządź</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W zasadzie od samego początku wydawanej w ramach Marvel Now! serii „Guardians of the Galaxy”, autorstwa Briana Michaela Bendisa grupa gwiezdnych herosów była stylizowana na kosmiczną wersję Avengers, jeśli wręcz nie na ich pozaziemski oddział. Zaangażowanie w sprawy naszej planety, kontakty z Tonym Starkiem, wreszcie czynny udział w wydarzeniach „Nieskończoności” czy „Procesu Jean Grey” pokazały, że związek Star-Lorda, Draxa, Gamory, Rocketa i Groota z naszą planetą jest znacznie ciaśniejszy, niż można by się spodziewać. Najnowszy tom serii nawiązuje nieco do jednej z najlepszych historii o Avengers nawet tytułem, choć, w polskim tłumaczeniu, może to umknąć czytelnikowi. W oryginale album ten został jednak wydany pod jednoznacznie kojarzącym się tytułem: „Guardians Disassembled”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1XBz4qBPr9H3wQU9S5HxFgLup99QCCk1gDBBnnUzkXCzuWCaSjGcmS_fSHcqoDg8dyK7L1oWOP5sZ5ThQAdu7K4MU7jyaMUXbQgAnm1uFA_-8-F_Fk1cSftiL0d1vVru0m9AJkirS0Gs/s1600/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1XBz4qBPr9H3wQU9S5HxFgLup99QCCk1gDBBnnUzkXCzuWCaSjGcmS_fSHcqoDg8dyK7L1oWOP5sZ5ThQAdu7K4MU7jyaMUXbQgAnm1uFA_-8-F_Fk1cSftiL0d1vVru0m9AJkirS0Gs/s200/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+2.jpg" width="130" /></a></div>
<a name='more'></a>Obawy o to, że Bendis zacznie zjadać własny ogon, tworząc kopię opowieści znanej u nas jako „Upadek Avengers”, okazały się uzasadnione tylko częściowo. Faktycznie, Amerykanin rozdziela Strażników, zmuszając poszczególnych bohaterów do działania na własną rękę, jednak w tym przypadku jest to zasadnicza część historii, a nie jej efekt. W efekcie mamy zaś pewną powtarzalność motywów w przypadku wszystkich postaci, nawet jeśli każda z nich musi zmagać się z innym przeciwnikiem. Fabuła jest więc, co tu dużo kryć, średnio porywająca. Sporadyczne zaskakujące momenty lub te które można uznać za zwrot akcji, tak na dobrą sprawę opierają się na wykorzystaniu deus ex machina. Chyba najlepszym punktem jest wprowadzenie na arenę wydarzeń Agenta Venoma/Flasha Thompsona – rekomendowanego przez Tony’ego Starka na nowego członka Strażników. Na pierwszy rzut oka nieco życia jest też w wątku oplecionym wokół Petera Quilla i jego konfliktu z ojcem – królem Spartaksu. Całość psuje jednak kuriozalne rozwiązanie. Poza tym postacie są wyjątkowo jednowymiarowe. Czy to Drax, czy to Angela, czy to Rocket, czy Gamora: wszyscy w zasadzie sprowadzeni są do tego, żeby dostarczać czytelnikowi okazji do oglądania efektownej rozwałki. Zasadnicza część historii fabularnie wypada więc raczej blado, a poza tym można zauważyć tendencję autora do korzystania z dziwacznych rozwiązań (czego ukoronowaniem jest zupełnie bezsensowne pojawienie się Carol Danvers).<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjCh0TyXQKuKC22GnEYc4YGn90dZ3KXVdY-JgtkHxrHhWhWpbHuiY6vO7BUXwweF3_L2UaFOEREQZPRBKYzDDkBOwjzoOh5Fh3puTiBIhhohv3WWvshTbpYGS4hZTyifrhYfcRdHm8jgms/s1600/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjCh0TyXQKuKC22GnEYc4YGn90dZ3KXVdY-JgtkHxrHhWhWpbHuiY6vO7BUXwweF3_L2UaFOEREQZPRBKYzDDkBOwjzoOh5Fh3puTiBIhhohv3WWvshTbpYGS4hZTyifrhYfcRdHm8jgms/s200/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+3.jpg" width="130" /></a>Zasadniczej części Bendisowskiego scenariusza niestety nie ratują też rysunki. Po pierwsze, Nick Bradshaw jest artystą co najwyżej poprawnym. Anatomia, ruch, dynamika, w większości przypadków jest w porządku, gorzej niestety bywa z rysowaniem twarzy, które czasem wyglądają nieco karykaturalnie. Gryzie się to ze stylem tego autora, bynajmniej nieaspirującym do miana kreskówkowego. Sytuacji nie poprawia chaos wywołany częstymi zmianami rysowników, gdyż historię tę ilustrowało jeszcze pięciu grafików. Gdy doliczymy do tego kolejnych pięciu tuszników, a także czterech kolorystów, nietrudno zgadnąć, że zasadnicze cztery zeszyty składające się na czwarty tom „Strażników Galaktyki” są po prostu estetycznym miszmaszem! Ten chaos i przypadkowość pogłębia wrażenie, że autorzy, tworząc poszczególne plansze, nie komunikowali się ze sobą a redaktor tomu pokpił sprawę. Zdarza się więc, że na przykład ta sama postać nosi na sąsiadujących stronach inny strój (w ramach jednej sceny!). Co gorsza, nawet gdy trafiają się lepsze momenty, nie zawsze można na podstawie stopki zidentyfikować, który z artystów odpowiedzialny jest za te konkretne strony. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że komiks powstał nieco na siłę, jakby wydawnictwo ,chcąc dotrzymać terminów, oddało przygotowanie poszczególnych plansz ludziom z łapanki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście jednak zasadnicza historia pióra Bendisa to nie cały album. Zawartość „Strażników w rozsypce” uzupełniają bowiem miniaturki poświęcone Grootowi i oryginalnym Strażnikom, a także pierwsze występy obecnych inkarnacji Captain Marvel/Carol Danvers i Agenta Venoma/Flasha Thompsona. Rzut oka na rodzinną planetę Groota, duetu Andy Lanning/Phil Jimenez, jest po prostu uroczy. Za to krótka historia napisana przez Dana Abnetta, pokazująca klasycznych Strażników Galaktyki na zniszczonej Ziemi przyszłości, czaruje fantastycznymi rysunkami Gerardo Sandovala. Dość mieszane odczucia mam w przypadku fragmentów pokazujących debiuty najnowszych inkarnacji Captain Marvel i Venoma. Pierwszy zeszyt poświęcony nowemu wcieleniu Carol Danvers niewątpliwie wyróżnia się nostalgicznym tonem, a także niecodziennymi, jak na amerykański mainstream, rysunkami. O ile jednak klimat jest w nim naprawdę dobry, nieźle odzwierciedlający ewolucję tej postaci, o tyle już oprawa graficzna nieco rozczarowuje niekonsekwencją (patrz: zupełnie losowo zmieniający się wygląd kostiumu bohaterki na dwóch sąsiadujących stronach pokazujących ją w podobnej pozie… wykonanych przez tego samego rysownika!), choć widać, że artysta – Dexter Soy – ma niemały talent. Za to osiem stron pochodzących z pisanego przez Dana Slotta „The Amazing Spider-Man”, pokazujących przyjęcie symbionta przez Flasha Thompsona, wydaje się całkiem w porządku, choć spokojnie można by poświecić temu tematowi cały zeszyt.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3kMsoO2eNSWnvcv5Q7ohXYeCoxVOx76yQZQiUBUwsILRaPoWicu5AdcQpliWm44hWuovqgHcEI5bbZJIglx6jwvFAHc7yIXOXUFwektU2Hf31vAWpRykrEUYIVe2eXrfgwB5qkyyZrb8/s1600/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh3kMsoO2eNSWnvcv5Q7ohXYeCoxVOx76yQZQiUBUwsILRaPoWicu5AdcQpliWm44hWuovqgHcEI5bbZJIglx6jwvFAHc7yIXOXUFwektU2Hf31vAWpRykrEUYIVe2eXrfgwB5qkyyZrb8/s200/GotG+4+Stra%25C5%25BCnicy+w+rozsypce+4.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
„Strażnicy w rozsypce” rozczarowują. Co prawda album popycha do przodu fabułę serii i, jak przystało na ten tytuł, jest odpowiednio kolorowy i napakowany akcją. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu chaosu. Jakby ani redakcji, ani Bendisowi specjalnie nie chciało się przyłożyć do pracy. Niestety, komiksowi „Guardians of the Galaxy” coraz bardziej utwierdzają mnie w przekonaniu, że są niczym więcej, jak po prostu średniakiem. Kolorowym, dynamicznym, ale de facto mało ekscytującym. Dobrze chociaż, że jeszcze są w tej serii momenty, dla których warto po nią sięgać. Zobaczymy, jak wypadnie tom piąty, powiązany z „Grzechem pierworodnym”. Na okładce zapowiedzi widnieją Thanos i Nova, więc może, może… coś się zadzieje?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Strażnicy w rozsypce</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Guardians of the Galaxy. Strażnicy Galaktyki</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 4</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis i inni</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Nick Bradshaw I inni</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Paulina Braiter</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Guardians of the Galaxy: Guardians Disassembled(Guardians of the Galaxy, #14-17, Free Comic Book Day 2014 (Guardians of the Galaxy) #1, fragmenty Captain Marvel #1 I Amazing Spider-Man #654)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: wrzesień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 156</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-2711-1</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-12343079896399198002018-03-16T08:08:00.001+01:002018-03-14T11:11:15.302+01:00Torpedo 1972 – Enrique Sánchez Abulí, Eduardo Risso - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0y-nBn-utWzcWrTI7R_F0vVYnok4vSAnyBlL8UJaMvbRSfkEL9sm5kbCgPg4Nvz3gEf0LabaOkzCraRQtriOkcILctJnZE6YsRC35SC6GL0aeYUPj71Pb1KNJMI0kFmnK9I1vBXp5dFo/s1600/Torpedo+1972+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1090" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0y-nBn-utWzcWrTI7R_F0vVYnok4vSAnyBlL8UJaMvbRSfkEL9sm5kbCgPg4Nvz3gEf0LabaOkzCraRQtriOkcILctJnZE6YsRC35SC6GL0aeYUPj71Pb1KNJMI0kFmnK9I1vBXp5dFo/s200/Torpedo+1972+1.jpg" width="146" /></a><i>Strzeż się cyngla z Parkinsonem</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„Torpedo 1936” Enrique Sáncheza Abulíego i Jordiego Berneta cieszy się od lat opinią jednego z najlepszych europejskich czarnych kryminałów… a może i nie tylko europejskich. Perypetie tytułowego Torpedo – płatnego zabójcy, żyjącego w nowojorskim półświatku czasów Wielkiego Kryzysu – przez lata zdobywały uznanie i sympatię tak fanów, jak i krytyków. Najlepszym tego przykładem może być uhonorowanie serii nagrodą dla najlepszego albumu zagranicznego na Festiwalu w Angoulême w 1986 roku Lata jednak mijały, a o kolejnych przygodach gangstera było niepokojąco cicho… aż do tego roku, gdy do hiszpańskiego scenarzysty dołączył znany choćby ze „100 naboi” rysownik Eduardo Risso. W efekcie ich współpracy powstała kontynuacja cyklu. Przed państwem „Torpedo 1972”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5cdlcEgWz2fQ60TdPMN8AkhLyDCjx78I88zHo_MMyK3pILDyb_ZU4iyhyGiQb3TQK1t43_CG97owU3oXHR-7JLu0zl9QB66tuHCPae9OM0BrpHE-ObBgIOKiTLYOe_6C503pGXVcAPdw/s1600/Torpedo+1972+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1245" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5cdlcEgWz2fQ60TdPMN8AkhLyDCjx78I88zHo_MMyK3pILDyb_ZU4iyhyGiQb3TQK1t43_CG97owU3oXHR-7JLu0zl9QB66tuHCPae9OM0BrpHE-ObBgIOKiTLYOe_6C503pGXVcAPdw/s200/Torpedo+1972+2.jpg" width="128" /></a></div>
<a name='more'></a>Choć tytułowemu bohaterowi przybyło lat, zmarszczek i chorób, niewątpliwie nie ubyło mu charakteru, cynizmu i ciętego języka. A także znajomości meandrów przestępczego światka sprzed lat. Abulí rozpisał tu kameralną historię na kilka postaci; jej głównym motywem jest dziennikarskie śledztwo na temat gangsterskiego morderstwa sprzed lat. Mimo że świat się zmienił – wszak akcję osadzono w latach siedemdziesiątych – zasady rządzące przestępczymi porachunkami pozostały takie same. Między innymi takie, że wiedza kosztuje… czasem bardzo wiele. Hiszpański autor scenariusza trzyma się tu bardzo prostej formuły, w której poszczególne sceny bezpośrednio z siebie wynikają. Historia wydaje się więc dość liniowa i przewidywalna. Jest dosadnie, brutalnie i w punkt, z wyraźnym trzymaniem się konwencji. Fani postaci i jej przeszłych perypetii powinni więc być usatysfakcjonowani – dostaną ulubionego bohatera wraz ze swoim nieodłącznym towarzyszem Rascalem, tyle że w nowych okolicznościach. Gorzej jednak, że jako odrębne dzieło album ten już nie broni się tak dobrze. Postacie zarysowano raczej konturowo, podobnie jak ich motywacje. W zasadzie o głównych bohaterach więcej mówi wstęp niż właściwy komiks. Postacie drugiego planu także wydają się cokolwiek papierowe, a interakcje między nimi są zwyczajnie sztywne. Oczywiście kontekstu dostarcza tu konwencja, jednak w otoczce nieco odmiennej od klasycznego sztafażu noir; trudno oprzeć się wrażeniu, iż mamy do czynienia co najwyżej z wariacją na temat, jeśli nie pastiszem. Kuleje też nieco humor: jakby wymuszone cięte riposty przeplatane są slapstickiem lub kuriozalną brutalizacją. W efekcie powstaje komiks, którego potencjał i aspiracje zdecydowanie przerosły efekt końcowy.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOq64nk04no9jk40q73VUeVD_9LVWMg9YEfmkce0gCcgoi9cP6YzkQI4KOVDGIRWpbwposboNdShyphenhyphenYxShS-rxKqDDgcavO2Oum8LTOo1jH4uWbsp0ZuBaUAauZEhoSOdpzb3Fz-gvkjow/s1600/Torpedo+1972+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1243" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOq64nk04no9jk40q73VUeVD_9LVWMg9YEfmkce0gCcgoi9cP6YzkQI4KOVDGIRWpbwposboNdShyphenhyphenYxShS-rxKqDDgcavO2Oum8LTOo1jH4uWbsp0ZuBaUAauZEhoSOdpzb3Fz-gvkjow/s200/Torpedo+1972+3.jpg" width="128" /></a>Pewnym plusem wydają się być ilustracje Eduardo Risso. Czterokrotny laureat nagrody Eisnera i dwukrotny Harveya sprawnie przenosi stylistykę oryginału w kolorowe lata siedemdziesiąte. Bohaterowie są odpowiednio stetryczali, kadry zaś sugestywne, mimo graficznej prostoty. Ta zresztą podkreślona jest przez stonowaną paletę barw. W efekcie „Torpedo 1972” wygląda po prostu dobrze, adekwatnie do obranej stylistyki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dobra robota, którą wykonał przy tym komiksie argentyński rysownik to jednak trochę za mało. Nowe przygody (a w zasadzie przygoda) Torpedo nie intrygują i nie porywają. Pewnie fani serii znajdą tu coś więcej niż tylko namiastkę klimatu oryginału, muszą być jednak świadomi, że upływające lata odcisnęły piętno na tym komiksie. Lektura ma wiec szansę wywołać pewne miłe wspomnienia, obawiam się jednak, że równie łatwo doprowadzić może do wniosku, że to se ne vrati. Jako pojedynczy album „Torpedo 1972” prezentuje się bowiem poniżej oczekiwań.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6_CaYgqBMuh6OYcNmiLXIFQj-aUKWKgYvQoTIkNwUCfqSF6GEGLp-XuyzKlWxCP2c4W97FTv6TKqFQfriXI5NlgsU4K5o6-EFvrhsFZImNfB8ISsOsUGIkPYqg6Y17RFxaDekiI6PYr4/s1600/Torpedo+1972+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1183" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6_CaYgqBMuh6OYcNmiLXIFQj-aUKWKgYvQoTIkNwUCfqSF6GEGLp-XuyzKlWxCP2c4W97FTv6TKqFQfriXI5NlgsU4K5o6-EFvrhsFZImNfB8ISsOsUGIkPYqg6Y17RFxaDekiI6PYr4/s200/Torpedo+1972+4.jpg" width="135" /></a>Tytuł: Torpedo 1972</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Enrique Sánchez Abulí</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Eduardo Risso</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Jakub Jankowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Torpedo 1972</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Non Stop Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Panini</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 64</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Format: 200x265</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-8110-182-0</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-87747877469886411942018-03-14T08:08:00.000+01:002018-03-14T10:50:06.726+01:00Głębia. Tom 1: Iluzja nadziei – Rick Remender, Greg Tocchini - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjO3rJRfAZIWkTeiEYbKEuN5M-6J2mM6f18zcAmIiX12u0qLyoFjxPNWLEUeWlmVqF7OSbvb_khFEXMJRgm7a34EDG3_W6QizVegDS-RQDq0LGbzsLj0qaufcpzYuHrWZKHeNz6gvYBjeg/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1041" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjO3rJRfAZIWkTeiEYbKEuN5M-6J2mM6f18zcAmIiX12u0qLyoFjxPNWLEUeWlmVqF7OSbvb_khFEXMJRgm7a34EDG3_W6QizVegDS-RQDq0LGbzsLj0qaufcpzYuHrWZKHeNz6gvYBjeg/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+1.jpg" width="130" /></a><i>Podwodna dystopia</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pisząc o „Rat Queens” – jednej z niedawnych premier Non Stop Comics – wspomniałem, że fakt wydania tej serii cieszy mnie między innymi ze względu na to, iż stanowi cenne uzupełnienie polskiego rynku komiksowego. Pokazuje bowiem nieco odmienne, amerykańskie podejście do konwencji fantasy, którą w polskich warunkach zdominowały komiksy europejskie. Nie inaczej jest w przypadku „Głębi”, tyle tylko, że na niwie konwencji science fiction. Tu także mamy do czynienia ze sporą nadreprezentacją komiksów spoza anglosaskiego kręgu kulturowego. Nie znaczy to jednak, że dobra twarda fantastyka naukowa za Oceanem się nie ukazuje. Znakomitym przykładem może być choćby „Black Science” Ricka Remendera i Matteo Scalery. Tym razem dostajemy do ręki pierwszy tom innej, nieco nowszej serii, pisanej przez tego samego scenarzystę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiawtTTkwCgqq2PHRmdfnLqvsFB0efNc6Yfo6wLDCAe_vikH0cQ306xRtXQqM1Ji_AsWPsAL2bvSdCdHXX3IHW6c0eltPXHSo-aAapufdrkQkLFmhQfnuYy8VJXG8Z5dFwycoaPUH0VePU/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1076" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiawtTTkwCgqq2PHRmdfnLqvsFB0efNc6Yfo6wLDCAe_vikH0cQ306xRtXQqM1Ji_AsWPsAL2bvSdCdHXX3IHW6c0eltPXHSo-aAapufdrkQkLFmhQfnuYy8VJXG8Z5dFwycoaPUH0VePU/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+2.jpg" width="134" /></a></div>
<a name='more'></a>„Głębia” jest serią osadzoną w bardzo dalekiej przyszłości Ziemi, gdy Układ Słoneczny znajduje się na skraju zagłady wywołanej rychłym wybuchem naszej gwiazdy. W związku z zabójczym promieniowaniem ludzkość od tysięcy lat egzystuje pod powierzchnią oceanów, gdzie skupiła się w niewielkich enklawach. Od mileniów prowadzone są też poszukiwania planet, które mogłyby posłużyć mieszkańcom naszej planety za nowy dom. Jak dotąd bezskutecznie. Remender głównymi bohaterami czyni Stel Caine i jej rodzinę – ostatnich żyjących sterników jednego z podwodnych miast.<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tym, co wysuwa się na pierwszy plan „Głębi”, jest kontrast pomiędzy nastrojem świata przedstawionego a postacią głównej bohaterki. Same realia są bardzo głęboko zakorzenione w tradycji postapokalipsy. Żyjący w podmorskich enklawach ludzie wiedzą o zbliżającym się nieuchronnie końcu planety. Przejmujący fatalizm kształtuje tak indywidualne postawy, jak i całą konstrukcję społeczeństwa. Remender delikatnie nawiązuje do stylistyki chylącego się ku upadkowi Cesarstwa Rzymskiego, przedstawia rozkład więzi społecznych i postępującą dekadencję. Także podwodna scenografia stanowi czynnik kształtujący życie zbiorowości: ograniczona mobilność, uzależnienie od technologii, czy też konfrontacja z życiem w głębiach oceanu mogą przywoływać skojarzenia np. z „Rozgwiazdą” Petera Wattsa. Cała opowieść jest zresztą brawurowym popisem światotworzenia. Scenarzysta krok po kroku pokazuje nam zróżnicowanie świata przedstawionego, jego rozmaite barwy i problemy mieszkańców. Co bardzo ważne, ekspozycja jako taka pojawia się w stopniu minimalnym, a nawet jeśli, to prowadzona jest z punktu widzenia głównej bohaterki. Ta zaś stanowi niemalże antytezę rzeczywistości, w której przyszło jej żyć. Stel przepełniona jest nadzieją. Mimo licznych przeciwności, które napotyka, mimo dojmującego fatalizmu – ona wierzy. Po prostu wierzy. W to, co uznane za niemożliwie; w to, że może się udać; w to, że warto się starać, a nie tylko biernie godzić się z losem. Co więcej, wiara stanowi siłę napędową jej działań, a w konsekwencji także koło zamachowe, pozwalające rozpędzić fabułę „Głębi”. Sprowadzanie tego komiksu do prostej opozycji między światem przedstawionym a postawą protagonistki byłoby jednak zbyt daleko idącym uproszczeniem. Remender pcha akcję do przodu, skutecznie przykuwając uwagę czytelnika. Sama fabuła jest zresztą niezupełnie oczywista i przewidywalna. Co więcej, bogaty świat zaludniają całkiem nieźle nakreślone postacie. Bohaterowie drugiego i trzeciego planu bywają nieco przerysowani, dalecy jednak od oczywistości. W znacznym stopniu są reprezentantami postaw względem warunków, w jakich przyszło im żyć: od negacji i nihilizmu, przez oportunizm, bunt, aż po niepoprawnie optymistyczną główną bohaterkę. Zresztą, rozdźwięk miedzy życiowymi postawami przekłada się też na tarcie między członkami jej rodziny, co wzbogaca „Głębię” o kolejną płaszczyznę interpretacji. Można ją bowiem traktować także jako rodzinną sagę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgq-IZhwDqgD5f4cxYwCGDwfiz9pAomHtMBLvVM27u4T1QHK0sJ12iA_pHw0R5xptwBSaLBAJ2o9pu3krepZz_SrPN8ojBGCSyDuJztB6xG0wnu8XWJ-Iv5c8MIlEQu_PiwfxbsfKxTqr4/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1076" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgq-IZhwDqgD5f4cxYwCGDwfiz9pAomHtMBLvVM27u4T1QHK0sJ12iA_pHw0R5xptwBSaLBAJ2o9pu3krepZz_SrPN8ojBGCSyDuJztB6xG0wnu8XWJ-Iv5c8MIlEQu_PiwfxbsfKxTqr4/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+3.jpg" width="134" /></a>Wysoki poziom artystyczny komiks ten zawdzięcza w znacznej mierze rysunkom Grega Tocchiniego. Są one z jednej strony ulotne, nieco oniryczne czy psychodeliczne, z drugiej zachwycające szczegółami i olbrzymią wyobraźnią autora. Rysownik znany choćby z pracy przy „Last Days of American Crime” wykonał fenomenalną robotę, obrazując wizje Remendera i odmalowując stworzony przez niego świat w sposób przyciągający uwagę. Projekty postaci, lokacji czy sprzętu robią wrażenie. Wiele plansz zapada w pamięć i przykuwa uwagę świetnym balansem pomiędzy dynamiką, wyeksponowaniem kluczowych elementów i bogatym w detale tłem. W efekcie dostajemy komiks, który ogląda się z dużą przyjemnością.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
„Głębia” stanowi doskonały przykład kreatywnego podejścia do konwencji postapokaliptycznego science fiction. Jest też (kolejnym) dowodem na to, że amerykański komiks – także ten publikowany przez duże wydawnictwa (Image jest obecnie trzecim graczem na tamtejszym rynku z około 10% udziałów w sprzedaży) – ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko superbohaterów. Myślę, że wszyscy miłośnicy niebanalnej fantastyki z mocnym przesłaniem, znajdą w komiksie Remendera i Tocchiniego sporo dobrego. Pozostaje trzymać kciuki za wydawcę, by na kolejny tom nie kazał nam długo czekać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnchukahZJJBGYHVlsGJER0_LIqFVU_9s9I_fYZf4mWmtee1qTtvU9ASMVcHJO6E7JQx09fo4axaHAPBsDTDl0GR4FsLzMl1y9L7gXC8oeZ_qJX828YYr-6I_4m8G2Yt2gAzdGGGAJhDs/s1600/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1076" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnchukahZJJBGYHVlsGJER0_LIqFVU_9s9I_fYZf4mWmtee1qTtvU9ASMVcHJO6E7JQx09fo4axaHAPBsDTDl0GR4FsLzMl1y9L7gXC8oeZ_qJX828YYr-6I_4m8G2Yt2gAzdGGGAJhDs/s200/G%25C5%2582%25C4%2599bia+1+4.jpg" width="134" /></a>Tytuł: Iluzja nadziei</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Głębia</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 1</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Rick Remender</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Greg Tocchini</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Low: The Delirium of Hope (Low #1-6)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Non Stop Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Image Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: listopad 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 144</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Format: 170x260</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-8110-181-3</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-20847036286107248922018-01-22T08:08:00.000+01:002018-01-22T08:08:18.221+01:00Hawkeye – Lekkie trafienia – Matt Fraction, David Aja, Steve Lieber, Jesse Hamm, Franceso Francavilla - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<i>Pieskie życie</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Gdy recenzowałem pierwszy tom „Hawkeye’a” autorstwa Matta Fractiona i Davida Aji, zwracałem uwagę na znakomity, oryginalny sposób, w jaki potraktowali tak bohatera, jak i samą konwencję superbohaterską. Zdobyli zresztą za to w pełni zasłużone laury, w postaci nagród Harveya i Eisnera. Okazuje się jednak, że ci, którzy myśleli, że nie da się popchnąć tej wizji jeszcze dalej mylili się… i to bardzo.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dla przypomnienia – „Hawkeye” duetu znanego z „The Immortal Iron Fist” skupiał się na perypetiach Clinta Bartona… w „wolnym czasie”. Takie przewrotne podejście do codziennego życia uzbrojonego w łuk i strzały Avengera okazało się strzałem w dziesiątkę. Pierwszy tom serii nie tylko intrygował dekonstrukcją schematu komiksu superbohaterskiego, ale przede wszystkim czarował lekko komediowym zacięciem, przy jednoczesnym położeniu sporego nacisku na warstwę obyczajową. Gdy dołożono do tego niezłą, lekko kryminalną intrygę i charakterystyczną kreskę Aji, powstał komiks, który z miejsca zaskarbił sobie sympatię publiczności i krytyków. „Lekkie trafienia”, druga odsłona cyklu, jest utrzymana w podobnym klimacie. Fraction znakomicie robi tu (co najmniej) trzy rzeczy. Po pierwsze, nadal pogłębia postać głównego bohatera. Pokazuje Clinta nie tylko jako zwykłego kolesia z sąsiedztwa, który nawet po oderwaniu się od swoich codziennych, „superbohaterskich”, obowiązków okazuje się pomocnym człowiekiem, chcącym zatroszczyć się o lokalną społeczność, ale także jako faceta, który nie do końca radzi sobie z sytuacjami, w które się wplątał. Zatargi z mafią, wyjątkowo popaprane życie osobiste, nietypowy status w Avengers (wszakże jest jednym z niewielu członków tej grupy, który nie ma żadnych nadnaturalnych zdolności) – wszystko to składa się na obraz kogoś, kto ma nie do końca z górki. Po drugie, buduje wokół powyższego naprawdę fajną fabułę – pozornie prostą, korzystającą z figury femme fatale, sięgającą do komedii pomyłek, świetnie współgra z zasadniczym rysem bohatera. Po trzecie wreszcie, bardzo konsekwentnie trzyma się niebanalnej formy. O tym jednak przyjdzie mi jeszcze napomknąć przy okazji pisania o oprawie graficznej. Ponadto bardzo ważne są postacie drugoplanowe: zarówno sąsiedzi Clinta, jak i (a może przede wszystkim) kobiety. Oprócz będącej tu raczej na drugim planie Kate Bishop rolę do odegrania mają Natasza Romanowa, Bobbi Morse i Jessica Drew… no i oczywiście tajemnicza Penny, współwinna kłopotów, w jakie wpada nasz bohater. „Lekkie trafienia” nie mogłyby się obyć bez kilku gościnnych występów: poza wspomnianymi już paniami na arenie wydarzeń pojawiają się m.in. członkowie Avengers czy co bardziej prominentni przedstawiciele marvelowskiego półświatka jak Kingpin czy Owl.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pisałem już o doskonałej oprawie graficznej tego komiksu. Zeszyty narysowane przez Franceso Francavillę, Steve’a Liebera i Jessego Hamma są całkiem niezłe. Ale to, co wyczynia w „Hawkeye’u” David Aja to po prostu mistrzostwo świata. Surowa kreska, często stosowane nietypowe kadrowanie (np. plany przypominające grę komputerową, niewielkie ujęcia „poklatkowe”) operowanie białą przestrzenią na planszy, a także świetne, minimalistyczne kolorowanie będące dziełem Matta Holligswortha – wszystko to składa się na komiks, który wygląda po prostu fenomenalnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
We wstępie wspomniałem, że na stronach „Lekkich trafień” autorzy poszli jeszcze dalej niż dotychczas. Wisienką (truskawką?) na torcie jest tu zeszyt #11 – ten, za który Fraction i Aja zgarnęli w 2014 nagrody Eisnera i Harveya za najlepszy pojedynczy zeszyt. To bowiem ni mniej, ni więcej tylko historia opowiedziana z perspektywy psa. Zarówno pomysł, jak i wykonanie są tu absolutnie mistrzowskie. Pokazują bowiem dobitnie, że nawet w dziedzinie sztuki tak dojrzałej jak komiks (szczególnie ten superbohaterski) wciąż jest miejsce na niekonwencjonalne, atrakcyjne rozwiązania formalne.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po „Lekkie trafienia” warto sięgnąć choćby dla wspomnianego powyżej fragmentu. Myślę jednak, że album ten (a właściwie szerzej – cała seria) ma do zaoferowania znacznie więcej. Przede wszystkim zaprezentowano w nim na tyle niebanalne podejście do konwencji, że z powodzeniem mogą po niego sięgnąć czytelnicy niespecjalnie przepadający za trykociarstwem. Ci zaś, którzy nie mają nic przeciwko facetom w rajtuzach i pannom w spandeksie, mogą popatrzeć na swoich ulubionych bohaterów z nieco innej perspektywy. Wydanie tej serii uważam za jedno z najlepszych wydawniczych posunięć Egmontu w 2017r. Nawet jeśli nie ze względów komercyjnych, to na pewno artystycznych.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Lekkie trafienia</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Hawkeye</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 2</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Matt Fraction</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: David Aja, Steve Lieber, Jesse Hamm, Francesco Francavilla</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Matt Holligsworth</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Marceli Szpak</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Hawkeye: Little Hits (Hawkeye #6-11)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: październik 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 132</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1949-9</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-41001975379490625732018-01-19T08:08:00.000+01:002018-01-19T08:08:13.565+01:00Jessica Jones: Alias, tom 4 – Brian Michael Bendis, Michael Gaydos, David Mack i inni - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRwBa4CxgeRqQCMaXjW5s5mzMc6jLlSACNhOvmOIv-LwWsaw02PSNR1UzVlIa3jLnxR01bequ1-DbkriXeQDQaZJxzPvNWy3j6dL4cejTSWtKUPTljA3bdViXxl1CwKsGnB11FDa8gKW8/s1600/Alias-t4-01.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="640" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjRwBa4CxgeRqQCMaXjW5s5mzMc6jLlSACNhOvmOIv-LwWsaw02PSNR1UzVlIa3jLnxR01bequ1-DbkriXeQDQaZJxzPvNWy3j6dL4cejTSWtKUPTljA3bdViXxl1CwKsGnB11FDa8gKW8/s200/Alias-t4-01.jpg" width="133" /></a><i>Purpurowe demony przeszłości</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wreszcie się doczekaliśmy – przed nami czwarta odsłona „Aliasa”, czyli finałowy tom doskonałej serii autorstwa Briana Michaela Bendisa. Ci, którzy poznali postać Jessiki Jones poprzez serial Netflixa, wreszcie dostaną szansę skonfrontowania go historią, która posłużyła za jego kanwę. Na szczęście jednak komiksowy oryginał różni się nieco od adaptacji z małego ekranu.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh67H5b3cRwqvEYrkRR9CRZDmYEBGiOAEmCMw3fbetnsHsuwfP83M__Q6ZHs1HRfzooYLaZgoYXvzfL7XNes30fWuxRmQNEYBhAXNxRc5tJhm2kj-MtS_TC-b5ZOkaAR57RmTRIG4lKpfc/s1600/Alias-t4-02.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="628" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh67H5b3cRwqvEYrkRR9CRZDmYEBGiOAEmCMw3fbetnsHsuwfP83M__Q6ZHs1HRfzooYLaZgoYXvzfL7XNes30fWuxRmQNEYBhAXNxRc5tJhm2kj-MtS_TC-b5ZOkaAR57RmTRIG4lKpfc/s200/Alias-t4-02.jpg" width="130" /></a>Ostatni tom „Jessiki Jones”, jak chyba żaden wcześniejszy, nastawiony jest przede wszystkim na retrospekcje. Odkrywamy więc przeszłość głównej bohaterki: jej dzieciństwo, licealne miłostki, dowiadujemy się, w jaki sposób zdobyła swoje niezwykłe moce, a także poznajemy jej trudne relacje z Avengers. Co jednak najważniejsze dla fabuły komiksu: wreszcie poznajemy też wstrząsające wydarzenia, które miały miejsce, gdy ścieżka Jessiki (wtedy funkcjonującej jeszcze jako fioletowowłosa heroina znana jako Jewel) przecięła się ze ścieżką szalejącego na wolności Purple Mana – Zebediahem Killgrave’a – człowieka, który posiadł niezwykłą umiejętność wpływania na innych do tego stopnia, że gotowi są spełnić każdy jego rozkaz. A że Killgrave jest modelowym przykładem sadystycznego psychopaty, skutki okazują się tragiczne. Bendis oplata fabułę wokół motywu ponownej konfrontacji bohaterki z Purple Manem. Pretekstu do stawienia czoła przeszłości dostarcza zlecenie od rodzin ofiar psychopaty… Ofiar przestępstw, do których ten nigdy się nie przyznał. Opowiedziana w tym albumie historia silnie gra na emocjach, tym bardziej, że Bendis dokonuje tu ciekawego zabiegu – pogłębia portret psychologiczny bohaterki (lekko go zresztą modyfikując w porównaniu do tego, jaki znamy z wcześniejszych tomów), przy czym jednocześnie umiejętnie rozgrywa rozmaite traumy z przeszłości Jessiki. Myliłby się jednak ten, kto założyłby skupienie się wyłącznie na postaci tytułowej. Świadczą o tym liczne gościnne występy: oprócz „obowiązkowych” Luke’a Cage’a, Carol Danvers i Scotta Langa spotykamy praktycznie cały skład Avengers, Jean Grey, Ka-Zara (!) czy Nicka Fury’ego. Doskonale widać tu, że więzy między Jessicą-outsiderką a resztą superbohaterskiej społeczności są znacznie mocniejsze, niż mogłoby się wydawać. Jak to często bywa w „ulicznych” scenariuszach tego scenarzysty, dużo tu brudu i mroku. To jednak wielki plus tego komiksu – to przecież właśnie w takich klimatach Bendis czuje się najlepiej. Efektem jest album godnie wieńczący jedną z najlepszych serii komiksowych XXI wieku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIrv9QtgLtsrqWeuaP4oQaKOg_WHPmrt-Dw5mVW3WGiXZ0zf6MFr5Tzpe2W6UnLQUN7ZmoA2HF1AvONKPk68Ma5EhixLlWm9kHm_GP70k1dVfBaTbJJkJedAR7KR3Y5CX7MR5t-6Z3V60/s1600/Alias-t4-03.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="628" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIrv9QtgLtsrqWeuaP4oQaKOg_WHPmrt-Dw5mVW3WGiXZ0zf6MFr5Tzpe2W6UnLQUN7ZmoA2HF1AvONKPk68Ma5EhixLlWm9kHm_GP70k1dVfBaTbJJkJedAR7KR3Y5CX7MR5t-6Z3V60/s200/Alias-t4-03.jpg" width="130" /></a>W warstwie graficznej nie ma wielkiego zaskoczenia – jak zwykle kapitalnie wyglądają plansze autorstwa Michaela Gaydosa i Matta Holligswortha (nie sposób oddzielić tu rysownika od kolorysty). Swoimi rysunkami uzupełniają je między innymi Mark Bagley i Rick Mays. Takie wizualne skontrastowanie niektórych fragmentów bardzo efektownie pokazuje nie tylko różnice w czasie akcji, ale też pozwala uzmysłowić sobie, jak inną osobą była (jest?) Jessica na różnych etapach swojego życia. Także i fani doskonałych malunków oraz kolaży Davida Macka nie będą zawiedzeni – Amerykanin stworzył wszystkie okładki oryginalnych zeszytów składających się na ten album.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wspomniałem już o udanym zakończeniu – istotnie, Bendis podsumowuje całość „Aliasa” w nieco niespodziewany sposób. Pokazuje nam Jessicę z nieco innej niż dotychczas strony. W oczywisty sposób jest to więc pewna cezura – zarówno ukoronowanie serii, jak i wstęp do nowego rozdziału dłuższej historii. Bez względu na to czy Mucha postanowi ciągnąć temat, wydając kolejną serię z tą bohaterką – „Pulse” (na co bardzo liczę, sugerowałoby to zresztą zamieszczenie na końcu omawianego tomu mówiącego o „Pulse” posłowia pióra samego scenarzysty) – wypada cieszyć się, że „Alias” ukazał się u nas w całości. To znakomita, wyjątkowa seria pokazująca, że nawet operując w ramach uniwersum Marvela (no dobra… na jego obrzeżach), można stworzyć tytuł kapitalny – taki, który przemówi zarówno do osób lubiących konwencję superbohaterską (w końcu „Alias” to bardzo ciekawy komentarz na jej temat), jak i takich, które za nią nie przepadają (… w końcu „Alias” to bardzo uszczypliwy komentarz na jej temat). To po prostu jeden z moich ulubionych komiksów… i to z zakończeniem będącym chyba najlepszym momentem całej serii! Gorąco polecam!</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF-UnJy8aG2S0xgF-MZTQCaeoGjY5txftCoKTsS-I6TFSVQAg1OZx-R_pyjUz406MlrWtej2Rc6AlS0f1uRhey51lMOkU2ldeokVmAJM8aKnOxeIL2ISQLCkpmc2ffnjU4z_lvYWcRn9s/s1600/Alias-t4-04.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="960" data-original-width="637" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF-UnJy8aG2S0xgF-MZTQCaeoGjY5txftCoKTsS-I6TFSVQAg1OZx-R_pyjUz406MlrWtej2Rc6AlS0f1uRhey51lMOkU2ldeokVmAJM8aKnOxeIL2ISQLCkpmc2ffnjU4z_lvYWcRn9s/s200/Alias-t4-04.jpg" width="132" /></a>Tytuł: Jessica Jones: Alias</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 4</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Michael Gaydos, Mark Bagley, Art Thibert, Dean White, Rick Mays</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Matt Hollingsworth</div>
<div style="text-align: justify;">
Okładki I kolaże: David Mack</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Marek Starosta</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Jessica Jones: Alias, vol. 4 (Alias #22-28)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Mucha Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel MAX</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: 31 października 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 176</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-61319-99-3</div>
<div style="text-align: justify;">
TYLKO DLA DOROSŁYCH</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-26279119321589764272018-01-15T08:08:00.000+01:002018-01-15T08:08:05.737+01:00Uncanny X-Men: Kontra SHIELD – Brian Michael Bendis, Chris Bachalo, Kris Anka - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqjPCVSS1u8UGZqkqUxGkYoiSVxVjS7cdboPDeUWQ6sQY7mRoH0FIXSx_tsDttB_BntnlRMISNL-5w7gnwqA1rvi20lZmvYdgfFzI8ZcPr7dKI42vTqCci677_AFPTurJDxd-qGRJS_3s/s1600/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1216" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqjPCVSS1u8UGZqkqUxGkYoiSVxVjS7cdboPDeUWQ6sQY7mRoH0FIXSx_tsDttB_BntnlRMISNL-5w7gnwqA1rvi20lZmvYdgfFzI8ZcPr7dKI42vTqCci677_AFPTurJDxd-qGRJS_3s/s200/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+1.jpg" width="131" /></a><i>Wojna to czas wyznań</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W przypadku superbohaterskich tasiemców często bywa tak, że co jakiś czas następuje lekkie zmęczenie materiału. Historia toczy się swoim rytmem, a scenarzyści wysilają się, by uczynić poszczególne tomy (bo już raczej nie zeszyty) w jakikolwiek sposób różnymi od siebie. Lektura czwartego tomu „Uncanny X-Men” kazała mi się zastanowić, czy faktycznie istnieje potrzeba jakiejś regularnie pojawiającej się kody, większego „bum”, które miałoby skupić uwagę czytelnika lub… wyrwać go z marazmu.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMwlJpgj0AI7t_BMvH2yLeB8-F2zU8dgyJ3CSs-eogZ1Fq6aOq0ohbjA_XcAu4c8BdfgsHhlExTH7zIcpz6WAR9QAE4UjkMLlcKStIUeXEvcfPVLdBJmWqAT9f74WfFv-YtCCVvCs3y4A/s1600/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjMwlJpgj0AI7t_BMvH2yLeB8-F2zU8dgyJ3CSs-eogZ1Fq6aOq0ohbjA_XcAu4c8BdfgsHhlExTH7zIcpz6WAR9QAE4UjkMLlcKStIUeXEvcfPVLdBJmWqAT9f74WfFv-YtCCVvCs3y4A/s200/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+2.jpg" width="130" /></a>„Kontra SHIELD” można podzielić na dwie wyraźne części. Pierwsza to niewątpliwie kontynuacja dotychczasowych wątków serii, pokazująca wzajemne podchody mutantów, kierowanych przez Cyclopsa, S.H.I.E.L.D z Marią Hill na czele, Mystique i jej popleczników, a także jakiegoś bliżej nieznanego gracza, który rozpoczyna polowanie na mutantów. No i wszystko toczy się jak po sznurku, mamy zwroty akcji, mamy pewne zaskoczenia, napięcie między postaciami – wręcz podręcznikowo. Niestety, trudno oprzeć się wrażeniu, że to nic więcej jak tylko solidne rzemiosło. Widać fachową rękę Briana Michaela Bendisa, jednak zasadniczy problem z pierwszą częścią komiksu polega na tym, że jeśli dotąd nie wciągnęliśmy się w opowieść o krucjacie Cyclopsa, to raczej trudno będzie nam wkręcić się w tę historię podczas lektury pierwszej części komiksu. Nawet jeśli, technicznie rzecz biorąc, wszystko jest jak najbardziej na swoim miejscu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho1xtohPFKL0tidO-rDTA9_UvYSX-CscO6hh78ncY_4XU6SCGEl3gLCVe8d6nCdLd6qkSN-ghecrl4gDjP6sy_SzhCpmG7q7QlesGVZGzcyeWl8eIPX1YY-qnztLkM5_zNDAAquOMGGVI/s1600/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho1xtohPFKL0tidO-rDTA9_UvYSX-CscO6hh78ncY_4XU6SCGEl3gLCVe8d6nCdLd6qkSN-ghecrl4gDjP6sy_SzhCpmG7q7QlesGVZGzcyeWl8eIPX1YY-qnztLkM5_zNDAAquOMGGVI/s200/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+3.jpg" width="130" /></a>Pewną zmianę przynosi druga połowa albumu. Bendis postanowił pogrzebać nieco w nie tak dawnej historii mutantów i przywołać postać Profesora X… przynajmniej pośrednio. Do kierowanej przez Storm i Wolverine’a szkoły im. Jean Grey zgłasza się bowiem Jennifer Walters, tym razem jednak jako prawniczka, a nie She-Hulk. Okazuje się , iż jej kancelaria stała się depozytariuszką ostatniej woli Charlesa Xaviera. Aby odczytać testament profesora, muszą zebrać się jego wszyscy najważniejsi uczniowie… w tym oczywiście wyjęty spod prawa Cyclops. Trzeba przyznać, że ten pomysł scenarzysty wypada wyjątkowo intrygująco. O ile jednak sam wątek zgromadzenia wszystkich zainteresowanych w jednym miejscu w taki sposób, by nie rzucili sobie do gardeł, należy Bendisowi zapisać zdecydowanie na plus, o tyle sama zawartość testamentu i konsekwencje jego odczytania robią już nieco mniejsze wrażenie. Choć na pewno mają potencjał namieszania nieco w świecie mutantów. Ten wątek rzuca też nieco inne światło na postać samego Xaviera, nieco w duchu tego, jak odmalował go Ed Brubaker w „Morderczej Genezie”. Kolejny tom pokaże, czy Bendis będzie potrafił dobrze wykorzystać ten zalążek fabuły. Osobiście mam względem niego tyle nadziei, ile obaw.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nieco mieszane odczucia mam także względem oprawy graficznej czwartego tomu „Uncanny X-Men”. Rysunki Chrisa Bachalo są nieodmiennie znakomite – bardzo dynamiczne, szczegółowe, utrzymane w kreskówkowym, charakterystycznym stylu. W Marvelu coś jednak poszło zdecydowanie nie tak, gdy digitalizowano jego prace – bowiem plansze są rozmazane, co bardzo mocno kontrastuje z wyraźnymi dymkami i liternictwem. A szkoda, gdyż jest to jeden z bardziej charakterystycznych twórców współpracujących z Domem Pomysłów. Z kolei Kris Anka prezentuje styl znacznie bardziej ascetyczny, z dużą ilością cienkich linii, oszczędnym cieniowaniem i dość intensywnymi kolorami. Nie jest to może robota wybitna, ale po prostu solidne rzemiosło…</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq14PazmJK-7ew5X4nOTWrTscQEIpm4dSz7jraQA2XWJCZSQHkJSjhT6KMruoEEwleycshs9rfyLYbN5BHN4kJSFYjtiHHgMFpWcgXP5IecH8lWzZ8f02jIiS1rNMhyphenhyphenjMJT4BpznL8eus/s1600/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1221" data-original-width="800" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq14PazmJK-7ew5X4nOTWrTscQEIpm4dSz7jraQA2XWJCZSQHkJSjhT6KMruoEEwleycshs9rfyLYbN5BHN4kJSFYjtiHHgMFpWcgXP5IecH8lWzZ8f02jIiS1rNMhyphenhyphenjMJT4BpznL8eus/s200/Uncanny+X-Men+-+t4+-+Kontra+SHIELD+4.jpg" width="130" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
…co w sumie dobrze współgra z całym albumem. „Kontra SHIELD” to właśnie taki przykład mocnego przeciętniaka, który ma swoje momenty. Zaliczyć trzeba do nich na pewno sam pomysł z testamentem Xaviera i rysunki Chrisa Bachalo. Poza tym to po prostu dalszy ciąg mutanckiej telenoweli. Nie powiem, wciągającej, ale niemającej do zaoferowania wiele nowego czy przełomowego. Wracając jednak do postawionego we wstępie pytania, doszedłem do wniosku, że w sumie nie miałbym nic przeciwko takiemu ciągnącemu się nieco tasiemcowi. Jasne, to nie jest może seria, która wywoła u czytelnika gęsią skórkę. W pierwszych dwóch tomach widać było spore pretensje do artystycznego wyrafinowania, wykroczenia nieco ponad rynkowy standard, ale z drugiej strony: czy wszystkie muszą takie być? Jakby nie patrzeć, to właśnie ten z mutanckich tytułów ma najdłuższą telenowelową tradycję. Nie przeszkadza mi to – takie średniaki mogę z chęcią czytać częściej.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Kontra SHIELD</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Uncanny X-Men</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 4</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Brian Michael Bendis</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Chris Bachalo, Kris Anka</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Uncanny X-Men: Vs S.H.I.E.L.D. (Uncanny X-Men #19-25)</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: październik 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 168</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: miękka ze skrzydełkami</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1963-5</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-60637203805577656772018-01-12T08:08:00.000+01:002018-01-12T08:08:06.769+01:00Hulk. Koniec i inne opowieści – Peter David, Joe Keatinge, George Pérez, Dale Keown, Piotr Kowalski - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihONY5zBiO2qehMlbaXNVP4-k5J2R2RKrka9vWvAc8lk8Cn8Rl3Znx_GdJs1HR6LGd8ZU56fIn_dNtTIccVlkk5sKZO6Odz_FDB1b40FdbDD_3omFRxHJOj1E4o2MzLUHiFMOUMO7g1tA/s1600/Hulk+Koniec+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="751" data-original-width="495" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEihONY5zBiO2qehMlbaXNVP4-k5J2R2RKrka9vWvAc8lk8Cn8Rl3Znx_GdJs1HR6LGd8ZU56fIn_dNtTIccVlkk5sKZO6Odz_FDB1b40FdbDD_3omFRxHJOj1E4o2MzLUHiFMOUMO7g1tA/s200/Hulk+Koniec+1.jpg" width="131" /></a><i>Sałata Marvela</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Gdy myślimy o najbardziej ikonicznych postaciach uniwersum Marvela, jest niemal pewne, że wśród nich wymienimy Hulka. Potężny, niemal niemożliwy do pokonania olbrzym stał się jedną z wizytówek wydawnictwa już od swojego debiutu w 1962r. Przez lata przyzwyczailiśmy się jednak, iż historie z Hulkiem w roli głównej często sprowadzały się do mniej lub bardziej efektownej rozwałki. Od połowy lat osiemdziesiątych obserwujemy jednak jego ewolucję. Scenarzyści zaczęli dostrzegać ogromny potencjał tkwiący w Hulku/Brusie Bannerze, pozwalający wykroczyć poza proste portretowanie go jako komiksowej wersji doktora Jekylla i pana Hyde’a. We wrześniowej propozycji z linii Klasyka Marvela Egmont zaproponował przegląd kilku poświęconych tej postaci miniserii, w których popularna „Sałata Marvela” pokazana jest z nieco bardziej złożonej, poważniejszej strony.</div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5iwdave6kk5OA4q3vfYwMtfkM2CtREWI3prhkgVPsad39YGgCrJf8fr7bE34fYcOP9-OtfzqYnE01ILewk5YlMImQz50x9atGrZWbkMWkZMs5B7f1-IEhAeCm-JEm6eiFP7JwN15ww6s/s1600/Hulk+Koniec+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5iwdave6kk5OA4q3vfYwMtfkM2CtREWI3prhkgVPsad39YGgCrJf8fr7bE34fYcOP9-OtfzqYnE01ILewk5YlMImQz50x9atGrZWbkMWkZMs5B7f1-IEhAeCm-JEm6eiFP7JwN15ww6s/s200/Hulk+Koniec+2.jpg" width="130" /></a>Na tom zatytułowany „Hulk. Koniec i inne opowieści” składają się trzy historie – każda pochodząca z innej dekady, każda portretująca Hulka w odmienny sposób. Pierwsza z nich to uznawany za jedną z najlepszych historii o zielonym bohaterze „Czas przyszły niedoskonały”. Ta dwuczęściowa powieść graficzna z wczesnych lat dziewięćdziesiątych wyszła spod pióra Petera Davida, czyli w zasadzie najważniejszego ze scenarzystów kształtujących współczesny wizerunek tej postaci. Amerykanin stworzył mroczny, dystopijny obraz zniszczonej wojnami atomowymi Ziemi przyszłości, którą rządzi niejaki Maestro, złowieszcze alter ego Hulka (i zarazem jedna z jego najpopularniejszych wersji alternatywnych, powracająca choćby w ostatnich „Secret Wars”). Jedyną nadzieją jest współczesny Hulk – tu inteligentny i wyraźnie heroiczny. David konfrontuje dwie odmienne postawy, pokazując jednocześnie, jak cienka granica je dzieli. Refleksji na temat natury naszego bohatera towarzyszy gorzki komentarz dotyczący kondycji ludzkości – aktualny i wstrząsający, nawet jeśli w oczywisty sposób noszący w sobie postzimnowojennego ducha. Historia ta nie byłaby jednak tak dobra, gdyby nie absolutnie fenomenalne ilustracje George’a Péreza. Autor znany choćby z „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” wykonał tu świetną robotę. Dostajemy więc znakomite rysunki utrzymane w stylistyce przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, z kapitalnymi detalami i przyjemnym „analogowym” kolorowaniem Toma Smitha. Jest tu co najmniej kilka plansz, które potrafią wbić się głęboko w pamięć – tak jak i cała historia.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_oon6tEjlHBVcwteNr6jOSeUuKemPmFdYs0LGl2ONwUO3qv-E2CSSrsewKLb_tRzf6_oZZ26mMohq4mfScGP6NJvB5aulqQlfcqbyPKeLHwBLqwLMggc_s7g09x3ha4gcuT8-CSxHGCo/s1600/Hulk+Koniec+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_oon6tEjlHBVcwteNr6jOSeUuKemPmFdYs0LGl2ONwUO3qv-E2CSSrsewKLb_tRzf6_oZZ26mMohq4mfScGP6NJvB5aulqQlfcqbyPKeLHwBLqwLMggc_s7g09x3ha4gcuT8-CSxHGCo/s200/Hulk+Koniec+3.jpg" width="130" /></a>Kolejna z opowieści zawartych w tym tomie także wyszła spod pióra Petera Davida, zilustrował ją jednak Dale Keown – rysownik równie mocno związany z głównym bohaterem, co autor scenariusza. „Koniec” to komiksowa adaptacja jednego z opowiadań Davida, starsza o dekadę od opowieści otwierającej omawiane wydanie zbiorcze. I choć zarówno środki wyrazu, rozmach opowieści, jak i sama stylizacja głównego bohatera są wyraźnie inne niż w „Czasie…”, widać wspólny rys. Chodzi o konfrontację Hulka ze swoim alter ego. W „Końcu” jest to więc dialog Bruce’a Bannera – ostatniego człowieka na Ziemi – z własnym, niszczycielskim, nocnym obliczem. David po raz kolejny dokonuje podsumowania historii Hulka korzystając z postapokaliptycznej scenografii. Pokazano tu niezłomną wolę przetrwania, ale też cierpienie, z jakim się ono wiąże. Całość zdobią efektowne rysunki Dale’a Keowna, którego polscy miłośnicy „Sałaty” znają od lat – pierwsza historia zilustrowana przez niego ukazała się bowiem w Polsce w poświęconym Hulkowi „Mega Marvel” z 1995r. (zresztą także do scenariusza Petera Davida). W przypadku „Końca” mamy jednak do czynienia z komiksem na wskroś współczesnym w warstwie graficznej. Choć kreska różni się nieco od znanego nam stylu Keowna, zbliżając się nieco do „liefeldowskiej” stylistyki lat dziewięćdziesiątych, zupełnie już nowoczesne cyfrowe kolorowanie i tuszowanie powodują, że komiks ten wygląda bardzo dobrze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJenPJ-KGfSfYbuRCg9-c9RGACYlYmkvzxJI6T05n9Iqzi1KRTM5-hOfBBLR-5COVH4kvgQFCCltjqOrjv9J-KMfIv8AFHSQv_tlr5hVJDtNVP3GVnJ49WzuMIz1Zqf-YVZaLKriK6yRU/s1600/Hulk+Koniec+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="669" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJenPJ-KGfSfYbuRCg9-c9RGACYlYmkvzxJI6T05n9Iqzi1KRTM5-hOfBBLR-5COVH4kvgQFCCltjqOrjv9J-KMfIv8AFHSQv_tlr5hVJDtNVP3GVnJ49WzuMIz1Zqf-YVZaLKriK6yRU/s200/Hulk+Koniec+4.jpg" width="130" /></a>Obie powyższe opowieści autorstwa Petera Davida ukazały się zbiorczo w twardookładkowym tomie „Hulk: The End”. Egmont postanowił jednak sprawić polskim czytelnikom niespodziankę, uzupełniając naszą wersję wydania zbiorczego o jeszcze jedną, czteroczęściową miniserię. „Marvel Knights Hulk – Transformé” z 2014r. to dzieło nagradzanego Eisnerem i Harveyem (za PopGun) scenarzysty Joego Keatinge’a i polskiego rysownika Piotra Kowalskiego. To chyba najbardziej klasyczna z historii o Hulku zawartych w „Końcu i innych opowieściach”. Hulk/Banner staje się przedmiotem nieudanego eksperymentu prowadzonego przez AIM. Sporo tu retrospekcji, znów pojawia się nieco refleksji na temat dwoistej tożsamości postaci. Przede wszystkim jednak nie brakuje tu efektownego „trzaskania”, nieodzownego w klasycznych scenariuszach z „Sałatą” w roli głównej.</div>
<div style="text-align: justify;">
W ogólnym rozrachunku album należy uznać za ciekawe uzupełnienie komiksów o Hulku wydanych w Polsce do tej pory. Przede wszystkim dlatego, iż nieco bardziej refleksyjny ton, w jaki one uderzają, pozwala spojrzeć na tego bohatera z nieco innej, poważniejszej strony. Hulk jawi się w nich jako największy wróg samego siebie, rozdarty, złamany, ale jednocześnie wciąż niszczycielski i niepowstrzymany. Szczególnie historie napisane przez Petera Davida udowadniają ogromny potencjał tkwiący w tej postaci; pokazują, że w rękach sprawnego, pomysłowego scenarzysty można odejść bardzo daleko od znanych z lat sześćdziesiątych, prostych historyjek z dużą ilością akcji. Myślę, że miłośnicy tego bohatera nie będą zawiedzeni lekturą, a i dla pozostałych może to być niezła okazja, by spojrzeć na Hulka z nieco innej perspektywy.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Hulk. Koniec i inne opowieści</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Peter David, Joe Keatinge</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: George Pérez, Dale Keown, Piotr Kowalski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Hulk: The End Premiere (Incredible Hulk: Future Imperfect #1-2, Incredible Hulk: The End), Marvel Knights Hulk – Transformé #1-4</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Klasyka Marvela</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Marvel Comics</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: wrzesień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 252</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1864-5</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7747904400052021567.post-54546633701209910062018-01-08T08:08:00.000+01:002018-01-08T08:08:01.794+01:00Lanfeust z Troy Tom 1 – Christophe Arleston, Didier Tarquin - komiksowa recenzja z Szortalu<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTTv-L7Fl0fs1ZPr-iyK_6aiZYymKs33GDv9jH2izrEwhk0IW7kSWt6Ics88lChIB-zI0v6YlwZ5jS66WpMG4mEQI6fEbLwj4sPr6louJlIdj9HR2JFPtR2XtARmyzPoLZXBGzqW_60qc/s1600/Lanfeust+z+Troy+1+1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="827" data-original-width="630" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTTv-L7Fl0fs1ZPr-iyK_6aiZYymKs33GDv9jH2izrEwhk0IW7kSWt6Ics88lChIB-zI0v6YlwZ5jS66WpMG4mEQI6fEbLwj4sPr6louJlIdj9HR2JFPtR2XtARmyzPoLZXBGzqW_60qc/s200/Lanfeust+z+Troy+1+1.jpg" width="151" /></a><i>Magiczna kość (niezgody)</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Mało która europejska seria komiksowa zdobyła popularność porównywalną z „Lanfeustem z Troy”. Można uznać ją wręcz za modelowe frankofońskie fantasy – lekkie i malownicze. Świat Troy, w którym każdy ma jakiś magiczny (mniej lub bardziej przydatny) talent, stał się ostatecznie areną wielu serii, składających się w sumie na kilkadziesiąt (!) albumów. W tym roku Egmont postanowił przypomnieć to uniwersum polskim czytelnikom w formie edycji zbiorczych. Wydany kilka miesięcy temu prequel zatytułowany „Zdobywcy Troy” spotkał się z dość mieszanym odbiorem. Tym razem jednak dostajemy pierwsze wydanie zintegrowane zasadniczej serii, zbierające cztery pierwsze albumy „Lanfeusta z Troy”.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMVxkHvgvDktYcbsc-i5mTEYu5ikTXxQVEMHLvAwp3Iywca4-7QULUnbbx5mlfyK_PNcgp56AEKkflSdHJXZHe5YAlaUQzmB1cS4VOcdb80e6NeEz9JxlmRYRQ_FYQGTIFZSmCLQ_e3Ts/s1600/Lanfeust+z+Troy+1+2.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="775" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMVxkHvgvDktYcbsc-i5mTEYu5ikTXxQVEMHLvAwp3Iywca4-7QULUnbbx5mlfyK_PNcgp56AEKkflSdHJXZHe5YAlaUQzmB1cS4VOcdb80e6NeEz9JxlmRYRQ_FYQGTIFZSmCLQ_e3Ts/s200/Lanfeust+z+Troy+1+2.jpg" width="151" /></a>W najbardziej ogólnym zarysie: wykreowany przez Christophe’a Arlestona świat to klasyczne high fantasy. Mamy więc pseudośredniowieczną stylizację, rozmaite rasy, potwory, magię. Setting traktowany jest zresztą bardzo luźno. Francuski scenarzysta postawił przede wszystkim na koloryt, pojemność świata i dynamiczną akcję. Tytułowy bohater to młody kowal, który nieco przypadkowo odkrywa w sobie potężną moc. Ujawnia się ona dopiero w momencie, gdy Lanfeust wchodzi kontakt z mieczem, którego rękojeść stworzono z kości Magohamotha – legendarnego stworzenia, znanego w zasadzie tylko uczonym. Sęk jednak w tym, że miecz ów należy do kogoś zupełnie innego… kto niekoniecznie skłonny jest pozbyć się swej rodowej pamiątki. To niezwykłe odkrycie rzuca więc Lanfeusta w fascynującą podróż przez świat Troy. Towarzyszą mu Mistrz Nikoled – mędrzec z jego rodzinnej wioski wraz ze swymi dwiema córkami (C’Ixi i C’Ian), a także Hebius, rubaszny, ale i potężny troll, oswojony dzięki czarom Nikoleda. Pojawia się też kilka przewijających się przez fabułę postaci drugo- i trzecioplanowych: będący właścicielem miecza Kawaler Or Azur, przywódca piratów Thanos czy też stojący na czele Eckmulskiej Akademii uczeni: Lignol, Bascrean i Plomynth. Arleston dopasował poszczególnych bohaterów do wymogów scenariusza, opierając się często na kontrastach. Postacie są więc przede wszystkim wyraziste i budzą sympatię czytelników, nawet bez specjalnego pogłębienia. Biorąc pod uwagę fakt, iż mamy do czynienia z komiksem sticte przygodowym, takie rozwiązanie jest jednak jak najbardziej na miejscu. W perypetiach Lanfeusta chodzi przede wszystkim o dynamiczną akcję i humor. Ten zresztą także jest bardzo charakterystyczny: rubaszny, niestroniący od podtekstów erotycznych, często też językowy i sytuacyjny. To jeden z czynników, które powodują, iż mimo lekkiego nastroju „Lanfeust z Troy” jest serią adresowaną zdecydowanie do dorosłego czytelnika. Jak zresztą zaznaczyłem wcześniej, nie brakuje tu także przemocy: trup ściele się gęsto (często w bardzo widowiskowy sposób), a krew bryzga na wszystkie strony.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0IwkwlmT0P9sePUy4ck5hnh_W-w2Giz5xFa3ZTpX7mJj-v8x3JNSuJHD4bXa6L2LavMZq3Z9Q0b8b7UR3qhOYLSgzL0TLDpYDJDAS_N8OCj9lsLp82uibi9JPn5lJwfRB8DTxMsLtkMg/s1600/Lanfeust+z+Troy+1+3.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="775" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0IwkwlmT0P9sePUy4ck5hnh_W-w2Giz5xFa3ZTpX7mJj-v8x3JNSuJHD4bXa6L2LavMZq3Z9Q0b8b7UR3qhOYLSgzL0TLDpYDJDAS_N8OCj9lsLp82uibi9JPn5lJwfRB8DTxMsLtkMg/s200/Lanfeust+z+Troy+1+3.jpg" width="151" /></a>Choć istotnie kolor czerwony pojawia się często, to sprowadzenie oprawy graficznej „Lanfeusta” do latających flaków byłoby dużym nieporozumieniem. Didier Tarquin i kolorysta Matteo Livi wykonali pracę naprawdę fenomenalną. Komiks wygląda bowiem po prostu pięknie. Rysownik znakomicie poczuł klimat przebogatego świata fantasy i oddał go z rozmachem i pieczołowitością. Kreska jest lekka, ale jednocześnie bardzo szczegółowa. Można więc podziwiać poszczególne plansze przez dłuższy czas, cieszyć oczy bogactwem planów i detalami poszczególnych kadrów. Wizualnie jest to więc absolutna ekstraklasa komiksu europejskiego. Biorąc pod uwagę powyższe, nieco szkoda, iż Egmont nie zdecydował się wydać zbiorczego „Lanfeusta z Troy” w nieco powiększonym formacie. Dzięki temu można by jeszcze bardziej docenić pracę rysownika. Ułatwiłoby to też lekturę niektórych dymków, które czasem są absurdalnie małe. Generalnie jednak warstwa edytorska polskiego wydania jest bez zarzutu. Jedyne czego może nieco brakować to jakiekolwiek dodatki, do których przywykliśmy w przypadku integrali.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Świetną robotę wykonała za to tłumaczka „Lanfeusta” – Maria Mosiewicz. Wystarczy popatrzeć na kreatywnie przełożone piosenki czy dialogi. Choć tego typu zabiegi, modyfikujące i dopasowujące tekst dzieła do kontekstu kulturowego kraju, w jakim komiks jest wydany, mogą budzić pewne wątpliwości, w przypadku „Lanfeusta” sprawdzają się moim zdaniem doskonale i wpływają na wysoką ocenę całości.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7hJchDRmCSrJRRvR4TOxo_A11Po7Oz2eAqz7aqznIX-XEaM3A-0yisaSUbZDgmM1eudtIBL3uP44eSfAH0bFv67Zjmy109EjVJPjaP4icaLgdDm-XiOCzB9Ib1_c3umrrkHocRyRnpFg/s1600/Lanfeust+z+Troy+1+4.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="775" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7hJchDRmCSrJRRvR4TOxo_A11Po7Oz2eAqz7aqznIX-XEaM3A-0yisaSUbZDgmM1eudtIBL3uP44eSfAH0bFv67Zjmy109EjVJPjaP4icaLgdDm-XiOCzB9Ib1_c3umrrkHocRyRnpFg/s200/Lanfeust+z+Troy+1+4.jpg" width="151" /></a>„Lanfeust z Troy” to po prostu bardzo dobra rozrywkowa seria: niespecjalnie wymagająca, ale bez wątpienia wciągająca – czaruje barwnym, pojemnym, nawet jeśli nie do końca poważnie traktowanym światem, bawi rubasznym humorem i drobnymi odniesieniami kulturowymi – z pędzącą do przodu akcją i sympatycznymi, charakterystycznymi bohaterami. Efektowna oprawa graficzna także działa na korzyść tego tytułu, nie bez kozery uznawanego za jedną najlepszych, a na pewno najpopularniejszych frankofońskich serii fantasy. Muszę przyznać, że na kolejny tom czekać będę z niecierpliwością.</div>
<br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Tytuł: Lanfeust z Troy</div>
<div style="text-align: justify;">
Tom: 1</div>
<div style="text-align: justify;">
Seria: Troy</div>
<div style="text-align: justify;">
Scenariusz: Christophe Arleston</div>
<div style="text-align: justify;">
Rysunki: Didier Tarquin</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolory: Mateo Livi</div>
<div style="text-align: justify;">
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz</div>
<div style="text-align: justify;">
Zawartość: Kość Magohamotha, Thanos Pirat, Zamek Or Azur, Odsiecz z Eckmulu</div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł oryginału: Lanfeust de Troy: L’ivoire du Magohamoth, Thanos d’incongru, Castel Or-Azur, Le Paladin d’Eckmul</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawnictwo: Egmont</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydawca oryginału: Editions Soleil</div>
<div style="text-align: justify;">
Data wydania: wrzesień 2017</div>
<div style="text-align: justify;">
Liczba stron: 200</div>
<div style="text-align: justify;">
Oprawa: twarda</div>
<div style="text-align: justify;">
Papier: kredowy</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydanie: I</div>
<div style="text-align: justify;">
ISBN: 978-83-281-1968-0</div>
Maciej Rybickihttp://www.blogger.com/profile/01921804509607826555noreply@blogger.com0