niedziela, 24 czerwca 2012

Gambit - Michał Cholewa - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kilka miesięcy temu, gdy wydawnictwo Ender zaprezentowało zapowiedzi książek mających ukazać się w popularnej serii WarBook, nieco się zdziwiłem. Wyglądało bowiem na to, że szykuje się wyraźna stylistyczna wolta w profilu książek sygnowanych logo z orłem. Wśród klasycznych pozycji z gatunku wojennej political fiction lub lekko przyprawionej fantastyką powieści historycznej pojawiły się bowiem propozycje w konwencjach w pełni fantastycznych – historii alternatywnej i militarnej science fiction. Tę drugą reprezentować miała debiutancka powieść Michała Cholewy – syna świetnie znanego w Fandomie tłumacza Piotra W. Cholewy. Gambit – bo taki tytuł nosi rzeczona powieść, zainteresował mnie przede wszystkim ze względu na fakt, iż pamiętałem całkiem przyzwoite, humorystyczne opowiadanie Cholewy Juniora opublikowane w jednym z numerów „Science Fiction, Fantasy i Horror”. Styl autora, który znałem z tamtego tekstu, jakoś nie do końca grał mi z konwencją pełnowymiarowego debiutu. Kiedy więc pojawiła się okazja aby zrecenzować najnowszą pozycję z serii WarBook, nie zastanawiałem się ani chwili.



Na wstępie muszę zaznaczyć, że choć wszelkiej maści science fiction stanowiło gros moich lektur na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, to jakoś nigdy nie było mi po drodze z militarną jej odmianą. Klasyczne powieści Roberta Heinleina czy Joego Haldemana (no dobra, komiksową wersje Wiecznej wojny znam i lubię), a także cykle pióra Davida Webera lub Johna Ringo jakoś nigdy nie znalazły się na liście czytanych przeze mnie książek. Bliżej mi było do klasycznej, osadzonej historycznie literatury militarnej. Zdecydowanie częściej sięgałem po filmowe wariacje na temat militarnej science fiction z kolejnymi częściami Obcego i Żołnierzy kosmosu na czele. Stąd też starałem się podejść do powieści Cholewy raczej jako odbiorca serii WarBook lubiący też SF klasyczną, bardziej koncepcyjną niż stawiającą na akcję. Muszę przyznać, że z tej perspektywy Gambit sprawdza się całkiem przyzwoicie. Powielony tu jest schemat znany z innych powieści wydanych przez wydawnictwo Ender – w globalny (tu na kosmiczną skalę) konflikt zbrojny wplątani są bohaterowie o polskim rodowodzie – to oni są głównymi bohaterami, to oni znajdują się w centrum wydarzeń. Tak jest i u Cholewy. Samo uniwersum nie grzeszy może specjalną oryginalnością, ale tworzy autorowi ogromne możliwości budowania fabuły i wyboru scenerii. Mamy zatem kosmiczną wojnę między siłami zbrojnymi Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych i Imperium Chińskiego – wszystko w bezkresnej przestrzeni znanego ludzkości kosmosu. Szkopuł w tym, że ludzkość nie jest już tym, czym była dotąd – cywilizacja została bezpowrotnie zdziesiątkowana podczas Dnia – chwili, gdy sztuczne inteligencje wskutek działania wirusa zbuntowały się przeciw ludziom. Od tej pory trwa nieustanna wojna nie tylko przeciw SI, ale i między samymi ludźmi – tak w przestrzeni, jak i na powierzchni skolonizowanych planet. Skojarzenia są oczywiste – Terminator, Obcy, Żołnierze Kosmosu – czyli klasyka. Rozmaitych asocjacji i aluzji w Gambicie zresztą nie brakuje – także tych czysto wojskowych. Mamy zatem amerykańską Sto Pierwszą, mamy bazy czy okręty o znajomo brzmiących nazwach jak Dunkierka czy „Królewski Dąb” – miłośnicy historii bez wątpienia poczują się swojsko. Główną scenerią powieści jest jednak zwana Bagnem planeta New Quebec – wiecznie spowita mgłą, pełna błota i wilgoci. Na nią wysłany zostaje Czterdziesty Regiment Unii Europejskiej z pozornie niewinną misją. Atmosfera niedopowiedzeń i ukrytej we mgle tajemnicy jest niewątpliwie bardzo silnym punktem Gambitu.


Cholewa pokazuje czytelnikom twarde żołnierskie życie, podkreślając uniwersalny wymiar wojny i trudów frontowego bytu. Wyraźnie uwypuklony jest poziom mikrospołeczny, wzajemne relacje poszczególnych członków jednostki. Na tle trwającej wojny obserwujemy małe konflikty, konfrontacje wartości, postaw i charakterów. Świetne wrażenie zrobiło na mnie dopracowanie poszczególnych postaci, z których pierwszoplanowy bohater – Marcin Wierzbowski – wydaje się chyba najmniej konkretny. Autor Gambitu uczynił siły zbrojne Unii maksymalnie międzynarodowymi, bez względu na proporcje narodowościowe na współczesnym Starym Kontynencie. Wśród pierwszoplanowych postaci mamy zatem Polaka, Finkę, Niemca, Szwedkę, Portugalkę, Węgra, Czecha, Szkota i tak dalej – do wyboru do koloru. Pomysł jednak się sprawdza, a poszczególni bohaterowie zapadają w pamięć, nie będąc jedynie kalkami stereotypów etnicznych.

W powieści Cholewy nie brakuje także akcji – rajdy na tyłach wroga, desperacka obrona, eksploracja nieznanego terenu, czy też kontakty żołnierzy z cywilami zapewniają przednią rozrywkę – tym bardziej, że autor nie szczędzi szczegółowych opisów technologii i taktyki, nie gubiąc przy tym perspektywy skupionej na psychice walczących. Tym, czego wyraźnie mi brakowało, było poświęcenie większej uwagi tak istotnemu elementowi każdej zbrojnej potyczki, jak topografia terenu. W tym przypadku wszechobecne błoto i mgła są niestety zbyt ogólnikowe i choć skutecznie budują klimat, nie wystarczą, by uczynić opisy poszczególnych starć w pełni wiarygodnymi. Dość specyficzna jest także stosowana przez autora narracja – choć przez lwią część tekstu fabuła prezentowana jest z perspektywy Wierzbowskiego, Cholewie zdarza się ni stąd ni zowąd prowadzić narrację np. z punktu widzenia szturmujących Amerykanów. Zabieg może ciekawy, jednak zastosowany zbyt wyrywkowo, a w rezultacie stanowiący w mojej opinii raczej stylistyczny zgrzyt, niż element czyniący prezentację fabuły ciekawszą (tym bardziej, że mamy do czynienia z niewspółmiernością perspektyw – szeregowych żołnierzy po unijnej a oficera po amerykańskiej stronie). Także klamra stylistyczna otwierająca i zamykająca zasadniczo dziejącą się na powierzchni planety akcję wydarzeniami w przestrzeni wywołuje raczej nieprzyjemny dysonans. Co nie znaczy, że rzeczone fragmenty są kiepskie – nie są. Kiedy jednak zmienia się nie tylko sceneria, ale i bohaterowie, powstaje nieprzyjemne wrażenie obcowania z tekstami połączonymi ze sobą w całość trochę na siłę. O ile tego typu warsztatowe niedociągnięcia można złożyć na karb debiutu autora, trzeba także przyznać, że co nieco do życzenia pozostawia również redakcja powieści. Pani Redaktor niestety nie popisała się (w książkach z serii WarBook rzecz nie nowa) i w paru miejscach straszą stylistyczne potworki, czy też irytujące powtórzenia. Za to ilustracja zdobiąca okładkę jest pierwszej klasy… wyjąwszy kuriozalnie goły brzuch i wystającą bieliznę pani na drugim planie. No cóż, nie ma rzeczy doskonałych.

Ważne jednak, aby wady nie przesłoniły niewątpliwych zalet Gambitu, a jest ich całkiem sporo. Przede wszystkim wciąga on czytelnika od pierwszych stron, oferując żywą, trzymającą w napięciu akcję przyprawioną dusznym, tajemniczym klimatem rodem z klasyki gatunku. Świetny efekt daje skupienie się na wewnętrznych relacjach w oddziale i pokazanie uniwersalnych problemów wojny. Kompozycji dopełnia solidna porcja futurystycznych militariów, a także starcia na powierzchni planety i w przestrzeni kosmicznej. Co więcej, wydaje mi się, że powieściowy debiut Michała Cholewy może trafić w gusta zarówno fanów militarnej science fiction, jak i tych, którzy znają i cenią dotychczasowe oblicze sztandarowej serii wydawnictwa Ender. Na mnie Gambit zrobił całkiem niezłe wrażenie – tym bardziej, że wraz z zapowiadanymi na koniec roku Polami dawno zapomnianych bitew Roberta J. Szmidta ma szansę zapełnić wyraźną lukę na rynku rodzimej fantastyki. Liczę, że mu się to uda, bo mimo pewnych niedociągnięć jest to powieść warta, by poświęcić jej swój czas. 

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...