Nie tak dawno temu, przy okazji premiery kolejnych tomów Trylogii Ryfterów zwróciłem uwagę na fakt, iż na polskim rynku mamy do czynienia ze swoistym fenomenem Petera Wattsa.
Zjawisko to nie przestaje mnie zadziwiać, i to co najmniej w kilku
wymiarach. Z jednej strony, co zresztą autor sam zauważa, chyba w żadnym
innym kraju jego twórczość nie cieszy się taką popularnością co nad
Odrą i Wisłą – to tu zdobywał pierwsze nagrody, to tu ma stały felieton w
prasie, to tu wreszcie ukazuje się pierwszy pełny zbiór jego krótkich
form – Odtrutka na optymizm. Z drugiej strony, obiektywnie trzeba przyznać, że twórczość Wattsa
nie należy do prozy rozrywkowej, której względnie łatwo jest znaleźć
poklask szerokiej publiki. Wręcz przeciwnie, teksty Kanadyjczyka pełne
są pokrętnych pomysłów, naukowego żargonu, krytyczne, przesycone
depresyjną atmosferą. A jednak autor ten znajduje się wśród najbardziej
uznanych twórców współczesnej science fiction. W przedmowie do polskiego
wydania Rozgwiazdy Watts sugerował, iż odbiór jego prozy w
Polsce może wynikać z ukształtowania czytelniczej wrażliwości Polaków
przez dzieła Lema. No cóż, może i jest w tym jakieś ziarnko prawdy, ale
może po prostu mamy do czynienia ze świetnym autorem?
Lektura wspomnianego wcześniej zbioru jego krótkich
form utwierdza mnie w tym przekonaniu. Dostajemy do ręki niemal
kompletny zestaw opowiadań Wattsa, które zaprezentowane w
porządku chronologicznym pozwalają nam śledzić literacką ewolucję
Kanadyjczyka. Nie jest ona jednak zbyt wielka. Niewątpliwie z czasem
pisarsko okrzepł, oszlifował warsztat. Można rzec, że w nowszych
tekstach więcej jest literatury, a mniej przedstawionego w formie
opowiadania naukowego (lub paranaukowego) eseju. Zasadniczy schemat
krótkich form Wattsa pozostaje jednak niezmienny: doskonałe
pomysły oparte na naukowej podbudowie, dość prosta, ale bardzo
sugestywna literacka oprawa i świetne, mocne puenty – niemal wzorcowy
przykład tego, jak powinno wyglądać opowiadanie w konwencji science
fiction. Kanadyjczyk stanowi zresztą doskonały przykład, że nawet
w świecie, w którym wiedza akademicka staje się coraz bardziej
niezrozumiała i niedostępna dla laików, wciąż można tworzyć fantastykę
posługującą się określeniem „science” nie tylko ze względu na tradycyjną
nazwę konwencji, a jednocześnie dość przystępną. W tym sensie jest to
fantastyka w swojej formule bardzo klasyczna – nowoczesność tkwi tu w
teoriach, po które Watts sięga i sposobie, w jaki wykorzystuje
oklepane na pozór tematy jak choćby inżynieria genetyczna, sztuczne
inteligencje, pierwszy kontakt, przeżycia religijne czy relacja
człowieka i jego technicznych wytworów. Efekt jednak jest bezdyskusyjnie
świeży i intrygujący.
To, co charakterystyczne dla Odtrutki na optymizm,
to bardzo równy poziom opowiadań. W zasadzie nie ma tu tekstu, który
można by określić jako słabszy czy choćby przeciętny. Nie ma też co
prawda wyjątkowych fajerwerków (może z wyjątkiem bardzo klimatycznej,
nagrodzonej Hugo Wyspy), ale przy tak wysokim poziomie nie sposób uznać
tego za wadę. Wyróżnianie jakiegokolwiek z zawartych tu opowiadań mija
się z celem. Odtrutka… po prostu jest jednym z rzadkich
przykładów zbioru niezwykle równego. Nie znaczy to jednak, iż wszystkie
teksty są wariacją na temat tego samego schematu. Watts czasem
bawi się formą, subtelnie modyfikując sposób narracji, stylizując tekst
na sądowy raport lub zapisane wspomnienia. Potrafi też wprowadzić trochę
humoru – dosyć przewrotnego, by nie rzec wisielczego, ale jednak. W
kontekście dość jasnej, zresztą w pełni uzasadnionej zawartością, wymowy
tytułu omawianego zbioru, humor ten jest jednak całkiem miłym
zaskoczeniem.
Lektura Odtrutki na optymizm bynajmniej
nie wywołała u mnie depresji czy ogólnego zniechęcenia. Wręcz
przeciwnie, mimo dość pesymistycznego wydźwięku zawartych w niej
tekstów, utwierdziła mnie raczej w przekonaniu, że wciąż można tworzyć
dobrą, krytyczną, pomysłową i zrozumiałą fantastykę naukową. I to
w klasycznym tego terminu rozumieniu. Gwiazda Wattsa świeci nad
Polską całkiem jasno i choć czasami można czuć lekki przesyt, w mojej
opinii świeci całkiem zasłużenie. Dlaczego tak się dzieje, jest to w
zasadzie nieistotne. Grunt, że jest to autor piszący na wysokim
poziomie, błyskotliwie, merytorycznie i pewną dawką humoru… a jakże,
czarnego.
5/6
Podoba mi się ujęcie od początku do depresyjnej puenty czarnego humory. Bardzo trafne. Tekst zastanawia i wszystkim polecam
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam na bloga jak najczęściej
Usuń