środa, 4 lutego 2015

Thunderbolts: Wiara w potwory - Warren Ellis, Mike Deodato - Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, tom 57 - recenzja z Szortalu


Na początku muszę przyznać, że choć WKKM śledzę dość pobieżnie, to jej 57 tom zapowiadał się jako jeden z ciekawszych w Kolekcji. Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, przedstawia on bohaterów (a w zasadzie antybohaterów) raczej mało w Polsce znanych, a Ci, którzy już nie raz gościli w dostępnych na naszym rynku publikacjach, pojawiają się tu w bynajmniej nie oczywistym kontekście. Po drugie, zawsze intryguje mnie wykorzystanie figury antybohatera, a w Thundebolts mamy ich w zasadzie kilku. Po trzecie, ciekawy jest kontekst historii: osadzenie jej tuż po wydarzeniach Wojny Domowej (moim zdaniem w jednym z najlepszych momentów w historii uniwersum Marvela), gdy trwa obława na superbohaterów, którzy nie zgodzili się poddać rządowej rejestracji. Po czwarte wreszcie, czynnikiem przyciągającym do tej pozycji jest osoba scenarzysty. Warren Ellis, znany choćby z Transmetropolitan, The Authority czy wydanego w WKKM Iron Man: Extremis, zwykł nie schodzić poniżej pewnego poziomu, pisząc historie nie tylko ciekawe, ale też w pewien sposób łamiące utarte konwencje. Wszystko to razem wzięte, a także uzupełniająca duet autorski osoba brazylijskiego rysownika Mike’a Deodato Juniora (na koncie ma pracę m.in. przy Avengers, Elektrze, Spider-Manie czy Wonder Woman), powodowało, że zdecydowałem się po niniejszy tom sięgnąć.

Sama idea grupy, jaką są Thunderbolts, zrodziła się w połowie lat 90. za sprawą Kurta Busieka i Marka Bagleya – do dziś zresztą opiera się na pomyśle wykorzystania superzłoczyńców, lub nie przebierających w środkach superherosów, i postawienia ich po stronie wziętego w duży cudzysłów „dobra”.  I o ile pierwsza seria jej przygód spotkała się ze sporym uznaniem krytyki (znalazła się nawet na liście najlepszych momentów w historii komiksu przygotowanej przez magazyn Wizard), a obecny skład robi chyba największe wrażenie (pojawiają się w nim m.in. Deadpool, Elektra, Punisher, Czerwony Hulk, Venom czy Ghost Rider), to wydarzenia Wojny Domowej pozwoliły wykorzystać chyba do maksimum potencjał, jaki stwarza zarządzana przez rząd grupa wątpliwej proweniencji „herosów”. Głównym motywem Wiary w potwory jest zatem stworzenie kierowanej przez Normana Osborne’a (tak, tego samego, który przez długi okres przyjmował tożsamość Green Goblina) rządowej grupy mającej na celu wyłapywanie i unieszkodliwienie herosów niepokornych względem władz (czytaj: odmawiających wyjawienia swojej tożsamości i poddania się rejestracji). Tyle tylko, że do stanowiących wcześniej trzon zespołu Songbird, Swordsmana czy Radioactive Mana dołączają takie „zacne” osobistości jak Venom (Mac Gargan) czy Bullseye. Wszystko to, co dzieje się zarówno wewnątrz, jak i wokół Thunderbolts robi naprawdę niezłe wrażenie. Widać, że Ellis miał sporo pomysłów na detale. Od dość bezwzględnych metod rekrutacji i kontroli nad nieobliczalnymi ex-superłotrami, przez osobiste problemy i tarcia między poszczególnymi członkami ekipy, aż po całą medialno-PRową otoczkę towarzyszącą „superłapsom”: wszechobecne media, kreowanie wizerunku, reklamowane w TV zabawki (scena z reklamą, w której sponiewierana zostaje figurka Kapitana Ameryki jest doprawdy urocza) – wszystko to składa się na obraz zespołu stworzonego nieco na siłę, gdzie pozory ważniejsze są od faktów, a zasady moralne schodzą na dalszy plan względem zakładanego celu. To kolejny aspekt Thunderbolts, za który należą się Ellisowi słowa uznania – wyraźny, mocny wątek łamiący konwencję superhero, pokazujący jako stróżów prawa cynicznych oportunistów po obu stronach przysłowiowej barykady dzielącej bohaterów od złoczyńców, zaś zgodnie z obowiązującą po Wojnie Domowej wizją uniwersum renegatami czyniących idealistycznych i indywidualistycznych trykociarzy nie chcących się poddać państwowej kurateli.  Pozytywnie ocenić należy  też rysunki. Deodato nie należy może do grona wirtuozów ołówka, ale trzeba przyznać, że strona wizualna prezentuje się całkiem nieźle. Wyróżnić tu można przede wszystkim umiejętne operowanie cieniem, portretowe zbliżenia dobrze oddające emocje postaci (swoją drogą, kolejny mały plusik za danie Normanowi Osbornowi twarzy Tommy’ego Lee Jonesa),a  także dynamiczne, ciekawe sceny walk. Szczególnie te ostatnie, choć bywają wrażliwym probierzem talentu artysty, u Brazylijczyka wypadają zdecydowanie ponadprzeciętnie.

Wyrażone powyżej słowa uznania nie oznaczają jednak, że Wiara w potwory pozbawiona jest wad. Tym, czego mi w niej najbardziej brakuje, jest jeden wyraźny i zamknięty główny wątek fabularny. Jak zaznaczyłem wcześniej – Ellis znakomicie dopracował detale i stworzył pewne napięcie, umiejętnie zagrał też „nastrojem” szerokiego planu, czyli sytuacją w uniwersum. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że komiksowi brakuje sprecyzowanej osi fabuły. Mamy raczej do czynienia z kilkoma świetnymi, ale jednak pomniejszymi scenami, dwoma większymi potyczkami, grą drugim planem i budowaniem nastroju i w sumie tyle. Brak tu po porostu jakiejś historii, którą scenarzysta chciał opowiedzieć. Efekt tego taki, że cały, skądinąd niezły, klimat gdzieś się w końcówce ulatnia przez brak fabularnego domknięcia… bo i nie ma czego domykać. Na szczęście to w zasadzie jedyna większa bolączka tego albumu.

Thunderbolts: Wiara w potwory zasługuje na ocenę zdecydowanie pozytywną. Jak przystało na komiks o postawionych (niekoniecznie z własnej woli) po stronie prawa złoczyńcach sporo to brutalności i przemocy  (zarówno werbalnej, jak  wizualnej), jednak jego mocna wymowa leży raczej w rozmyciu klasycznego podziału na „tych dobrych” i „tych złych”. Co prawda w przypadku uniwersum Marvela po rozpadzie Avengers i Wojnie Domowej zabieg taki nie należy do specjalnie oryginalnych, jednak w połączeniu z wykorzystaniem postaci takich jak Norman Osborn, Venom czy Bullseye zyskuje całkiem sporo świeżości.


5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...