poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Przebudzenie – Scott Snyder, Sean Murphy - komiksowa recenzja z Szortalu

Lubię miniserie, a dokładniej rzecz ujmując: lubię ich zbiorcze wydania. Otwierając taki komiks mam bowiem pewność, iż dostaję do ręki zamkniętą, przemyślaną całość – bez żadnych pootwieranych wątków, które ciągnąć się będą nie wiadomo jak długo, bez notorycznych cliffhangerów, bez pojawiających się znikąd, a potem nagle wracających bohaterów, bez zastanawiania się kiedy (i czy w ogóle) dane będzie doczekać się finału. Tu jest nieco prościej: zamknięta ilość postaci, wątków, zwykle dość klasyczny schemat historii składającej się „po bożemu” ze wstępu, rozwinięcia i zakończenia, no i, ogólnie rzecz biorąc, satysfakcja biorąca się z przeświadczenia czytelnika o obcowaniu z dziełem kompletnym (nie trzeba szukać jednego numeru zupełnie nieznanej sobie serii tylko po to, aby prześledzić np. jeden z pobocznych wątków historii). Wszystko zamknięte w jedną okładkę, kompletne i całościowe: ile z tego wyciągnę, tyle moje. Stąd też cieszy mnie niezmiernie, gdy na naszym rynku znajduje się miejsce na publikacje tego typu. Radość ta jest jeszcze większa w momencie, gdy ukazują się historie uznane i nagradzane, autorstwa świetnych twórców. Przykładem tego typu komiksu, może być zbiorcze wydanie uhonorowanej Nagrodą Eisnera miniserii Przebudzenie.
 
Scott Snyder dorobił się w ostatnich latach statusu komiksowej supergwiazdy. Twórca najnowszych inkarnacji Batmana czy też Potwora z Bagien, człowiek, któremu udało się (co nie jest takie proste) stworzyć niezłą interpretację Supermana w serii Superman Unchained (na marginesie muszę przyznać, że bardzo mnie ucieszyło umieszczenie jej w planach wydawniczych Egmontu na 2015) ponownie połączył siły z Seanem Murphym – artystą, z którym współpracował już przy okazji Amerykańskiego Wampira. I choć Snyder po raz kolejny sięgnął po elementy horroru, powstało dzieło wyjątkowe, wielowymiarowe zarówno w zakresie wykorzystanych konwencji, jak i konstrukcji opowiedzianej historii. Przebudzenie rozpoczyna się bardzo klasycznie – po krótkiej przebitce z przyszłości następuje zawiązanie akcji, gdy poznajemy Lee Archer - badaczkę oceanicznych głębi, która zostaje dość niespodziewanie wciągnięta w misję, której prawdziwej natury nie domyśliła by się nawet w najbardziej szalonych snach. Gdy dociera do tajnej bazy na morskim dnie i spotyka się ze zmontowaną naprędce ekipą badaczy-specjalistów, poznaje tajemnicę tego, co znaleziono w głębinach. Klimat pierwszej części Przebudzenia kojarzyć się może z filmową trylogią Obcego, Coś Johna Carpentera, czy też Rozgwiazdą Petera Wattsa. Izolacja i zagrożenie czające się w morskich głębinach zbudowane są bardzo sugestywnie, lecz, choć przez większość czasu narracja skupia się na „tu i teraz” Snyder za pomocą wplatanych gdzieniegdzie scen z przeszłości, pokazuje, że opowieść ma swe korzenie w zamierzchłych czasach. Gdy jednak wydaje się, że napięcie będzie sukcesywnie rosło, nagle dochodzi do wielkiego „bum” i coś się urywa… Druga część Przebudzenia, osadzona w nieodległej przyszłości wykorzystuje już zupełnie odmienną stylistykę. Groza oceanicznych głębin ustępuje miejsca stylistyce postapokaliptycznej, nieco kojarzącej się z Wodnym  światem. Fantastyka naukowa zaczyna nieco ustępować pola rozrywkowej, przynajmniej w zakresie wykorzystanych elementów świata przedstawionego. Mamy zatem nieco dystopijny świat, galerę-transatlantyk i podwodnych piratów… wszystko to, choć bardzo efektowne, bynajmniej nie rozładowuje napięcia i poczucia zagrożenia, które każe bohaterce drugiej części – Leeward – wciąż nasłuchiwać tego, co dzieje się w głębinach. Główne bohaterki Przebudzenia – Lee i Leeward łączy nieco więcej, niż tylko podobieństwo imienia. Obie są zafascynowane tym, co czai się w morskiej toni, i w pogoni za tą wiedzą skłonne są wiele zaryzykować. I choć także drugoplanowe postacie są wyraziste i zapadające w pamięć (podwodny łowca Meeks, czy też kapitan Odstających), to jednak właśnie protagonistki znajdują się w centrum wydarzeń.

Najważniejszy wydaje się jednak pomysł, na którym opiera się całość – pomysł, że w morskich głębinach czai się coś nieznanego, coś co budzi grozę i przynieść może zagładę. Snyder stworzył fascynującą mieszankę przywołującą mnóstwo skojarzeń – od wspomnianych już Obcego, Rozgwiazdy czy Wodnego świata przez twórczość Howarda Phillipsa Lovecrafta i legendy o potworach z oceanicznego dna, po najbardziej szalone teorie dotyczące historii życia na ziemi i przebiegu procesów ewolucji. Tu zahaczamy zresztą o inny, ciekawy aspekt miniserii, a mianowicie jej naukową podbudowę. Co prawda twórca Trybunału Sów nie jest zawodowym naukowcem specjalizującym się w biologii morskiej, trudno wiec spodziewać się tu koncepcyjnego wycyzelowania i naukowej precyzji, jak choćby u Petera Wattsa, jednak umiejętnie wplatane odniesienia do konkretnych badań, zjawisk i procesów nadają opowieści sznytu klasycznej science fiction – przynajmniej w jej pierwszej części. Warto docenić Przebudzenie za wielowymiarowość historii i za fakt, iż autorom udało się uniknąć dość często spotykanej w amerykańskim komiksie „łopatologii”. W efekcie otrzymujemy zakończenie może nie idealne, może lekko chaotyczne, ale niewątpliwie efektowne i zamykające fabułę, a przy tym pozostawiające pewne pytania bez odpowiedzi.

Na słowa uznania zasługuje także strona graficzna komiksu – kreski Murphy’ego z pewnością nie można nazwać czystą – ma w sobie mnóstwo surowości, chropowatości (kojarzącej mi się nieco z rysunkami Franka Millera), co przy jednoczesnej sporej dbałości o tła i detale, a także ciekawym kadrowaniu z okazjonalnymi splash-pages daje bardzo dobry efekt finalny. Duże znaczenie ma też kolorystyka będąca dziełem Matta Hollingswortha. Dominują barwy stonowane, tu i ówdzie wkradają się pewne skazy czy zabrudzenia, duże znaczenie ma też gra światłem, które niejednokrotnie buduje klimat poszczególnych plansz.

Przebudzenie jest pozycją bazującą przede wszystkim na pomyśle i klimacie. W gatunkowej mieszance na pierwszy plan wysuwają się klasyczny horror science fiction i postapokalipsa, ale znaleźć można tu sporo więcej. Na pewno jest to komiks, który daje do myślenia, czasem zaskakuje. Ale także stawia poważne pytania o nasze korzenie i granice naszego poznania poddając w wątpliwość powszechne przekonanie o tym, że człowiek w pełni zapanował już nad naszą planetą. W tym kontekście nawet mimo pewnych drobnych niedociągnięć staje się pozycją, po którą powinni sięgnąć nie tylko fani dobrego, ambitnego komiksu, ale także miłośnicy problemowej literatury SF. Bo choć sam pomysł nie jest może specjalnie oryginalny, to wykonanie jest z pewnością intrygujące.

5/6

PS. Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...