środa, 21 kwietnia 2010

Ciemności, przybywaj - Fritz Leiber - recenzja z portalu Fantasta.pl

Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu Fantasta.pl. Dziękujemy Wydawnictwu Solaris za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Wydawnictwo Solaris od pewnego czasu stara się przybliżać polskiemu Czytelnikowi klasykę światowej fantastyki. Na nasz rynek trafiła więc kolejna z niepublikowanych dotąd nad Wisłą książek, a mianowicie Ciemności, przybywaj Fritza Leibera. Powieść to już wiekowa, po raz pierwszy bowiem została opublikowana w odcinkach na łamach pisma Astounding Science-Fiction w 1943r. (zastanawiające, że rodzimy wydawca w tekście okładkowym anonsuje ją jako powstałą w okresie Zimnej Wojny, co „miało niewątpliwie wpływ” na jej zawartość... czyżby paradoks czasoprzestrzeni?). Leiber, autor uznawany za jednego z najważniejszych klasyków fantastyki, znany jest przede wszystkim z klasycznego fantasy, czyli cyklu Lankhmar, opowiadającego o perypetiach Fafryda i Szarego Kocura. Ciemności, przybywaj to jednak klasyczna science fiction, ciążąca w stronę literatury postapokaliptycznej, czy też antyutopii.

Świat odmalowany słowami przez Leibera jest mroczny. Szerokie masy żyjących niczym w średniowieczu Plebejuszy kierowane są przez Hierarchię Wielkiego Boga, potężny kult werbujący w szeregi swoich kapłanów najzdolniejszych przedstawicieli społeczeństwa. Z drugiej strony głowę podnosi swoista opozycja, wyznawcy Satanasa utożsamiającego wszelkie mroczne siły. Brzmi to dość banalnie, prawda? Bynajmniej jednak takie nie jest, zarówno jedna, jak i druga strona konfliktu okazuje się być bowiem czymś zupełnie innym niż może się wydawać czytelnikowi.

Leiber odkrywa karty powoli, jak na współczesne standardy może nawet momentami zbyt powoli, jednak skutkuje to sytuacją, w której Czytelnik nie ma pewności, czy za kilka stron sytuacja opisywana na kartach Ciemności, przybywaj nie odwróci się o 180 stopni. W tym zniszczonym świecie, w którym dostęp do resztek technologii oznacza polityczną siłę, nic nie jest jednoznacznie czarne lub białe. Dążenia i działania poszczególnych bohaterów i frakcji są często niejasne, trudne do oceny. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się o tym świecie coraz więcej... i muszę przyznać, że ta „wycieczka” jest chyba najmocniejszym punktem powieści. Wiele z tego co sobie Czytelnik wyobraził przy lekturze początkowych rozdziałów jest brutalnie weryfikowane wraz z rozwojem akcji. Szczególnie tyczy się to obrazu dwóch antagonistycznych sił: Hierarchii i Czarnoksięstwa, które opisywane są z perspektywy poznającego je, głównego bohatera.

No właśnie... główny bohater. Muszę przyznać, że postać Armona Jarlesa jest trudna do oceny. Z jednej bowiem strony wewnętrzne rozdarcie i chwiejność doprowadzająca go do różnych, często fanatycznych postaw względem świata zdają się momentami nieco sztuczne i przesadzone. Z drugiej strony taka chwiejna postać idealnie pasuje do opisanego przez Leibera świata. Młody, zbuntowany kapłan ze swoimi wątpliwościami i przeskokami od naiwnego idealizmu do chłodnego pragmatyzmu zdaje się być doskonałym bohaterem dla takiej historii, a jego perypetie stają się świetnym pretekstem do zadania kilku ważnych pytań. O tym jednak za chwilę. Pozostali bohaterowie, również są ciekawi. Być może autor nie skupia się na nich tak, jak na Jarlesie, jednak także i w ich przypadku Czytelnik otrzymuje wiarygodny portret, który czasem okazuje się być jedynie iluzją.

Ciemności, przybywaj to literatura zadająca pytania. Leiber podejmuje w swojej powieści wątek sterowanego odgórnie społeczeństwa i walki o władzę jaka się w nim rozgrywa. Pokazuje też fascynujący splot religii, technologii i magii poddając w wątpliwość obraz świata widzianego z pozycji „tych na dole”. Odpowiedzi na te pytania nie padają w tekście bezpośrednio, jednak stanowisko autora nasuwa się Czytelnikowi wyjątkowo dobitnie.

Czy więc warto po tę powieść sięgnąć? To zależy czego się poszukuje. Ciemności, przybywaj to pozycja, która potrafi zaczarować czytelnika ciekawym światem, i niebanalnymi bohaterami. Jak na książkę, której niedługo „stuknie siedemdziesiątka” nie zestarzała się praktycznie wcale. Zresztą, odnoszę wrażenie, że stworzona przez Leibera wizja zniszczonego świata, w którym potężna organizacja religijna stara się chronić pozostałe szczątki technologii, była ogromna inspiracją dla Waltera M. Millera i jego niezapomnianej Kantyczki dla Leibowitza. Pod względem pomysłów i kreacji świata jest to zatem pozycja godna uwagi. Jej plusem są też niewątpliwie ciekawe postacie. Niestety, lata, które upłynęły od premiery Ciemności, przybywaj pozostawiły jednak pewien ślad. Współcześnie pisze się bowiem już w trochę inny sposób. Mimo, iż akcja toczy się względnie dynamicznie, a dialogi są ciekawe, brakuje trochę zarysowania tła. Z jednej strony czyni to książkę uniwersalną i pozwala uruchomić wyobraźnię Czytelnika, z drugiej jednak, może utrudniać to lekturę współczesnemu odbiorcy przyzwyczajonemu do większej oczywistości w autorskiej kreacji, mniejszej ilości niedomówień, innymi słowy, mniejszej ilości miejsca na swobodną interpretację opisywanej rzeczywistości. Ta „wada” nie przesłania jednak niewątpliwych zalet powieści Leibera. Może nie jest ona dziełem wybitnym, ale warto się z nią zapoznać, choćby po to, by przekonać się, ze fantastyka sprzed niemal siedemdziesięciu lat, wcale nie musi być nudna i nieaktualna.

3,5/6

środa, 14 kwietnia 2010

Requiem - Graham Joyce - recenzja z portalu Fantasta.pl

Poniżej zamieszczam moją recenzję powieści Grahama Joyce'a Requiem, którą to recenzję można przeczytać na łamach portalu Fantasta.pl. Tu więcej informacji o samej pozycji. Zapraszam do lektury!


Baczny obserwator Zachodniej kultury popularnej może zauważyć wyraźną w ostatnich kilkunastu latach tendencję do eksploracji tematyki związanej z korzeniami chrześcijaństwa, czyli, jak by nie patrzeć, religii stanowiącej jeden z najważniejszych fundamentów naszej cywilizacji. Początek tego zjawiska sięga w czasie nawet dalej, do dzieł Umberto Eco (z Wahadłem Foucaulta na czele), jednak obecnie czołowym przedstawicielem literackiego nurtu łączącego powieść sensacyjną z „apokryficzną” stroną historii chrześcijaństwa jest niewątpliwie Dan Brown. Jakkolwiek nie oceniać umiejętności i dorobku tego pisarza przyznać trzeba, że jego bestsellerowe powieści przyczyniły się do swoistej mody na teorie spiskowe, czy też alternatywne (względem ewangelicznej) historie życia Jezusa z Nazaretu. W nurt ten, już w latach dziewięćdziesiątych, wpisał się Graham Joyce ze swą książką zatytułowaną Requiem.

Już sama odpowiedź na proste pytanie: „O czym ta książka jest?” stanowi sporą trudność. Gdyby chcieć naprędce zbyć pytającego można odpowiedzieć, że jest to opowieść o spowodowanym śmiercią bliskiej osoby szaleństwie. Odpowiedź ta byłaby oczywiście ze wszech miar prawdziwa, jednak byłaby ona zarazem wielkim uproszczeniem. Requiem jest bowiem historią niezwykle wielowymiarową, pozwalającą się odczytywać na różnych poziomach i czyniącą jeśli nie przewodni, to niewątpliwie kluczowy dla ogólnej koncepcji motyw z wielu różnych elementów. Jest to zatem także opowieść o miłości, jej braku, o małżeństwie, żałobie, przyjaźni, seksie, zakazanym owocu, egzotycznej podróży i skomplikowanych relacjach międzyludzkich. Jest to opowieść o polityce i wiecznym żydowsko-arabskim konflikcie wokół świętego miasta - Jerozolimy. Wszystko to w otoczce apokryficznej historii sprzed dwóch tysiącleci podanej w dusznej otoczce szaleńczych majaków, nieudolnych dociekań i arabskiej magii. Brzmi intrygująco a zarazem trochę enigmatycznie, prawda? Bo właśnie taka jest ta powieść.

Główny wątek powieści Joyce’a zbudowany jest wokół Toma, angielskiego nauczyciela, który po tragicznej śmierci swojej żony rzuca pracę i rusza w podróż do Jerozolimy, by tam spotkać się ze swoją przyjaciółką Sharon, jedyną bliska osobą, która mu pozostała. Główny bohater szukając ukojenia i wewnętrznej równowagi, wpleciony w gęstniejącą z każdą chwilą sieć silnie uczuciowych relacji międzyludzkich zdaje się coraz głębiej pogrążać w szaleństwie. Każda spotkana osoba na jego drodze zdaje się kryzys pogłębiać, lub nadawać mu nowy wymiar. Czytelnik staje twarzą w twarz z toczącą tego człowieka chorobą. Autorowi Requiem udaje się tu kilkakrotnie zaskoczyć odbiorcę, uniemożliwiając jednoznaczną ocenę tak Anglika, jak i tego co się wokół niego dzieje. Nie ma tu postaci przypadkowych, nieznaczących, lub takich, które są tylko tłem. Każdy ma tu jakąś rolę do odegrania. Pogłębiający się obłęd Toma ma jednak drugie dno, głęboko sięgające do korzeni chrześcijaństwa. Joyce korzysta tu z apokryfów znanych jako Zwoje z Qumran, lub Rękopisy znad Morza Martwego. Alternatywna, być może dla wielu szokująca, historia powstania chrześcijaństwa jest tu dyskretnie dozowana. Kolejne elementy układanki pojawiają się stopniowo, wraz rozwojem wypadków i przemianami zachodzącymi w głównym, świetnie zarysowanym, bohaterze.

Ciekawe i barwne postacie i wciągająca historia nie są jednak jedynymi zaletami tej powieści. Jest nią też bez wątpienia sceneria Jerozolimy w końcowym okresie Pierwszej Intifady. Joyce’owi udaje się oddać zarówno klimat miasta przesyconego biblijną historią, jak i grozę oraz napięcie towarzyszące konfliktowi między zamieszkującymi je współcześnie Żydami i Palestyńczykami. Czytelnik doświadcza zatem zarówno opisów wielokulturowej, wypełnionej turystami codzienności miasta, trzymających w napięciu chwil ulicznych zamieszek, jak i opartych na biblijnych odniesieniach, czasem wręcz obrazoburczych scen umiejscowionych w lokacjach znanych z kart Pisma Świętego. Mieszanka iście wybuchowa. Słowo „obrazoburcze” pojawia się tu nie bez przyczyny, gdyż seksualność i jej przejawy stanowią nieodzowny element dopełniający dzieło autora. Nie może to jednak dziwić biorąc pod uwagę anglosaskie pochodzenie autora. W tym kręgu kulturowym psychologia i psychoanaliza spod znaku Zygmunta Freuda niezmiernie często stanowią klucz do zrozumienia wielu kontekstów. Skoro więc Requiem jest opowieścią o szaleństwie można się było spodziewać, że będzie ona przesycona, tak charakterystyczną dla freudyzmu seksualnością.

„Gdzie tu fantastyka?” mógłby zapytać wnikliwy czytelnik. Ano, jest jej trochę. Pomijając całą apokryficzną otoczkę, noszącą też znamiona historii alternatywnej, wyziera ona głównie z delirycznych wizji głównego bohatera. Cały świat powieści, ten mikrokosmos kilku postaci, kilku lokacji i całego bagażu historii, mitologii świata judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, zdaje się być przesycony fantastyką najwyższej próby, mimo, iż wiele z jej elementów jest de facto nieodłącznym elementem wymienionych religii. Czytelnik obcuje więc z nieznanym, które może się pozornie wydawać mu bardzo bliskie. Requiem jednak zmusza do popatrzenia na pewne powszechnie znane (lub za takie uważane) fakty z trochę innej strony. Bez wątpienia intrygującej.

Powieść Grahama Joyce’a jest bardzo wielowymiarowa. Nie da się jej odczytać na jednym poziomie, tak samo jak nie da się łatwo ocenić jej bohaterów i motywacji nimi kierujących. Na niemal każdej stronie czeka jakieś zaskoczenie, drobna cegiełka tworząca skomplikowaną budowlę tej historii. Autorowi udało się stworzyć dzieło niejednoznaczne, trudne do oceny, przynajmniej w wymiarze moralnym, czy etycznym. Literacko bowiem broni się świetnie. Początkowo podchodziłem do Requiem nieufnie, obawiając się kolejnego, opartego na sensacyjnym wątku czytadła, posługującego się apokryficznym sztafażem. Szybko okazało się jednak, że Joyce nie tylko zgrabnie posłużył się będącym antytezą nowotestamentowego przekazu wątkiem alternatywnej historii Jezusa i Marii Magdaleny, ale uczynił go elementem historii zwykłego człowieka przeżywającego niezwykły dramat, w niezwykłym miejscu i w niezwykłych czasach. To, w połączeniu z niezłym pisarskim warsztatem zaowocowało pozycja godną uwagi, mogącą przyciągnąć do siebie tak miłośników historii w klimacie Dana Browna, jak i tych, którzy upodobanie znajdują w wielowymiarowej, psychologizującej fantastyce.

Książkę oceniam zatem na 5/6
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...