wtorek, 27 grudnia 2011

Science Fiction - antologia - recenzja z portalu Fantasta.pl

Lubię czytać antologie, nawet bardzo. Nie przepadam niestety za pisaniem o nich. No bo jak? Omawiać każdy tekst z osobna? Raz, że aby zrobić to porządnie, to trzeba sporo miejsca (a komu oprócz paru maniaków mojego pokroju chce się czytać długie recenzje?), dwa, że prawdę powiedziawszy zwykle jest tak, że na bliższą uwagę zasługuje co najwyżej kilka zawartych w takim wyborze opowiadań. Inna sprawa to klucz, według jakiego będzie się teksty analizować czy interpretować. Problem jest mały, gdy mamy do czynienia z wyborem opowiadań jednego autora – zawsze można szukać tu pewnych cech wspólnych – a w innych przypadkach? Szczęśliwie pojawiają się niekiedy antologie tematyczne, podejmujące w rożnych ujęciach jeden problem. Przykładem może być wydany niedawno przez Powergraph Głos Lema. W jego ślady idzie także kolejny zbiór tekstów firmowany przez logo wydawnictwa Państwa Kosików, zatytułowany po prostu Science Fiction.

niedziela, 11 grudnia 2011

Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2011 - recenzja z portalu Fantasta.pl

Każda kolejna edycja wznowionych Kroków w nieznane jest niewątpliwym wydarzeniem. Dzięki tym antologiom polski czytelnik ma szansę obcować ze światową fantastyką na najwyższym poziomie (często pojawiają się tu opowiadania, które w ostatnich latach zdobywały branżowe nagrody), zapoznać się z autorami już znanymi, ale także przeczytać teksty twórców nigdy wcześniej na język polski nie tłumaczonych. Kroki… to seria z misją. Nie inaczej jest w przypadku Almanachu fantastyki 2011 zredagowanego, podobnie jak w ostatnich latach, przez Mirka Obarskiego.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Wir - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Peter Watts przypuścił ofensywę na Polskę. Nie ma żartów – mało który zagraniczny pisarz parający się fantastyką przyciągnął tak dużą uwagę czytelników w naszym kraju. Popatrzcie tylko – dwa wydania Ślepowidzenia, świetnie przyjęta Rozgwiazda¸ opowiadania w NF i Krokach w Nieznane, alternatywne przekłady wykonywane przez fanów, własny cykl felietonów w NF, plany wydania kolejnych jego powieści przez Ars Machinę i Fabrykę Słów, wreszcie aż dwie wizyty na polskich konwentach, co w przypadku autora na co dzień mieszkającego w Kanadzie jest jednak dość problematyczne (tak dla niego samego, jak i dla organizatorów takiego przyjazdu). „Strach otworzyć lodówkę”, tym bardziej, że wydawnictwo Ars Machina zafundowało właśnie miłośnikom prozy Kanadyjczyka kolejną ucztę – stanowiącą drugi tom Trylogii Ryfterów kontynuację Rozgwiazdy zatytułowaną Wir. Czyżby kolejny hit?

piątek, 25 listopada 2011

www.1939.com.pl - Marcin Ciszewski - recenzja audiobooka

No i w końcu doszło do tego, że na bloga trafia pierwsza recenzja audiobooka. Recenzja, która wydaje mi się „dziwna” w dwójnasób.  Po pierwsze dlatego, że biorąc pod uwagę, iż dość często sięgam po tego typu formę obcowania z książką dziwnym jest fakt dotychczasowej nieobecności na blogu recenzji audiobooków. Z drugiej strony nigdy za bardzo nie miałem pomysłu jak takiego audiobooka oceniać. Zakładając, że jest to opracowanie pełnej wersji książki powstaje pytanie, czy skupić się na samej zawartości literackiej, czy też raczej zwrócić raczej uwagę na formę wydania i to, czy odbiór powieści w formie słuchowiska jest lekki, prosty i przyjemny. No bo właśnie temu w moim mniemaniu mają służyć takie książki audio – wygodnemu obcowaniu z tekstem w momencie, gdy warunki są niekoniecznie sprzyjające czytaniu wydania papierowego (ja osobiście zwykle korzystam z audiobooków w czasie sprzątania, zmywania, biegania po mieście i załatwiania jakichś spraw, lub choćby siedząc za kółkiem na dłuższych trasach – sprawdzają się kapitalnie). Żeby jednak nie przedłużać przejdę do rzeczy, próbując jakoś się z taką formą tekstu literackiego zmierzyć .

wtorek, 22 listopada 2011

Głos Lema - antologia pod redakcją Michała Cetnarowskiego - recenzja z portalu Fantasta.pl

Każdy z nas w ważnych dla siebie dziedzinach życia miewa mistrzów – osoby, których czyny, dzieła czy postawa stanowią dla nas niejednokrotnie wzór, pewien punkt odniesienia służący kierunkowaniu i wartościowaniu siebie samych. Prawda to, ale zarazem banał - oczywista oczywistość. Kontynuując zatem podjęte już wyważanie otwartych drzwi nadmienię też, że dla pokoleń polskich miłośników fantastyki takim wzorem, ba, czasem wręcz Mistrzem był (a w zasadzie dalej jest) Stanisław Lem. Czasem zastanawiam się nad tym fenomenem: jakim sposobem facet, który pisał w sposób, co tu dużo ukrywać, dość nieprzystępny, potrafił nie tylko przyćmić swoja twórczością niemałą przecież grupę innych polskich pisarzy fantastyki, ale i ukształtować literacko całe generacje fantastów? Wydaje mi się, że na fenomen Lema składają się przede wszystkim: niezwykły talent literacki, niepospolity umysł - przenikliwy i przewidujący, ale także pewna doza niepokornego podejścia do świata. Jego książki, bez względu na to czy były to poważne powieści science fiction, utwory humorystyczne, kryminały, publicystyka czy wreszcie eseje filozoficzne, zawsze były czymś wyjątkowym, stojącym na niezwykle wysokim poziomie. Stąd i nie dziwota, że to właśnie Lem jako pierwszy polski pisarz doczekał się antologii opowiadań inspirowanych swoją twórczością – najnowszej produkcji Powegraphu zatytułowanej Głos Lema, a zredagowanej przez Michała Cetnarowskiego. Kiedy jeszcze dodamy do tego wstęp pióra Jacka Dukaja i grono autorów, w którym można znaleźć takie nazwiska jak Miszczak, Kosik, Orkan, Piskorski, czy chwalony przeze mnie ostatnio Cyran, pojawia się obraz całkiem interesujący.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Wrocławskie Spotkania z Fantastyką - podejście pierwsze

Brakowało mi we Wrocławiu miejsca, gdzie mozna sie spotkać i porozmawiać o fantastyce. Zamiast narzekać zakasałem zatem rękawy, pogadałem tu i ówdzie, skrzyknąłem parę osób i oto są:


WROCŁAWSKIE SPOTKANIA Z FANTASTYKĄ - czyli lokalna wariacja na temat stolików literackich. A oto szczegóły:

Czas: 10.12.2011r. g.17.00

Miejsce: Kawiarnia Literatka (Rynek 56/57), Wrocław

Temat spotkania: Rozgwiazda Petera Wattsa

Organizatorami spotkania są redaktorzy serwisów takich jak Fantasta.pl i zaginiona Biblioteka. Portale te objęły też WSF swoim patronatem. Współorganizatorem jest także wrocławskie stowarzyszenie Wielosfer.

Mam nadzieję, że nasza propozycja wyda się atrakcyjną dla dolnośląskich miłośników dobrej fantastyki, jest to bowiem okazja by się spotkać, poznać, porozmawiać. tym bardziej, ze jest szansa na pewne niespodzianki dla uczestników;) Ale o tym na razie sza!
W każdym razie serdecznie zapraszam!

W imieniu organizatorów,

Maciej Rybicki


PS. A dla chętnych informacja o WSF na Facebooku



czwartek, 10 listopada 2011

Accelerando - Charles Stross - recenzja z portalu Fantasta.pl

Accelerando było dla mnie przez długi czas czymś w rodzaju literackiego wyrzutu sumienia – książką, która dostojnie stała na półce, kusiła, obiecując bardzo, bardzo wiele, z różnych przyczyn była jednak odkładana „na później”. W końcu pękłem i z perspektywy osoby, która z zawartością sztandarowego dzieła Charlesa Strossa już się zapoznała, mogę stwierdzić, że dla miłośników współczesnej twardej science fiction jest to pozycja po prostu obowiązkowa, a odkładanie jej na później jest stratą czasu… po prostu. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że zdecydowanie nie jest to książka dla każdego, a wgryzienie się w jej treść wymaga trochę wysiłku i samozaparcia… no i chyba też zamiłowania do konwencji hard sf. Przejdźmy zatem do rzeczy.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Nadzieja czerwona jak śnieg - Andrzej W. Sawcki - recenzja z portalu Fantasta.pl

Jakiś czas temu kilkakrotnie wspomniałem o coraz wyraźniej widocznym w rodzimej fantastyce trendzie łączenia motywów charakterystycznych dla tej konwencji z beletrystyką historyczną. Wśród rodzimych fantastów historia stała się w pewnym sensie modna. Nie zmienia to faktu, że posłużenie się tego typu mieszanką wydaje się być bardzo atrakcyjne tak dla autorów, jak i dla czytelników. Z jednej bowiem strony pisarz ma sporą dowolność w kreowaniu wątków fantastycznych: począwszy od prostego, charakterystycznego dla historii alternatywnych, zabiegu zmiany biegu wydarzeń znanych z kart podręczników, po wprowadzanie mniej lub bardziej nadnaturalnych elementów czysto fantastycznych. Jest więc sporo przestrzeni na popuszczenie wodzy fantazji. Z drugiej jednak strony znika konieczność kreowania całej masy detali czy założeń świata przedstawianego, bo jest to rzeczywistość dostępna naszemu poznaniu. Wystarczy solidnie opracować bibliografię i uzyskujemy dostęp do całej masy drobnych elementów, które umiejętnie wykorzystane czynią dzieło literackie pełniejszym i ciekawszym. Ta formuła jest też interesująca z perspektywy odbiorcy. Jest to bowiem, jak by nie patrzeć, ciekawa forma obcowania z wiedzą historyczną, czasem wręcz własną tożsamością (np. narodową). Do tego dochodzi kiełkująca u niektórych czytelników pokusa weryfikacji tego, na ile autorska prezentacja rzeczywistości historycznej pokrywa się z tą prezentowaną przez zawodowców i… mamy dobry, atrakcyjny produkt. Tym bardziej, że, jak już zaznaczyłem, współczesna popkultura sięga po historię bardzo chętnie. Jeśli zatem tylko dopiszą pomysły, a warsztat autora jest na poziomie – sukces niemal murowany. No właśnie, niemal…

piątek, 21 października 2011

Tron Pierścienia - Larry Niven - recenzja z portalu Fantasta.pl

Pierścień Larry’ego Nivena to klasyk science fiction. Fakt to bezsporny, niezależnie od tego jak ta książka odbierana jest dzisiaj. W swojej sztandarowej powieści udało się Amerykaninowi świetnie połączyć pomysłowość i dopracowanie charakterystyczne dla hard sf z rozmachem space opery i akcją rodem z najlepszej fantastyki przygodowej. Powstała powieść ponadczasowa i nieśmiertelna. Dziesięć lat i kilkanaście tekstów osadzonych w Znanym Wszechświecie później powstała jej kontynuacja zatytułowana Budowniczowie Pierścienia. Choć była dość wtórna w stosunku do poprzedniczki, mogła jednak dostarczyć sporo niezłej rozrywki, szczególnie tym czytelnikom, którzy polubili świat wykreowany przez Nivena. Czas mijał, powstawały kolejne powieści i opowiadania dopracowujące i uzupełniające stworzony przez Amerykanina świat, w międzyczasie jednak pisał on też inne utwory, osadzone w zupełnie odrębnych realiach. Kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych autor miał problemy z napisaniem The Ghost Ships - zakontraktowanej kontynuacji Całkowych drzew i The Smoke Ring, postanowił wrócić na Pierścień i rozwinąć wątki zarysowane w Budowniczych…. Tym sposobem w 1996 r. – dwadzieścia sześć lat po premierze pierwszego tomu cyklu – opublikowany został Tron Pierścienia - trzecia powieść Nivena osadzona na powierzchni gigantycznego kosmicznego artefaktu zamieszkanego przez biliony istot.

poniedziałek, 17 października 2011

Dom derwiszy. Dni Cyberabadu - Ian McDonald - recenzja z portalu Fantasta.pl

Chyba każdemu z nas – miłośników literatury - zdarzyło się czekać na jakąś książkową premierę. Mamy przecież swoich ulubionych autorów, cykle, wiemy co, kiedy i gdzie się ukazuje… no i czekamy. Niecierpliwimy się, szukamy o książce informacji, zajawek, może grafiki, może fragmentu. W zasadzie to czegokolwiek, co choćby fragmentarycznie zaspokoi naszą ciekawość. To na ile nasze wzrastające z czasem oczekiwania zostają potem zrealizowane, to już inna historia. Czasem jest też inaczej. Książka wpada nam w ręce w sposób mniej lub bardziej nieoczekiwany i nieplanowany, zaczynamy lekturę i już wiemy, że na kolejne książki jej autora będziemy czekać z wielką niecierpliwością. W moim przypadku połączone wydanie Dni Cyberabadu i Domu Derwiszy Iana McDonalda wpisuje się w oba te schematy. Niespełna rok temu przeczytałem bowiem w Krokach w Nieznane 2010 opowiadanie tegoż autora zatytułowane Wisznu w Kocim Cyrku. Byłem nim oczarowany i zachwycony. Niestety, jakoś tak się złożyło, że nie miałem okazji poczytać innych jego tekstów, mimo bardzo pochlebnych opinii na ich temat wyrażanych tu i ówdzie. Kiedy jednak w zapowiedziach wydawniczych MAGa pojawiła się jego książka, której fabuła osadzona jest w Stambule przyszłości, moje zainteresowanie istotnie wzrosło. Tak się bowiem składa, że problematyka świata muzułmańskiego interesuje mnie, z różnych względów, ponadprzeciętnie. A tu nagle trafia się książka, która idealnie trafia tematyką w moje gusta, jak i zainteresowania. Postanowiłem więc przygotować się do lektury i sięgnąć po wcześniejszą powieść Brytyjczyka – Rzekę bogów. Książkę zakupiłem, przeczytałem i nagle dowiedziałem się z niejakim zaskoczeniem, że i ja potrafię na premierę wydawniczą czekać z wielką niecierpliwością. Kiedy wreszcie dostałem solidny tom do ręki, nie posiadałem się ze szczęścia. Po skończonej lekturze mogę zaś z pewnością powiedzieć, że tym razem wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione.

środa, 5 października 2011

Plebiscyt Literacki Blog Roku 2011

Ruszyło właśnie głosowanie w plebiscycie na Literacki Blog Roku 2011. Tak się składa, że jednym z z blogów na który można oddawać głosy jest RYBIEUDKA blog. Jeśli zatem czasem tu zaglądacie a może nawet nawet lubicie moje recenzje, zapraszam do wzięcia udziału w tym plebiscycie. Aby oddać swój głos na mój blog wystarczy kliknąć w poniższy baner:

Blog roku 2011



Z góry bardzo dziekuję za Wasze głosy i mam nadzieję, że kolejne recenzje będą się Wam podobać!



PS. Już niedługo recenzja Dni Cyberabadu. Doomu Derwiszy. Iana McDonalda!

środa, 14 września 2011

Teoria diabła i inne spekulacje - Janusz Cyran - recenzja z portalu Fantasta.pl

Często uważa się, że najlepszą science fiction tworzą osoby posiadające odpowiednie przygotowanie naukowe. „Idealny autor” powinien mieć doktorat z fizyki, matematyki lub astronomii, być wykładowcą prestiżowej uczelni albo przynajmniej pracownikiem laboratorium badawczego. No cóż… chyba jednak niewielu takich możemy znaleźć, a przecież dobrych, naukowo podbudowanych książek nie brakuje. W takim poglądzie widać jednak pewną tęsknotę za solidnie „unaukowioną” literaturą – czymś czego współcześnie, szczególnie na polskim poletku, jakby coraz mniej. Mieliśmy Mistrza Lema, mamy trochę nierozumianego, choć wciąż uwielbianego Dukaja i… co dalej? Szczytną działalność na niwie fantastyki Naukowej (ta wielka litera nie jest tu przypadkowa) z prawdziwego zdarzenia prowadzi wydawnictwo Powergraph. Zaczęło się od tekstów Rafała Kosika, najnowszą zaś pozycją wydaną w serii Science fiction z plusem jest zbiór opowiadań Janusza Cyrana zatytułowany Teoria diabła i inne spekulacje.

poniedziałek, 12 września 2011

A czy Ty czytasz Lema?

90 lat temu, dokładnie 12 września 1921 roku we Lwowie, urodził się Stanisław Lem. Pisarz, fantasta, filozof, Mistrz pióra i niepokornej myśli. Krytyk i wizjoner. Nigdy nie uważałem się za wielkiego eksperta w dziedzinie jego twórczości. Zrozumiałem i doceniłem ją w swojej literackiej edukacji dość późno. Niemniej jednak chyba żaden pisarz nie wywarł na mnie swym pisaniem tak ogromnego wrażenia jak właśnie Lem. Jego twórczość ukształtowała pokolenia miłośników fantastyki - nie tylko nad Wisłą. Bo to twórczość wyjątkowa - bogata, nasycona przemyśleniami i pomysłami a jednocześnie zachwycająca językiem.
Czytałem Lema, czytam i będę czytać...
Chyba nawet w najbliższych dniach... 
... wy też poczytajcie!

piątek, 9 września 2011

Rzeka bogów - Ian McDonald - recenzja z portalu Fantasta.pl

Co nas pociąga w science fiction? Wizje przyszłości? Ekstrapolacje znanych nam trendów? Na pewno. Jest to w pewnym sensie współczesna wersja literatury przygodowo-awanturniczej pozwalająca zetknąć się z nieznanym. No właśnie, czy aby na pewno tak do końca nieznanym? Przecież zwykle są to budowana na zasadzie ekstrapolacji projekcje przyszłości naszego świata. Fascynują nas wizje postapokaliptycznej Polski, albo globalne społeczności pod wodzą USA, Chin czy np. Emiratów Arabskich. W tym, co nowe i nieznane szukamy więc łączności z tym, co dla nas powszednie i zrozumiałe. Jest to raczej poszukiwanie egzotyki niż zupełnego oderwania się od codzienności. Na gruncie zachodniej fantastyki naukowej tego rodzaju wrażenie wykraczania poza to co znane może być potęgowane przez umiejscowienie akcji utworów w sceneriach innych niż USA, Europa, Japonia czy Rosja. Przykładem pisarza, który zwykł osadzać swe teksty w tego typu realiach, jest Brytyjczyk Ian McDonald. Do sięgnięcia po Rzekę bogów tegoż autora skłoniło mnie przede wszystkim doskonałe opowiadanie Wisznu w kocim cyrku opublikowane w Krokach w Nieznane 2010. Oba te teksty łączy doskonale wykreowany świat - Indie końca pierwszej połowy XXI wieku.

To właśnie na scenografię Rzeki bogów zwracamy uwagę w pierwszej kolejności. Można wyróżnić dwie jej zasadnicze warstwy: pierwsza, nie do końca przynależna do fantastyki, to Indie jako takie. McDonald sięga do skarbnicy kultury (a może raczej kultur) tego kraju, opisując nam świat przesycony tradycją, kulturowymi konwenansami i podziałami społecznymi, ze specyficzną mentalnością i ogromną rolą religii w życiu codziennym. Wszystko to dopełnione hinduistyczną metaforyką, zakorzeniającą powieść jeszcze silniej w tym konkretnym miejscu na globie. Drugą warstwą scenografii jest ta lokująca powieść Brytyjczyka w nurcie science fiction. Jej podstawą jest polityczny podział współczesnych Indii na kilka odrębnych organizmów państwowych. To, na co zwykle zwraca się uwagę w futurystycznej fantastyce, to rozwój technologii. U McDonalda jest ciekawie: ograniczany przez globalne prawodawstwo rozwój sztucznych inteligencji w Indiach sprytnie obchodzony, zdalne roboty bojowe, powszechny, natychmiastowy dostęp do mediów (palmery i hoeki), telenowele generowane w całości (włącznie z aktorami) przez sztuczne inteligencje, tajne projekty energetyczne, badania kosmiczne, biotechnologia i wątki posthumanistyczne związane np. z wygenerowaniem trzeciej płci - neutków, gwałtowne zmiany demograficzne itp. Elementów tych jest sporo, zwykle są też one nieźle przedstawione, raczej jako naturalne części świata powieści niż coś zupełnie nowego, co często stanowi dla autora pretekst do zafundowania czytelnikowi zagmatwanego i nie zawsze przyswajalnego opisu danej technologii. Trudno jednak przypisywać Brytyjczykowi jakąś specjalną oryginalność jeśli chodzi o fantastyczne elementy świata. Wykorzystuje on raczej w bardzo sprawny sposób to, co stanowi element wypracowany przez science fiction jako gatunek i jest już w niej dobrze zadomowione. Oryginalna i zawracająca uwagę jest raczej sceneria Indii przyszłości i to ona, a nie technologiczne gadżety stanowią o atrakcyjności Rzeki bogów.

W warstwie czysto literackiej też jest całkiem nieźle. Narracja rozbita jest na kilka równoległych wątków zbudowanych wokół bardzo odmiennych postaci, których los zmierza do efektownego rozstrzygnięcia w finale powieści. Dzięki takiemu zabiegowi (poszczególni bohaterowie należą do różnych, często zupełnie odrębnych światów złożonego społeczeństwa Indii… i nie tylko) otrzymujemy pełniejszy obraz futurystycznej scenografii, nie ograniczający się jedynie do perspektywy jednego bohatera. Fabuła rozwija się dynamicznie, a wątki poszczególnych postaci potrafią zaintrygować. Innymi słowy powieść wciąga bardzo skutecznie. Do tego charakterologiczne różnice miedzy postaciami, a także nieźle oddane niuanse wynikające z różnic klasowych i kulturowych wypadają przekonująco. Nie ma tu udziwniania na siłę, desperackiego łamania konwencji. Widać pewien uniwersalizm typów postaci, niezależnie od tego, czy przyglądamy się bliżej glinie z jednostki do zadań specjalnych, pani premier, zamkniętej w domu żonie czy ulicznemu zawadiace. Z drugiej strony McDonald dopracowuje każdego z bohaterów na tyle, iż nie odnosimy przykrego wrażenia obcowania jedynie z literacką wydmuszką, sztucznym wypełniaczem fabuły. Ta potrafi się obronić, sama niejednokrotnie przybierając dość niespodziewany kierunek rozwoju.

Rzeka Bogów jest w moim mniemaniu pewnym drogowskazem pokazującym nam gdzie może iść nowoczesna science fiction w początkach XXI wieku. Z jednej strony mamy tu motywy jak najbardziej klasyczne - kwestie energetyki, posthumanizmu i technologicznej osobliwości, skonfrontowanie rozwoju i przemian świata z jego materią społeczną - wszystko to zaprezentowane w konwencji lekko nawiązującej do cyberpunka. Do tego dochodzi jednak coraz częściej spotykane (i w zasadzie także nawiązujące do klasyki cyberpunka) osadzanie fabuły w egzotycznych - z perspektywy zachodniego czytelnika - rejonach zglobalizowanego świata niedalekiej przyszłości. Dzięki temu prostemu zabiegowi efekt zetknięcia się z czymś nieznanym i fascynującym jest silniejszy - tym nieznanym okazuje się bowiem coś, co w zasadzie znać, choć trochę, moglibyśmy. Ten nieodparty urok bliskiej futurologii jest u McDonalda wyraźnie widoczny. Rzeka bogów nie jest może książką, która stanowi rewolucję w swoim gatunku, ale w niczym nie umniejsza to faktu, że jest jedną z najlepszych powieści science fiction (jeśli wręcz nie najlepszą), które ukazały się w Polsce w roku 2010. Warto zatem zanurzyć się w świat futurystycznych Indii, nawet jeśli nie jest się specjalnym fanem Bollywoodu… kiczu, zbiorowych śpiewów i tańców w powieści Brytyjczyka nie musimy się obawiać. 

5/6

środa, 7 września 2011

Wygnaniec - Aaron Allston - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kto na ochotnika wymieni mi trójkę głównych (pozytywnych) bohaterów Gwiezdnych Wojen? Jasne! Luke, Leia i Han… niby wszystko jasne. Jednak na samym filmie uniwersum się nie kończy… są jeszcze dalsze filmy pełnometrażowe, serial, komiksy, książki… dużo książek. Przez lata linia fabularna powieściowej serii została przeniesiona o przeszło 40 lat od wydarzeń przedstawionych na ekranie w Nowej Nadziei. W tym czasie pojawiło się kilka mniejszych (jak Trylogia Thrawna, Akademia Jedi czy Mroczne Gniazdo) lub większych (jak Nowa Era Jedi czy Dziedzictwo Mocy) podcykli opisujących metawątek całego świata wykreowanego przez George’a Lucasa. Wydawać by się mogło, że przez te lata w odległej galaktyce wiele się zmieniło. I tak też faktycznie jest: inwazja Yuuzhan Vongów czy też druga Galaktyczna Wojna Domowa znacznie zmieniły obraz tego świata. Czterdzieści trzy lata po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci rozpoczyna się kolejna, zakrojona na wiele tomów gwiezdnowojenna epopeja zatytułowana Przeznaczenie Jedi. Jej głównymi bohaterami są... no właśnie: Luke, Leia i Han.

czwartek, 1 września 2011

Rozkaz 66 - Karen Traviss - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zacznijmy łopatologicznie… co sugeruje nam tytuł Gwiezdne Wojny? Na pewno to, że akcja ma miejsce wśród gwiazd, w kosmosie… czyli pewnie jakieś science-fiction. To, na ile SW faktycznie są science-fiction, to już inna kwestia. Z drugiej strony termin „wojny” może sugerować, że kluczowym elementem tego świata są różnorakie konflikty zbrojne. Tu także się z grubsza zgadza – w ogromnej większości utworów wojennych osadzonych w tym uniwersum wojna jest ważnym elementem… tła. W literaturze z logo SW na okładce zawsze brakowało mi porządnego, militarnego science-fiction. Na dobrą sprawę tym mianem możemy określić tylko i wyłącznie serie autorstwa Karen Traviss o klonach-komadosach a także cykl X-Wingi panów Stackpole’a i Allstona (w tym drugim momentami trochę zbyt dużo telenoweli, a za mało opisu faktycznych działań zbrojnych, jednak to detal). Szczególnie dzieła brytyjskiej pisarki zasługują w tym kontekście na uwagę. Wykorzystała ona bowiem swoją solidną wiedzę z zakresu wojskowości i działań wojennych (służyła m.in. w Royal Navy i była korespondentką wojenną), oprawiła to w doskonałe fabuły, a przy tym podjęła się urozmaicenia gwiezdnowojennych schematów przez rozbudowane opisy środowiska klonów i Mandalorian. Zaowocowało to doskonałą serią, jaką są Komandosi Republiki.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Szturmowcy śmierci - Joe Schreiber - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zombie są wszędzie. Wloką powoli swe nieumarłe ciała w poszukiwaniu żywych istot. Straszą, czasem wręcz przerażają, prześladują. W swej groteskowej formie łączą największe pragnienia zachodniej cywilizacji (jak wieczne życie) z jej lękami (jak brzydota i umieranie). Innymi słowy motyw nieumarłego zajął eksponowane miejsce w kulturze Zachodu, umościł się tam całkiem nieźle i nic nie wskazuje na to, aby miał je opuścić. Oczywiście, jak to z wyraźnymi i popularnymi motywami bywa, jest on wykorzystywany na rozmaite sposoby. Czasem jako pretekst do postawienia głębszych, filozoficznych problemów, czasem jako prosty „straszak” posługujący się jedynie estetyką gore, innym zaś razem jako element czysto rozrywkowy, wręcz satyryczny. W rozkręconym na najwyższe obroty młynku postmodernistycznej popkultury zombie często stają się częścią nietypowych, oryginalnych mieszanek. Przykładem mogą być choćby mash-upy włączające żywe trupy do klasyków literatury. Tym sposobem możemy przeczytać np. Opowieść zombilijną albo bardziej swojskie Przedwiośnie żywych trupów. Tego typu łączeniu różnorakich motywów nie oparły się zajmujące w kulturze Zachodu równie poczesne miejsce Gwiezdne Wojny. Rezultatem wykorzystania figury nieumarłych w literaturze gwiezdnowojennej jest powieść Joe Schreibera zatytułowana Szturmowcy śmierci.

wtorek, 16 sierpnia 2011

Gwiazda Śmierci - Michael Reaves, Steve Perry - recenzja z portalu Fantasta.pl

Dawno temu w odległej galaktyce… no, może nie aż tak dawno, i nie tak daleko, ale w każdym razie kiedyś uwielbiałem czytać książki spod znaku Gwiezdnych Wojen. Co prawda nie cieszą się one opinią literatury najwyższych lotów, ale jednak świat wykreowany przez George’a Lucasa potrafi wciąż zaczarować tak samo, jak czyni to z ekranu kinowego lub telewizyjnego od lat siedemdziesiątych. Nawet teraz lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakieś pozycje opatrzone na okładce logiem STAR WARS i tyle. Tym razem w moje ręce trafiła powieść znanych choćby z dylogii „Medstar” Michaela Reavesa i Steve’a Perry’ego zatytułowana po prostu Gwiazda Śmierci.

piątek, 29 lipca 2011

Rozgwiazda - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Ślepowidzenie było (a w zasadzie wciąż jest) wydawniczym wydarzeniem. Książką, która nawiązując do najlepszych tradycji gatunku, odświeżyła oblicze twardej science-fiction. Oryginalną, (względnie…) dopracowaną pod względem naukowym powieścią, ale także mroczną, depresyjną opowieścią bezlitośnie rozprawiającą się z mitami o kontakcie człowieka z Nieznanym i perspektywami rozwoju ludzkości. Tak to się przynajmniej przedstawiało na naszym rynku wydawniczym. Tyle, że doskonałe opinie o Ślepowidzeniu formułowane z różnych stron niekoniecznie przekładały się na działania wydawnicze. W międzyczasie cena pierwszego wydania powieści sięgnęła na rynku wtórnym sum trzycyfrowych… i nagle ruszyło. Jak z kopyta. Peter Watts znalazł się w centrum uwagi polskiego czytelnika już na całego. Na chwilę obecną mieliśmy już okazje przeczytać jego opowiadania w Krokach w nieznane i Nowej Fantastyce, w której pojawiają się jego felietony. Ukazało się wznowienie Ślepowidzenia. Pięknie, prawda? Bardzo istotnym elementem tej „wattsowej ofensywy” wydaje się być polskie wydanie jego debiutanckiej powieści zatytułowanej Rozgwiazda.

niedziela, 17 lipca 2011

Oberki do końca świata - Wit Szostak - recenzja z portalu Fantasta.pl

To jest książka o wsi. Jest jej swoistą apoteozą, wieś stanowi jej punkt centralny. Wieś inna od tej jaką znamy obecnie. Ta dawna, trochę zapomniana, a na pewno odmieniona. To jest książka o muzyce. Muzyka stanowi serce i duszę tej dawnej wsi. Przekazuje uczucia, wartości. Dla niektórych stanowi symbol oderwania się od codzienności, znacznik pewnego stałego, odwiecznego rytmu. Dla innych jest sposobem na życie, kwintesencję rozumienia świata. To jest książka o przemijaniu. Nieuchronne zmiany, walka z nimi, poszukiwania nowego sensu w innej, obcej rzeczywistości stanowią oś, wokół której konstruowana jest cała zawarta w tej, noszącej znamiona przypowieści, historii uniwersalna wymowa. I wreszcie jest to książka o ludziach. Wbrew pozorom takich samych ludziach jak my, może tylko żyjących innym życiem. Tak samo jednak mających swoje troski, marzenia i dążenia. Ta książka to Oberki do końca świata Wita Szostaka – książka magiczna.

sobota, 16 lipca 2011

Tak jest dobrze - Szczepan Twardoch - recenzja z portalu Fantasta.pl

Dawno nie czekałem tak bardzo na jakąś z książkowych premier. Powodów było co najmniej kilka. Pierwszym z nich było ogromne zainteresowanie twórczością Szczepana Twardocha, które pojawiło się w mojej głowie po lekturze Wiecznego Grunwaldu, podsycane jeszcze wskutek lektury jego wcześniejszych tekstów. Pojawiały się tu wielorakie pytania: czy znów dane mi będzie zanurzyć się w wielowątkowe, filozofujące rozważania na temat odwiecznej konfrontacji człowieka i historii; czy znów dane mi będzie posmakować Twardochowej wyobraźni i metaforyki; czy znów dane mi będzie docenić doskonały język tego autora; czy wreszcie znów podchodząc do lektury z pewnymi obawami o utrzymanie mojego bardzo wysokiego mniemania o pisarstwie Twardocha, będę mógł z rozkoszą patrzeć jak się one rozwiewają z każdą kolejną stroną czytanego tekstu. Drugim powodem była ciekawość nowego wydawniczego przedsięwzięcia, jakim jest seria „Kontrapunkty” wydawnictwa Powergraph, mająca prezentować niebanalną i łamiącą schematy prozę rodzimą. Trzecim wreszcie powodem była chęć zastanowienia się, skąd się bierze fenomen śląskiego pisarza, którego twórczością powszechnie zachwyca się pewne, dość opiniotwórcze, grono odbiorców. Skąd ten medialny szum, swoista moda na Twardocha? Na czym polega fenomen autora Tak jest dobrze?

środa, 6 lipca 2011

Obłęd rotmistrza Von Egern - Szczepan Twardoch - recenzja z portalu Fantasta.pl

Szczepan Twardoch jest pisarzem, który za sprawą Wiecznego Grunwaldu wyrósł na jedną z czołowych postaci rodzimego światka literatury około fantastycznej. Rozmach, pomysł i styl wspomnianej powieści robią ogromne wrażenie, tym bardziej, że podejmuje ona problemy trudne i ważne. Chcąc zapoznać się lepiej z twórczością śląskiego pisarza, sięgnąłem po jego debiutancki zbiór opowiadań zatytułowany Obłęd rotmistrza Von Egern. Choć nie liczyłem na to, że wczesne teksty Twardocha zrobią na mnie równie oszałamiające wrażenie, co jego ostatnia pełnowymiarowa powieść, moje oczekiwania były jednak niemałe. I już na wstępie muszę przyznać, że na zawartości tego zbiorku się nie zawiodłem.

wtorek, 5 lipca 2011

Charakternik - Jacek Piekara - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zacznijmy od pewnego uproszczenia: autorów (także fantastyki) można podzielić na takich, którzy zapisali się w pamięci czytelników jakimś jednym cyklem, światem lub bohaterem i na takich, którym takiego jednoznacznego skojarzenia udało się uniknąć. To nie jest bynajmniej wartościowanie, przecież to nic złego, że np. Martin kojarzy nam się z Pieśnią Ognia i Lodu, Herbert z Diuną a Howard z Conanem. Te dzieła ukształtowały wizerunek pisarza i często stanowią kwintesencję jego stylu. A że pisali też inne rzeczy? No cóż, znani są z czego innego… Na rodzimym poletku o podobne skojarzenia także nietrudno. Mamy więc choćby Sapkowskiego z Wiedźminem (i ew. Reynevanem), Piekarę z cyklem inkwizytorskim, Pilipiuka z Jakubem Wędrowyczem czy Kossakowską z cyklem anielskim. Przykłady można mnożyć. Czasem jednak jest tak, że pisarz silnie identyfikowany z jedną postacią lub cyklem próbuje sięgnąć w nowe dla siebie rejony. Przyczyny mogą być wielorakie… takież same mogą być też rezultaty. Czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej. Przykładem takiego eksplorowania nowych terytoriów może być powieść Charakternik wspomnianego już wcześniej Jacka Piekary.

niedziela, 26 czerwca 2011

Pieśni Umierającej Ziemi - redakcja i wybór: George R.R. Martin i Gardner Dozois - recenzja z portalu Fantasta.pl

Między wieloma przymiotami, jakie można przypisać ludzkim istotom, jednym z najważniejszych jest kreatywność. Choć z czasem innowacyjność staje się wartością coraz bardziej autoteliczną, pierwotnie jednak wszelka nowość miała na celu uczynienie naszego życia lepszym, łatwiejszym, czy choćby przyjemniejszym i piękniejszym. Widoczne jest to także w sztuce. W swoistym spleceniu archetypów homo Faber i homo ludens poszukujemy nowych, zaskakujących ścieżek dostarczania sobie estetycznej radości. Autorzy zaś, którym udaje się stworzyć coś nowego, ekscytującego, na lata zapadają w pamięć odbiorców swych dzieł, niejednokrotnie wywierając ogromny wpływ na pokolenia swych następców. Przenika to wszystkie poziomy kultury – od tzw. sztuki wysokiej, przez kulturę popularną, na niszowych, kontrkulturowych nurtach kończąc. Pojawia się zjawisko kultu Wybitnego Twórcy – Tego, Który Coś Zmienił. Co prawda pisarzom czy muzykom rzadko stawia się pomniki, istnieją jednak inne metody oddania czci tym, którzy odcisnęli swoje piętno na jakiejś dziedzinie twórczości. W muzyce popularnej coraz częściej możemy spotkać się z instytucją tzw. „tribute albumów”, gdzie różni wykonawcy nagrywają własne interpretacje utworów, które ich inspirują. Na polu literatury sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Ciężko bowiem przepisać na nowo Władcę Pierścieni czy Diunę. Podobną funkcję pełnią zatem tematyczne zbiory opowiadań, w których rozmaici autorzy starają się opublikować teksty inspirowane czyjąś twórczością. Przykładem takiej antologii mogą być właśnie Pieśni Umierającej Ziemi – zbiór zainspirowany twórczością Jacka Vance’a.

wtorek, 21 czerwca 2011

Czarny Horyzont - Tomasz Kołodziejczak - minirecenzja z forum SFFiH

Jest sobie Pisarz. Pisarz pisze, Czytelnicy czytają. Pisarz odnosi sukcesy… i znika. Nie ma Pisarza. Czas mija i mija… wreszcie, pojawiają się promyki nadziei, że jednak Pisarz żyje. Ma się nieźle i nawet ma jakieś pomysły, które przerodziły się w kolejne, na razie ledwie porcyjki pisania. Smakowitość porcyjek i uznanie, jakim Pisarz się cieszył rodzą wśród Czytelników apetyt na więcej. Koniec końców Pisarz publikuje Powieść – pełną porcję swojej twórczości. 
 

- I co dalej? – można zapytać. W tym miejscu ta historia musi już nabrać cech indywidualnych. Dotąd bowiem, mogła dotyczyć wielu Pisarzy, którym zdarzyło się zniknąć z rynku wydawniczego, aby potem na niego wracać. Tu jednak, chciałbym przyjrzeć się bliżej „powrotnej” powieści Tomasza Kołodziejczaka Czarny Horyzont

poniedziałek, 23 maja 2011

Trojka - Stepan Chapman - recenzja z portalu Fantasta.pl

Uczta Wyobraźni – seria Wydawnictwa MAG - cieszy się opinią prezentującej dzieła literackie najwyższej jakości, lecz czasem trudne w odbiorze i wymagające od czytelnika więcej wysiłku i skupienia. Wiele z pozycji wydanych w tym cyklu stało się w kręgach miłośników ambitnej fantastyki powieściami niemal kultowymi, jednak niektóre z nich (np. Welin i Atrament Hala Duncana, czy też Viriconium M. Johna Harrisona) uchodzą za teksty nieprzystępne i niezrozumiałe. Trojka Stepana Chapmana ma spore szanse na znalezienie się w obu tych kategoriach. Na pewno też potwierdzi opinię o sztandarowej serii MAGa jako prezentującej literaturę wyłamującą się prostym klasyfikacjom i stawiającą przed czytelnikiem wyzwania. W tym przypadku wyzwaniem była odpowiedź na proste z pozoru pytanie: o co właściwie chodzi?

Budowniczowie Pierścienia - Larry Niven - recenzja z portalu Fantasta.pl


Lubimy cykle. My, miłośnicy fantastyki. Przynajmniej lubimy je w sensie statystycznym. Gdybyśmy nie darzyli ich sympatią, pisarze nie odczuwali by potrzeby pisania kolejnych tomów długich sag, wszelkiej maści sequeli, prequeli, wersji alternatywnych itp. A piszą takich na potęgę. A potem my na potęgę to czytamy, zwykle dochodząc do wniosku typu: „No, fajnie niby, ale pierwszy tom był najlepszy. Bo oryginalny, bo zaciekawił, bo tamto, bo siamto…”. A mimo to wciąż po takie tasiemce sięgamy, a pisarze je piszą. Są też oczywiście takie serie, które stały się klasyczne. Przykładem może być z pewnością ta autorstwa Larry’ego Nivena osadzona w uniwersum Pierścienia, której drugi tom - Budowniczowie Pierścienia - miałem okazję przeczytać.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć - Paolo Bacigalupi - recenzja z portalu Fantasta.pl

Nie pamiętam, żeby oczekiwanie na jakąś książkę wzbudzało we mnie tyle emocji. Powodów takiego stanu rzeczy było kilka. Przede wszystkim, co tu dużo kryć, wrażenie robiła ilość nagród, jakimi Nakręcana dziewczyna została obsypana. Hugo, Nebula, Nagroda Campbella, Nagroda Locusa… Poza tym opinia o Paolo Bacigalupim jako o pisarzu nowatorskim, twórcy nowego podgatunku, który zaczęto nazywać biopunkiem. Żeby było jeszcze piękniej, MAG postanowił wydać powieść-multilaureatkę wraz ze zbiorem opowiadań Amerykanina Pompa numer sześć w jednym opasłym tomie w ramach serii Uczta Wyobraźni. Czekałem zatem i się doczekałem. A jak się doczekałem to przeczytałem. A jak przeczytałem…

środa, 23 marca 2011

Finch - Jeff VanderMeer - recenzja z portalu Fantasta.pl

Twórczość Jeffa VanderMeera mnie przeraża. Poważnie, nie ma w tym krzty przesady. Nie jestem w stanie w żaden sposób pojąć, skąd ten człowiek bierze wszystkie te niesamowicie zakręcone pomysły, w dodatku potrafiąc je ubrać w formę w sposób wprawiający czytelnika w stan, który jestem w stanie określić tylko jako osobliwą mieszankę zdumienia, fascynacji i może jeszcze lekkiego obrzydzenia. To nie jest kolejny pisarz tworzący wariacje na temat bitew statków kosmicznych czy fantasy z ponętną elfką w tle. Po książkach Amerykanina możemy się spodziewać raczej niezwykłych wizji gdzieś z pogranicza snu i jawy, zaskakujących pomysłów formalnych i niebanalnej fabuły. Czy Finch spełnia te oczekiwania?

środa, 16 marca 2011

Banita - Jacek Komuda - recenzja

Jakiś czas temu, przy okazji recenzowani Krzyżackiej zawieruchy, stwierdziłem, że Jacek Komuda należy do moich ulubionych pisarzy i jestem w stanie "łyknąć" praktycznie wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. Wspomniana już książka była dla mnie lekkim rozczarowaniem (choć wprowadzała pewien świeży, aczkolwiek koniunkturalny, powiew w stworzoną przez autora konwencję), sporo lepsze wrażenie zrobiła na mnie lektura drugiego tomu Samozwańca. Literacki rok 2010 Komuda otworzył jednak jeszcze inną powieścią - Banitą (swoją drogą, trzy powieści w roku to ilość, która robi wrażenie). Po raz kolejny możemy spotkać stolnikowca sanockiego - Jacka Dydyńskiego, sztandarową postać tegoż autora. Tym razem jednak poznajemy go z trochę innej strony, może bardziej emocjonalnej niż dotąd.

piątek, 11 marca 2011

Szklany dom - Charles Stross - przedpremierowa recenzja z portalu Fantasta.pl

Ostatnimi czasy nie miałem okazji zasiąść do lektury dobrej, pełnokrwistej hard SF – pełnej odniesień do różnorakich teorii, odjechanych pomysłów, a jednocześnie nie będącej instrukcją obsługi urządzenia skomplikowaniem dorównującemu Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów. Szczęśliwie jednak pewien głód takiej literatury, który powoli zaczynałem odczuwać, został zaspokojony najświeższą propozycją Wydawnictwa MAG, a mianowicie powieścią Szklany dom Charlesa Strossa. Autor znany polskiemu czytelnikowi np. z lekko humorystycznych lovecraftowsko-szpiegowskich opowiadań z cyklu „Pralnia” lub też doskonałej minipowieści Nierównowaga sił zabiera nas w rzeczywistość będącą swoistą ekstrapolacją świata wykreowanego w chyba najbardziej znanym z jego dzieł – Accelerando. Nieznajomość tej powieści nie przeszkadza jednak w odbiorze Szklanego domu, stanowi on bowiem historię spójną i zamkniętą, osadzoną w charakterystycznych, nieźle opisanych realiach.

czwartek, 3 marca 2011

Huta - Grzegorz Kopaczewski - recenzja

Do lektury Huty zabierałem się długo. Nawet bardzo długo. Książka ta została mi swego czasu polecona przez przyjaciela, który przy różnych okazjach zwykł o niej opowiadać, a czasem nawet obdarowywać dziełem Grzegorza Kopaczewskiego niektórych z naszych wspólnych znajomych. Niby nic w tym dziwnego, prawda? Otóż nie do końca. Pewną rolę odgrywa tu bowiem kontekst. Tak się bowiem składa, że tak ja, jak i mój wspomniany przyjaciel jesteśmy socjologami, a dokładniej doktorantami socjologii. Obdarowani znajomi to również socjologowie. A że Huta to książka, której głównym bohaterem jest doktorant zajmujący się naukami społecznymi nie dziwi fakt ich zainteresowania tą powieścią.

czwartek, 24 lutego 2011

Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów - Szczepan Twardoch - recenzja

Jakiś czas temu wspominałem o rosnącej popularności prozy sytuującej się na przecięciu literatury historycznej z fantastyką. Na naszym rodzimym rynku czołowymi nazwiskami tego nurtu zdają się być Jacek Komuda, Dariusz Domagalski, Marcin Mortka czy Robert Foryś. Zwykle literatura tego typu, to po prostu dobrze napisana, przygodowa fabuła osadzona w realiach znanych z kart podręczników historii, czasem jeszcze zaprawiona elementami nadprzyrodzonymi. Nie da się ukryć, że przygotowane wedle tej receptury utwory znajdują sporą ilość amatorów.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Miasto szaleńców i świętych - Jeff VanderMeer - recenzja (?) nietypowa

Z korespondencji dr Mathiasa Rottkopfa i dr Williama Simpkina

Muzeum Morhaimów,
Bulwar Albumuth 2314
Ambergris I14-56


Do doktora
Williama Simpkina
Centralne Biuro Ewidencji i Archiwum
Oddział Badań Psychiatrycznych
Przy szpitalu im. Trilliana
Aleja Trupiej Czaszki 8181
Ambergris MI4-518

Drogi doktorze Simpkin!

Piszę do Pana gdyż doszły nas wieści o niezwykłych materiałach, które znalazły się ostatnimi czasy w Państwa posiadaniu. Informację tę przekazał mi dr V, krótko po tym, jak przekazał Panu rzeczone materiały - dotyczące sprawy niejakiego Iksa.
Wnioskując z tego, co przekazał mi V, a także zasłyszanych gdzieniegdzie plotek, pozwolę sobie wyrazić przypuszczenie, iż nasze Muzeum byłoby niezwykle zainteresowane pozyskaniem tekstów, które w niezwykłej dość formie znalazły się obecnie w Państwa posiadaniu. Jakkolwiek zdajemy sobie sprawę, że powyższy zbiór wyrwanych z różnych kontekstów fragmentów literatury, dokumentów dotyczących historii naszego wspaniałego miasta Ambergris, a także twórczość literacka będąca produktem chorego umysłu samego Iksa są w swojej istocie dokumentacją sprawy człowieka, którego rojenia przekraczają, w pewnym przynajmniej sensie, granice naszej rzeczywistości. Doszliśmy jednak do wniosku, że niewątpliwe niedomaganie umysłowe rzeczonego nie powinno przesłonić nam faktycznej, artystycznej wartości jego dzieł. A ta jest niewątpliwie ogromna.

Wedle informacji, które posiadamy, w najbliższym czasie możecie się Państwo spodziewać propozycji ze strony wydawnictwa Hoegbottona i Synów na udzielenie prawa do publikacji zebranych w jednym miejscu materiałów związanych ze sprawą, pod wspólną nazwą „Miasto szaleńców i świętych” – zgodną z tytułem wyjątkowego dzieła samego Iksa. Oczywiście pozostaje tu kwestia przejęcia praw autorskich do pozostałych elementów zbioru: glosariusza ambergriańskiego, tekstów autorstwa Sirina, czy materiałów autorstwa Madnoka dotyczących tak ważnego aspektu życia w Ambergris, jakim są kałamarnice królewskie. Prawa do stanowiącego część zbioru „Hoegbottońskiego przewodnika po wczesnej historii miasta Ambergris” autorstwa Duncana Shrieka czy festiwalowej noweli Pt. „Wymiana” autorstwa Sporlendera i Vendera już teraz należą do Hoegbottonów. W związku z ogromnym zainteresowaniem, jakie wydawnictwo to przejawia w kierunku wydania całości zbioru, wnioskuję, że książka zawierająca kompozycję tych unikatowych dokumentów, wraz z twórczością literacką samego autora, mogłaby okazać się hitem, a wszystkie jej egzemplarze znikałyby z półek księgarni Borges w oszałamiającym tempie. Jak już zaznaczyłem, także w naszej opinii tego typu kompilacja materiałów będących produktem, nie bójmy się użyć tego określenia, szalonego umysłu, nosi znamiona czegoś wyjątkowego. I to nie tylko jako osobliwa ciekawostka nosząca posmak sensacji, ale także jako faktyczne wydarzenie artystyczne, przekraczające granice tego co rozumiemy… lub pozwalamy sobie rozumieć. Stąd też i nasza prośba: prosimy Państwa o udostępnienie nam oryginałów dokumentów związanych ze sprawą Iksa, abyśmy mogli wystawić je w naszym Muzeum jeszcze zanim Hoegbotton i Synowie uczynią z przedruku „Miasta szaleńców i świętych” literacki przebój. Nie ukrywam, że czas ma dla nas pewne znaczenie, gdyż chcielibyśmy umieścić eksponaty na honorowym miejscu jeszcze przed rozpoczęciem zbliżającego się już Festiwalu Słodkowodnych Kałamarnic, czyli, nie oszukujmy się, centralnego punktu życia „kulturalnego” w Ambergris. Zawsze w okresie Festiwalu nasze Muzeum cieszy się wzmożoną liczbą wizyt (co nie powinno Pana dziwić ze względu na dziwne wydarzenia, jakie zwykle maja miejsce na ulicach Miasta w czasie jego trwania), a oryginalne elementy „Miasta szaleńców i świętych” z pewnością przyciągną jeszcze więcej zwiedzających.

Mam nadzieję, że podejmiecie Państwo decyzję o udostępnieniu nam wspomnianych materiałów i tym samym przyczynicie się Państwo do propagowania prawdziwej, oryginalnej sztuki pozwalając obcować z tymi wyjątkowymi dokumentami także szerszemu gronu odbiorców. Jeśli chodzi o warunki finansowe udostępnienia, Muzeum nasze dysponuje co prawda ograniczonym budżetem, tuszę jednak, że propozycja zawarta w załączniku do mojego listu będzie dla Państwa satysfakcjonującym zadośćuczynieniem.

Z poważaniem,

Dr Matthias Rottkopf
Muzeum Morhaimów,
Kustosz Skrzydła „Literackich Osobliwości”

PS. W historii Iksa niepokoi mnie jedynie rysujące się powiązanie całej sprawy z grzybianami. Obawiam się, że Szare Kapelusze, dawni władcy Ambergris mogą mieć z całą sprawą coś wspólnego. Czyżby, noszące znamiona literackiego geniuszu rojenia Iksa były produktem celowego zatrucia grzybami sprowokowanego przez nich? Ale w jakim celu?



6/6

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Tajemnica Smoka - Margaret Weis, Tracy Hickman - przedpremierowa recenzja z portalu Fantasta.pl

Popkulturowych wariacji na temat wikingów można w literaturze znaleźć niemało. Trudno się zatem dziwić, że i na niwie fantastyki motyw ten został wykorzystany. Dobrym przykładem może tu być cykl Dragonships, którego pierwszy tom - Smocze kości miałem okazję recenzować kilka miesięcy temu. Autorzy tej powieści, znani przede wszystkim z książek pisanych w ramach cyklu DragonlanceMargaret Weis i Tracy Hickman potrafili stworzyć ciekawą i niezwykle wciągającą fabułę, co w połączeniu z wyrazistymi postaciami i sprawnie skonstruowanym światem fantasy zaowocowało całkiem ciekawą lekturą. Na szczęście wydawnictwo Rebis nie kazało polskiemu czytelnikowi długo czekać na kontynuację przygód Skylana Ivorsona wydając kolejny tom cyklu zatytułowany Tajemnica smoka.

O ile powieść otwierająca cykl wychodząc od małego światka wioski Torgunów zataczała coraz szersze kręgi dotykając wreszcie spraw obejmujących cały naród Vindrasów i dodając epickości poprzez wplecenie wątku konfliktu miedzy bóstwami, o tyle jej kontynuacja przenosi nas w zupełnie inną część świata - do miasta Sinarii, stolicy Oranu. Także i tu mamy do czynienia z utrzymaną w klimacie fantasy popkulturową wariacją na temat jednej z historycznych kultur. W przypadku Tajemnicy smoka skrócony przepis mógłby brzmieć: „weźmy do niewoli grupkę wikingów i wyślijmy ich jako niewolników do antycznego Rzymu”. Skojarzenia imperium Cezarów nasuwają się niemal odruchowo: cesarstwo, „walki” na arenie, niewolnictwo – inspiracji pary autorów nie trzeba w tym przypadku szukać daleko.

Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu udaje się Amerykanom stworzyć całkiem ciekawy efekt. Nie jest to jednak zasługa postmodernistycznego zderzenia realiów antycznych z kojarzącymi się ze Skandynawią postaciami, ale raczej całej mitologicznej konstrukcji, jaka jest istotnym elementem tej całości. Zarysowany lekko w pierwszym tomie cyklu Dragonships konflikt pomiędzy bóstwami Vindrasów a nowymi bogami jest w tym przypadku nie tyle opisany znacznie szerzej, co jeszcze mocniej niż dotąd wpleciony w główny wątek fabuły - osadzony w świecie śmiertelników. Co więcej, okazuje się, że mamy do czynienia ze znacznie więcej niż dwoma stronami rozgrywki, a stawka o którą się ona toczy jest najwyższa z możliwych. Muszę przyznać, że odkrywanie kolejnych informacji o świecie Smoczych Okrętów daje sporo frajdy… nawet jeśli czasami rezultat może się okazać dość łatwy do przewidzenia.

Przy okazji recenzji poprzedniego tomu cyklu zwróciłem uwagę, że całkiem ciekawie prezentują się główni bohaterowie. Podobnie jest i tutaj. Choć wyraźnie widzimy kierunek zmian, jakie w nich zachodzą (szczególnie w przypadku Skylana – głównego bohatera), to jednak potrafią czytelnika zaciekawić, a czasem zaskoczyć. I nie tyczy się to tylko i wyłącznie bohaterów dobrze znanych z kart Smoczych kości, ale także i tych, których bliżej poznajemy dopiero na kartach Tajemnicy smoka, czyli choćby Acronisa i Zahakisa.

Przyzwoicie skonstruowane postacie i dobra scenografia to jednak jedynie częściowa recepta na sukces. Potrzebna jest do tego jeszcze fabuła… i tutaj też jest całkiem nieźle. Mimo, iż skonstruowana z wątków oklepanych w fantasy na wszelkie możliwe sposoby: wzięcie bohaterów do niewoli, próby ucieczki, zetknięcie z obcą kulturą i jej poznawanie, czy walki niewolników (tu skojarzenia z Czasem bliźniaków nasuwają się momentalnie, choć Para Diks okazuje się być dużo bardziej wyrafinowaną formą rozrywki niż zwykłe walki gladiatorów) potrafi być zaskakująco wciągająca. Fakt, czasem jest dość sztampowa i melodramatyczna, nie da się tego ukryć, ale muszę przyznać, że znów czytelnik staje się świadkiem historii tak epickiej, że momentami trudno się od niej oderwać. A to już sporo…

Epicki wymiar Tajemnicy smoka ma swoją drugą stronę. Wydaje mi się, że można odczytywać tą powieść także na trochę głębszym poziomie. Jest to bowiem historia dotykająca w całkiem wyraźny sposób sfery religii. Dokładniej rzecz biorąc kwestii instrumentalnego jej wykorzystania, trwałości przekonań religijnych, wiary, apostazji, czy wręcz ostatecznego wymiaru, nadziei, jaką czasem potrafi dać. Sytuacja, w której bogowie mogą doznać porażki ze strony innych bogów i ich los splata się z losem śmiertelników wydaje się być swoistą alegorią roli religii we współczesnym świecie – pewnego rodzaju targu bóstw i bożków. Być może wątek ten nie jest rozwinięty przez autorów zbyt głęboko, ale w sumie cieszy, że można traktować drugi tom cyklu Dragonships jako coś więcej, niż tylko prostą historyjkę fantasy. Tym bardziej, że dzięki temu dużo silniejszy akcent położony jest na postacie kapłanek, czyli np. Drai czy Aylaen.

Tajemnica smoka w pewnym sensie mnie zaskoczyła, podobnie zresztą jak jej poprzedniczka. Kolejny raz udało się Amerykanom z bardzo prostych elementów zbudować wciągającą i w sumie wielowymiarową historię. Skutecznie wyleczyła mnie z lekkiej traumy spowodowanej niedawna lekturą Smoków krasnoludzkich podziemi przywracając mi wiarę w pisarski talent duetu Margaret Weis, Tracy Hickman. Może nie jest to pozycja ambitna, ale jako lekka powieść, nie angażująca specjalnie szarych komórek sprawdzi się wręcz kapitalnie. Do tego niewątpliwie ładnie będzie się prezentować na półce (trzeba przyznać, że jeśli chodzi o dobór papieru, czcionki i oprawy graficznej Rebis wciąż trzyma bardzo dobry poziom) o ile uda nam się w czasie lektury nie zetrzeć z okładki złotej farby, którą ją elegancko ozdobiono. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać niecierpliwie na kolejny tom serii Dragonships

4/6

PS. Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

wtorek, 18 stycznia 2011

Smoki krasnoludzkich podziemi - Margaret Weis, Tracy Hickman - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kilka miesięcy temu miałem okazję zapoznać się z jednym z najnowszych dzieł duetu autorskiego Margaret Weis, Tracy Hickman, a mianowicie ich powieścią Smocze kości osadzoną w autorskim świecie. Książka ta zaskoczyła mnie pozytywnie, gdyż mimo, iż napisana w sposób trochę ugrzeczniony i w zasadzie bardzo prosty, potrafiła wciągnąć w wir wydarzeń w niej opisanych, stanowiąc całkiem solidną porcje rozrywkowej literatury. Kiedy więc dostałem do ręki Smoki krasnoludzkich podziemi – powieść osadzoną w świecie Dragonlance, który był przez lata podstawowym obszarem twórczości Amerykanów, miałem dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony było to przeświadczenie, że Weis i Hickman potrafią stworzyć ciekawą historię i równie przekonująco ją opowiedzieć. Z drugiej jednak strony miałem pewne obawy dotyczące przeraźliwie już wyeksploatowanego świata, a przede wszystkim bohaterów znanych z kart Kronik Smoczej Lancy. Nie ukrywam, że Smoki jesiennego zmierzchu czy Smoki zimowej nocy były dla mnie jednymi z pierwszych pozycji fantasy, jakie w połowie lat dziewięćdziesiątych wpadły w moje ręce i do tej pory darzę je sporym sentymentem. Ale jednak takiej fantastyki: do bólu epickiej, z prostą, opartą na heroicznych questach fabułą, a także schematycznymi, czasem wręcz przerysowanymi postaciami jest na rynku na pęczki. Niestety, o ile kiedyś jeszcze raz na jakiś czas taka lektura mnie bawiła, o tyle obecnie coraz częściej powoduje tylko irytację. Koniec końców postanowiłem dać kolejnym Smokom… szansę. W końcu w tym przypadku mamy do czynienia z powieścią autorów, którzy tego typu konwencję (heroicznej fantasy mocno inspirowanej grami fabularnymi w klimacie D&D) stworzyli. Licząc wiec na to, że lepszy oryginał niż kopia starałem się być optymistą. Tym bardziej, że zapowiedzi książki brzmiały dość intrygująco. Smoki krasnoludzkich podziemi stanowią bowiem fabularny pomost pomiędzy klasycznymi pozycjami cyklu Dragonlance: Smokami jesiennego zmierzchu i Smokami zimowej nocy. Ten, kto czytał te pozycje powinien pamiętać, że przeskok między dwoma pierwszymi tomami cyklu Kroniki Smoczej Lancy fundował czytelnikowi informację o sporej ilości heroicznych czynów, których Drużyna pod wodzą Tanisa Półelfa dokonała jakby „w międzyczasie”. Tutaj mieliśmy uzyskać odpowiedź co dokładnie we wspomnianym „międzyczasie” się zdarzyło: a mianowicie jak uchodźcy z Pax Tharkas dotarli do krasnoludzkiego królestwa Thorbardinu i w jakich okolicznościach odzyskano legendarny Młot Kharasa. No cóż, wypadało zatem wybrać się w kolejną podróż do świata Dragonlance.

Na początek należy wyraźnie zaznaczyć, że książka dzieli się na dwie różne od siebie części. W pierwszej mamy do czynienia ze swoistą rekapitulacją sytuacji powstałej po zakończeniu tomu otwierającego klasyczne Kroniki i zawiązaniem właściwej fabuły. W drugiej zaś, akcja przenosi się do krasnoludzkiego królestwa Thorbardinu. Trzeba przyznać, że o ile dalsza część powieści jest dość sztampowym, przeciętnym, ale w sumie zdatnym do czytania heroicznym fantasy, o tyle przebrnięcie przez pierwsze 250 stron to po prostu mordęga. Fabuła wlecze się przeokrutnie, a poszczególne sceny są po prostu nudne. Do tego, o ile dość zrozumiałe są przeskoki narracyjne pomiędzy watkami dotyczącymi poszczególnych bohaterów cyklu, o tyle dokooptowanie wątku smokowców i „komplikacji” wokół śmierci Verminaarda wydaje się być dosyć sztuczne. Tym, co najbardziej jednak irytuje, są bohaterowie. Tak właśnie, te klasyczne już postacie, znane i lubiane przez tysiące czytelników, tu stają się momentami denerwujące do obrzydzenia. Szczególnie jeśli pamiętamy klasyczny cykl Kronik: tam mimo bardzo wyraźnego rysu charakterologicznego czasem coś nas potrafiło zaskoczyć w Raistlinie czy Tasselhoffie. Tutaj tego nie ma: Tanis jest wiecznie rozdarty, Tika zakochana w Caramonie i zakompleksiona, Tasselhoff bardziej infantylny niż zwykle, Caramon bardziej niż kiedykolwiek zdominowany przez brata, a Raistlin… no właśnie, a Raistlin (przynajmniej w pierwszej części powieści) tak wyrachowany i cyniczny jak chyba w żadnej innej pozycji spod znaku Smoczej Lancy. Tu nie ma już miejsca na jakieś rozdarcie wewnętrzne i pewną niejednoznaczność, którą postać ta zaskarbiła sobie rzesze sympatyków. Jest to boleśnie odczuwalne szczególnie w momentach gdzie na pierwszy plan powieści wychodzą relacje bliźniaków: nie dość, że pojawiające się w praktycznie całym cyklu na wiele sposobów, to jeszcze tu przedstawione tak jednoznacznie jak nigdzie indziej. Rozpaczliwie słabego obrazu pierwszej części tej powieści dopełnia fabularne rozwiązanie podstawowego wątku księgi otwierającej Smoki krasnoludzkich podziemi – „Jak dostać się do Throbardinu?”, które mogłoby się ubiegać o nominację dla najbardziej bezsensownego deus ex machina w historii fantasy.

Na szczęście druga część potrafi nam poniekąd zrekompensować ból przebrnięcia przez pierwsze 250 stron. Przede wszystkim akcja przenosi się do krasnoludzkiego królestwa Thorbardinu, gdzie mamy okazję poznać meandry krasnoludzkiej polityki i odkryć kilka intrygujących konfliktów. Poza tym nacisk położony zostaje na postać Flinta Fireforge’a, krasnoluda, na którego barkach spoczęła odpowiedzialność nie tylko za los grupy uchodźców z Pax Tharkas, ale i za przyszłość całej, podzielonej i skonfliktowanej wewnętrznie rasy krasnoludów. Dodatkowo postacie poboczne nabierają trochę kolorytu (nie tylko Raistlin i Sturm, ale i nawet Tasselhoff!), a akcja nabiera tempa. Owszem, wciąż jest to proste w założeniach, heroiczne fantasy sprowadzające się koniec końców do tego, że po obejściu X pułapek i rozwiązaniu Y zagadek udaje się zdobyć potężny artefakt. Jest to jednak fantasy przyzwoicie pomyślane i dobrze napisane, co stanowi przyjemną odmianę po zapowiadającej kompletną katastrofę części pierwszej.

Smoki krasnoludzkich podziemi nie jest pozycją dla każdego. W zasadzie jedyną grupą odbiorców, jakiej mógłbym tą książkę polecić jest grono zatwardziałych fanów Smoczej Lancy, ale oni i tak po tą powieść sięgną. Czy ktoś jeszcze mógłby się pierwszym tomem Zaginonych Kronik zainteresować? Może Ci, którzy lata temu fascynowali się losami Drużyny Lancy i intrygują ich wciąż wydarzenia, które miały miejsce między Smokami jesiennego zmierzchu a Smokami zimowej nocy. Ale i oni muszą uzbroić się w ogromną dozę dystansu do tego co się czyta. Poza wypełnieniem luki fabularnej w oryginalnych Kronikach powieść ta nie ma bowiem zbyt wiele do zaoferowania. Mam wrażenie, że autorzy raczej wyrządzili lubianym bohaterom krzywdę spłycając ich, skupiając się na i tak już wyraźnych cechach ich charakterów. Szkoda, bo w sumie tak Kroniki jak i Legendy darzyłem sporym sentymentem, a po lekturze Smoków krasnoludzkich podziemi chyba już nie odważę się ponownie do nich wrócić. Po co się irytować…?

2/6

czwartek, 6 stycznia 2011

Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2010 - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kilkakrotnie już wspominałem o tym, że recenzowanie zbiorów opowiadań to zajęcie dość trudne i w sumie niewdzięczne. Pół biedy kiedy dostajemy do ręki wybór tekstów jednego autora lub antologię układaną według jakiegoś tematycznego klucza. Wtedy można teksty do woli ze sobą porównywać, zestawiać, tworzyć swoiste protokoły zbieżności i rozbieżności itp. Zdecydowanie gorzej sprawy się mają, przynajmniej z punktu widzenia osoby, od której oczekuje się jakiegoś ustosunkowania się do zawartości takowego zbioru, gdy poszczególnych opowiadań nie łączy w zasadzie nic ponad to, że znalazły się między przodem i tyłem jednej okładki. W przypadku Kroków w nieznane takim punktem wspólnym jest jeszcze to, że generalnie rzecz biorąc wszystkie z tych opowiadań można zaliczyć do szeroko rozumianej fantastyki. Pod koniec lektury można co prawda stwierdzić wspólny dla wszystkich zawartych w niej tekstów wysoki poziom, aby jednak tego dokonać wypadałoby się najpierw zapoznać z ich treścią. A zatem, do lektury!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...