Są książki, o których nie wypada napisać nic innego,
że są po prostu perwersyjne. I to bynajmniej nie dlatego, iż zawierają
Bóg raczy wiedzieć jakie bezeceństwa. Chodzi tu raczej o to, iż
rozbierają na części pierwsze nie tylko świat przedstawiony, ale także
samą ideę, która za tekstem stoi, proces twórczy, recepcję, polemikę
itp. Na wszystko to nakładają fabularne szaty i serwują właściwemu
odbiorcy będąc w zasadzie jednym wielkim prowokującym i niezwykle
samoświadomym mrugnięciem literackiego oka. Niemal wzorcowym przykładem
takiego tekstu było dla mnie choćby Science fiction Jacka Dukaja. Było, gdyż już od pierwszych stron lektury powieści o enigmatycznym tytule Shriek: posłowie wiedziałem, że Jeff VanderMeer poszedł jeszcze dalej niż Dukaj.