środa, 19 grudnia 2012

Skok w konflikt. Skok w wizję. - Stephen R. Donaldson - recenzja z portalu Fantasta.pl

Recenzując niedawno drugi tom Trylogii Pustki Petera F. Hamiltona zaznaczałem, że mamy do czynienia ze space operą nietypową, będącą w większym stopniu opowieścią fantasy niż klasyczną historią dziejącą się w kosmicznej scenerii. Jakby dla przeciwwagi tym razem chciałbym przyjrzeć się space operze wręcz definicyjnej… a w zasadzie dwóm space operom. MAG zaserwował bowiem czytelnikom wznowienie klasycznego cyklu Stephena R. Donaldsona i idąc za sugestią samego autora, połączył dwa pierwsze tomy Skoków w jednej książce. Co zresztą okazuje się być zabiegiem ze wszech miar sensownym i uzasadnionym. Krótki Skok w konflikt: prawdziwa historia okazuje się bowiem być zaledwie preludium do właściwego cyklu. Dopiero w Skoku w wizję: zakazanej wiedzy historia nabiera pełniejszego wyrazu.

środa, 5 grudnia 2012

Córka żelaznego smoka. Smoki Babel - Michael Swanwick - recenzja z portalu Fantasta.pl

Właściwie od samego początku serii Uczta Wyobraźni wśród autorów, których teksty mogłyby się pod tym szyldem ukazać, wymieniany był Michael Swanwick. I choć pierwotnie mowa była raczej o nagrodzonych Nebulą Stacjach przypływu (może się jeszcze doczekam), koniec końców ukazały się dwie inne powieści tegoż autora – osadzone w tym samym świecie Córka żelaznego smoka i Smoki Babel. Choć są to teksty zawarte w jednej okładce i dzielące uniwersum, okazują się jednak być różne – odrębne i wyraźnie od siebie odmienne. To, co dla nich wspólne, to przede wszystkim wymykająca się klasyfikacjom konwencja. Swanwick serwuje nam coś, co na siłę można by określić jako fantasy, w którym magia i stworzenia rodem z baśni egzystują w świecie pełnym elementów technologii i kultury charakterystycznych dla znanej nam współczesności. Świadome, mechaniczne smoki koegzystują tu z ludzkimi mieszańcami, elfami, krasnoludami, duchami i trollami, a bohaterowie studiują alchemię, używają komórek, czy też przechadzają się po centrach handlowych. Nad wszystkim unosi się duch twórczości Jacka Vance’a, co tylko dobrze o autorze świadczy. Obie powieści wydane w tym obszernym tomie charakteryzuje świetny styl – elastyczny i malowniczy, przesycony dyskretnym, przewrotnym poczuciem humoru. Nic, tylko pogrążyć się w lekturze.

piątek, 16 listopada 2012

Krokodylowa skała - Lucius Shepard - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kiedy kilka miesięcy temu miałem okazję przyjrzeć się bliżej Smokowi Griaule, byłem bardzo zadowolony z faktu zwrócenia uwagi polskich wydawców na twórczość jednego z najważniejszych amerykańskich autorów niebanalnej fantastyki, a mianowicie Luciusa Sheparda. Tym większa była moja radość, gdy w planach wydawniczych Solarisu pojawił się zbiór najlepszych opowiadań autora Zielonego kocura diabła, z których zdecydowana większość to teksty, które zdobyły bądź były nominowane do najważniejszych nagród fantastycznych. Minęło kilka miesięcy i Krokodylowa skała trafiła do rąk szerszej publiczności. Muszę przyznać, że na zapoznanie się z jej zawartością czekałem bardzo niecierpliwie.

wtorek, 13 listopada 2012

Elsenborn - Piotr Langenfeld - recenzja z Portalu-Historyczno Wojskowego www.phw.org.pl

Przyglądając się polskiemu rynkowi historyczno-militarnej beletrystyki można zauważyć coraz wyraźniejsze zainteresowanie rodzimych autorów tworzeniem literatury trafiającej w gusta zarówno zdeklarowanych pasjonatów historii i militariów, jak i czytelników po prostu poszukujących dobrej rozrywki. Obok historii alternatywnych, technothrillerów, czy sięgających po niezbyt skomplikowaną koncepcyjnie fantastykę tekstów Vladimira Wolffa, Marcina Ciszewskiego lub Marcina Gawędy pojawiły się zatem całkiem niezłe, typowe powieści historyczne autorstwa Tomasza Stężały czy Marka Czerwińskiego. Do tego grona można zaliczyć także najnowszą książkę Piotra Langenfelda zatytułowaną Elsenborn.

czwartek, 1 listopada 2012

Pustka: Czas - Peter F. Hamilton - recenzja z portalu Fantasta.pl

Długo, bo około dwa lata, przyszło nam czekać na kontynuację wydanej u nas 2010 roku Pustki: Snów Petera F. Hamiltona. Jakkolwiek by nie oceniać polityki wydawniczej MAGa (bo jest ona mocno uzależniona od coraz wyraźniejszych perturbacji rynku księgarskiego), trzeba przyznać, że jest to okres dość znaczny, na pewno na tyle istotny, że wielu czytelników zdążyło już trochę o Trylogii Pustki zapomnieć. Wydaje się jednak, że miłośnicy space opery mają okres posuchy już za sobą, przynajmniej na jakiś czas. Kilka propozycji z Almazu i Fabryki Słów, zbliżające się wznowienia powieści Donaldsona, wreszcie dwie powieści Hamiltona właśnie powinny zaspokoić apetyty nawet bardzo wymagających miłośników kosmicznej konwencji. Jedną ze wspomnianych powieści Brytyjczyka jest długo oczekiwana kontynuacja Pustki: Snów, czyli Pustka: Czas. Tyle, że sprowadzenie tej książki do typowej space opery byłoby po prostu zupełnie nietrafione.

wtorek, 23 października 2012

Ognie niebios - Robert Jordan - recenzja z portalu Fantasta.pl

Ognie niebios Roberta Jordana przez dość długi czas stały mi kością w czytelniczym gardle. Najpierw, gdy po wielu latach od zapoznania się z pierwszymi tomami „Koła czasu” dobrnąłem wreszcie do rzeczonej książki, okazało się, że jest ona kompletnie niedostępna. No nic, zacisnąłem zęby i udałem się do biblioteki (o dziwo w głównej bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego posiadali oba tomy pierwszego polskiego wydania), wypożyczyłem… Po czym po kilkunastu stronach odpadłem. Po kilku miesiącach podjąłem decyzję o kolejnym podejściu. Tym razem skończyło się na wypożyczeniu. Koniec końców temat upadł na dłuższy czas, przynajmniej do momentu wydania przez Zysk nowego, pełnego wydania feralnej dla mnie powieści. I choć sam nie mogłem się jakoś zebrać do kupna tego opasłego, aczkolwiek niezbyt pięknego tomu, na pomoc przyszła moja niezawodna żona, fundując mi Ognie niebios na imieniny. Mimo wszystko, wciąż okazywały się być one książką w pewnym sensie pechową – zanim zabrałem się za lekturę, minęło kilka miesięcy, samo zaś czytanie to kilka podejść rozłożonych na praktycznie całe lato. Długo, nawet bardzo, jak na moje czytelnicze zwyczaje. No ale wreszcie się udało, czas zatem podzielić się tym, co z lektury piątego tomu „Koła Czasu” wynika.

poniedziałek, 15 października 2012

Operacja Pętla - Vladimir Wolff - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kilka tygodni temu miałem okazję zapoznać się z Kryptonimem Burza Vladimira Wolffa – napisaną z militarnym zacięciem historią alternatywną prezentującą opowieść o wybuchu fikcyjnego konfliktu miedzy Polską a Związkiem Sowieckim w roku 1941. Choć trudno nazwać wspomnianą powieść arcydziełem, niewątpliwie stanowi ona atrakcyjną pozycję dla miłośników literatury sytuującej się na przecięciu militarnej literatury akcji, fikcji historycznej i czysto rozrywkowej fantastyki. Dość powiedzieć, że lektura tomu otwierającego cykl „Odległe rubieże” wywołała u mnie pewien niedosyt. Kiedy jednak zobaczyłem pierwsze zapowiedzi kontynuacji Kryptonimu Burza z doskonałą ilustracją okładkową autorstwa Grzegorza Nawrockiego na czele, mój czytelniczy apetyt wzrósł w stopniu, którego wręcz się nie spodziewałem. Jednym z głównych tematów Operacji Pętla – bo taki tytuł nosi najnowsza powieść Wolffa – miały być bowiem działania wojenne na morzu. Ja zaś, wychowany na książkach Jerzego Pertka (jego Morze w ogniu czytałem niezliczoną ilość razy), Edmunda Kosiarza czy Zbigniewa Flisowskiego na samą myśl o wykorzystaniu w powieści motywu polskiej Marynarki i widząc piękny rysunek ORP Gryf prowadzącego do walki zespół niszczycieli, po prostu nie mogłem się powstrzymać przed sięgnięciem po tę powieść. Jakoś tak się bowiem składało, że przez pisarzy-fantastów temat polskich marynarzy nigdy specjalnie wykorzystany nie był (no, może poza Darkiem Domagalskim i jego wesołymi podwodniakami), a szkoda, bo morską historię mamy piękną i chlubną, a i znalazłoby się sporo materiału do wykorzystania przez twórców. No cóż – już na starcie Wolffowi udało się zatem zapunktować – po raz kolejny trafił bowiem w ciekawą i atrakcyjną lukę na polskim rynku wydawniczym. Pytanie tylko, co z tego wynikło?

wtorek, 2 października 2012

Herosi - antologia - przedpremierowa recenzja z portalu Fantasta.pl

Figurę bohatera możemy bez wątpienia uznać za jeden z najtrwalszych elementów kultury Zachodu. Charakterystyczny dla tradycji starożytnej Grecji kult herosów na przestrzeni wieków przyjmował różne formy, przeobrażał się i modyfikował, wciąż jednak będąc identyfikowalnym jako wyraźny trop kulturowy. Od Illiady, przez średniowieczne legendy, sagi i eposy rycerskie, aż po współczesną kulturę popularną z komiksowymi superbohaterami i książkowymi barbarzyńcami na czele herosi znajdowali swe miejsce w twórczości, a sama postawa heroiczna często była uważana za cnotę. Atrakcyjność i wymowność postaci bohatera wydają się być w miarę oczywiste – oto mamy osobę unikatową, inną, zwykle lepszą niż otaczający ją tłum – zdolną rzucić wyzwanie wszelkim przeciwnościom, bez względu na to, czy to bogowie, napierające hordy wroga czy też złowieszcze plany superzłoczyńców. Postać bohatera nosi w sobie charakterystyczne pęknięcie, czyniące z niej tak nośny symbol, chętnie wykorzystywany przez twórców. Herosi są niezwykli i podziwiani, lecz z dokładnie tego samego powodu są odrzucanymi outsiderami – porządek życia bohatera jest niewspółmierny z porządkiem życia zwykłych ludzi. Ta sama wyjątkowość, która ich nobilituje, a czasem wręcz każe stawiać ich za wzór, równolegle wyklucza wszelką „normalność”. To właśnie ten paradoks wydaje mi się sednem konwencji heroicznej. Epickość (na czymkolwiek by nie bazowała), często utożsamiana z heroizmem, jest zatem wtórna. Szczególnie, że w naszej kulturze równolegle istnieje przecież inny niż „grecko/rycersko/superbohaterski” model heroizmu – ten mający swoje korzenie w chrześcijańskim kulcie świętych męczenników – gdzie bohaterskie czyny są raczej ukryte, niezauważane, inny jest także model ego bohatera. Wspomniane pęknięcie jest jednak obecne w obu tych schematach, i to na nie postanowiłem zwracać baczniej uwagę, czytając kolejną z wydanych przez Powergraph antologii – tę opatrzoną krótkim, acz wymownym tytułem Herosi. Tego typu tematyczne zbiory opowiadań mają to do siebie, że zwykle autorzy zawartych w nich tekstów starają się mocno nagimnastykować, aby podejść do przewodniego motywu w sposób oryginalny lub co najmniej zaskakujący. W przypadku tej antologii miałem co prawda pewne obawy, okazały się one jednak zupełnie nietrafione.

środa, 26 września 2012

Kryptonim Burza - Vladimir Wolff - recenzja z portalu Fantasta.pl

Jeśli komuś zdarzyło się czytać jakieś z moich recenzji (lub np. zaglądać na bloga) to pewnie zdążył się zorientować, że historie alternatywne są jedną z moich ulubionych konwencji fantastycznych. Dają ogromne pole do dywagacji historiozoficznych, wykorzystując w pełni dobrze opisane realia. Ot, takie gdybanie w świecie znanym z podręczników historii… tylko trochę innym. Stąd też moje zainteresowanie wzbudziła opublikowana w lubianej przeze mnie serii WarBook powieść zatytułowana Kryptonim Burza, autorstwa znanego choćby z Piasków Armagedonu Vladimira Wolffa. Na pierwszy rzut oka widać, czego można się spodziewać – w przeciwieństwie do dzieł takich jak Człowiek z Wysokiego Zamku czy Burza tutaj nacisk położony jest na militaria i działania wojenne. W końcu seria do czegoś zobowiązuje. Nacieszywszy oczy świetną okładką, zabrałem się zatem do lektury.

czwartek, 6 września 2012

Gniew smoka - Margaret Weis, Tracy Hickman - recenzja z portalu Fantasta.pl

Tekst poniższy jest historią lekkiego czytelniczego zawodu. A było to tak: poprzednie tomy cyklu Dragonships uznałem za całkiem niezłe. Mimo przyjęcia przez znany (z lubieniem to już bywa różnie) duet autorski składający się z Margaret Weis i Tracy’ego Hickmana formuły lekkiego, momentami wręcz naiwnego fantasy, w odrobinę kiczowaty sposób posługującego się popularnym wizerunkiem wikingów, poprzednie powieści – Smocze kości i Tajemnica smoka broniły się całkiem nieźle. Po prostu, mimo wszystkich wad potrafiły skutecznie wciągnąć, a sama lektura przebiegała szybko i względnie bezboleśnie. Minęło mniej więcej 1,5 roku i Rebis zaprezentował polskim czytelnikom trzeci tom cyklu, zatytułowany Gniew smoka. Trzeba przyznać, że (jak na warunki polskiego rynku) tempo wydania całkiem niezłe, gdyż w Stanach pozycja ta premierę miała pod koniec kwietnia tego roku. Jest tylko jeden zasadniczy problem – to nie jest dobra książka. Po prostu. Zdecydowana większość czytelników, szczególnie ta, którym seria Dragonships jest obca, może sobie dalszą lekturę niniejszej recenzji po prostu odpuścić. Szkoda na nią czasu, tak samo jak na tę książkę.

niedziela, 19 sierpnia 2012

451° Fahrenheita - Ray Bradbury - recenzja z portalu Fantasta.pl




Do recenzowania klasyki zawsze podchodziłem z pewną nieśmiałością. No bo jak to? Ja, może nie gołowąs, ale jednak osoba, która jeszcze wiele przeczytać powinna, ma się porywać na ocenianie dzieła uznanego, czasem wręcz uwielbianego przez kolejne pokolenia czytelników? Na książkę, która mimo kolejnych dekad wciąż znajduje odbiorców poruszonych przedstawioną w niej wizją? No cóż, choć czytelniczej buty we mnie mniej niż pokory przed klasyką, postanowiłem jednak podjąć to wyzwanie, zadając sobie (po raz kolejny) proste pytanie: na ile dzieło literackie sprzed kilkudziesięciu lat jest w stanie obronić się w oczach współczesnego czytelnika? Czy wciąż jest ono aktualne? Czy wciąż porusza, wzbudza emocje? Wreszcie, czy sam sposób, w jaki tekst jest napisany, jest „strawny” w dzisiejszych czasach? Pytania te wydały mi się tym ważniejsze, że książką, której przyjrzałem się bliżej, było 451° Fahrenheita zmarłego niedawno Raya Bradbury’ego – pozycja uznawana za kanoniczną nie tylko na gruncie fantastyki, ale także dla całej współczesnej literatury amerykańskiej.

piątek, 27 lipca 2012

Cienie spoza czasu - antologia opowiadań w hołdzie H.P. Lovecraftowi - recenzja z portalu Fantasta.pl

Muszę przyznać, że na antologię Cienie spoza czasu czekałem niecierpliwie, co nie zdarzyło mi się w związku z żadną z książkowych premier ostatnich miesięcy. Niby pomysł nienowy – było już na polskim rynku choćby Dziedzictwo Lovecrafta(z którego kilka tekstów pojawia się także w wyborze zaproponowanym przez wydawnictwo Dobre Historie), czy teżPrzejście, w którym ze spuścizną Samotnika z Providence zmierzyli się rodzimi autorzy. Wydaje się jednak, że specyficzne podejście do literatury, podejmowane tematy, a przede wszystkim ogromy wpływ Lovecrafta na współczesną kulturę masową czynią z jego twórczości nieustające źródło inspiracji dla kolejnych pokoleń twórców, jednocześnie stanowiące źródło rozrywki dla coraz to nowych czytelników. Choć moja osobista fascynacja Mitami Cthulhu należy już raczej do przeszłości, zaproponowany przez wydawcę zestaw autorów (jakoś nigdzie udało mi się dopatrzyć, kto personalnie odpowiadał za wybór składających się na antologię tekstów) intrygował obecnością choćby Alana Moore’a czy Gene’a Wolfe’a. Mój apetyt na tę antologię wzrósł jeszcze bardziej po lekturze obu numerów wydawanego przez Dobre Historie pisma „Coś na Progu” próbującego poruszać ubraną w pulpową otoczkę tematykę z pogranicza grozy i kryminału. Kiedy więc dostałem informację, że mogę dostać Cienie… w swoje ręce, odwołałem wszystkie plany na najbliższe dwa dni, odebrałem książkę, po czym oddałem się lekturze.

środa, 11 lipca 2012

Luke Skywalker i cienie Mindora - Matthew Stover - recenzja

Spośród wielu autorów tworzących powieści osadzone w uniwersum Gwiezdnych Wojen Matthew Stover należy do tych, którzy cieszą się sporym uznaniem szerszego grona miłośników fantastyki. Autor ten chętnie eksploatuje w swoich tekstach postaci antybohaterów lub pokazuje odmienną, często negatywną stronę świata przedstawionego. Jego gwiezdnowojenna powieść pt. Luke Skywalker i cienie Mindora zyskała spore uznanie w środowisku miłośników sagi George’a Lucasa. Jako że moje wcześniejsze kontakty z twórczością Amerykanina wypadały na jego korzyść, chętnie sięgnąłem także i po tę pozycję.

środa, 4 lipca 2012

Coś na progu – nr 2, 2012 – recenzja

Przez niemal trzydzieści miesięcy działalności tego bloga na jego łamach pojawiały się recenzje płyt, filmów, książek w przeróżnych konwencjach, nie zdarzyło mi się jednak opublikować recenzji czasopisma. Czas zatem nadrobić zaległości i zaproponować COŚ nowego. To COŚ jest nowe nie tylko dlatego, że jest pismem, które niedawno zaczęło się ukazywać ,czy też dlatego, że recenzje czasopism dotąd nie pojawiały się na łamach RYBIEUDKA blog. Nowe jest także to, że (i tu następuje konstatacja zaskakująca także dla mnie) na wspomniane łamy stosunkowo rzadko przebijały się pozycje utrzymane w konwencji grozy i kryminału. Czas zatem, aby „Coś na progu” wniosło pewien powiew świeżości. 

niedziela, 24 czerwca 2012

Gambit - Michał Cholewa - recenzja z portalu Fantasta.pl

Kilka miesięcy temu, gdy wydawnictwo Ender zaprezentowało zapowiedzi książek mających ukazać się w popularnej serii WarBook, nieco się zdziwiłem. Wyglądało bowiem na to, że szykuje się wyraźna stylistyczna wolta w profilu książek sygnowanych logo z orłem. Wśród klasycznych pozycji z gatunku wojennej political fiction lub lekko przyprawionej fantastyką powieści historycznej pojawiły się bowiem propozycje w konwencjach w pełni fantastycznych – historii alternatywnej i militarnej science fiction. Tę drugą reprezentować miała debiutancka powieść Michała Cholewy – syna świetnie znanego w Fandomie tłumacza Piotra W. Cholewy. Gambit – bo taki tytuł nosi rzeczona powieść, zainteresował mnie przede wszystkim ze względu na fakt, iż pamiętałem całkiem przyzwoite, humorystyczne opowiadanie Cholewy Juniora opublikowane w jednym z numerów „Science Fiction, Fantasy i Horror”. Styl autora, który znałem z tamtego tekstu, jakoś nie do końca grał mi z konwencją pełnowymiarowego debiutu. Kiedy więc pojawiła się okazja aby zrecenzować najnowszą pozycję z serii WarBook, nie zastanawiałem się ani chwili.

środa, 20 czerwca 2012

Piaski Armagedonu – Vladimir Wolff – recenzja audiobooka


Jakiś czas temu wspominałem, że audiobooki to w mojej opinii rewelacyjny wynalazek. Idealnie sprawdzają się przy wszelkich nudnych i mało absorbujących czynnościach – stąd też od paru lat bardzo chętnie po nie sięgam.  Co prawda nie każda literatura w tej formie się broni –próby słuchania Innych pieśni Dukaja okazały się nienajlepszym pomysłem – jednak literatura czysto rozrywkowa sprawdza się w formie słuchanej znakomicie. Taką właśnie literaturę proponuje nam wydawnictwo Ender w swojej serii Warbook – może niezbyt głęboką, ale za to żywą, pełną akcji i militarnego zacięcia. Przygodę z tą serią zacząłem od cyklu „WWW” Marcina Ciszewskiego i muszę przyznać,  że mimo wielu wad słuchało mi się wszystkich czterech powieści bardzo przyjemnie. Bez wahania sięgnąłem więc po audiobookowe wydanie książek innego z pisarzy publikujących w tej serii – Vladimira Wolffa

niedziela, 17 czerwca 2012

Miraż - Zbigniew Wojnarowski - recenzja z portalu Fantasta.pl

Historia Polski XX wieku jest trudna, złożona, znaczona pamięcią wydarzeń wspaniałych i podniosłych, ale zarazem także tych tragicznych i wstydliwych. Wydawałoby się – idealny materiał dla literatów. I istotnie, tekstów osadzonych w realiach poprzedniego stulecia powstaje bez liku – wszystkie mniej lub bardziej rozliczeniowe, komentujące, gloryfikujące… czasem nawet drążące poszczególne problemy. Co ciekawe, rzadko przekrojowe. „Ciekawe” nie znaczy jednak „dziwne”. Wydaje się, że próba spójnego, przekrojowego przebrnięcia przez cały wiek XX byłaby wyzwaniem dość karkołomnym, narażonym na zbytnie uproszczenia i powierzchowność. Mimo to wyzwanie zostało podjęte przez Zbigniewa Wojnarowskiego, a jego rezultat opublikowano w znakomitej, firmowanej logo Narodowego Centrum Kultury serii Zwrotnice Czasu. Muszę przyznać, że wiele obiecywałem sobie po Mirażu (tak bowiem zatytułowana jest książka Wojnarowskiego), jego fragmenty były bowiem publikowane w „Nowej Fantastyce” i „Fantastyce – Wydaniu Specjalnym” i przynajmniej jeden swego czasu z nich zainteresował mnie ponadprzeciętnie. Tym bardziej, że i forma Mirażu jest formą nietypową – niby zbiór opowiadań, ale jednak poszczególne teksty stanowiące wycieczkę przez rodzimą historię są ze sobą wyraźnie powiązane. Tym, co spaja dzieło Wojnarowskiego w całość, jest motyw kina Miraż i współczesna (meta?)fabuła, w którą wplecione zostają opowieści snute przez dawnego biletera.

Można mówić o dwóch podstawowych warstwach Mirażu: literackiej i historycznej. W tej pierwszej nietypowa powieść (bo to chyba jest najwłaściwsze określenie tej książki) Wojnarowskiego jest bardzo mocno zakorzeniona w tradycji opowieści niesamowitych i horroru. Autor doskonale gra poczuciem rzeczywistości, potrafiąc świetnie, może trochę po dickowsku, zamazać granice między tym, co realne a tym, co urojone. W tym sensie kolejnego znaczenia nabiera tytuł książki – poszczególne historie, oniryczne na granicy koszmarnego snu i przygnębiającej jawy nie pozwalają się wyzwolić spod przemożnego wrażenia wszechogarniającej ułudy. Tak bohaterowie, jak i czytelnik gubią się, goniąc za tym, co nie dość, że nierealne, to ostatecznie zgubne. Tekst jest przesycony kinową estetyką i metaforyką, widać w nim spójność koncepcji i konsekwencję w posługiwaniu się pewnymi motywami. Co więcej, sposób w jaki one powracają, czasem w zupełnie niespodziewanych momentach, robi naprawdę dobre wrażenie. Tym bardziej, że w warstwie językowej Wojnarowski także pokazuje sporo klasy. Ciekawa, dopracowana fraza, a także, co tak ważne w konwencji grozy, świetnie budowany nastrój powodują, iż czyta się Miraż doskonale. Pod względem „warsztatowym” jest to powieść na bardzo wysokim poziomie.

Równie ciekawie jest w warstwie historycznej. Jak zaznaczyłem wcześniej – Wojnarowski wziął się za barki ze spuścizną dwudziestowiecznej polskiej historii. Wyruszamy więc w podróż przez kolejne dekady od lat trzydziestych począwszy. Ścierają się tu dwa porządki – porządek trwania reprezentowany przez przeklęte kino i porządek zmiany. Trudno orzec, czy autor wybrnął z trudnego zadania oddania klimatu poszczególnych dziesięcioleci – do pewnego momentu jest naprawdę znakomicie, jednak poszczególne dekady doby komunizmu – mimo szumnych deklaracji przytaczanych w posłowiu pióra Macieja Parowskiego – nieco się zlewają w straszący postacią ubeka monolit. Fakt, ubek ubekowi nierówny, strach strachowi takoż, ale jednak pewne wrażenie nie do końca osiągniętego zamierzenia pozostaje. Nie znaczy to jednak, że poszczególne teksty są do siebie podobne – bynajmniej. Poza warstwą nadnaturalną „dreszczyk” w tych opowieściach jest dreszczem przerażającej historii – nieodmiennie tragicznej, przynajmniej dla bohaterów. U Wojnarowskiego próżno szukać happy endu, łatwiej już o historyczną jednoznaczność, wręcz pryncypialność. W tym sensie Miraż wpisuje się w nurt prozy rozliczeniowej, piętnującej i przypominającej o tragediach przyszłości… i ludziach, którzy się do nich przyczynili. Z tym, że w przeciwieństwie do większości podobnie pomyślanych utworów babrzących się z lubością w brudach historii, u Wojnarowskiego brak czarno-białych podziałów. To znaczy czerni jest pod dostatkiem, tyle że zamiast bieli dostajemy mnóstwo ciemnej szarości.

Choć historię piszą zwycięzcy, z prozy Wojnarowskigo przebija smutna refleksja, że prawdziwych zwycięzców jakby brak – można się z nim zgadzać lub nie, trzeba jednak przyznać, że Miraż jest dziełem bez wątpienia godnym uwagi. Owszem, także ze względu na sposób, w jaki autor podszedł do rodzimej historii, choć jeśli ktoś ma już serdecznie dość rozgrzebywania dawnych krzywd, to raczej ta warstwa go znuży lub wręcz zirytuje. Ale powieść ta jest po prostu świetnym kawałkiem literatury grozy – bez historycznych podtekstów i całej patriotyczno-martyrologicznej otoczki – subtelnym, ale zarazem sugestywnym, trzymającym w napięciu, ale i pozwalającym smakować frazę, a przede wszystkim doskonale grającym emocjami, przesyconym tajemnicą, którą warto zechcieć zgłębić. To czy w starym, zatopionym kinie znajdzie się odpowiedź, jest już osobną kwestią. 

5/6

piątek, 25 maja 2012

Burza. Ucieczka z Warszawy '40 - Maciej Parowski - recenzja z portalu Fantasta.pl

Wydawana przez Narodowe Centrum Kultury literacka seria Zwrotnice Czasu, prezentująca utwory z nurtu historii alternatywnej, w ostatnich latach przykuła uwagę szerszego grona czytelników, wzniecając wśród nich żywą dyskusję co najmniej dwukrotnie. Drugim, najbardziej spektakularnym przypadkiem, był Wieczny Grunwald Szczepana Twardocha, pierwszeństwo jednak miała na tym polu otwierająca serię powieść Macieja Parowskiego Burza. Ucieczka z Warszawy ’40. Książka ta od samego początku wzbudzała emocje. Po pierwsze, była to literacka próba poprzedzona sporą przerwą w autorskiej twórczości człowieka, który jest znany przede wszystkim jako wnikliwy redaktor i który wśród czytelników „Nowej Fantastyki” cieszy się opinią postaci wręcz kultowej, najlepszego naczelnego w historii tego pisma. Po drugie, powieść ta to nie tylko otwarcie nowej serii, ale przede wszystkim wkroczenie na rynek prężnego i co ważne – niekomercyjnego wydawcy. Po trzecie, legenda samego projektu – pierwsze koncepcje Burzy pojawiły się bowiem jeszcze na początku lat osiemdziesiątych. Było więc mnóstwo czasu, aby pomysł Parowskiego nie tylko dojrzał, ale i pojawił się w kilku wcześniejszych inkarnacjach. Po czwarte wreszcie, intrygował sam pomysł – pokazanie alternatywnej historii, w której druga wojna światowa w kształcie znanym z kart podręczników nie miała nigdy miejsca: wojska niemieckie zatrzymane zostały przez potężne ulewy, niemrawi sojusznicy miast zrzucać ulotki, włączyli się do walki, Związek Radziecki nigdy nie wkroczył na terytorium Rzeczypospolitej, wreszcie Berlin został opanowany, a Hitler pokonany – historia oddała pokłon ludowi znad Wisły i jego sojusznikom. Piękne, prawda?

poniedziałek, 14 maja 2012

Smocza droga - Daniel Abraham - recenzja z portalu Fantasta.pl

Czasem mówi się, że w fantasy było już wszystko, co tylko być mogło. Choć w gruncie rzeczy nie zgadzam się z tym stwierdzeniem – jedyne ograniczenie stanowi bowiem niczym nieskrępowana wyobraźnia autorów i ewentualna akceptacja ze strony odbiorców – muszę przyznać, że konwencja ta nie bez powodu cieszy się taką opinią. Znakomita większość pozycji spod znaku fantasy (literackich, filmowych czy komputerowych) jest bowiem do bólu schematyczna i sztampowa zarówno pod względem kreacji świata, jak i konstrukcji fabularnych oraz podejmowanych problemów. Spowodowało to, przynajmniej w moim przypadku, że od tekstów reprezentujących ten gatunek oczekuję co najwyżej dobrej rozrywki, bez specjalnych ambicji artystycznych czy prób rozwinięcia konwencji. Tak też podszedłem do najnowszej propozycji lubelskiego wydawnictwa Ars Machina, czyli Smoczej drogi Daniela Abrahama.


wtorek, 8 maja 2012

Krzyż Poludnia. Rozdroża - Jakub Ćwiek - recenzja z portalu Fantasta.pl

Jakub Ćwiek cieszy się w fantastycznym fandomie opinią jednego z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych autorów. Autor bestsellerowego cyklu o Lokim znany jest bowiem z ponadprzeciętnej aktywności konwentowej i internetowej. Poza tetralogią Kłamca popełnił jednak niemało wyraźnie odmiennych tekstów, biorąc się za barki z różnymi formułami. Chętnie korzysta on także ze scenografii historycznych, czego dowodem może być np. Ofensywa szulerów, czy też opublikowany we wspólnej serii Runy i Bellony Krzyż Południa. Rozdroża opowiadający historię dziejącą się w okresie alternatywnej wojny secesyjnej.

środa, 18 kwietnia 2012

Fausteria (powieść antyhagiograficzna) - Wojciech Szyda - recenzja z portalu Fantasta.pl

W polskiej kulturze popularnej, czyli także i literaturze, religia stanowi temat z jednej strony ważny, z drugiej jednak traktowany z pewną nieśmiałością, jakby obłożony swoistym tabu. Silne wpisanie rozważań religijnych w odpustowo-martyrologiczny sztafaż narodowy uczyniło z niej temat w pewnym sensie niebezpieczny – czyniąc z polskiego katolicyzmu element produktu kultury masowej nie tylko łatwo kogoś zdenerwować, czy kogoś (przynajmniej w jego mniemaniu) obrazić, ale także narazić się na śmieszność, wyszydzenie lub dorobić się takiej czy innej łatki (po równo zdewociałego katola jak i czerwonego ateusza). A przecież, bez względu na to jakie stanowisko względem problemu się zajmuje, nie da się obojętnie przejść wokół politycznej i historycznej roli jaką katolicyzm i kościół instytucjonalny odegrały w polskiej historii, także tej społecznej. Pokoleniowe przewartościowanie dokonujące się w ostatnich dwóch dekadach tworzy przestrzeń do dyskusji, którą (wreszcie)chętnie starają się zagospodarować młodzi twórcy. Na polu literatury nie ominęło to zatem i fantastyki, gdzie po wątki katolickie sięga chętnie Wojciech Szyda. Doskonałym polem do zaprezentowania twórczości Wielkopolanina okazała się wydawana przez Narodowe Centrum Kultury seria historii alternatywnych „Zwrotnice Czasu”. To właśnie w niej ukazała się najnowsza powieść SzydyFausteria (powieść antyhagiograficzna).

środa, 11 kwietnia 2012

Smok Griaule - Lucius Shepard - recenzja z portalu Fantasta.pl

Obserwując z uwagą polski rynek fantastyki, można zauważyć coraz śmielsze, choć niestety nie zawsze udane, próby prezentowania czytelnikom literatury wyłamującej się utartym schematom, często sytuującej się na pograniczu literatury gatunkowej i głównego nurtu, adresowanej do czytelnika wymagającego czegoś więcej niż tylko sympatycznych bohaterów i wartkiej akcji w quasi-tolkienowskiej scenografii. Próbami takimi są choćby polska edycja magazynu „Fantasy&Science Fiction” czy literackie serie, takie jak Rubieże i Uczta Wyobraźni. I choć F&SF zwinęło żagle, a i o serii Solarisu jakby cisza, MAG trzyma się wbrew internetowym plotkom całkiem nieźle, wydając kolejne perełki. Trudno mi bowiem użyć innego określenia, kiedy mowa o zbiorze tekstów Luciusa Sheparda zatytułowanym Smok Griaule .

środa, 4 kwietnia 2012

Ogrody księżyca - Steven Erikson - recenzja z portalu Fantasta.pl

Niedawno, przy okazji recenzowania Nowej wiosny Roberta Jordana, zostałem zapytany przez jedną z komentujących osób, jaki cykl epickiej fantasy poleciłbym dla biblioteki. Wymieniwszy w pierwszej kolejności twórczość Roberta Wegnera, znalazłem się w kropce. Prawda jest bowiem taka, że, jak już kilkakrotnie wspomniałem, z tym gatunkiem jestem nie do końca na bieżąco, a przynajmniej z tym co „znać wypada”… Ot, taka choćby Malazańska Księga Poległych Stevena Eriksona. Niby znane, niby popularne, niby dobre… a mnie jakoś ominęła przyjemność zapoznania się z produktami talentu i wyobraźni Kanadyjczyka. I tak się akurat złożyło, że mając chwilę wolnego czasu, złapałem za posiadane przeze mnie nowelki, których bohaterami są Beauchelain i Korbal Broach wraz ze swoim lokajem. Oczywiście, wiedziałem, że to tylko swoista próbka talentu Eriksona, jedynie luźno związana z jego sztandarowym cyklem, w dodatku będąca rodzajem przewrotnego hołdu złożonego Fritzowi Leiberowi czy Karlowi E. Wagnerowi. Koniec końców, jednego dnia przeczytałem wszystkie trzy opublikowane w Polsce miniatury i urzeczony przewrotnym, lekko szyderczym stylem zamówiłem pierwsze dwa tomy, otwierające Malazańską Księgę Poległych. Ze sporymi oczekiwaniami zasiadłem więc do lektury Ogrodów księżyca – pisarskiego debiutu autora Zdrowych zwłok.

piątek, 30 marca 2012

Doktor Bluthgeld - Philip K. Dick - recenzja z portalu Fantasta.pl

Fantastyka, szczególnie ta umiejscawiana w przyszłości, w wyjątkowym stopniu narażona jest na zdezaktualizowanie się. Ryzyko nietrafionych przewidywań tego, jak świat będzie wyglądać za X lat, jest immanentnie wpisane w tę konwencję od samego początku jej istnienia. W szczególny sposób dotyczy to tzw. „fantastyki bliskiego zasięgu”, najbardziej bezpośrednio ekstrapolującej trendy rysujące się w momencie powstawania tekstu. Futurologiczna trafność zaś często używana jest po latach w charakterze kryterium wartościującego dane dzieło. A przecież takie potraktowanie danej pozycji jest w pewien sposób ograniczające – klasyfikuje go bowiem tylko jako środek refleksji nad przeszłością, ignorując konteksty współczesne, problemy uniwersalne czy też choćby artystyczne walory danego tekstu. Taką, dość specyficznie znoszącą próbę czasu, powieścią jest Doktor Bluthgeld Philipa K. Dicka.

środa, 21 marca 2012

Stan wstrzymania - Charles Stross - recenzja z portalu Fantasta.pl

Mam z Charlesem Strossem taki problem, że najzwyczajniej w świecie lubię jego twórczość. Ktoś mógłby zapytać: czemu w zasadzie miałby to być problem? Czy to wstydliwe? Niegodne osoby wypowiadającej się o literaturze? A może po prostu naraża na nieobiektywność? No cóż, choć w każdym z tych stwierdzeń tkwi jakieś małe ziarenko prawdy, to na dobrą sprawę nie chodzi o żadną z tych rzeczy. Ot, po prostu bardzo cieszę się każdym jego tekstem wychodzącym po polsku, bez względu na to, jaki poziom faktycznie on prezentuje. Szczęśliwie jestem osobą, która swoją literacką znajomość z sympatycznym Szkotem zaczynała nie od Accelerando, ale od jego opowiadań, stąd może mój, dość specyficzny, punkt widzenia na jego twórczość. Autor wspomnianej przed chwilą książki dorobił się bowiem łatki specjalisty od twardej science fiction, którym na dobrą sprawę nie jest. W jego dorobku Accelerando jest bodaj jedyną powieścią, którą skłonny byłbym w pełni nazwać tym mianem, większość tekstów zaś, choć czasem sięga do tej konwencji, skupia się na innych niż naukowe problemach (np. Szklany dom sięgający w równym stopniu do antyutopii). Przede wszystkim Stross jest pisarzem tworzącym literaturę lżejszą, bardziej rozrywkową niż koncepcyjną, ot choćby opowiadania pochodzące z tzw. Pralni, sięgające do prezentowanego z przymrużeniem oka kryminału i lovecrafotwskiej mitologii. Biorąc się za lekturę świeżo wydanego przez MAGa Stanu wstrzymania oczekiwałem więc solidnej porcji rozrywkowej, lekkiej science fiction. A co dostałem?

czwartek, 15 marca 2012

Taniec ze smokami - George R.R. Martin - recenzja

Pisząc o Uczcie dla wron, wyraziłem cichą nadzieję, że jej następca – Taniec ze smokami – będzie dla George’a R.R. Martina okazją do wyeliminowania największych słabości czwartego tomu Pieśni Lodu i Ognia: nadmiernego rozwleczenia i przegadania pewnych fragmentów. O naiwności! O większych różnicach nie mogło być mowy, szczególnie, że obie te bardzo obszerne powieści w pierwotnym zamyśle Amerykanina stanowiły całość. Czy zatem Taniec ze smokami jest czymś w rodzaju „Uczty dla wron bis” tylko z innymi bohaterami? Wydaje się, że jednak nie do końca.

sobota, 10 marca 2012

Nieśmiertelny - Caterynne M. Valente - recenzja

Zwykle jako miłośnik literatury lubię urozmaicać to, co w danym momencie czytam. Okazuje się zresztą, że nie bez przyczyny. Pozwala to zachować świeże spojrzenie, uniknąć usilnego poszukiwania utartych schematów, a co za tym idzie, jest najprostszym zabiegiem umożliwiającym odczytywanie kolejnych lektur z otwartym umysłem. Tak się jednak złożyło, że ostatnimi czasy obcowałem głównie z fantasy spod znaku Martina, Wegnera, Eriksona czy Jordana, przy okazji dość wyraźnie ograniczając ilość czytanych równolegle opowiadań. No i stało się – w momencie, gdy postanowiłem sięgnąć po prozę raczej artystyczną niż rozrywkową, przestawienie się okazało się wcale nie tak łatwe, a lektura wymagała więcej wysiłku i skupienia, niż się tego spodziewałem. Co nie znaczy, że nie była tego warta. Książką, o której mowa, jest bowiem najnowsza propozycja z serii Uczta Wyobraźni, Nieśmiertelny autorstwa Catherynne M. Valente.

wtorek, 28 lutego 2012

Niebo ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza - Robert M. Wegner - przedpremierowa recenzja z portalu Fantasta.pl

Kto jest najbardziej znanym polskim pisarzem fantasy? Albo inaczej, kto z polskich pisarzy fantasy odniósł największy sukces komercyjny? Odpowiedź na to pytanie nie powinna nastręczyć specjalnych trudności, gdyż nawet osoby nie interesujące się specjalnie tym gatunkiem z dużym prawdopodobieństwem wskażą Andrzeja Sapkowskiego. Co by o nim nie mówić i nie myśleć, odniósł sukces. A że odniósł go, tworząc literaturę na naprawdę wysokim poziomie, to chyba nawet lepiej. Tylko dlaczego piszę o Sapkowskim, w momencie kiedy powinienem się zająć pierwszą pełnowymiarową powieścią Roberta M. Wegnera? Ano dlatego, że nasuwają się tu pewne skojarzenia. Nie, bynajmniej nie w sferze merytorycznej – tu autorowi Opowieści z meekhańskiego pogranicza znacznie bliżej choćby do Feliksa Kresa. Świat Sapkowskiego pełen był magii i specyficznego uroku, jednak to raczej fantasy „klasyczne”, sięgające do typowych dla tej konwencji elementów i wykorzystujące je w fabularnej grze pełnej kulturowych nawiązań, wchodzące w specyficzną grę z czytelnikiem. Czytając Sagę o Wiedźminie, ciągle słychać w tle ironiczny śmiech jej autora. Z Kresem i Wegnerem sprawa ma się zupełnie inaczej – to fantastyka dużo bardziej na poważnie, raczej odchodząca od wizji fantasy jako gatunku „o elfach i krasnoludach”, a kierująca się w stronę quasi-średniowiecznych historii o ludziach. Jasne, jest tam magia, są inne rasy, ale to nie one są sednem settingu. Skąd w takim razie te skojarzenia? Ano choćby stąd, że tak Sapkowski, jak i Wegner przechodzą podobny „pisarski szlak bojowy”. Obaj zaczynali od publikowanych w czasopismach opowiadań, obaj wydali wreszcie po dwa ich zbiory, świetnie zresztą przyjęte, obaj zostali nagrodzeni Nagrodą im. Zajdla, obaj wreszcie postanowili wykorzystać nakreślony przez siebie świat, tworząc wreszcie pełnowymiarową powieść, przechodzącą potem w cykl. O Sapkowskim trudno mi się wypowiadać, mam do jego twórczości niemały sentyment. Dość powiedzieć, że Krew elfów, choć minimalnie słabsza niż opowiadania, prezentowała poziom znacznie wyższy niż późniejsze tomy Sagi o Wiedźminie. A jak udało się Wegnerowi?

wtorek, 21 lutego 2012

Extensa - Jacek Dukaj - recenzja

Zacznę od pytania: za co kochamy fantastykę? A może szerzej: za co kochamy literaturę? Za pomysł, za język, za historie, za możliwość sięgnięcia gdzieś, gdzie nie da się sięgnąć w żaden inny sposób. No cóż, pewnie te odpowiedzi są mniej lub bardziej trafne. Można przecież fantastykę kochać z powodów zgoła innych lub po prostu w żadnej mierze jej nie kochać. Prawda? Jednak z takich lub innych przyczyn po tego typu literaturę sięgamy, czytamy…. coś w nas potem zostaje lub nie, czasem pomyślimy o tym, co czytamy i zastanowimy się, czy czas spędzony na lekturze nie był czasem straconym. No bo chyba każdemu się zdarzyło przebrnąć przez opasłe tomiszcze, które, koniec końców, okazało się rozczarowaniem. A przecież można dokładnie na odwrót. Przykładem książki, która, choć nikłej objętości, niesie w sobie bardzo wiele, jest Extensa Jacka Dukaja.

czwartek, 16 lutego 2012

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód - Robert M. Wegner - recenzja z portalu Fantasta.pl

Z polskim fantasy jakoś zawsze było mi nie po drodze – jeśli miałem ochotę na literaturę w tej konwencji, zwykle sięgałem po tę z Zachodu. Z poziomem było różnie, częściej gorzej niż lepiej. I tu tkwi paradoks, bo na rodzimej fantasy zawiodłem się tylko raz jedyny (przyznać się, ilu z Was przebrnęło bez zgrzytania zębami przez Śmierć magów z Yara?). Z czytanych przeze mnie rzeczy cykl Sapkowskiego jest co najmniej dobry, opowiadania wręcz wybitne, Król bezmiarów Kresa jest doskonały, a i inkwizytorskie książki Piekary, choć mniej klasycznie podchodzą do konwencji, też mogą się momentami podobać. A jednak sięgałem po tego typu literaturę niezbyt często. Czas przeszły w poprzednim zdaniu nie jest tu bynajmniej przypadkowy. Powodem stały się świetne teksty Roberta M. Wegnera, które są dowodem tego, że nad Wisłą i Odrą może powstać fantasy na najwyższym poziomie.

środa, 8 lutego 2012

Nowa wiosna - Robert Jordan - recenzja z portalu Fantasta.pl

Ostatnio przy okazji recenzowania Uczty dla wron G.R.R. Martina wspomniałem, że cykl fantasy zdaje się czasami być osobnym gatunkiem literackim. Jednym ze sztandarowych przykładów tego typu epickiego tworu jest cykl Koło Czasu Roberta Jordana. Rozpoczętą Okiem świata sagę Amerykanin rozciągnął na jedenaście powieści, po czym po ciężkiej chorobie zmarł , nie kończąc swojego dzieła. Pozostawił cieszący się niezwykłą popularnością cykl niedokończonym. Zachowały się jednak obszerne notatki, konspekty i fragmenty przygotowanych już tekstów, na podstawie których inny znany pisarz – Brandon Sanderson tworzy kolejne tomy mające zamknąć niezliczoną ilość wątków zapoczątkowanych przez samego Jordana i w efekcie skończyć cykl zgodnie z wizją jego autora. Sam Jordan napisał jednak jeszcze jedną powieść osadzoną w uniwersum Koła Czasu, a mianowicie stanowiącą wprowadzenie do właściwej fabuły Nową wiosnę.

niedziela, 22 stycznia 2012

Uczta dla wron - George R.R. Martin - recenzja


Czasem można spotkać się z opinią, że cykl fantasy stanowi zupełnie odrębny, obok np. powieści czy opowiadania, gatunek literacki. Epicki, wielowątkowy, rozbudowany niekiedy do granic przyswajalności. Ba! Niejednokrotnie granice te przekraczający, czego rezultatem są nie tylko zagubieni w gąszczu postaci i ich historii czytelnicy, ale i autorzy. O tę granicę przyswajalności otarł się także autor cyklu zwanego Pieśnią Lodu i Ognia, czyli nie kto inny jak George R.R. Matrin. Historia rozpoczęta w doskonałej Grze o tron zyskała na ogromnej popularności za sprawą serialu HBO, a także świetnych gier. Ci z widzów, którzy wciągnęli się w losy rodzin Starków, Lannisterów czy Baratheonów chętnie sięgnęli też po ich literacki pierwowzór. No i tu spotkało ich nie lada zaskoczenie. Opowieść snuta przez Martina urwała się bowiem w dość specyficznym miejscu – miedzy publikacją ostatniego z tomów będących na rynku w momencie premiery serialu – Ucztą dla wron - a wydaniem stanowiącego piąty tom cyklu Tańca ze smokami minęło około pięciu lat. Niby nic wielkiego, blokada twórcza zdarza się nawet najlepszym pisarzom. A jednak. W pierwotnym zamyśle książki te miały stanowić bowiem jedną, spójną całość, obejmującą wiele wydarzeń i jeszcze więcej niż dotychczas postaci, z których perspektywy prowadzona jest narracja. Amerykanin stanąwszy przed wyborem – jak należy podzielić to monumentalne w zamyśle dzieło na tomy – dokonał wyboru tyleż trafnego, co kontrowersyjnego. Kluczem podziału nie była bowiem i tak już dość zaburzona w perspektywie cyklu chronologia wydarzeń (niektóre epizody opisane w Uczcie dla wron dzieją się równolegle do tych z Nawałnicy mieczy. Dotyczy to szczególnie pominiętych w trzecim tomie Pieśni Lodu i Ognia Żelaznych Ludzi), ale raczej lokalizacja i osoby bohaterów. Z ich perspektywy opowiedziana historia zdaje się być zamknięta i w zasadzie pełna. Jakże wielkie było jednak zaskoczenie wielu miłośników cyklu, gdy okazało się, że w powieści nie pojawiają się bezpośrednio tak kluczowi dla wydarzeń w Westeros bohaterowie, jak Daenerys Targaryen, Tyrion Lannister czy Jon Snow. Ich losy miały stać się sednem Tańca ze smokami… na który przyszło długo czekać. Na szczęście wydaje się, że Martin problemy z pisaniem ma już za sobą i po premierze piątego tomu cyklu na szósty nie trzeba będzie czekać długo. W Sieci pojawiły się już pierwsze fragmenty. Tutaj chciałbym się jednak skupić na czwartej odsłonie Pieśni Lodu i Ognia, czyli Uczcie dla Wron – książce mocno wyróżniającej się na tle wcześniejszych tomów osadzonych w Westeros.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...