wtorek, 27 lipca 2010

W poszukiwaniu Jake'a i inne opowiadania - China Miéville - recenzja w wersji "uncut"

Zbiory opowiadań mają to do siebie, że zwykle poziom umieszczonych w nich tekstów jest dość zróżnicowany. Naprawdę niewiele bywa takich, w których nie pojawi się żaden słaby tekst. Dlatego na wybór krótkich form autorstwa jednego z najczęściej nagradzanych pisarzy ostatnich lat - Chiny Miéville’a, czekałem z wielkim zainteresowaniem. W poszukiwaniu Jake’a i inne opowiadania to dwanaście opowiadań, jedna mikropowieść i jeden komiks. Motywem, który spina w całość wszystkie teksty jest miasto, w większości przypadków Londyn. Opowiadanie Jack zabiera zaś czytelnika do znanego np. z Dworca Perdido uniwersum Bas-Lag, a konkretnie do Nowego Crobuzon. Wychodzi więc na to, że jest to swoisty smaczek, który może przyciągnąć do tego zbioru miłośników sztandarowego cyklu tego autora.


Uczynienie z miasta klamry spinającej tematycznie teksty nie oznacza bynajmniej, że mamy do czynienia z przewodnikiem po topografii Londynu, lub też podręcznikiem architektury. Owszem, czasem fragmenty miejskiego krajobrazu postawione są na pierwszym planie (jak ulice w Doniesieniach o pewnych wypadkach w Londynie lub budynki w Fundamentach) , jednak punktem centralnym twórczości Miéville’a wydaje się być refleksja na temat współczesnego społeczeństwa, które miasta uczyniło swoją podstawową tkanką. Pokazując zurbanizowaną przestrzeń, która staje się w rożny sposób odmieniona, autor stara się snuć refleksje na temat tego jak bardzo człowiek staje się uzależniony od pewnych form bytowania w przestrzeni oswojonej na jedyny słuszny sposób. Zmiana w otoczeniu łączy się ze zmianą ludzkich zachowań, wywołuje niepokój, a czasem wręcz grozę. Wypaczone miasto powoduje wypaczenie społeczeństwa i zawieszenie reguł nim rządzących.


W wymienionych powyżej wątkach twórczości Brytyjczyka wyraźnie widać jego poglądy polityczne. Miéville jako przedstawiciel radykalnej lewicy, wyraźnie krytykuje konsumpcjonizm i korporacjonizm, obnaża absurdy liberalnej gospodarki (Dzień dziś wesoły), czy też obłudę wielkich korporacji (Koniec z głodem). Uważam, że jest to niesłychanie ożywczy, świeży powiew we współczesnej fantastyce. Szczególnie jeśli odniesiemy to do polskiego fandomu, gdzie zdecydowana większość pisarzy wprost deklaruje się jako zwolennicy prawej strony sceny politycznej prezentując pełne spektrum typowych dla niej postaw: od radykalnego antykomunizmu, przez rozbuchany narodowy konserwatyzm, na zapędach monarchistycznych kończąc. Ot, taki urok naszego rodzimego poletka. Obawiam się, że gdyby osoba pokroju Miéville'a próbowała tworzyć nad Wisłą szybko zostałaby przez środowisko zjedzona. Szczęśliwie jednak dla czytelników, twórczość trzykrotnego laureata Nagrody Arthura C. Clarke'a jest do naszego kraju bez przeszkód importowana i znajduje tu spore zainteresowanie.

Miéville w swoich opowiadaniach kapitalnie potrafi zbudować nastrój. Zwykle (choć nie zawsze) posługuje się narracją pierwszoosobową, co budzi skojarzenia z twórczością H.P.Lovecrafta. Tym bardziej, że klimat tajemnicy, grozy, czasem lekkiej paranoi jest tu niemal wszechobecny. Trudno powiedzieć, czy zawartość W poszukiwaniu Jake’a to bardziej urban fantasy, czy raczej dyskretnie serwowany horror. Styl Brytyjczyka to nie tylko wnikliwa obserwacja rzeczywistości i podszyte polityką uszczypliwe jej komentowanie. Składa się na niego także pióro zdolne budować fascynujące, plastyczne opisy, które powodują, że odrealniona rzeczywistość niemal staje czytelnikowi przed oczami. Język polskiego wydania tych opowiadań jest dość zróżnicowany, co jest poniekąd rezultatem faktu, że nad ich przekładem pracowało aż czterech tłumaczy. No cóż, od przybytku głowa nie boli…


Czy warto się ze zbiorem Miéville’a zapoznać? Z pewnością tak. Wyobraźnia tego autora jest wręcz niesłychana, a sprawne pióro, żywy, zadziorny język i polityczne podszyta krytyka współczesnego świata powodują, że płody tej wyobraźni przybierają fascynujące i wciągające literackie formy. Tu nie ma słabych tekstów, większość jest co najmniej bardzo dobra, kilka zaś jest wręcz doskonałych (Pokój kulek, Doniesienia o pewnych wypadkach w Londynie, Chowaniec, Łącznik, Koniec z głodem, Dziś dzień wesoły czy Jack). W poszukiwaniu Jake’a i inne opowiadania to nie tylko pozycja dla miłośników uniwersum Bas-Lag, czy też tych, którzy poszukują tak rzadkiego towaru jakim jest lewicowa, społecznie zaangażowana fantastyka. Zbiór ten to przede wszystkim sporo świetnych pomysłów przelanych na papier za pomocą doskonałego pióra. O ile do niedawna miałem jeszcze pewne wątpliwości, tak obecnie już ich nie mam: nazywanie Chiny Miéville’a, trzykrotnego laureata Nagrody Arthura C. Clarke’a, jednym z najważniejszych współczesnych twórców fantastyki bynajmniej nie jest opinią na wyrost. On na nią w pełni zasługuje. Niedowiarkom polecam omawiany zbiór. Wszystkim innym zresztą też, bo jest to fantastyka na najwyższym poziomie.

5,5/6


niedziela, 25 lipca 2010

Delikatne uderzenie pioruna - Dariusz Domagalski - recenzja

Fantastyka, jak każdy inny gatunek literatury, chętnie posługuje się pewnymi konwencjami. Jedną z takich, popularnych wśród pisarzy-fantastów, konwencji jest powieść historyczna z mniej lub bardziej widocznymi wątkami nadprzyrodzonymi. Na rodzimym poletku parali się nią tacy autorzy jak choćby Jacek Komuda, Andrzej Sapkowski, Marcin Mortka czy Rafał Dębski. Do tej listy można dołączyć jeszcze nazwisko Dariusza Domagalskiego, który zadebiutował w roku 2009 powieścią Delikatne uderzenie pioruna.

Autor zabiera nas w podróż do roku 1409 w świat politycznych gier między Polską, Litwą, Żmudzią i Zakonem Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie… zwanym u nas powszechnie Krzyżakami. Domagalski dodaje do tych rozgrywek jeszcze jeden element: kabałę. Okazuje się bowiem, że za starciem sił w naszym świecie stoją potężne moce spoza niego. Emanacje Boga - dziesięć Sefir, pogrążone są w konflikcie. Posyłają do naszego świata Przebudzonych, którzy mają pomóc w jego rozstrzygnięciu. Wśród nich, tyle, że po przeciwnych stronach znajdują się między innymi Władysław Jagiełło, Witold, czy Ulryk von Jungingen. Takim Przebudzonym jest też główny bohater Delikatnego uderzenia pioruna, Burgundczyk, Dagobert z Saint-Amand, będący w służbie Sefiry Netzach.

Domagalski przyjmuje prosty podział na "dobrych" Polaków i Litwinów, służących prawej, męskiej stronie Drzewa Życia, będącego wzorem budowy świata (a zarazem wzorem samego stwórcy) i "złych" Krzyżaków, czyli sługi lewej, żeńskiej strony tegoż Drzewa. Niestety ma to swoje niezbyt fortunne konsekwencje w postaci papierowych bohaterów. Owszem, mają swoje dylematy, skłonności i namiętności, jednak przede wszystkim pozostają oni sługami Sefir, swoistymi wykonawcami ich woli. Krzyżacy są zatem trochę topornie antypatyczni, zaś stronnicy Polaków, czy Żmudzinów prawi i dzielni w sposób momentami wręcz banalny. O ile zatem sam pomysł na naszkicowanie nadprzyrodzonego tła dla wielkiego dziejowego konfliktu jest kapitalny, o tyle jego przelanie na papier jest już trochę gorsze (choć zdaję sobie sprawę, że może to być też rezultat przyjętej konwencji, o czym autor kilkakrotnie wspominał w dyskusjach na forach internetowych).

Akcja powieści jest nieco rwana. Mamy momenty, w których wydarzenia toczą się zbyt powoli, mamy też takie, gdzie ich bieg nabiera sporego tempa. Ponadto pojawiają się wplecione retrospekcje. Całość, niestety, ponownie wywołuje pewien niedosyt, szczególnie jeśli chodzi o przedstawienie losów głównych bohaterów. Nadanie całemu konfliktowi epickich rozmiarów, tak samo jak epickie mogą być konsekwencje działań Przebudzonych w naszym świecie, powoduje, że Domagalski poświęca sporo uwagi wydarzeniom historycznym, które de facto tworzą szerokie, fabularne tło dla akcji. I, o dziwo, jest to jeden z mocniejszych aspektów Delikatnego uderzenia pioruna! Składają się na to doskonałe przygotowanie faktograficzne, ogromna ilość historycznych postaci i spory talent w oddaniu klimatu średniowiecza. Nie jestem tylko pewien, czy to o takie rozłożenie akcentów autorowi faktycznie chodziło.

Debiutancka powieść Dariusza Domagalskiego arcydziełem nie jest. Bardzo ciekawy pomysł stracił sporo na trochę słabszym wykonaniu. Bohaterowie są nieco zbyt sztuczni i oczywiści, dialogi czasem wydają się trochę nienaturalne, zaś sceny miłosnych uniesień w pewnym momencie wręcz irytują. Te niedociągnięcia można jednak złożyć na karb debiutu. Z drugiej bowiem strony przyglądanie się konfliktowi Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim niejako "od środka" naprawdę wciąga. A w tym strona "fantastyczna" tej powieści ani nie pomaga, ani nie przeszkadza. Co więcej, odnoszę wrażenie, że sporo intrygujących wątków (także tych "fantastycznych") może nabrać pełnego kolorytu w drugim tomie trylogii - "Aksamitnym dotyku nocy", tym bardziej, że autor miał czas na wyciągnięcie wniosków z niedociągnięć debiutu. Dariusz Domagalski potencjał ma całkiem spory. Na ile zostanie on wykorzystany? No cóż, pokaże to tom drugi jego krzyżackiej trylogii.

3,5/6

Więcej o książce TU

czwartek, 22 lipca 2010

Krzyżacka zawierucha - Jacek Komuda - recenzja


Jestem lojalnym czytelnikiem. Mocna deklaracja, prawda? Ale prawdziwa, więc chyba mogę sobie na nią pozwolić bez zbędnego owijania w bawełnę. Tak to już jakoś jest, że jeśli jakiś autor utrafi w moje gusta to jestem w stanie pochłonąć w zasadzie każdą rzecz, którą spłodzi. Co więcej, bez względu na jej realne walory pewnie będzie mi się ona podobać. Nie inaczej jest w przypadku twórczości naczelnego szlachcica polskiej literatury, imć Jacka Komudy. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko ukazała się jego najnowsza powieść, Krzyżacka zawierucha, pospiesznie udałem się do księgarni celem jej nabycia. A potem ją oczywiście przeczytałem. W tym miejscu wypada zatem podzielić się wrażeniami z tejże lektury.
Najnowsze dzieło pisarza pieczętującego się herbem Kościesza zapowiadało się wielce intrygująco. Po raz kolejny bowiem autor odszedł od ukochanej przez siebie konwencji XVII-wiecznej przenosząc akcję do połowy wieku XV. Scenerią powieści są tereny Państwa Zakonnego w trakcie wojny Trzynastoletniej. W rolach głownych zamiast husarii występują więc polscy rycerze, no i oczywiście krzyżacy. Nie przeczę, dość to koniunkturalne, biorąc pod uwagę 600-lecie Bitwy pod Grunwaldem i fakt, że niemal wszystko odnoszące się do smutnych panów w białych płaszczach sprzedaje się ostatnimi czasy jak świeże bułeczki. Z drugiej jednak strony, skoro na poletku literatury fantastyczno-historycznej temat mogli podjąć tacy panowie jak Domagalski, czy Twardoch, to i Komuda może coś od siebie dodać i z pewnością nikomu na tym nie ubędzie. Tym bardziej, że robi to po swojemu, dość przekornie, ale zarazem barwnie.
Ta komudowska przekora, którą dostrzec można było choćby w Bohunie, gdzie opisując szczytowy moment potęgi Rzeczypospolitej za centralny punkt akcji obiera autor klęskę polskich wojsk pod Batohem, widoczna jest także i w Krzyżackiej zawierusze. Także i tutaj punktem wyjścia dla akcji staje się bitwa… i także i tutaj jest to bitwa przez Polaków sromotnie przegrana. To właśnie od wydarzeń na polach pod Chojnicami w 1454 zaczyna Komuda snuć swą opowieść. I niech nikt nie ma wątpliwości co do jednej rzeczy: mimo, iż sceneria jak na tego autora jest nietypowa, sama powieść to typowy przykład jego stylu. Mamy tu więc żywy, często dosadny język, wartką akcję i bohaterów, którym daleko do jednoznaczności. Świat opisany w najnowszym dziele autora Samozwańca jest… szary. I to w tym pozytywnym sensie. Tu raczej nie ma miejsca na czerń i biel, jest za to mnóstwo odcieni wspomnianej szarości.
Typowe dla Komudy jest też podjecie wątku honoru polskiego szlachcica. Główny bohater, Bolko z Rożnowa, wnuk słynnego Zawiszy Czarnego to postać intrygująca. Wychowany wśród szczytnych ideałów i chwalebnej historii swoich przodków zostaje wrzucony w brutalny świat intryg i walkę wywiadów. Postawione są więc pytania o honor i lojalność. To ważne elementy komudowskiego stylu i bardzo ciekawie są podjęte i w tej powieści. Krzyżacka zawierucha ma jednak jeszcze jednego głównego bohatera. Jest nim kończąca się epoka. Średniowiecze, ze swoimi ideałami i etosem rycerskim odchodzi w dal. Nie liczy się już honor i dworność, a raczej skuteczność i bezwzględność. Bardzo mocno wypada tu jedna z ostatnich scen powieści gdzie Bolko odrzuca zbroję i miecz i dokonuje rzezi swych wrogów za pomocą szabli. Symbolika tego momentu robi ogromne wrażenie i jest chyba też swoistym ukłonem Komudy w kierunku stałych odbiorców jego twórczości osadzonej w XVII wieku.
Krzyżacka zawierucha ma jednak kilka wad. Po pierwsze, niewielka objętość powoduje, że akcja momentami wydaje się niedostatecznie przedstawiona. Czasem ma się wrażenie stosowania prostych rozwiązań, typu deus ex machina, które… no cóż, niezbyt przekonują. Poza tym, jest to powieść dla tego autora mocno typowa, posługująca się bardzo podobnym schematem co inne jego większe formy. Młody, pełen ideałów bohater zostaje wplątany w rozgrywkę między potężnymi stronnictwami, co wystawia na próbę jego zasady, honor itp. A wszystko to okraszone sporą ilością akcji, pojedynków i ucieczek. 100% Komudy w Komudzie. Jeśli komuś ta forma odpowiada i się nią nie znudził, będzie z lektury Krzyżackiej zawieruchy zadowolony. Ten, komu się ta forma trochę przejadła może sobie tę książkę odpuścić. Ja sam przy lekturze bawiłem całkiem nieźle. Sporo frajdy sprawiły mi opisy Malborka, który dosłownie tydzień wcześniej zwiedzałem. A poza tym, jak już zaznaczyłem na początku, jestem lojalnym czytelnikiem. Rewelacji zatem nie ma, ale podobać mi się podobało.
4/6

środa, 21 lipca 2010

Pierścień - Larry Niven - recenzja z portalu Fantasta.pl

Każdy gatunek literacki prędzej czy później może pochwalić się pewnym kanonem, zbiorem utworów uznawanych za najlepiej go definiujące, lub stanowiące szczytowe osiągnięcia w danej konwencji. Powieść Pierścień Larrego Nivena często uznawany jest właśnie za tego typu dzieło: jeden z kanonicznych tekstów gatunku zwanego Science Fiction. Pewien problem pojawia się jednak w momencie, kiedy dochodzimy do wniosku, że sam ten termin w gruncie rzeczy niewiele nam mówi. Czym innym bowiem jest postapokalipsa, czym innym zaś cyberpunk, space opera czy hard SF. Do którego z tych "podgatunków" należy powieść Nivena? Z pewnością nosi wiele cech dwóch ostatnich z wymienionych przeze mnie konwencji. Co więcej, po lekturze muszę przyznać, że w każdej z nich można zasłużenie uznać Pierścień za dzieło kanoniczne.

Przyszłość Ziemi (i nie tylko) naszkicowana w omawianej powieści rysuje się wielce interesująco. Postęp doprowadził ludzkość nie tylko do sytuacji, w której przedstawiciele homo sapiens są długowieczni, czy też mogą się w sposób niemal nieograniczony, błyskawicznie przemieszczać po powierzchni planety, ale także jest ona częścią galaktycznej społeczności składającej się z wielu innych ras. Niven uczynił świat Pierścienia jedynie cząstką ogromnego, opisywanego w licznych powieściach i opowiadaniach uniwersum, które żyje, ma swoją historię i politykę. Czasami w tego rodzaju literackich przedsięwzięciach, rozkładających opis autorskiej kreacji na wiele odrębnych pozycji, istnieje ryzyko, że z perspektywy pojedynczego tomu świat będzie niejasny, lub niedostatecznie naszkicowany. Tu jednak autor daje sobie radę doskonale. Czytelnik poznaje nowe, egzotyczne rasy, poznaje też ich technikę, politykę i wzajemne interakcje. Wszystko to wciąga, co stanowi świetną rekomendację dla kolejnych pozycji uniwersum znanego wszechświata. Rozmach zaiste rodem z przedniej space opery. Z drugiej strony tytułowy Pierścień, nieznanego pochodzenia obiekt odnaleziony w kosmosie, który staje się celem poznawczej ekspedycji głównych bohaterów powieści, jest też pretekstem do wprowadzenia sporej porcji "science", co czyni z powieści Nivena także klasyczne dzieło hard SF. Spekulacje na temat możliwości zbudowania i istnienia takiego obiektu ponoć stały się obiektem niejednej już dysputy akademickiej na wydziałach fizyki czy astronomii. Sporo naukowości (aczkolwiek już nie na tak wysublimowanym poziomie) funduje nam też autor opisując biologię czy psychologię obcych ras jak sztandarowe już Laleczniki Piersona i Kzinowie. A skoro tak, to i w tym przypadku można pokusić się o wpisanie Pierścienia do gatunkowego kanonu.

Równie ciekawi są bohaterowie powieści. Niven z jednej strony pokazuje nam dwójkę bardzo różnych od siebie ludzi: doświadczonego, dość już wiekowego Louisa Wu, który zdaje się być modelowym wręcz przykładem członka bohemy futurystycznego świata oraz młodą i naiwną Teelę, prawdziwe "dziecko szczęścia". Z drugiej zaś strony mamy fantastycznie skonstruowane postacie obcych – Nessusa i Mówiącego-Do-Zwierząt. Czuć, że same koncepcje tych ras to nie tylko doskonały pomysł, ale i świetne pisarskie wykonanie. Obaj członkowie ekspedycji na Pierścień wnoszą do powieści bardzo dużo. Warto zwrócić uwagę, że w przypadku Nivenowskich obcych wszystko się ładnie zazębia i łączy w spójną koncepcję: ich biologia, psychologia i kultura są dopracowane na tyle, że czasami Czytelnik ma ochotę sięgnąć po jakąś pracę poświęconą np. tylko Lalecznikom Piersona i dowiedzieć się o nich czegoś więcej. A to bardzo dobrze świadczy o autorze.

Pierścień w zasadzie wpisuje się w klasyczny model powieści Science Fiction (co niewątpliwie także leży u źródeł opinii o jego kanoniczności). Otóż grupa śmiałków wyrusza poznać nieznany obiekt w kosmosie. Niby nic nowego. A jednak! Wizja Pierścienia jest monumentalna, tak jak sam obiekt. Stawia też dość klasyczne pytania o miejsce ludzkości we wszechświecie i granice naszego poznania, pokazując jak małą cząstką jesteśmy i jak mało wiemy. Czyżby więc kolejna powieść z gatunku fantastyki filozofującej? Niekoniecznie. Sztandarowa powieść Nivena to raczej fantastyka przygodowo-awanturnicza. Poznawanie Pierścienia staje się bowiem wielką przygodą osadzoną w malowniczych i egzotycznych sceneriach. I co najlepsze, bynajmniej nie kłóci się to z wyraźnie zaznaczonymi wątkami hard SF, czy space opery na galaktyczną skalę.

Po lekturze Pierścienia miałem ochotę zakrzyknąć "chcę jeszcze!". Nie tylko dlatego, że autor stworzył intrygujących bohaterów i malowniczy świat, ale przede wszystkim z tego powodu, iż lektura rodzi więcej pytań niż udziela odpowiedzi. W dodatku niemal każdy miłośnik fantastyki może przez to "jeszcze" rozumieć coś innego. Jeden bowiem będzie szukał informacji o genezie Pierścienia, inny będzie chciał poznać jego dalszą historię, jeszcze ktoś zechce poczytać więcej o konflikcie miedzy ludźmi a Kzinami. To zapotrzebowanie zaowocowało ogromną ilością publikacji, które Niven osadził w uniwersum Pierścienia. Niestety większość z nich nie jest w naszym kraju znana. Mam nadzieję, że to się zmieni. A sam Pierścień? No cóż, to niewątpliwy klasyk. I to taki, który nie tylko nie zestarzał się nic a nic, ale wciąż z niezwykłą siłą oddziałuje na wyobraźnię Czytelnika. W dodatku kapitalnie napisany i serwujący fascynujący miks wielu konwencji, które mogą się wydawać nie do pogodzenia. Da się? Ano da się. Jest to po prostu powieść, którą, przynajmniej w mojej opinii, każdy fan fantastyki powinien poznać. O to jak ją oceni już się specjalnie nie martwię.

5/6

Więcej o książce TU

niedziela, 4 lipca 2010

Perfekcyjna niedoskonałość - Jacek Dukaj - recenzja

Czasem tak to bywa, że gdy przeczytamy jakąś książkę, która bardzo nam się spodoba, mamy ochotę momentalnie zapoznać się z innymi pozycjami, które wyszły spod pióra tego samego autora. Mnie taka przypadłość dotknęła po zakończeniu lektury fenomenalnego Lodu. Prędko więc zabrałem się za lekturę innej z nagrodzonych Nagrodą im. Janusza A. Zajdla powieści Jacka Dukaja, a pisząc dokładnie, tej, która przyniosła mu statuetkę za rok 2004. Mowa tu o pierwszej (i jak na razie jedynej) części Trylogii Progresu noszącej tytuł Perfekcyjna niedoskonałość.


Jak to zwykle bywa, w przypadku tego autora, czytelnik zostaje zabrany w świat „wyprodukowany” przez niesamowita wyobraźnię. Dukaj funduje nam podróż poprzez XXIX wiek, czas w którym znaczenie słowa człowiek znacznie się zmieniło. Jest to bowiem czas, w którym nasza Cywilizacja nie tylko rozwinęła niezwykle technologię, czy też skontaktowała się z innymi. Jest to przede wszystkim czas, gdzie nie istnieją już w zasadzie, żadne ograniczenia cielesne. Jest to świat, w którym oprócz stahsów (Standard Homo Sapiens), spotkamy phoebe’ów (Post-Human Being), czy osca (Out-of-Space Komputer). Jest to świat, w którym rzeczywistość jest kreowana, ulotna, będąca rezultatem jedynie myśli i oprogramowania. Świat, w którym czasoprzestrzeń jest formowana. Świat, w którym ciało jest czymś w zasadzie zbędnym, w razie potrzeby wymienialnym. Tym co „jest” jest fren, swoista linia tożsamości, którą można podtrzymywać, przeszczepiać, rozmnażać, dzielić itp. Krótko mówiąc jest to świat niezwykle daleki od naszego, XXI-wiecznego.


A z tego właśnie wieku pochodzi Adam Zamoyski, główny bohater powieści. Znaleziony gdzieś w przestrzeni kosmicznej, a następnie wskrzeszony, staje się obiektem walki frakcji w opisywanym przez Dukaja świecie. XXIX-wieczna rzeczywistość jest dla niego kompletnie niezrozumiała, podobnie jak jego własna tożsamość. Ona staje się swoistym kluczem do późniejszego rozwoju fabuły. Zamoyski bowiem jest kimś znacznie więcej niż tylko zabytkiem przeszłości.


Perfekcyjna niedoskonałość jest absolutnym majstersztykiem językowym. Dukaj wychodząc z założenia o zasadniczej sprzeczności między naturą istot postludzkich a zasobem współczesnego języka, buduje praktycznie nowe formy odmiany dostosowane do specyficznego statusu tego typu podmiotów. Robi to kapitalne wrażenia, choć przyznaję, że do tych specyficznych zwrotów trzeba się przyzwyczaić. Podobnie kreacja świata, obfitującego w ogromną ilość detali, poparta dodatkowo rozbudowaną teoretyczno-matematyczną argumentacją, również zasługuje na najwyższe wyrazy uznania. Po raz kolejny pisarz ten pokazał swój wyjątkowy kunszt.


Nie jest to jednak powieść pozbawiona wad. Momentami miałem wrażenie, że fabuła i wciągnięcie czytelnika w akcję ustępują prezentacji kolejnych fenomenalnych pomysłów. Może nie koniecznie można to nazwać efekciarstwem, ale lektura czasem idzie dość opornie. Być może to wina narracji, być może poziomu złożoności opisywanego świata (wysoki poziom skupienia przy lekturze jest w zasadzie niezbędny). W każdym razie to zdecydowanie nie jest lekka lektura na plażę. Z drugiej strony, kiedy damy się już wciągnąć fabule (a w moim przypadku nastąpiło to dopiero pod koniec książki) to ciężko się oderwać od śledzenia dalszych losów Zamoyskiego. Szczególnie mając na uwadze efektowne i niezwykle intrygujące otwarte zakończenie. Poza tym mam wrażenie, że Dukaj trochę po macoszemu potraktował XXIX-wieczną codzienność. Owszem, akcja powieści toczy się w środowisku elit, odciętych od codzienności życia, jednak wydaje się, że wątki społeczne, czy ekonomiczne wyjaśniające taki a nie inny rozwój społeczeństw zostały potraktowane nieco po macoszemu, jedynie zarysowane w stopniu, moim zdaniem, niedostatecznym. Może zostanie to rozwinięte w kolejnych częściach trylogii.


Jacek Dukaj popełnił kolejną niebanalną powieść. Niesamowita wizja rzeczywistości XXIX wieku stawia czytelnikowi poważne pytania o naszą tożsamość. Czy jesteśmy splotem ciała i umysłu, czy jedynie płynną jaźnią? Pojawiają się tu także pytania o granice rozwoju ludzkości, czy też wręcz o to czym jest człowieczeństwo: gdzie się ono zaczyna, a gdzie kończy. Odpowiedzi tu raczej nie znajdziemy, ale samo postawienie problemu jest całkiem intrygujące. I to właśnie ta niesamowita wizja ludzkości, ubrana w mnóstwo świetnych pomysłów, przekazana za pomocą świetnego pióra stanowią najmocniejsze strony Perfekcyjnej niedoskonałości. Mimo wszystko ja jednak odczuwam pewien niedosyt. Oczekiwałem książki wybitnej, a dostałem „jedynie” bardzo dobrą. Poczekam zatem, być może Dukaj zdecyduje się kontynuować swoją trylogię. Wtedy z pewnością sięgnę po jej pierwszą część raz jeszcze i, kto wie, być może spojrzę na nią z zupełnie innej perspektywy.


5/6

czwartek, 1 lipca 2010

Lód - Jacek Dukaj - recenzja

Z książkami jest jak z każdym innym rezultatem ludzkiej twórczości: są bardzo różne. Czasem słabe, czasem po prostu przeciętne, innym razem, gdy znajdziemy w niej coś co przykuje naszą uwagę uznajemy taką książkę za dobrą. No, ale żeby rozkładowi normalnemu uczynić zadość, trzeba pamiętać, że powstają także książki wybitne. Jacek Dukaj w „Lamencie miłośnika cegieł” przyznał się do fascynacji długą, rozbudowaną fabularnie formą literacką (czyli formą powieściową właśnie). Rezultatem fantazji, warsztatu i wspomnianych literackich fascynacji tegoż autora powstał Lód… książka wybitna?

Jeden z najczęściej nagradzanych polskich pisarzy-fantastów stworzył DZIEŁO. Nie „dzieło”, lub „Dzieło”, ale właśnie „DZIEŁO”. Lód jest taki, jak Rosja, w której dzieje się jego akcja: monumentalny. Wszystko zresztą pięknie się tu zazębia. Tak jak motyw podróży Koleją Transsyberyjską, który daje liczne okazje do prezentacji przeróżnych przemyśleń, stanowisk i idei, tak samo lektura tej powieści z założenia musi być powolna, niespieszna, ale z drugiej strony wymagająca od czytelnika ciągłego skupienia. Dukaj uczynił bowiem rzecz niebagatelną: napisał powieść Science Fiction, w której miejsce fizyki, chemii, biologii, czy nanotechnologii zajęły historiozofia i logika. Powieść ta nasycona jest potężną dawką rozważań o naturze ludzkich losów. Kto jest suwerenem dziejów? Czy ludzie mogą tworzyć Historię, czy to Historia tworzy ludzi? Mimo, iż Dukaj wkracza tu na poletko dość hermetyczne (ale czyż klasyczne dla SF futurystyczne przedstawienia technologii, lub fizyka kwantowa nie są jeszcze bardziej hermetyczne?), nie należy się bać nudnego wykładu z Hegla, Marksa czy Konecznego. Czterokrotny laureat „Zajdla” (w tym nagroda z 2007 za omawianą tu powieść) ubiera bowiem głębokie idee i rozważania na ich temat w słowa wypowiadane ustami swoich bohaterów. O ile Historia jest tu swoistym motywem przewodnim i tłem wszystkich wydarzeń, o tyle równie istotną rolę odgrywają tu logika czy matematyka. Nauka jest tu niemal wszędzie. Jeśli nie przedstawiana wprost w postaci omawianych koncepcji, czy wynalazków, to pojawia się zawarta niejako implicite w rozważaniach filozoficznych czy też politycznych, które stanowią ważny fragment dzieła. Miłośnicy fantastyki NAUKOWEJ powinni być Lodem zachwyceni.

Świat wykreowany ręką Dukaja fascynuje i wciąga. Alternatywna historia początków XX w., gdzie I wojna światowa nie wybuchła, a Imperium Romanowów zostało skute Lodem oszałamia swoją epickością. Dopracowany jest każdy szczegół. Dukaj doskonale balansuje między tym co jest autorską kreacją, a tym co zostało zaczerpnięte z faktycznej dwudziestowiecznej historii. Mamy tu więc i historyczne postacie, jak Piłsudski, czy Rasputin, a także wielkie ruchy społeczne epoki, z drugiej zaś mamy fantastyczne kreacje zjawisk które powstały w skutek wydarzeń czysto fantastycznych, jak cały ruch wyznawców Lodu. Nawet te jednak są ubrane w doskonałe szaty z epoki, skonstruowane bowiem są na wzór faktycznie istniejących sekt, które działały w Rosji. Alternatywny świat to także kapitalnie dopracowane alternatywne technologie. Ba! Wręcz alternatywna fizyka. Wszystko to jest niezwykle spójne i przekonujące. Czuć nie tylko znakomity warsztat autora, ale i niewiarygodną wyobraźnię. Bardzo podobały mi się opisy scenerii, w których dzieje się akcja powieści. Niezależnie czy jest to Warszawa, czy przedziały Trassibu, przemysłowe krajobrazy Zimnego Nikołajewska, salony Irkucka, bezkresna tajga, czy też rozszalały w rewolucyjnym uniesieniu obóz marcynowców, za każdym razem obraz jest uderzający i niesłychanie poruszający wyobraźnię. Wrażenie to potęguje rewelacyjny warsztat językowy autora. Dukaj wystylizował język powieści w sposób niebywały. I nie chodzi mi tu tylko o użycie specyficznej pisowni, czy częste makaronizmy (zwykle rosyjskie). Chodzi mi też o niesamowite połączenie języka narracji, z przemianami świta wokół (zwróć szanowny Czytelniku na to uwagę porównując ze sobą narrację Lata i narrację Zimy). To kolejny, niezwykle mocny punkt tej książki.

Bohaterowie Lodu to także pisarski majstersztyk. Benedykt Gierosławski, człowiek, którego nie ma, Syn Mroza, Matematyk Historji jest tu centralną postacią, a zarazem chyba najmniej konkretną. Gireosławski nie dość, że jest taki jak świat, który go otacza, to stały, to zmienny, to jeszcze w dodatku serwuje czytelnikowi niesamowitą podróż po świecie oglądanym z perspektywy matematyka – świecie, który nijak samą matematyką ujęty być nie może. Gierosławski jest w fascynujący sposób niedookreślony. Zdaje sobie jednak sprawę z mechanizmów jakie jego niedookreśloność powodują i próbuje się z nimi konfrontować. Czy jednak można stanąć twarzą w twarz z Historią? Banalna podróż w celu odnalezienia na Syberii ojca staje się epickim wydarzeniem w skali.. no cóż, świata. Chyba więc jednak można. O ile jednak główny bohater pozostaje wciąż postacią dość chwiejną, o tyle pozostali bohaterowie Lodu są dla autora nie tylko koniecznym wypełniaczem fabuły, ale raczej doskonale nakreślonymi istotami z krwi i kości. Mają swoje pasje, poglądy, zwyczaje, filozofię, mają swoje kłamstwa i słabości, ale także mają swoje interesy i potrzeby. Dukaj fantastycznie wykorzystuje je do wprowadzania czytelnika w głębokie dyskusje, czyniąc z postaci swoiste nośniki, lub wręcz personifikacje rożnych myśli i idei. Także i tu, należą się autorowi ogromne pochwały.

Czy więc Lód to powieść idealna, pozbawiona wad? Chyba jednak nie. Momentami ma się wrażenie, że jest odrobinę przegadana, a pewne wątki można by sobie darować, pominąć, lub okroić. Odchudzenie powieści o te 100 czy 200 stron raczej by jej nie zaszkodziło. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że Dukaj popełnił dzieło kompletne, doskonałe zarówno w warstwie fabularnej, językowej jak i (co w fantastyce tak ważne) kreacyjnej. To zdecydowanie nie jest literatura dla każdego. Raczej jest to pozycja dla tych, którzy nie chcą się przy lekturze spieszyć, a dodatkowo szukają w niej niebanalnych pomysłów i pewnej dozy epickości. Polska, fantastyczna powieść o Rosji jest tak monumentalna jak ten kraj i tak epicka, jak najważniejsze dzieła rosyjskiej literatury autorstwa Dostojewskiego czy Tołstoja.

A czy jest faktycznie wybitna?
Moim zdaniem tak.

Zamarzło.

6/6
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...