Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hard SF. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hard SF. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 listopada 2017

Ciemny las - Cixin Liu - recenzja z portalu Fantasta.pl

Trzeba przyznać, że mało która powieść narobiła w ostatnich latach tyle zamieszania w światowej fantastyce, ile Problem trzech ciał Cixina Liu. Zaskakująca egzotyką i naszpikowana kapitalnymi pomysłami, w fenomenalny sposób łączyła twardą science fiction z prawdziwego zdarzenia z polityzującą fantastyką bliskiego zasięgu. W efekcie powstała książka, która zdobyła uznanie także poza granicami fandomu. Na szczęście Rebis – jej polski wydawca – nie kazał nam długo czekać na kontynuację. Już kilka miesięcy po debiucie Chińczyka na naszym rynku możemy cieszyć się jego kolejną powieścią zatytułowaną Ciemny las.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Cixin Liu - Problem trzech ciał - recenzja z portalu Fantasta.pl

Przyzwyczailiśmy się, że zdecydowana większość importowanej do Polski fantastyki pochodzi z krajów anglosaskich. Czasem trafi się jeszcze coś z Rosji, Ukrainy lub Czech. Fantasy czy science fiction z innych rejonów świata to już jednak wydawnicza egzotyka, wyjątkowo rzadko goszcząca na naszych półkach. Do niedawna okienkiem na szeroki (fantastyczny) świat była antologia Kroki w Nieznane, czasem przemycano jakieś krótsze teksty na łamach „Nowej Fantastyki”, generalnie jednak nie było tego za wiele. A przecież nietrudno się domyślić, że tego typu literatura nie jest domeną wyłącznie Anglosasów. Znalazło to zresztą swoje odzwierciedlenie w branżowych wyróżnieniach – w 2015 roku po raz pierwszy Nagroda Hugo za najlepszą powieść powędrowała do książki, która nie powstała po angielsku. Nie trzeba było długo czekać, aby trafiła ona także na nasz rynek. Przed państwem Problem trzech ciał autorstwa Cixina Liu.

poniedziałek, 2 marca 2015

Diaspora - Greg Egan - recenzja z portalu Fantasta.pl

Często spotkać się można z opinią, iż klasyczna „twarda” science fiction przeżywa kryzys. Fantastyka naukowa wydaje się być w odwrocie co najmniej z kilku przyczyn. Można się tu doszukiwać wyczerpania się formuły, przesytu wałkowanymi w kółko pomysłami i motywami; nie sposób odmówić także znaczenia coraz większemu sprofilowaniu fantastyki w kierunku rozrywki i wynikającej z niego dominacji lżejszych form, jak fantasy czy też space opera. Wydaje się jednak, że u podstaw takiego stanu rzeczy leży inna, dużo głębsza zmiana, dotycząca obrazu samej nauki. Od czasów dominacji science fiction jako literatury dostarczającej intelektualnej rozrywki inżynierom nastąpił ogromny postęp i specjalizacja wiedzy. Obecnie nawet nieźle wykształcony człowiek nie jest w stanie pojąć wszystkiego. To utrudnienie dotyka też pisarzy: trudno być na bieżąco z dokonaniami nauki choćby w głównych jej dziedzinach, trudno by inspirowały one do tworzenia literackich wizji bez utraty czy też rozmycia komponentu naukowego… a nawet jeśli uda się stworzyć wiarygodną naukowo wizję, szansa na to, że trafi ona do szerszego grona odbiorców jest praktycznie żadna… Znów pojawi się magiczna bariera kompetencji czytelnika i tego, na ile strawny okaże się właściwy tekst. A jednak, okazuje się, że hard SF ciągle się pisze, choć stała się niewątpliwie literaturą niszową, adresowaną do relatywnie wąskiego grona odbiorców. Przykładem pisarza, który dumnie dzierży sztandar (próbówkę? mikroskop?) nauki jest Australijczyk Greg Egan – autor w Polsce co prawda znany, choć uznawany za wybitnie niszowego. Biorąc pod uwagę jego wydaną właśnie w serii Uczta Wyobraźni powieść pt. Diaspora, trudno się jednak takiemu stanowi rzeczy dziwić.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Echopraksja - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Ustawiczne podnoszenie sobie poprzeczki czasem skutkuje tym, że w pewnym momencie ciężko skoczyć tak wysoko jak poprzednim razem. I choć bez wątpienia literatura to nie zawody lekkoatletyczne, zwykło się patrzeć na najnowsze propozycje pisarzy przez pryzmat ich poprzednich dzieł. W przypadku Petera Wattsa wspomniana poprzeczka została wysoko zawieszona już przy okazji trylogii Ryfterów, zaś Ślepowidzenie podniosło ją na poziom nieosiągalny dla większości współczesnych autorów science fiction… przynajmniej w oczach miłośników twardej odmiany tej konwencji. Kanadyjczyk, z wykształcenia biolog morski, posiada bowiem rzadki już współcześnie dar pisania fantastyki bardzo mocno zakorzenionej w najnowszych dokonaniach nauki. Biorąc pod uwagę fakt, iż jest to jednocześnie najwyższej próby literatura problemowa, zamiast prostej rozrywkowej formy proponująca złożone, nasycone treścią fabuły (czasem sprawiające wręcz wrażenie wtórnych względem poruszanych tematów), nietrudno się domyśleć, iż jest ona w pewnym sensie skazana na egzystencję i uznanie co najwyżej w rynkowej niszy. A jednak, zakorzenione w pewnym sensie w tradycji Lemowskiej Ślepowidzenie odniosło niemały sukces nie tylko zyskując poklask krytyki, ale także w wymiarze rynkowym – tylko w Polsce książka ta miała już trzy wydania. Trudno więc się dziwić, iż oczekiwania względem Echopraksji –powieści powiązanej ze Ślepowidzeniem, będącej w pewnym sensie jego kontynuacją – były bardzo wysokie. Czy Wattsowi udało się im sprostać?

piątek, 17 października 2014

Spotkanie z Ramą - Arthur C. Clarke

W historii science fiction niewiele można znaleźć powieści częściej nagradzanych niż Spotkanie z Ramą Arthura C. Clarke’a. Ta opublikowana w 1972 r. książka zdobyła m.in. Hugo, Nebulę, nagrody Locusa, BSFA i Campbella. Do tej pory jest zresztą wymieniana wśród najważniejszych dzieł gatunku. W czym leży jej fenomen? Nie jest to przecież ani najlepiej napisane, ani najbardziej nowatorskie dzieło autora 2001: Odysei kosmicznej. Trzeba jednak przyznać, że nawet po przeszło 40 latach od premiery wciąż robi wrażenie.

piątek, 5 września 2014

Ogrody Słońca - Paul J. MacAuley - recenzja z portalu Fantasta.pl

Recenzując Cichą wojnę Paula J. McAuley'a, zwróciłem uwagę na fakt, iż jest to powieść doskonale pomyślana i zaplanowana w skali makro, choć cierpiąca na pewne niedostatki w skali mikro. Efektowne (przynajmniej z perspektywy świata przedstawionego) zakończenie, które nieco zburzyło budowaną z pietyzmem układankę, wytworzyło autorowi sporą przestrzeń, by pociągnąć dalej historię konfliktu między ziemskimi mocarstwami a zasiedlającymi Układ Słoneczny, częściowo już postludzkimi kolonistami. Przystępując do lektury Ogrodów słońca, odczuwałem jednak lekką obawę, czy Brytyjczyk nie zostanie przez to zmuszony do ponownego skupienia się na prezentacji realiów i spychania fabuły na dalszy plan. I choć moje przypuszczenia częściowo się sprawdziły, druga odsłona cyklu nie ustępuje wiele swojej poprzedniczce.

poniedziałek, 19 maja 2014

Cicha wojna - Paul J. McAuley - recenzja z prortalu Fantasta.pl

Science fiction często uważana jest za literaturę starającą się łączyć elementy literatury koncepcyjnej z rozrywkową formułą. Współcześnie coraz wyraźniej zaciera się obecne do tej pory rozgraniczenie na tzw. hard SF – eksploracyjną, bazującą na predykcjach przyszłości, mocno zakorzenioną w nauce – i space operę, będącą w pierwotnym zamyśle lekką, „kosmiczną” literaturą przygodową. Pomijając już zupełnie fakt, iż większość tekstów publikowanych na przestrzeni lat mieściła się gdzieś miedzy tymi skrajnościami, widzimy wyraźnie jak ubywa dobrych, ciekawych tekstów przyciągających czytelnika przede wszystkim naukowo podbudowanymi pomysłami (wynika to przede wszystkim z przemian nauki jako takiej i ze zrozumiałości jej osiągnięć dla przeciętnego Kowalskiego czy Smitha), a pierwiastek rozrywkowy zyskuje na znaczeniu. Cóż, taki urok kultury masowej, której fantastyka stała się niezwykle ważną częścią. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że to „klasyczne”, naukowe zacięcie nie zniknęło z science fiction zupełnie, przenikając także do jej lżejszych odmian, jak choćby właśnie do space opery. Przykładem tego typu współczesnej powieści może być Cicha wojna Paula J. McAuleya.

piątek, 6 września 2013

Odtrutka na optymizm - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Nie tak dawno temu, przy okazji premiery kolejnych tomów Trylogii Ryfterów zwróciłem uwagę na fakt, iż na polskim rynku mamy do czynienia ze swoistym fenomenem Petera Wattsa. Zjawisko to nie przestaje mnie zadziwiać, i to co najmniej w kilku wymiarach. Z jednej strony, co zresztą autor sam zauważa, chyba w żadnym innym kraju jego twórczość nie cieszy się taką popularnością co nad Odrą i Wisłą – to tu zdobywał pierwsze nagrody, to tu ma stały felieton w prasie, to tu wreszcie ukazuje się pierwszy pełny zbiór jego krótkich form – Odtrutka na optymizm. Z drugiej strony, obiektywnie trzeba przyznać, że twórczość Wattsa nie należy do prozy rozrywkowej, której względnie łatwo jest znaleźć poklask szerokiej publiki. Wręcz przeciwnie, teksty Kanadyjczyka pełne są pokrętnych pomysłów, naukowego żargonu, krytyczne, przesycone depresyjną atmosferą. A jednak autor ten znajduje się wśród najbardziej uznanych twórców współczesnej science fiction. W przedmowie do polskiego wydania Rozgwiazdy Watts sugerował, iż odbiór jego prozy w Polsce może wynikać z ukształtowania czytelniczej wrażliwości Polaków przez dzieła Lema. No cóż, może i jest w tym jakieś ziarnko prawdy, ale może po prostu mamy do czynienia ze świetnym autorem?

wtorek, 27 grudnia 2011

Science Fiction - antologia - recenzja z portalu Fantasta.pl

Lubię czytać antologie, nawet bardzo. Nie przepadam niestety za pisaniem o nich. No bo jak? Omawiać każdy tekst z osobna? Raz, że aby zrobić to porządnie, to trzeba sporo miejsca (a komu oprócz paru maniaków mojego pokroju chce się czytać długie recenzje?), dwa, że prawdę powiedziawszy zwykle jest tak, że na bliższą uwagę zasługuje co najwyżej kilka zawartych w takim wyborze opowiadań. Inna sprawa to klucz, według jakiego będzie się teksty analizować czy interpretować. Problem jest mały, gdy mamy do czynienia z wyborem opowiadań jednego autora – zawsze można szukać tu pewnych cech wspólnych – a w innych przypadkach? Szczęśliwie pojawiają się niekiedy antologie tematyczne, podejmujące w rożnych ujęciach jeden problem. Przykładem może być wydany niedawno przez Powergraph Głos Lema. W jego ślady idzie także kolejny zbiór tekstów firmowany przez logo wydawnictwa Państwa Kosików, zatytułowany po prostu Science Fiction.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Wir - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Peter Watts przypuścił ofensywę na Polskę. Nie ma żartów – mało który zagraniczny pisarz parający się fantastyką przyciągnął tak dużą uwagę czytelników w naszym kraju. Popatrzcie tylko – dwa wydania Ślepowidzenia, świetnie przyjęta Rozgwiazda¸ opowiadania w NF i Krokach w Nieznane, alternatywne przekłady wykonywane przez fanów, własny cykl felietonów w NF, plany wydania kolejnych jego powieści przez Ars Machinę i Fabrykę Słów, wreszcie aż dwie wizyty na polskich konwentach, co w przypadku autora na co dzień mieszkającego w Kanadzie jest jednak dość problematyczne (tak dla niego samego, jak i dla organizatorów takiego przyjazdu). „Strach otworzyć lodówkę”, tym bardziej, że wydawnictwo Ars Machina zafundowało właśnie miłośnikom prozy Kanadyjczyka kolejną ucztę – stanowiącą drugi tom Trylogii Ryfterów kontynuację Rozgwiazdy zatytułowaną Wir. Czyżby kolejny hit?

czwartek, 10 listopada 2011

Accelerando - Charles Stross - recenzja z portalu Fantasta.pl

Accelerando było dla mnie przez długi czas czymś w rodzaju literackiego wyrzutu sumienia – książką, która dostojnie stała na półce, kusiła, obiecując bardzo, bardzo wiele, z różnych przyczyn była jednak odkładana „na później”. W końcu pękłem i z perspektywy osoby, która z zawartością sztandarowego dzieła Charlesa Strossa już się zapoznała, mogę stwierdzić, że dla miłośników współczesnej twardej science fiction jest to pozycja po prostu obowiązkowa, a odkładanie jej na później jest stratą czasu… po prostu. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że zdecydowanie nie jest to książka dla każdego, a wgryzienie się w jej treść wymaga trochę wysiłku i samozaparcia… no i chyba też zamiłowania do konwencji hard sf. Przejdźmy zatem do rzeczy.

środa, 14 września 2011

Teoria diabła i inne spekulacje - Janusz Cyran - recenzja z portalu Fantasta.pl

Często uważa się, że najlepszą science fiction tworzą osoby posiadające odpowiednie przygotowanie naukowe. „Idealny autor” powinien mieć doktorat z fizyki, matematyki lub astronomii, być wykładowcą prestiżowej uczelni albo przynajmniej pracownikiem laboratorium badawczego. No cóż… chyba jednak niewielu takich możemy znaleźć, a przecież dobrych, naukowo podbudowanych książek nie brakuje. W takim poglądzie widać jednak pewną tęsknotę za solidnie „unaukowioną” literaturą – czymś czego współcześnie, szczególnie na polskim poletku, jakby coraz mniej. Mieliśmy Mistrza Lema, mamy trochę nierozumianego, choć wciąż uwielbianego Dukaja i… co dalej? Szczytną działalność na niwie fantastyki Naukowej (ta wielka litera nie jest tu przypadkowa) z prawdziwego zdarzenia prowadzi wydawnictwo Powergraph. Zaczęło się od tekstów Rafała Kosika, najnowszą zaś pozycją wydaną w serii Science fiction z plusem jest zbiór opowiadań Janusza Cyrana zatytułowany Teoria diabła i inne spekulacje.

piątek, 29 lipca 2011

Rozgwiazda - Peter Watts - recenzja z portalu Fantasta.pl

Ślepowidzenie było (a w zasadzie wciąż jest) wydawniczym wydarzeniem. Książką, która nawiązując do najlepszych tradycji gatunku, odświeżyła oblicze twardej science-fiction. Oryginalną, (względnie…) dopracowaną pod względem naukowym powieścią, ale także mroczną, depresyjną opowieścią bezlitośnie rozprawiającą się z mitami o kontakcie człowieka z Nieznanym i perspektywami rozwoju ludzkości. Tak to się przynajmniej przedstawiało na naszym rynku wydawniczym. Tyle, że doskonałe opinie o Ślepowidzeniu formułowane z różnych stron niekoniecznie przekładały się na działania wydawnicze. W międzyczasie cena pierwszego wydania powieści sięgnęła na rynku wtórnym sum trzycyfrowych… i nagle ruszyło. Jak z kopyta. Peter Watts znalazł się w centrum uwagi polskiego czytelnika już na całego. Na chwilę obecną mieliśmy już okazje przeczytać jego opowiadania w Krokach w nieznane i Nowej Fantastyce, w której pojawiają się jego felietony. Ukazało się wznowienie Ślepowidzenia. Pięknie, prawda? Bardzo istotnym elementem tej „wattsowej ofensywy” wydaje się być polskie wydanie jego debiutanckiej powieści zatytułowanej Rozgwiazda.

poniedziałek, 23 maja 2011

Trojka - Stepan Chapman - recenzja z portalu Fantasta.pl

Uczta Wyobraźni – seria Wydawnictwa MAG - cieszy się opinią prezentującej dzieła literackie najwyższej jakości, lecz czasem trudne w odbiorze i wymagające od czytelnika więcej wysiłku i skupienia. Wiele z pozycji wydanych w tym cyklu stało się w kręgach miłośników ambitnej fantastyki powieściami niemal kultowymi, jednak niektóre z nich (np. Welin i Atrament Hala Duncana, czy też Viriconium M. Johna Harrisona) uchodzą za teksty nieprzystępne i niezrozumiałe. Trojka Stepana Chapmana ma spore szanse na znalezienie się w obu tych kategoriach. Na pewno też potwierdzi opinię o sztandarowej serii MAGa jako prezentującej literaturę wyłamującą się prostym klasyfikacjom i stawiającą przed czytelnikiem wyzwania. W tym przypadku wyzwaniem była odpowiedź na proste z pozoru pytanie: o co właściwie chodzi?

Budowniczowie Pierścienia - Larry Niven - recenzja z portalu Fantasta.pl


Lubimy cykle. My, miłośnicy fantastyki. Przynajmniej lubimy je w sensie statystycznym. Gdybyśmy nie darzyli ich sympatią, pisarze nie odczuwali by potrzeby pisania kolejnych tomów długich sag, wszelkiej maści sequeli, prequeli, wersji alternatywnych itp. A piszą takich na potęgę. A potem my na potęgę to czytamy, zwykle dochodząc do wniosku typu: „No, fajnie niby, ale pierwszy tom był najlepszy. Bo oryginalny, bo zaciekawił, bo tamto, bo siamto…”. A mimo to wciąż po takie tasiemce sięgamy, a pisarze je piszą. Są też oczywiście takie serie, które stały się klasyczne. Przykładem może być z pewnością ta autorstwa Larry’ego Nivena osadzona w uniwersum Pierścienia, której drugi tom - Budowniczowie Pierścienia - miałem okazję przeczytać.

piątek, 11 marca 2011

Szklany dom - Charles Stross - przedpremierowa recenzja z portalu Fantasta.pl

Ostatnimi czasy nie miałem okazji zasiąść do lektury dobrej, pełnokrwistej hard SF – pełnej odniesień do różnorakich teorii, odjechanych pomysłów, a jednocześnie nie będącej instrukcją obsługi urządzenia skomplikowaniem dorównującemu Wielkiemu Zderzaczowi Hadronów. Szczęśliwie jednak pewien głód takiej literatury, który powoli zaczynałem odczuwać, został zaspokojony najświeższą propozycją Wydawnictwa MAG, a mianowicie powieścią Szklany dom Charlesa Strossa. Autor znany polskiemu czytelnikowi np. z lekko humorystycznych lovecraftowsko-szpiegowskich opowiadań z cyklu „Pralnia” lub też doskonałej minipowieści Nierównowaga sił zabiera nas w rzeczywistość będącą swoistą ekstrapolacją świata wykreowanego w chyba najbardziej znanym z jego dzieł – Accelerando. Nieznajomość tej powieści nie przeszkadza jednak w odbiorze Szklanego domu, stanowi on bowiem historię spójną i zamkniętą, osadzoną w charakterystycznych, nieźle opisanych realiach.

środa, 21 lipca 2010

Pierścień - Larry Niven - recenzja z portalu Fantasta.pl

Każdy gatunek literacki prędzej czy później może pochwalić się pewnym kanonem, zbiorem utworów uznawanych za najlepiej go definiujące, lub stanowiące szczytowe osiągnięcia w danej konwencji. Powieść Pierścień Larrego Nivena często uznawany jest właśnie za tego typu dzieło: jeden z kanonicznych tekstów gatunku zwanego Science Fiction. Pewien problem pojawia się jednak w momencie, kiedy dochodzimy do wniosku, że sam ten termin w gruncie rzeczy niewiele nam mówi. Czym innym bowiem jest postapokalipsa, czym innym zaś cyberpunk, space opera czy hard SF. Do którego z tych "podgatunków" należy powieść Nivena? Z pewnością nosi wiele cech dwóch ostatnich z wymienionych przeze mnie konwencji. Co więcej, po lekturze muszę przyznać, że w każdej z nich można zasłużenie uznać Pierścień za dzieło kanoniczne.

Przyszłość Ziemi (i nie tylko) naszkicowana w omawianej powieści rysuje się wielce interesująco. Postęp doprowadził ludzkość nie tylko do sytuacji, w której przedstawiciele homo sapiens są długowieczni, czy też mogą się w sposób niemal nieograniczony, błyskawicznie przemieszczać po powierzchni planety, ale także jest ona częścią galaktycznej społeczności składającej się z wielu innych ras. Niven uczynił świat Pierścienia jedynie cząstką ogromnego, opisywanego w licznych powieściach i opowiadaniach uniwersum, które żyje, ma swoją historię i politykę. Czasami w tego rodzaju literackich przedsięwzięciach, rozkładających opis autorskiej kreacji na wiele odrębnych pozycji, istnieje ryzyko, że z perspektywy pojedynczego tomu świat będzie niejasny, lub niedostatecznie naszkicowany. Tu jednak autor daje sobie radę doskonale. Czytelnik poznaje nowe, egzotyczne rasy, poznaje też ich technikę, politykę i wzajemne interakcje. Wszystko to wciąga, co stanowi świetną rekomendację dla kolejnych pozycji uniwersum znanego wszechświata. Rozmach zaiste rodem z przedniej space opery. Z drugiej strony tytułowy Pierścień, nieznanego pochodzenia obiekt odnaleziony w kosmosie, który staje się celem poznawczej ekspedycji głównych bohaterów powieści, jest też pretekstem do wprowadzenia sporej porcji "science", co czyni z powieści Nivena także klasyczne dzieło hard SF. Spekulacje na temat możliwości zbudowania i istnienia takiego obiektu ponoć stały się obiektem niejednej już dysputy akademickiej na wydziałach fizyki czy astronomii. Sporo naukowości (aczkolwiek już nie na tak wysublimowanym poziomie) funduje nam też autor opisując biologię czy psychologię obcych ras jak sztandarowe już Laleczniki Piersona i Kzinowie. A skoro tak, to i w tym przypadku można pokusić się o wpisanie Pierścienia do gatunkowego kanonu.

Równie ciekawi są bohaterowie powieści. Niven z jednej strony pokazuje nam dwójkę bardzo różnych od siebie ludzi: doświadczonego, dość już wiekowego Louisa Wu, który zdaje się być modelowym wręcz przykładem członka bohemy futurystycznego świata oraz młodą i naiwną Teelę, prawdziwe "dziecko szczęścia". Z drugiej zaś strony mamy fantastycznie skonstruowane postacie obcych – Nessusa i Mówiącego-Do-Zwierząt. Czuć, że same koncepcje tych ras to nie tylko doskonały pomysł, ale i świetne pisarskie wykonanie. Obaj członkowie ekspedycji na Pierścień wnoszą do powieści bardzo dużo. Warto zwrócić uwagę, że w przypadku Nivenowskich obcych wszystko się ładnie zazębia i łączy w spójną koncepcję: ich biologia, psychologia i kultura są dopracowane na tyle, że czasami Czytelnik ma ochotę sięgnąć po jakąś pracę poświęconą np. tylko Lalecznikom Piersona i dowiedzieć się o nich czegoś więcej. A to bardzo dobrze świadczy o autorze.

Pierścień w zasadzie wpisuje się w klasyczny model powieści Science Fiction (co niewątpliwie także leży u źródeł opinii o jego kanoniczności). Otóż grupa śmiałków wyrusza poznać nieznany obiekt w kosmosie. Niby nic nowego. A jednak! Wizja Pierścienia jest monumentalna, tak jak sam obiekt. Stawia też dość klasyczne pytania o miejsce ludzkości we wszechświecie i granice naszego poznania, pokazując jak małą cząstką jesteśmy i jak mało wiemy. Czyżby więc kolejna powieść z gatunku fantastyki filozofującej? Niekoniecznie. Sztandarowa powieść Nivena to raczej fantastyka przygodowo-awanturnicza. Poznawanie Pierścienia staje się bowiem wielką przygodą osadzoną w malowniczych i egzotycznych sceneriach. I co najlepsze, bynajmniej nie kłóci się to z wyraźnie zaznaczonymi wątkami hard SF, czy space opery na galaktyczną skalę.

Po lekturze Pierścienia miałem ochotę zakrzyknąć "chcę jeszcze!". Nie tylko dlatego, że autor stworzył intrygujących bohaterów i malowniczy świat, ale przede wszystkim z tego powodu, iż lektura rodzi więcej pytań niż udziela odpowiedzi. W dodatku niemal każdy miłośnik fantastyki może przez to "jeszcze" rozumieć coś innego. Jeden bowiem będzie szukał informacji o genezie Pierścienia, inny będzie chciał poznać jego dalszą historię, jeszcze ktoś zechce poczytać więcej o konflikcie miedzy ludźmi a Kzinami. To zapotrzebowanie zaowocowało ogromną ilością publikacji, które Niven osadził w uniwersum Pierścienia. Niestety większość z nich nie jest w naszym kraju znana. Mam nadzieję, że to się zmieni. A sam Pierścień? No cóż, to niewątpliwy klasyk. I to taki, który nie tylko nie zestarzał się nic a nic, ale wciąż z niezwykłą siłą oddziałuje na wyobraźnię Czytelnika. W dodatku kapitalnie napisany i serwujący fascynujący miks wielu konwencji, które mogą się wydawać nie do pogodzenia. Da się? Ano da się. Jest to po prostu powieść, którą, przynajmniej w mojej opinii, każdy fan fantastyki powinien poznać. O to jak ją oceni już się specjalnie nie martwię.

5/6

Więcej o książce TU

środa, 21 kwietnia 2010

Ciemności, przybywaj - Fritz Leiber - recenzja z portalu Fantasta.pl

Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu Fantasta.pl. Dziękujemy Wydawnictwu Solaris za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Wydawnictwo Solaris od pewnego czasu stara się przybliżać polskiemu Czytelnikowi klasykę światowej fantastyki. Na nasz rynek trafiła więc kolejna z niepublikowanych dotąd nad Wisłą książek, a mianowicie Ciemności, przybywaj Fritza Leibera. Powieść to już wiekowa, po raz pierwszy bowiem została opublikowana w odcinkach na łamach pisma Astounding Science-Fiction w 1943r. (zastanawiające, że rodzimy wydawca w tekście okładkowym anonsuje ją jako powstałą w okresie Zimnej Wojny, co „miało niewątpliwie wpływ” na jej zawartość... czyżby paradoks czasoprzestrzeni?). Leiber, autor uznawany za jednego z najważniejszych klasyków fantastyki, znany jest przede wszystkim z klasycznego fantasy, czyli cyklu Lankhmar, opowiadającego o perypetiach Fafryda i Szarego Kocura. Ciemności, przybywaj to jednak klasyczna science fiction, ciążąca w stronę literatury postapokaliptycznej, czy też antyutopii.

Świat odmalowany słowami przez Leibera jest mroczny. Szerokie masy żyjących niczym w średniowieczu Plebejuszy kierowane są przez Hierarchię Wielkiego Boga, potężny kult werbujący w szeregi swoich kapłanów najzdolniejszych przedstawicieli społeczeństwa. Z drugiej strony głowę podnosi swoista opozycja, wyznawcy Satanasa utożsamiającego wszelkie mroczne siły. Brzmi to dość banalnie, prawda? Bynajmniej jednak takie nie jest, zarówno jedna, jak i druga strona konfliktu okazuje się być bowiem czymś zupełnie innym niż może się wydawać czytelnikowi.

Leiber odkrywa karty powoli, jak na współczesne standardy może nawet momentami zbyt powoli, jednak skutkuje to sytuacją, w której Czytelnik nie ma pewności, czy za kilka stron sytuacja opisywana na kartach Ciemności, przybywaj nie odwróci się o 180 stopni. W tym zniszczonym świecie, w którym dostęp do resztek technologii oznacza polityczną siłę, nic nie jest jednoznacznie czarne lub białe. Dążenia i działania poszczególnych bohaterów i frakcji są często niejasne, trudne do oceny. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się o tym świecie coraz więcej... i muszę przyznać, że ta „wycieczka” jest chyba najmocniejszym punktem powieści. Wiele z tego co sobie Czytelnik wyobraził przy lekturze początkowych rozdziałów jest brutalnie weryfikowane wraz z rozwojem akcji. Szczególnie tyczy się to obrazu dwóch antagonistycznych sił: Hierarchii i Czarnoksięstwa, które opisywane są z perspektywy poznającego je, głównego bohatera.

No właśnie... główny bohater. Muszę przyznać, że postać Armona Jarlesa jest trudna do oceny. Z jednej bowiem strony wewnętrzne rozdarcie i chwiejność doprowadzająca go do różnych, często fanatycznych postaw względem świata zdają się momentami nieco sztuczne i przesadzone. Z drugiej strony taka chwiejna postać idealnie pasuje do opisanego przez Leibera świata. Młody, zbuntowany kapłan ze swoimi wątpliwościami i przeskokami od naiwnego idealizmu do chłodnego pragmatyzmu zdaje się być doskonałym bohaterem dla takiej historii, a jego perypetie stają się świetnym pretekstem do zadania kilku ważnych pytań. O tym jednak za chwilę. Pozostali bohaterowie, również są ciekawi. Być może autor nie skupia się na nich tak, jak na Jarlesie, jednak także i w ich przypadku Czytelnik otrzymuje wiarygodny portret, który czasem okazuje się być jedynie iluzją.

Ciemności, przybywaj to literatura zadająca pytania. Leiber podejmuje w swojej powieści wątek sterowanego odgórnie społeczeństwa i walki o władzę jaka się w nim rozgrywa. Pokazuje też fascynujący splot religii, technologii i magii poddając w wątpliwość obraz świata widzianego z pozycji „tych na dole”. Odpowiedzi na te pytania nie padają w tekście bezpośrednio, jednak stanowisko autora nasuwa się Czytelnikowi wyjątkowo dobitnie.

Czy więc warto po tę powieść sięgnąć? To zależy czego się poszukuje. Ciemności, przybywaj to pozycja, która potrafi zaczarować czytelnika ciekawym światem, i niebanalnymi bohaterami. Jak na książkę, której niedługo „stuknie siedemdziesiątka” nie zestarzała się praktycznie wcale. Zresztą, odnoszę wrażenie, że stworzona przez Leibera wizja zniszczonego świata, w którym potężna organizacja religijna stara się chronić pozostałe szczątki technologii, była ogromna inspiracją dla Waltera M. Millera i jego niezapomnianej Kantyczki dla Leibowitza. Pod względem pomysłów i kreacji świata jest to zatem pozycja godna uwagi. Jej plusem są też niewątpliwie ciekawe postacie. Niestety, lata, które upłynęły od premiery Ciemności, przybywaj pozostawiły jednak pewien ślad. Współcześnie pisze się bowiem już w trochę inny sposób. Mimo, iż akcja toczy się względnie dynamicznie, a dialogi są ciekawe, brakuje trochę zarysowania tła. Z jednej strony czyni to książkę uniwersalną i pozwala uruchomić wyobraźnię Czytelnika, z drugiej jednak, może utrudniać to lekturę współczesnemu odbiorcy przyzwyczajonemu do większej oczywistości w autorskiej kreacji, mniejszej ilości niedomówień, innymi słowy, mniejszej ilości miejsca na swobodną interpretację opisywanej rzeczywistości. Ta „wada” nie przesłania jednak niewątpliwych zalet powieści Leibera. Może nie jest ona dziełem wybitnym, ale warto się z nią zapoznać, choćby po to, by przekonać się, ze fantastyka sprzed niemal siedemdziesięciu lat, wcale nie musi być nudna i nieaktualna.

3,5/6

wtorek, 30 marca 2010

Człowiek Plus - Frederik Pohl - gościnna recenzja w serwisie Poltergeist

Na marginesie mojej współpracy z serwisem Fantasta.pl udało mi się popełnić recenzję powieści Człowiek Plus autorstwa klasyka hard science fiction Frederika Pohla. Recenzja ta opublikowana została w książkowym dziale serwisu Poltergeist.

Recenzję można przeczytać TUTAJ.

Gorąco zapraszam do lektury!

czwartek, 18 lutego 2010

Ślepowidzenie – Peter Watts – recenzja

Hard Science Fiction była zawsze czymś w rodzaju mojej czytelniczej, nie do końca spełnionej ambicji. Co jakiś czas wielce mnie korci by przeczytać jakieś dzieło wyjęte z tak właśnie opisanej szufladki, pomęczyć się nad nim, zajrzeć do paru słowników, przewertować Wikipedię, poszukać czegoś więcej, po czym stwierdzić, że „Mhm… faktycznie, zmusiło mnie to do myślenia, trochę umordowało, ale czy mogę uczciwie stwierdzić, że w pełni autora rozumiem? W sumie nie wiem…”. Spróbowałem zatem po raz kolejny. Na czytelniczy warsztat trafiło Ślepowidzenie Petera Wattsa – książka, uważana przez wielu za jedną z najważniejszych dla gatunku, przynajmniej w ostatnich latach.


Watts podejmuje w swoim dziele wątek Pierwszego Kontaktu – motyw ograny w literaturze fantastycznej na milion różnych sposobów. Pokazuje nam pewne postspołeczeństwo, jakichś postludzi, dokładając do tego postaci wampira i obcych. Wszystko to okraszone ogromną dawką technologicznych i naukowych konceptów, a także (quasi-)filozoficznych rozważań. Było. Było mnóstwo razy! Po co kolejna książka, która wałkuje te same motywy i problemy po raz kolejny tworząc podobny placek? Literacka pizza pozostanie pizzą bez względu na to czy jest margheritą, neapolitańską, czy inną tam farmerską. Bez względu na skład ciasta i zastosowane dodatki ciągle jest to pizza, prawda? A w Ślepwodzeniu Watts bierze tę pizzę i nie dość, że dodatki stosuje w sposób dość niekonwencjonalny (nutella i banany zamiast sera i pieczarek?), to jeszcze całość zapieka i podaje w sposób całkiem nowatorski. Innymi słowy, mamy tu mnóstwo klasycznych dla hard SF motywów zaserwowanych na nowo, w sposób dość oryginalny i ciekawy.


Książka napakowana jest po brzegi intrygującymi pomysłami. Obcy pokazani jako NAPRAWDĘ obcy. Tu nie ma miejsca na „człekokształtnych obcych z pofałdowanymi czołami” – inna jest ich fizjonomia, biologia, technika (?)… w zasadzie nawet nie do końca ludzki umysł jest w stanie ich „pomyśleć”. Watts wpada w pewną pułapkę – skoro obcy są AŻ TAK obcy, to jakim sposobem człowiek może o tym napisać? Jest to pewien paradoks, z którym autor chyba nie do końca sobie radzi. Trzeba jednak oddać, że w porównaniu z wszelkimi startrekowo-gwiezdnowojennymi motywami mamy tu ogromny postęp. Obcy są inni, niż ci do których czytelnik fantastyki przywykł, inny jest też scenariusz Pierwszego Kontaktu. Zdecydowanie mało optymistyczny. Na nowo, dość niekonwencjonalnie, podjęty jest wątek wampira. Wampir-dowódca, wampir-dzieło ewolucji, wampir-niemal idealny drapieżnik, skażony jednak wrażliwością na kąty proste. Znów Watts serwuje nam znajome danie w nietypowy sposób. Powstaje pytanie, kto tak naprawdę jest obcy dla załogi Tezeusza? Obcy z Rorschacha¸ ich własny wampirzy dowódca, czy może wreszcie oni sami są obcy? Obcy dla ludzkiego pojmowania rzeczywistości. W tym miejscu dotykamy sedna rozważań podjętych przez Wattsa, a mianowicie tego czym jest ludzka świadomość? Czy jest ona nam niezbędna? A może wręcz przeszkadza? Ślepowidzenie porusza te wątki z wielu różnych stron. Wyraźnie widać, że autor „odrobił lekcje” pokazując solidne (a przynajmniej na mnie–laiku sprawiające takie wrażenie) przygotowanie od strony biomedycznej. Kwestia świadomości pojawia się w wielu miejscach – od nastawionego tylko na czyste odbieranie i tłumaczenie świata (bez jego rozumienia) „żargonauty” Siriego, przez umieszczoną w wirtualnym Niebie osobowość jego matki, na wielu osobowościach zamieszkujących jedno ciało skończywszy. Odpowiedź na postawione pytania jest dość gorzka, choć sam Watts nie kryje, że jest w tym nieco ironii. Zaskakujące, że nie pojawiły się tu wątki interpretujące (samo)świadomość i osobowość jako rezultat społecznej interakcji (w zasadzie może mniej zaskakuje mnie nieobecność takich wątków w samym Ślepowidzeniu, co w zamieszczonej w Esensji dyskusji Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka na jego temat). Wystarczy bowiem odwołać się podstaw interakcjonizmu symbolicznego, choćby do George’a Herberta Meada, żeby wyraźnie prześledzić jak tworzy się (samo)świadomość. „Uogólniony inny”, „Ja przedmiotowe” i „Ja podmiotowe” powstają jako rezultaty reakcji na bodźce, są jednak niczym innym jak narzędziami przystosowującymi nas do życia społecznego. Tu tkwi, przynajmniej częściowo, odpowiedź na Wattsowskie pytanie: „po co nam świadomość, skoro jest tak mało efektywna i tak kosztowna?” Niestety jest to odpowiedź jedynie częściowa i z pewnością tematu nie wyczerpująca.


Mimo moich, być może wynikających z zawodowych inklinacji, utyskiwań, naukowa strona powieści prezentuje się bardzo dobrze. Watts sięga do ogromnej ilości koncepcji generowanych przez współczesną naukę, bierze z tego to, co mu pasuje i przekuwa w niesamowicie złożoną układankę literacką. Każdy motyw w tej powieści jest „po coś”: albo po to, by zaprezentować kolejną koncepcję naukową, albo by zabrać głos w jakiejś dyskusji. Tu nie ma przypadku. Fabuła Ślepowidzenia w równym stopniu jest dziełem wyobraźni autora, co konsekwencją wykorzystanych koncepcji. Nie do końca zgadzam się w tym miejscu z zarzutami Łukasza Orbitowskiego, że mało tu literatury. Ta literatura to właśnie zmierzenie się z dorobkiem hard SF. Co więcej, wykonane w najlepszym stylu- gęste od pomysłów i refleksji, przesycone trudnym, ale jednak strawnym językiem nauki. Swoją drogą, zabieg prowadzenia narracji z punktu widzenia głównego bohatera na dobrą sprawę nie tylko tłumaczącego pewne elementy rzeczywistości, ale i stosującego swoisty przekład językowy, jest kapitalnym trikiem pisarskim, pozwalającym opisać czytelnikowi w zasadzie nieopisywalny świat.


Edytorska strona Ślepowidzenia prezentuje się fenomenalnie. Jest to cecha charakterystyczna całej, wydawanej przez MAGa serii Uczta Wyobraźni. Twarda oprawa okraszona klimatyczną ilustracją, charakterystyczny layout i dość dobre tłumaczenie (choć czasem istotnie nie radzące sobie z poziomem skomplikowania języka). Słowem – jest świetnie!


Ślepowidzenie Petera Wattsa na pewno nie jest książką dla każdego. Ogromne nasycenie pomysłami, dość trudny język, czy ciągła gra ze stylistyką hard SF powodują, że do pełnego odbioru tej książki niezbędna jest pewna wiedza, znajomość konwencji i odrobina (no, może trochę więcej) refleksji. Ktoś, kto nie jest miłośnikiem gatunku, raczej nie polubi go po lekturze tej książki. Z drugiej strony, nawet osoby znające na wylot dzieła Lema, Nivena, Clarka, Baxtera, a z bardziej współczesnych Strossa, czy Egana, będą mogły znaleźć tu coś nowego i zaskakującego. Nie tylko na poziomie nowych koncepcji i pomysłów, bo to jest cel chyba każdego pisarza, szczególnie w takiej quasi-naukowej stylistyce, ale także na poziomie wykorzystania istniejących już motywów, charakterystycznych dla gatunku. Tutaj Watts ma czytelnikowi sporo do zaoferowania. Czy to jest jeszcze literatura, czy jedynie mocno naukowy i sfabularyzowany wywód filozofujący? Chyba jednak to pierwsze, przy czym naukowy komentarz i solidna bibliografia, zamieszczone na końcu książki wrażenie robią całkiem niezłe.


Dla miłośników gatunku 6/6, dla wszystkich innych 4,5/6


PS. Peter Watts wszystkie swoje dzieła umieszcza w internecie, dostępne w całości na zasadzie licencji Creative Commons. Tu można przeczytać Ślepowidzenie w całości, w oryginale.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...