Ktoś gdzieś kiedyś powiedział, że warto zacząć mocnym akcentem. Mniejsza o to, czy mamy do czynienia z filmem, prezentacją konferencyjną czy recenzją książki – wyrazisty początek pomoże przykuć uwagę odbiorcy, zaintrygować, zachęcić, by poświecił swój czas na zapoznanie się z resztą przekazu. Słowo się rzekło: Zamieć to pierwsza powieść Neala Stephensona, jaką przeczytałem. Bum! Trach!! Łup!!! Świat się wali. Wymądrza się taki na temat fantastyki, a z twórczością jednego z najbardziej uznanych współczesnych pisarzy SF jest na bakier. Może i tak, ale w najlepszym razie jest to znakomita okazja do tego, by te zaległości w lekturach nadrobić (warto także dodać, że znane mi opowiadania Amerykanina całkiem mi się spodobały). Tym bardziej, że wymieniona powyżej powieść zrobiła na mnie spore wrażenie. Ale po kolei…
W najprostszych słowach Zamieć to próba twórczego, nieco ironicznego ożywienia konwencji cyberpunku. Mamy więc do czynienia z charakterystycznymi dla niej elementami: nieco anarchicznym światem społecznego rozkładu, pełnym niezależnych jednostek i wpływowych organizacji; są obowiązkowi hakerzy i wirtualna rzeczywistość; są wirusy, pościgi, wybuchy i cały efektowny przepych, który czynił cyberpunk tak atrakcyjnym. Stephenson podchodzi jednak do tematu po swojemu, z dystansem, poczuciem humoru i niemałą erudycją. Co prawda można by przypuszczać, że hiperbolizacja konwencji balansującej na granicy kiczu i przesady jest zabiegiem dość ryzykownym, jednak Amerykanin wychodzi z tej potyczki z tarczą. Duża w tym zasługa ekscytującego, subtelnie prowadzonego wątku głównego, w którym tajemniczy narkotyk, religijne kulty, nowoczesne technologie informacyjne i tajemnice sumeryjskich bóstw łączą się w sposób niepozwalający łatwo oderwać się od lektury. Gdy dodamy do tego kilka znakomitych pomysłów na elementy świata przedstawionego (Metawers, szczurojamniki, franszulaty itp.), rozwijających cyberpunkową konwencję, a także bardzo wyrazistych,nawet jeśli niespecjalnie oryginalnych, bohaterów, otrzymujemy mieszankę, która słusznie dorobiła się opinii jednej z najlepszych powieści (post-?)cyberpunkowch w historii.
Prawdę powiedziawszy nie warto w tym miejscu pisać dużo więcej, ponad to, iż Zamieć to solidna porcja znakomitej lektury. Oczywiście, gdyby chcieć wejść w szczegóły, wystarczyłoby tematów na długą rozprawę (albo i kilka). Amerykanin dostarcza bowiem mnóstwa materiału do przemyśleń, dywagacji i interpretacji. Można doszukiwać się nawiązań popkulturowych, poszukiwania i reinterpretacji zakorzenionych elementów naszej kultury, gry z literacką tradycją, wreszcie klasycznego dla science fiction wizjonerstwa (nawet jeśli nieco gorzkiego). Na dobrą sprawę sednem tego wszystkiego pozostaje najwyższej próby tekst rozrywkowy: żywy, pomysłowy i inteligentny. Mnie do szczęścia więcej nie trzeba… no, może tylko tekstów Stephensona.
5/6
Żaden to wstyd. Toż to sama radość mieć przed sobą jeszcze parę solidnych tomiszczy tak wyśmienitego autora! :) U mnie Zamieć też była pierwsza i pozostała najmilszym w odbiorze tekstem NS.
OdpowiedzUsuńFajne były okładki tych wydań ISA (?), nie? :)
OdpowiedzUsuńDobra książka, chociaż miejscami raziła mnie niekonsekwencja w kreowaniu postaci D.U. Najlepszą książką Stephensona pozostaje dla mnie Diamentowy wiek.
OdpowiedzUsuń