M. John Harrison jest uważany za jednego z duchowych ojców jednego z najprężniej rozwijających się nurtów współczesnej fantastyki, a mianowicie New Weird. W serii Uczta Wyobraźni, prezentującej ambitną i niekonwencjonalną fantastykę wydany został zbiór jego autorstwa zatytułowany Viriconium. Ta licząca niemal sześćset stron księga zawiera trzy krótkie powieści i siedem opowiadań, wszystkie osadzone we wspólnym świecie, którego centralnym punktem jest tytułowe miasto – Viriconium. Trochę inaczej niż w całej serii, serwującej raczej książki współczesne, zbiór Harrisona to teksty powstałe w latach 1971–1985. Myli się jednak ten, kto spodziewa się zdezaktualizowanej wizji, trącącej myszką w zestawieniu z obrazem aktualnych trendów w światowej literaturze fantastycznej. Viriconium chyba trochę wyprzedziło swoje czasy, stanowiąc wyraźną inspirację i nieodłączną część tego jak literatura ta wygląda obecnie.
Świat stworzony przez Harrisona urzeka. Jest czymś na skraju rzeczywistości, tuż za jej dostępną dla nas krawędzią. Mamy do czynienia z połączeniem motywów rodem z fantasy, z tymi rodem z science fiction. Jest tu więc miejsce dla szermierzy, królowych, machania toporem, czy latających łodzi, z drugiej zaś strony mamy mechaniczne egzoszkielety, miecze energetyczne i potężne maszyny. Wszystko w scenerii wielkiego, złożonego i tętniącego życiem miasta. Życie Viriconium i jego mieszkańców opisane jest bardzo drobiazgowo. Sceny z życia artystów, władców, wojowników, czy wreszcie zwykłych ludzi są niezwykle bogate. Świat oszałamia swoją złożonością i plastycznością, w gruncie rzeczy bardzo oniryczną. Czytelnik ma wrażenie, że jest to świat snu, w którym kontury nie są jasne, a zdarzenia pojawiają się by zaraz zniknąć lub przejść w coś innego, zgoła nieoczekiwanego.
Świat Viriconium to zarazem świat umierania. Ten świat się kończy, chyli ku upadkowi bezskutecznie walcząc o przetrwanie. Świat miasta Viriconium to świat tęsknoty za utraconym dziedzictwem przeszłości, utożsamianej przez technologie Cywilizacji Popołudnia. Jedyne co pozostaje to starać się przetrwać. Nie ma tu miejsca na szukanie nadziei, wychodzenie myślą w przyszłość. Mimo, iż wszystko się rozpada (a może właśnie dlatego?) to uciekająca chwila obecna, ten moment, kiedy wszystko jeszcze istnieje w znanej na m formie, staje się centrum życia. Znakomicie jest to oddane w scenach z życia viricońskiej bohemy. Z drugiej jednak strony taki świat wyzwala pokłady bezinteresownego heroizmu, bo czymże się przejmować, skoro jutra nie będzie? I to także w tekstach Harrisona możemy odnaleźć. Pod względem bogactwa pomysłów i rozmachu wykreowanego świata Viriconium to prawdziwa Uczta Wyobraźni.
Język M. Johna Harrisona oszałamia. Zdania są rozbudowane, napchane po brzegi oryginalnymi metaforami i barwnymi grami słów. Doskonale odzwierciedlają jednoczesną złożoność i ulotność opisywanego w nich świata, nadają mu barwy, zapachy i smaki. Niestety, całość skutkuje wyjątkowo ciężkostrawną miksturą. Język Viriconium jest bez dwóch zdań wybitny i niesamowity. Stanowi nieodłączną część autorskiej kreacji. Z drugiej jednak strony wielokrotnie odnosiłem wrażenie, że to właśnie o ten język chodzi. Nie o fabułę, historię, bohaterów, czy jakieś przesłanie, ale właśnie o stworzenie oszałamiającej wizji świata i oddanie go jeszcze bardziej oszałamiającym językiem. To się Harrisonowi bez wątpienia udało. Problem polega na tym, że nawet będąc maksymalnie skupionym, smakując każdą frazę i nie spiesząc się z lekturą, wciąż napotykamy na pewien opór. Viriconium czyta się w bólach. To zdecydowanie nie jest lektura na szybkie parę stron w pociągu, czy autobusie, a raczej na długie posiedzenia w fotelu. A i to nie gwarantuje, że będziemy w stanie przebrnąć przez jej piękny, choć hermetyczny język.
Jak zwykle w przypadku książek z serii Uczta Wyobraźni mamy do czynienia z edytorskim majstersztykiem. Piękna okładka zdobiąca twardą oprawę doskonale oddaje klimat Pastelowego Miasta. MAG przyzwyczaił już Czytelników tej serii do wysokiego poziomu i okładek wyraźnie wyróżniających się na tle estetyki proponowanej przez większość rodzimych wydawców fantastyki, z lubelską Fabryką Słów na czele.
Viriconium to nie jest pozycja dla każdego. Fantastyczna wizja świata stworzonego przez Harrisona jest niewątpliwie godna uwagi. Choćby ze względy na wpływ, jaki wywarła na tak popularny obecnie nurt New Weird. Rewelacyjny język tego zbioru jest jednocześnie jego ogromną wadą. Zaciera kontury, często sprawia wrażenie sztuki dla sztuki wyraźnie dominując nad światem, bohaterami, czy jedynie migoczącą w tle fabułą. To nie jest literatura jednoznaczna i z pewnością nie jest to literatura łatwa. Coś w niej jednak jest i jeśli ma się sporo samozaparcia, dużo czasu i chęć uruchomienia swojej wyobraźni na najwyższych obrotach, w dużym skupieniu – wtedy warto po Viriconium sięgnąć.
Ja oceniam je na 4,5/6 (...choć rozumiem dlaczego pojawiają się oceny wynoszące ten zbiór pod niebiosa i dające mu najwyższe możliwe noty… Po prostu różne są priorytety tego, czego się w literaturze szuka)
PS. Otwierające Viriconium opowiadanie pt. Rycerze Viriconium można przeczytać na stronach Esensji. Polecam szczególnie tym, którzy obawiają się tego, czy twórczość Harrisona będzie dla nich strawna.
Dobra recenzja, przemyślana i wyważona, no i treściwa, bez niepotrzebnego lania wody. Książka wprawdzie mnie nie zainteresowała, ale przynajniej wiem z czym mam do czynienia
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
W ogóle - strasznie dużo czytasz ostatnio...
OdpowiedzUsuńPowinniśmy wszyscy przestać nadużywać wielokropków! Serio.
OdpowiedzUsuńMałe post scriptum do recenzji z perspektywy niemal roku od lektury "Viriconium":
OdpowiedzUsuńta książka zostaje w głowie! Pamięta się ją, wspomina, analizuje po raz kolejny. A każdy powrót do niej, choćby w myślach, za każdym razem podnosi jej ocenę, i to znacznie. Na chwilę obecną ma u mnie jakieś 5/6... i kto wie, czy moja opinia o sztandarowym dziele Harrisona nie wzrośnie jeszcze