Wydawnictwo Solaris od pewnego czasu stara się przybliżać polskiemu Czytelnikowi klasykę światowej fantastyki. Na nasz rynek trafiła więc kolejna z niepublikowanych dotąd nad Wisłą książek, a mianowicie Ciemności, przybywaj Fritza Leibera. Powieść to już wiekowa, po raz pierwszy bowiem została opublikowana w odcinkach na łamach pisma Astounding Science-Fiction w 1943r. (zastanawiające, że rodzimy wydawca w tekście okładkowym anonsuje ją jako powstałą w okresie Zimnej Wojny, co „miało niewątpliwie wpływ” na jej zawartość... czyżby paradoks czasoprzestrzeni?). Leiber, autor uznawany za jednego z najważniejszych klasyków fantastyki, znany jest przede wszystkim z klasycznego fantasy, czyli cyklu Lankhmar, opowiadającego o perypetiach Fafryda i Szarego Kocura. Ciemności, przybywaj to jednak klasyczna science fiction, ciążąca w stronę literatury postapokaliptycznej, czy też antyutopii.
Świat odmalowany słowami przez Leibera jest mroczny. Szerokie masy żyjących niczym w średniowieczu Plebejuszy kierowane są przez Hierarchię Wielkiego Boga, potężny kult werbujący w szeregi swoich kapłanów najzdolniejszych przedstawicieli społeczeństwa. Z drugiej strony głowę podnosi swoista opozycja, wyznawcy Satanasa utożsamiającego wszelkie mroczne siły. Brzmi to dość banalnie, prawda? Bynajmniej jednak takie nie jest, zarówno jedna, jak i druga strona konfliktu okazuje się być bowiem czymś zupełnie innym niż może się wydawać czytelnikowi.
Leiber odkrywa karty powoli, jak na współczesne standardy może nawet momentami zbyt powoli, jednak skutkuje to sytuacją, w której Czytelnik nie ma pewności, czy za kilka stron sytuacja opisywana na kartach Ciemności, przybywaj nie odwróci się o 180 stopni. W tym zniszczonym świecie, w którym dostęp do resztek technologii oznacza polityczną siłę, nic nie jest jednoznacznie czarne lub białe. Dążenia i działania poszczególnych bohaterów i frakcji są często niejasne, trudne do oceny. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się o tym świecie coraz więcej... i muszę przyznać, że ta „wycieczka” jest chyba najmocniejszym punktem powieści. Wiele z tego co sobie Czytelnik wyobraził przy lekturze początkowych rozdziałów jest brutalnie weryfikowane wraz z rozwojem akcji. Szczególnie tyczy się to obrazu dwóch antagonistycznych sił: Hierarchii i Czarnoksięstwa, które opisywane są z perspektywy poznającego je, głównego bohatera.
No właśnie... główny bohater. Muszę przyznać, że postać Armona Jarlesa jest trudna do oceny. Z jednej bowiem strony wewnętrzne rozdarcie i chwiejność doprowadzająca go do różnych, często fanatycznych postaw względem świata zdają się momentami nieco sztuczne i przesadzone. Z drugiej strony taka chwiejna postać idealnie pasuje do opisanego przez Leibera świata. Młody, zbuntowany kapłan ze swoimi wątpliwościami i przeskokami od naiwnego idealizmu do chłodnego pragmatyzmu zdaje się być doskonałym bohaterem dla takiej historii, a jego perypetie stają się świetnym pretekstem do zadania kilku ważnych pytań. O tym jednak za chwilę. Pozostali bohaterowie, również są ciekawi. Być może autor nie skupia się na nich tak, jak na Jarlesie, jednak także i w ich przypadku Czytelnik otrzymuje wiarygodny portret, który czasem okazuje się być jedynie iluzją.
Ciemności, przybywaj to literatura zadająca pytania. Leiber podejmuje w swojej powieści wątek sterowanego odgórnie społeczeństwa i walki o władzę jaka się w nim rozgrywa. Pokazuje też fascynujący splot religii, technologii i magii poddając w wątpliwość obraz świata widzianego z pozycji „tych na dole”. Odpowiedzi na te pytania nie padają w tekście bezpośrednio, jednak stanowisko autora nasuwa się Czytelnikowi wyjątkowo dobitnie.
Czy więc warto po tę powieść sięgnąć? To zależy czego się poszukuje. Ciemności, przybywaj to pozycja, która potrafi zaczarować czytelnika ciekawym światem, i niebanalnymi bohaterami. Jak na książkę, której niedługo „stuknie siedemdziesiątka” nie zestarzała się praktycznie wcale. Zresztą, odnoszę wrażenie, że stworzona przez Leibera wizja zniszczonego świata, w którym potężna organizacja religijna stara się chronić pozostałe szczątki technologii, była ogromna inspiracją dla Waltera M. Millera i jego niezapomnianej Kantyczki dla Leibowitza. Pod względem pomysłów i kreacji świata jest to zatem pozycja godna uwagi. Jej plusem są też niewątpliwie ciekawe postacie. Niestety, lata, które upłynęły od premiery Ciemności, przybywaj pozostawiły jednak pewien ślad. Współcześnie pisze się bowiem już w trochę inny sposób. Mimo, iż akcja toczy się względnie dynamicznie, a dialogi są ciekawe, brakuje trochę zarysowania tła. Z jednej strony czyni to książkę uniwersalną i pozwala uruchomić wyobraźnię Czytelnika, z drugiej jednak, może utrudniać to lekturę współczesnemu odbiorcy przyzwyczajonemu do większej oczywistości w autorskiej kreacji, mniejszej ilości niedomówień, innymi słowy, mniejszej ilości miejsca na swobodną interpretację opisywanej rzeczywistości. Ta „wada” nie przesłania jednak niewątpliwych zalet powieści Leibera. Może nie jest ona dziełem wybitnym, ale warto się z nią zapoznać, choćby po to, by przekonać się, ze fantastyka sprzed niemal siedemdziesięciu lat, wcale nie musi być nudna i nieaktualna.
3,5/6
Świat odmalowany słowami przez Leibera jest mroczny. Szerokie masy żyjących niczym w średniowieczu Plebejuszy kierowane są przez Hierarchię Wielkiego Boga, potężny kult werbujący w szeregi swoich kapłanów najzdolniejszych przedstawicieli społeczeństwa. Z drugiej strony głowę podnosi swoista opozycja, wyznawcy Satanasa utożsamiającego wszelkie mroczne siły. Brzmi to dość banalnie, prawda? Bynajmniej jednak takie nie jest, zarówno jedna, jak i druga strona konfliktu okazuje się być bowiem czymś zupełnie innym niż może się wydawać czytelnikowi.
Leiber odkrywa karty powoli, jak na współczesne standardy może nawet momentami zbyt powoli, jednak skutkuje to sytuacją, w której Czytelnik nie ma pewności, czy za kilka stron sytuacja opisywana na kartach Ciemności, przybywaj nie odwróci się o 180 stopni. W tym zniszczonym świecie, w którym dostęp do resztek technologii oznacza polityczną siłę, nic nie jest jednoznacznie czarne lub białe. Dążenia i działania poszczególnych bohaterów i frakcji są często niejasne, trudne do oceny. Z każdym kolejnym rozdziałem dowiadujemy się o tym świecie coraz więcej... i muszę przyznać, że ta „wycieczka” jest chyba najmocniejszym punktem powieści. Wiele z tego co sobie Czytelnik wyobraził przy lekturze początkowych rozdziałów jest brutalnie weryfikowane wraz z rozwojem akcji. Szczególnie tyczy się to obrazu dwóch antagonistycznych sił: Hierarchii i Czarnoksięstwa, które opisywane są z perspektywy poznającego je, głównego bohatera.
No właśnie... główny bohater. Muszę przyznać, że postać Armona Jarlesa jest trudna do oceny. Z jednej bowiem strony wewnętrzne rozdarcie i chwiejność doprowadzająca go do różnych, często fanatycznych postaw względem świata zdają się momentami nieco sztuczne i przesadzone. Z drugiej strony taka chwiejna postać idealnie pasuje do opisanego przez Leibera świata. Młody, zbuntowany kapłan ze swoimi wątpliwościami i przeskokami od naiwnego idealizmu do chłodnego pragmatyzmu zdaje się być doskonałym bohaterem dla takiej historii, a jego perypetie stają się świetnym pretekstem do zadania kilku ważnych pytań. O tym jednak za chwilę. Pozostali bohaterowie, również są ciekawi. Być może autor nie skupia się na nich tak, jak na Jarlesie, jednak także i w ich przypadku Czytelnik otrzymuje wiarygodny portret, który czasem okazuje się być jedynie iluzją.
Ciemności, przybywaj to literatura zadająca pytania. Leiber podejmuje w swojej powieści wątek sterowanego odgórnie społeczeństwa i walki o władzę jaka się w nim rozgrywa. Pokazuje też fascynujący splot religii, technologii i magii poddając w wątpliwość obraz świata widzianego z pozycji „tych na dole”. Odpowiedzi na te pytania nie padają w tekście bezpośrednio, jednak stanowisko autora nasuwa się Czytelnikowi wyjątkowo dobitnie.
Czy więc warto po tę powieść sięgnąć? To zależy czego się poszukuje. Ciemności, przybywaj to pozycja, która potrafi zaczarować czytelnika ciekawym światem, i niebanalnymi bohaterami. Jak na książkę, której niedługo „stuknie siedemdziesiątka” nie zestarzała się praktycznie wcale. Zresztą, odnoszę wrażenie, że stworzona przez Leibera wizja zniszczonego świata, w którym potężna organizacja religijna stara się chronić pozostałe szczątki technologii, była ogromna inspiracją dla Waltera M. Millera i jego niezapomnianej Kantyczki dla Leibowitza. Pod względem pomysłów i kreacji świata jest to zatem pozycja godna uwagi. Jej plusem są też niewątpliwie ciekawe postacie. Niestety, lata, które upłynęły od premiery Ciemności, przybywaj pozostawiły jednak pewien ślad. Współcześnie pisze się bowiem już w trochę inny sposób. Mimo, iż akcja toczy się względnie dynamicznie, a dialogi są ciekawe, brakuje trochę zarysowania tła. Z jednej strony czyni to książkę uniwersalną i pozwala uruchomić wyobraźnię Czytelnika, z drugiej jednak, może utrudniać to lekturę współczesnemu odbiorcy przyzwyczajonemu do większej oczywistości w autorskiej kreacji, mniejszej ilości niedomówień, innymi słowy, mniejszej ilości miejsca na swobodną interpretację opisywanej rzeczywistości. Ta „wada” nie przesłania jednak niewątpliwych zalet powieści Leibera. Może nie jest ona dziełem wybitnym, ale warto się z nią zapoznać, choćby po to, by przekonać się, ze fantastyka sprzed niemal siedemdziesięciu lat, wcale nie musi być nudna i nieaktualna.
3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz