Ostatnio przy okazji recenzowania Uczty dla wron G.R.R. Martina
wspomniałem, że cykl fantasy zdaje się czasami być osobnym gatunkiem
literackim. Jednym ze sztandarowych przykładów tego typu epickiego tworu
jest cykl Koło Czasu Roberta Jordana. Rozpoczętą Okiem świata
sagę Amerykanin rozciągnął na jedenaście powieści, po czym po ciężkiej
chorobie zmarł , nie kończąc swojego dzieła. Pozostawił cieszący się
niezwykłą popularnością cykl niedokończonym. Zachowały się jednak
obszerne notatki, konspekty i fragmenty przygotowanych już tekstów, na
podstawie których inny znany pisarz – Brandon Sanderson tworzy kolejne
tomy mające zamknąć niezliczoną ilość wątków zapoczątkowanych przez
samego Jordana i w efekcie skończyć cykl zgodnie z wizją jego autora. Sam Jordan napisał jednak jeszcze jedną powieść osadzoną w uniwersum Koła Czasu, a mianowicie stanowiącą wprowadzenie do właściwej fabuły Nową wiosnę.
Do wszelkiego rodzaju prequeli i spin-offów zwykłem podchodzić z dużą dozą rezerwy. W przypadku tego tomu była ona wzmożona po trzykroć. Raz, że nie przepadam za często wymuszonym „dopowiadaniem” pewnych elementów większej całości. Dwa – niektóre moje wątpliwości rodzi tworzenie pełnowymiarowych powieści na podstawie opowiadań. A taką właśnie książką jest Nowa wiosna. Jej pierwowzorem jest bowiem opowiadanie zamieszczone w słynnej antologii Legendy. Tego typu teksty narażone są zawsze na bycie swoistymi literackimi wydmuszkami – pustym szkieletem z zaledwie szczątkową fabułą. Po trzecie wreszcie, Jordan stworzył tę pozycję w momencie gdy sam cykl był już przeładowany wielką ilością postaci i wątków, a autor był w nienajlepszej formie pisarskiej. Stąd spory dystans z jakim podchodziłem do pełnowymiarowej wersji prequela Koła Czasu.
Okazało się, że moje obawy były całkiem uzasadnione, a sama powieść zbudowana jest w dość specyficzny sposób. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest wyraźne położenia nacisku na narrację i opis świata. Dialogów w tej książce jest stosunkowo niewiele, mnóstwo za to odautorskiej prezentacji wydarzeń, scenografii, postaci, a także myśli i uczuć bohaterów. Rzadko spotyka się w literaturze popularnej utwory, w których położony jest tak ogromny nacisk na narrację. Może to wydawać się dla niektórych trudne w odbiorze, moim zdaniem jednak jest, przynajmniej w sensie formalnym, zabiegiem całkiem ciekawym.
Taka, a nie inna konstrukcja tej powieści jest wypadkową dwóch wspomnianych już czynników – z jednej strony bazuje ona na dużo skromniejszym objętościowo opowiadaniu, z drugiej zaś pokazuje losy bohaterów cyklu, którego większość głównych protagonistów jeszcze się nie narodziła lub są dopiero niemowlętami. W centrum wydarzeń staje więc dwójka postaci odgrywających w Kole Czasu rolę niebagatelną, ale jednak drugoplanową – Moiraine i Lana. W warstwie fabularnej chyba najsilniej możemy odczuć, ze Nowa wiosna była pierwotnie jedynie opowiadaniem. Historia jest zasadniczo jednowątkowa i pokazuje trudne początki Moiraine w Białej Wieży, jej przyjaźń z Siuan, późniejszą Zasiadającą na Tronie Amyrlin, poszukiwania nowo narodzonego Smoka Odrodzonego, a wreszcie początek relacji z Lane, spadkobiercą tronu Malkier. Wątek samego Lana jest tu wyraźnie poboczny i choć wnosi co nieco do całości, nie jest w stanie usunąć przykrego wrażenia, ze obcujemy z powieścią niesłychanie prostą w warstwie fabularnej. Innymi słowy – z materiałem co najwyżej na opowiadanie, a nie na pełną powieść. Książka ma jednak przeszło 460 stron, na których nie brakuje opisów tego, kto szorował podłogę, kto marudził nad kaszą, a kto zaś strzepnął z sukni okruchy zjedzonego właśnie pierożka. Trzeba jednak Jordanowi oddać, że poza fragmentami będącymi ewidentnymi wypełniaczami zawarł w Nowej wiośnie sporo ciekawych detali opisujących stworzony przez niego świat. Szczególnie nieźle wypadają opisy stosunków wewnętrznych i zwyczajów Aes Sedai, a także życia w Białej Wieży. Jest tu więc kilka elementów, które mogą zaskoczyć nawet fanów Koła Czasu. Pozytywne wrażenie wywołane ciekawymi opisami świata udaje się jednak skutecznie zepsuć przez dość topornie wprowadzone kontrasty. Świetnym przykładem mogą być tu relacje miedzy poszczególnymi Ajah. To, co Jordan przedstawia w sposób intrygujący i uniemożliwiający czarno-białe oceny poszczególnych grup Aes Sedai, zostaje skutecznie zamazane przez niezwykle infantylny i zupełnie nieumotywowany wątek Czarnych Ajah. Ot, po prostu nagle pojawia się „zły” i trzeba się z nim rozprawić. Jak? Dlaczego? Po co? Skąd się wziął? To już jest nieistotne… a szkoda, bo kontrast ten jest aż nieprzyjemny. Irytuje także specyficzna, a po wielokroć pojawiająca się w powieści maniera, w której narrator coś sugeruje, po czym temu zupełnie przeczy lub w sposób kategoryczny potwierdza – zabieg, który przy prowadzeniu narracji z poziomu narratora wszechwiedzącego jest po prostu bezsensowny i denerwujący. Na styl autora nie sposób jednak nic poradzić. Znając jednak inne dokonania Amerykanina widać wyraźnie, że nie jest to jego najlepszy tekst.
Czy zatem warto po Nową wiosnę sięgnąć? Wbrew pozorom odpowiedź nie jest taka prosta. Z pewnością nie sprawdzi się ona jako wprowadzenie do cyklu. Przygodę z Kołem Czasu trzeba zacząć po prostu od Oka świata i tyle. Inaczej przedstawia się jednak sprawa z perspektywy osoby, która cykl jako tako zna. Mimo wyraźnych wad, jak uboga warstwa fabularna, specyficzny styl, kiepsko wyważone tempo akcji i wszechobecne poczucie obcowania z tekstem napisanym trochę na siłę, Nowa wiosna potrafi wciągnąć. Moim zdaniem najlepiej traktować ją jako swoisty suplement do zasadniczego cyklu Jordana - momentami ciekawą retrospektywę pozwalającą lepiej poznać niektóre z ważnych dla cyklu postaci, niewnoszącą jednak do całości epickiego dzieła Amerykanina niczego nowego. Jeśli więc zatęsknimy za Moiraine i Lanem a jesteśmy skłonni wybaczyć pisarzowi pewne potknięcia, możemy po prequel Koła Czasu sięgnąć. W innym przypadku lepiej go sobie odpuścić.
Do wszelkiego rodzaju prequeli i spin-offów zwykłem podchodzić z dużą dozą rezerwy. W przypadku tego tomu była ona wzmożona po trzykroć. Raz, że nie przepadam za często wymuszonym „dopowiadaniem” pewnych elementów większej całości. Dwa – niektóre moje wątpliwości rodzi tworzenie pełnowymiarowych powieści na podstawie opowiadań. A taką właśnie książką jest Nowa wiosna. Jej pierwowzorem jest bowiem opowiadanie zamieszczone w słynnej antologii Legendy. Tego typu teksty narażone są zawsze na bycie swoistymi literackimi wydmuszkami – pustym szkieletem z zaledwie szczątkową fabułą. Po trzecie wreszcie, Jordan stworzył tę pozycję w momencie gdy sam cykl był już przeładowany wielką ilością postaci i wątków, a autor był w nienajlepszej formie pisarskiej. Stąd spory dystans z jakim podchodziłem do pełnowymiarowej wersji prequela Koła Czasu.
Okazało się, że moje obawy były całkiem uzasadnione, a sama powieść zbudowana jest w dość specyficzny sposób. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest wyraźne położenia nacisku na narrację i opis świata. Dialogów w tej książce jest stosunkowo niewiele, mnóstwo za to odautorskiej prezentacji wydarzeń, scenografii, postaci, a także myśli i uczuć bohaterów. Rzadko spotyka się w literaturze popularnej utwory, w których położony jest tak ogromny nacisk na narrację. Może to wydawać się dla niektórych trudne w odbiorze, moim zdaniem jednak jest, przynajmniej w sensie formalnym, zabiegiem całkiem ciekawym.
Taka, a nie inna konstrukcja tej powieści jest wypadkową dwóch wspomnianych już czynników – z jednej strony bazuje ona na dużo skromniejszym objętościowo opowiadaniu, z drugiej zaś pokazuje losy bohaterów cyklu, którego większość głównych protagonistów jeszcze się nie narodziła lub są dopiero niemowlętami. W centrum wydarzeń staje więc dwójka postaci odgrywających w Kole Czasu rolę niebagatelną, ale jednak drugoplanową – Moiraine i Lana. W warstwie fabularnej chyba najsilniej możemy odczuć, ze Nowa wiosna była pierwotnie jedynie opowiadaniem. Historia jest zasadniczo jednowątkowa i pokazuje trudne początki Moiraine w Białej Wieży, jej przyjaźń z Siuan, późniejszą Zasiadającą na Tronie Amyrlin, poszukiwania nowo narodzonego Smoka Odrodzonego, a wreszcie początek relacji z Lane, spadkobiercą tronu Malkier. Wątek samego Lana jest tu wyraźnie poboczny i choć wnosi co nieco do całości, nie jest w stanie usunąć przykrego wrażenia, ze obcujemy z powieścią niesłychanie prostą w warstwie fabularnej. Innymi słowy – z materiałem co najwyżej na opowiadanie, a nie na pełną powieść. Książka ma jednak przeszło 460 stron, na których nie brakuje opisów tego, kto szorował podłogę, kto marudził nad kaszą, a kto zaś strzepnął z sukni okruchy zjedzonego właśnie pierożka. Trzeba jednak Jordanowi oddać, że poza fragmentami będącymi ewidentnymi wypełniaczami zawarł w Nowej wiośnie sporo ciekawych detali opisujących stworzony przez niego świat. Szczególnie nieźle wypadają opisy stosunków wewnętrznych i zwyczajów Aes Sedai, a także życia w Białej Wieży. Jest tu więc kilka elementów, które mogą zaskoczyć nawet fanów Koła Czasu. Pozytywne wrażenie wywołane ciekawymi opisami świata udaje się jednak skutecznie zepsuć przez dość topornie wprowadzone kontrasty. Świetnym przykładem mogą być tu relacje miedzy poszczególnymi Ajah. To, co Jordan przedstawia w sposób intrygujący i uniemożliwiający czarno-białe oceny poszczególnych grup Aes Sedai, zostaje skutecznie zamazane przez niezwykle infantylny i zupełnie nieumotywowany wątek Czarnych Ajah. Ot, po prostu nagle pojawia się „zły” i trzeba się z nim rozprawić. Jak? Dlaczego? Po co? Skąd się wziął? To już jest nieistotne… a szkoda, bo kontrast ten jest aż nieprzyjemny. Irytuje także specyficzna, a po wielokroć pojawiająca się w powieści maniera, w której narrator coś sugeruje, po czym temu zupełnie przeczy lub w sposób kategoryczny potwierdza – zabieg, który przy prowadzeniu narracji z poziomu narratora wszechwiedzącego jest po prostu bezsensowny i denerwujący. Na styl autora nie sposób jednak nic poradzić. Znając jednak inne dokonania Amerykanina widać wyraźnie, że nie jest to jego najlepszy tekst.
Czy zatem warto po Nową wiosnę sięgnąć? Wbrew pozorom odpowiedź nie jest taka prosta. Z pewnością nie sprawdzi się ona jako wprowadzenie do cyklu. Przygodę z Kołem Czasu trzeba zacząć po prostu od Oka świata i tyle. Inaczej przedstawia się jednak sprawa z perspektywy osoby, która cykl jako tako zna. Mimo wyraźnych wad, jak uboga warstwa fabularna, specyficzny styl, kiepsko wyważone tempo akcji i wszechobecne poczucie obcowania z tekstem napisanym trochę na siłę, Nowa wiosna potrafi wciągnąć. Moim zdaniem najlepiej traktować ją jako swoisty suplement do zasadniczego cyklu Jordana - momentami ciekawą retrospektywę pozwalającą lepiej poznać niektóre z ważnych dla cyklu postaci, niewnoszącą jednak do całości epickiego dzieła Amerykanina niczego nowego. Jeśli więc zatęsknimy za Moiraine i Lanem a jesteśmy skłonni wybaczyć pisarzowi pewne potknięcia, możemy po prequel Koła Czasu sięgnąć. W innym przypadku lepiej go sobie odpuścić.
3,5/6
Miałem kupować cały cykl, ale poczekam, aż ZYSK wyda to w końcu w jednym formacie... :>
OdpowiedzUsuńChyba czas wziąć się za "Koło czasu", zaintrygował mnie ten pisarz.
OdpowiedzUsuńJordan miał wizję, a nawet WIZJĘ tego jak cały cykl ma wyglądac. Problem polega na tym, ze w pewnym momencie poziom tego co pisał znacznie spadł. No i wielu czytelników też odpadło. Ja sam poległem gdzieś tak na "Ogniach Niebios". ale już od jakiegoś czasu obiecuję sobie, że się za Kolo czasu znów zabiorę, bo ponoć dalej jest znacznie lepiej. Pytanie tylko czy zdążę póki mi ochota na fantasy nie przejdzie... bo to, ze od niemal 2m-cy nie czytałem żadnej sf to wręcz niewiarygodne;) A, że na tapecie są/lada chwila będą opowiadania i powieść Wegnera i drugi tom "Tańca ze smokami" to może być ciężko. W końcu muszę jeszcze znaleźć kiedyś czas na dokończenie doktoratu, prawda? ;)
UsuńNo tak, doktorat to chyba początek priorytetów :)Widzę nawet, że w niedalekim Wrocławiu.
UsuńJa najbardziej czekam na Wegnera, uwielbiam jego fantastykę, choć bardziej z uwagi na kreację świata, aniżeli na bohaterów. No i ten wyjątkowy klimat tworzonych przez niego historii. Na "Koło czasu" czas przyjdzie zdecydowanie później.
Jak bardzo niedalekim? Bo tak zasadniczo to ja legniczaninem jestem, choć od 10 lat zamieszkuję raczej nad Odra niż nad Kaczawą.
UsuńCo zaś się tyczy Wegnera i fenomenu jego tekstów - niby nic w nich specjalnego, są bardzo klasyczne, niezbyt odkrywcze, operują wieloma motywami i konwencjami, ale Ameryki nie odkrywają. A jednak nie można się od nich odkleić! Coś niesłychanego
I o to chodzi, o klimat. Dla mnie jego świat ma jakąś swoją specyfikę, która mnie przyciąga ;)
UsuńNiedalekim na odległość Jeleniej Góry :)
Nową Wiosnę ledwie zmęczyłem, mimo że cykl Jordana jest jednym z moich ulubionych:P Śmiało czytaj resztę sagi, autor ma jeszcze swój chwilowy powrót do formy w "Czarnej Wieży", a Sanderson naprawdę godnie go zastępuje. W sumie reszta tomów po Ogniach Niebios też wchodziła mi całkiem nieźle, no a już na pewno lepiej niż Nowa Wiosna:) Problem jest tylko z przypomnieniem sobie tych wszystkich wątków po dłuższej przerwie od czytania cyklu. Ten sam problem ma Malazańska Księga Poległych, przy której z kolei ja odpadłem, tak jak ty przy Jordanie ;)
OdpowiedzUsuńOdpisuję to samo co na fb: A wiesz co, że w ramach fantasy-cugu, w który wpadłem tak sobie myślałem, czy pociągnąć dalej Jordana, czy może zabrać się za Malazańską. No i dalej nie wiem. Na razie jestem na Wegnerze i czekam na t2 Martina. a potem zobaczymy co będzie. Książek (dobrych) do czytania mi nie brakuje:)
UsuńA ja się zastanawiam od dłuższego czasu, czy warto "Koło czasu" zamówić do biblioteki, czy nie. Trochę mnie przeraża ilość tomów (miejsca nie mamy za dużo). Jeżeli miałabyś polecić epic fantasy, to czy byłby to ten cykl? Pieśń Lodu i Ognia, oczywiście już jest.
OdpowiedzUsuńHmmm... Wegnera, zdecydowanie Wegnera - trzeba wspierać polską fantastykę, to raz. A dwa, ze poziom jest naprawdę wysoki. No i na razie są dwa tomy opowiadań, a na początku marca wychodzi pierwsza powieść.
UsuńA czy coś innego? No cóż, Jordan to jednak klasyka, do tego właśnie wychodzą reedycje pierwszych tomów cyklu. No i na pewno jest trochę bardziej adresowany do ciut młodszego czytelnika (może nie wprost, ale jest znacznie bardziej "ugładzony" niż Martin czy Wegner).
Z tego co jest obecnie na topie, no to wiadomo, że też Erikson i jego Malazańska Księga Poległych. Znów dużo tomów, znów niedługo AMG startuje z reedycjami od początku (w maju jakoś), no i popularność (obecnie) chyba bijąca na głowę Jordana.
Czy coś jeszcze? Ja jestem średnio na bieżąco z epicką fantasy, ale z tego co "ptaszki ćwierkają" niezłe opinie zbierają też Abercrombie (pod starszego czytelnika) i Rothfuss (dla trochę młodszego). no i nie można zapomniać o Feliksie Kresie, tyle, że on niestety swojego cyklu nie skończył. Z drugiej strony żaden z nich swojego cyklu nie skończył - najprędzej zrobi to Erikson.
Podsumowując, ja osobiście sugerowałbym Eriksona albo Wegnera. Zresztą, recenzja "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - zachód" tego drugiego powinna być na blogu na dniach, bo już poszła do Fantasty, a i powieściowe "Niebo ze Stali" coraz bliżej. Ja juz bardzo niecierpliwie czekam na "szczotkę" z Powergraphu!
Dziękuję za odpowiedź!
OdpowiedzUsuńNiestety polscy autorzy odpadają, bo ja jestem odpowiedzialna za dział anglojęzyczny. Abercrombie polecał George R.R.Martin, więc się zainteresuje. Maleziańska Księga Poległych - chyba pierwszy tom mamy tylko. Jordana mam zamiar zamówić pierwsze pudełko (4 pierwsze tomy). Fajna sprawa z tymi wydaniami w pudełkach.