Historia Polski XX wieku jest trudna, złożona, znaczona pamięcią
wydarzeń wspaniałych i podniosłych, ale zarazem także tych tragicznych i
wstydliwych. Wydawałoby się – idealny materiał dla literatów. I
istotnie, tekstów osadzonych w realiach poprzedniego stulecia powstaje
bez liku – wszystkie mniej lub bardziej rozliczeniowe, komentujące,
gloryfikujące… czasem nawet drążące poszczególne problemy. Co ciekawe,
rzadko przekrojowe. „Ciekawe” nie znaczy jednak „dziwne”. Wydaje się, że
próba spójnego, przekrojowego przebrnięcia przez cały wiek XX byłaby
wyzwaniem dość karkołomnym, narażonym na zbytnie uproszczenia i
powierzchowność. Mimo to wyzwanie zostało podjęte przez Zbigniewa Wojnarowskiego,
a jego rezultat opublikowano w znakomitej, firmowanej logo Narodowego
Centrum Kultury serii Zwrotnice Czasu. Muszę przyznać, że wiele
obiecywałem sobie po Mirażu (tak bowiem zatytułowana jest książka Wojnarowskiego),
jego fragmenty były bowiem publikowane w „Nowej Fantastyce” i
„Fantastyce – Wydaniu Specjalnym” i przynajmniej jeden swego czasu z
nich zainteresował mnie ponadprzeciętnie. Tym bardziej, że i forma Mirażu
jest formą nietypową – niby zbiór opowiadań, ale jednak poszczególne
teksty stanowiące wycieczkę przez rodzimą historię są ze sobą wyraźnie
powiązane. Tym, co spaja dzieło Wojnarowskiego w całość, jest motyw kina Miraż i współczesna (meta?)fabuła, w którą wplecione zostają opowieści snute przez dawnego biletera.
Można mówić o dwóch podstawowych warstwach Mirażu: literackiej i historycznej. W tej pierwszej nietypowa powieść (bo to chyba jest najwłaściwsze określenie tej książki) Wojnarowskiego jest bardzo mocno zakorzeniona w tradycji opowieści niesamowitych i horroru. Autor doskonale gra poczuciem rzeczywistości, potrafiąc świetnie, może trochę po dickowsku, zamazać granice między tym, co realne a tym, co urojone. W tym sensie kolejnego znaczenia nabiera tytuł książki – poszczególne historie, oniryczne na granicy koszmarnego snu i przygnębiającej jawy nie pozwalają się wyzwolić spod przemożnego wrażenia wszechogarniającej ułudy. Tak bohaterowie, jak i czytelnik gubią się, goniąc za tym, co nie dość, że nierealne, to ostatecznie zgubne. Tekst jest przesycony kinową estetyką i metaforyką, widać w nim spójność koncepcji i konsekwencję w posługiwaniu się pewnymi motywami. Co więcej, sposób w jaki one powracają, czasem w zupełnie niespodziewanych momentach, robi naprawdę dobre wrażenie. Tym bardziej, że w warstwie językowej Wojnarowski także pokazuje sporo klasy. Ciekawa, dopracowana fraza, a także, co tak ważne w konwencji grozy, świetnie budowany nastrój powodują, iż czyta się Miraż doskonale. Pod względem „warsztatowym” jest to powieść na bardzo wysokim poziomie.
Równie ciekawie jest w warstwie historycznej. Jak zaznaczyłem wcześniej – Wojnarowski wziął się za barki ze spuścizną dwudziestowiecznej polskiej historii. Wyruszamy więc w podróż przez kolejne dekady od lat trzydziestych począwszy. Ścierają się tu dwa porządki – porządek trwania reprezentowany przez przeklęte kino i porządek zmiany. Trudno orzec, czy autor wybrnął z trudnego zadania oddania klimatu poszczególnych dziesięcioleci – do pewnego momentu jest naprawdę znakomicie, jednak poszczególne dekady doby komunizmu – mimo szumnych deklaracji przytaczanych w posłowiu pióra Macieja Parowskiego – nieco się zlewają w straszący postacią ubeka monolit. Fakt, ubek ubekowi nierówny, strach strachowi takoż, ale jednak pewne wrażenie nie do końca osiągniętego zamierzenia pozostaje. Nie znaczy to jednak, że poszczególne teksty są do siebie podobne – bynajmniej. Poza warstwą nadnaturalną „dreszczyk” w tych opowieściach jest dreszczem przerażającej historii – nieodmiennie tragicznej, przynajmniej dla bohaterów. U Wojnarowskiego próżno szukać happy endu, łatwiej już o historyczną jednoznaczność, wręcz pryncypialność. W tym sensie Miraż wpisuje się w nurt prozy rozliczeniowej, piętnującej i przypominającej o tragediach przyszłości… i ludziach, którzy się do nich przyczynili. Z tym, że w przeciwieństwie do większości podobnie pomyślanych utworów babrzących się z lubością w brudach historii, u Wojnarowskiego brak czarno-białych podziałów. To znaczy czerni jest pod dostatkiem, tyle że zamiast bieli dostajemy mnóstwo ciemnej szarości.
Choć historię piszą zwycięzcy, z prozy Wojnarowskigo przebija smutna refleksja, że prawdziwych zwycięzców jakby brak – można się z nim zgadzać lub nie, trzeba jednak przyznać, że Miraż jest dziełem bez wątpienia godnym uwagi. Owszem, także ze względu na sposób, w jaki autor podszedł do rodzimej historii, choć jeśli ktoś ma już serdecznie dość rozgrzebywania dawnych krzywd, to raczej ta warstwa go znuży lub wręcz zirytuje. Ale powieść ta jest po prostu świetnym kawałkiem literatury grozy – bez historycznych podtekstów i całej patriotyczno-martyrologicznej otoczki – subtelnym, ale zarazem sugestywnym, trzymającym w napięciu, ale i pozwalającym smakować frazę, a przede wszystkim doskonale grającym emocjami, przesyconym tajemnicą, którą warto zechcieć zgłębić. To czy w starym, zatopionym kinie znajdzie się odpowiedź, jest już osobną kwestią.
Można mówić o dwóch podstawowych warstwach Mirażu: literackiej i historycznej. W tej pierwszej nietypowa powieść (bo to chyba jest najwłaściwsze określenie tej książki) Wojnarowskiego jest bardzo mocno zakorzeniona w tradycji opowieści niesamowitych i horroru. Autor doskonale gra poczuciem rzeczywistości, potrafiąc świetnie, może trochę po dickowsku, zamazać granice między tym, co realne a tym, co urojone. W tym sensie kolejnego znaczenia nabiera tytuł książki – poszczególne historie, oniryczne na granicy koszmarnego snu i przygnębiającej jawy nie pozwalają się wyzwolić spod przemożnego wrażenia wszechogarniającej ułudy. Tak bohaterowie, jak i czytelnik gubią się, goniąc za tym, co nie dość, że nierealne, to ostatecznie zgubne. Tekst jest przesycony kinową estetyką i metaforyką, widać w nim spójność koncepcji i konsekwencję w posługiwaniu się pewnymi motywami. Co więcej, sposób w jaki one powracają, czasem w zupełnie niespodziewanych momentach, robi naprawdę dobre wrażenie. Tym bardziej, że w warstwie językowej Wojnarowski także pokazuje sporo klasy. Ciekawa, dopracowana fraza, a także, co tak ważne w konwencji grozy, świetnie budowany nastrój powodują, iż czyta się Miraż doskonale. Pod względem „warsztatowym” jest to powieść na bardzo wysokim poziomie.
Równie ciekawie jest w warstwie historycznej. Jak zaznaczyłem wcześniej – Wojnarowski wziął się za barki ze spuścizną dwudziestowiecznej polskiej historii. Wyruszamy więc w podróż przez kolejne dekady od lat trzydziestych począwszy. Ścierają się tu dwa porządki – porządek trwania reprezentowany przez przeklęte kino i porządek zmiany. Trudno orzec, czy autor wybrnął z trudnego zadania oddania klimatu poszczególnych dziesięcioleci – do pewnego momentu jest naprawdę znakomicie, jednak poszczególne dekady doby komunizmu – mimo szumnych deklaracji przytaczanych w posłowiu pióra Macieja Parowskiego – nieco się zlewają w straszący postacią ubeka monolit. Fakt, ubek ubekowi nierówny, strach strachowi takoż, ale jednak pewne wrażenie nie do końca osiągniętego zamierzenia pozostaje. Nie znaczy to jednak, że poszczególne teksty są do siebie podobne – bynajmniej. Poza warstwą nadnaturalną „dreszczyk” w tych opowieściach jest dreszczem przerażającej historii – nieodmiennie tragicznej, przynajmniej dla bohaterów. U Wojnarowskiego próżno szukać happy endu, łatwiej już o historyczną jednoznaczność, wręcz pryncypialność. W tym sensie Miraż wpisuje się w nurt prozy rozliczeniowej, piętnującej i przypominającej o tragediach przyszłości… i ludziach, którzy się do nich przyczynili. Z tym, że w przeciwieństwie do większości podobnie pomyślanych utworów babrzących się z lubością w brudach historii, u Wojnarowskiego brak czarno-białych podziałów. To znaczy czerni jest pod dostatkiem, tyle że zamiast bieli dostajemy mnóstwo ciemnej szarości.
Choć historię piszą zwycięzcy, z prozy Wojnarowskigo przebija smutna refleksja, że prawdziwych zwycięzców jakby brak – można się z nim zgadzać lub nie, trzeba jednak przyznać, że Miraż jest dziełem bez wątpienia godnym uwagi. Owszem, także ze względu na sposób, w jaki autor podszedł do rodzimej historii, choć jeśli ktoś ma już serdecznie dość rozgrzebywania dawnych krzywd, to raczej ta warstwa go znuży lub wręcz zirytuje. Ale powieść ta jest po prostu świetnym kawałkiem literatury grozy – bez historycznych podtekstów i całej patriotyczno-martyrologicznej otoczki – subtelnym, ale zarazem sugestywnym, trzymającym w napięciu, ale i pozwalającym smakować frazę, a przede wszystkim doskonale grającym emocjami, przesyconym tajemnicą, którą warto zechcieć zgłębić. To czy w starym, zatopionym kinie znajdzie się odpowiedź, jest już osobną kwestią.
5/6
Dziś już strona otwierała się normalnie, więc się melduję ;)
OdpowiedzUsuńWojnarowski spodobał mi się w "Romantyczności" publikowanej w kwietniowej NF i chętnie coś jeszcze jego autorstwa bym sobie poczytała. Skoro piszesz, że "Miraż" warto poznać, to się muszę porozglądać, choć ja chyba mało za grozą jestem. Ale ciekawi mnie zwłaszcza ten okres międzywojenny. Będę szukać :)