piątek, 5 września 2014

Ogrody Słońca - Paul J. MacAuley - recenzja z portalu Fantasta.pl

Recenzując Cichą wojnę Paula J. McAuley'a, zwróciłem uwagę na fakt, iż jest to powieść doskonale pomyślana i zaplanowana w skali makro, choć cierpiąca na pewne niedostatki w skali mikro. Efektowne (przynajmniej z perspektywy świata przedstawionego) zakończenie, które nieco zburzyło budowaną z pietyzmem układankę, wytworzyło autorowi sporą przestrzeń, by pociągnąć dalej historię konfliktu między ziemskimi mocarstwami a zasiedlającymi Układ Słoneczny, częściowo już postludzkimi kolonistami. Przystępując do lektury Ogrodów słońca, odczuwałem jednak lekką obawę, czy Brytyjczyk nie zostanie przez to zmuszony do ponownego skupienia się na prezentacji realiów i spychania fabuły na dalszy plan. I choć moje przypuszczenia częściowo się sprawdziły, druga odsłona cyklu nie ustępuje wiele swojej poprzedniczce.

Cicha wojna i zajęcie gwiezdnych kolonii przez połączone siły Wielkiej Brazylii, Wspólnoty Pacyficznej i Unii Europejskiej odbiły się bardzo mocno na warunkach, w jakich przyszło funkcjonować Zewnętrznym, ale i nie pozostały bez skutków dla życia na Ziemi. McAuley opowiada dość klasyczną historię o tym, jak drobne, zdawałoby się, wydarzenia wywołują ogromne zmiany w skali globalnej – tu wręcz (dosłownie) kosmicznej. W tym przypadku obserwujemy rozkład pewnego układu i  wyłanianie się nowego porządku: tarcia wewnątrz rządów, rozpad sojuszy, walkę o polityczną schedę, migracje na olbrzymią skalę, wreszcie fluktuacje idei. Jednymi z mocniej eksponowanych motywów Ogrodów Słońca są bowiem rewolucja, bunt przeciw władzy i emancypacja. Brytyjczyk poświęcił sporo uwagi temu, w jaki sposób narasta napięcie i w jaki sposób jest ono przekuwane w czyn, kierunkowane. To jeden z najsilniejszych punktów powieści.

Potwierdza się tym samym schemat znany z Cichej wojny – także tu to wydarzenia poziomu makro są na pierwszym miejscu. Bardzo zresztą słusznie, gdyż widać w pomyśle McAuley'a spory rozmach (choć może ze względu na brak wielkich kosmicznych flot, pojazdów obcych czy też zagadkowych megastruktur jest to na pierwszy rzut oka niezbyt oczywiste). Mamy tu dość ciekawą mieszankę klasycznego, podbudowanego naukowo SF z nieco bardziej rozrywkową space operą, ale smaku nadaje subtelne wplatanie wątków typowych dla bardziej „miękkiej”, społecznej science fiction, czy też choćby scenerii bliższej klimatem postapokalipsie. Ilość wątków, lokacji i mniej lub bardziej istotnych bohaterów także budzi spory szacunek – uwidacznia się złożony, konsekwentnie realizowany pomysł. Ma to oczywiście swoje konsekwencje, choćby w konieczności podporządkowania losów poszczególnych postaci temu, co dzieje się w świecie powieści. I choć w kilku decydujących momentach są oni w stanie wziąć ster wydarzeń w swoje ręce, to jednak trudno się oprzeć wrażeniu, iż częściej to „wielka narracja” kształtuje ich losy. Bohaterom nie można jednak nic zarzucić: Macy, Cash, Loc Ifrahim, Sri czy Berry to naprawdę niezłe kreacje. To jednak nie oni, a zmieniający się świat, był powodem, dla którego miałem ochotę czytać.

Trzeba oddać autorowi, iż świetne wrażenie robi w Ogrodach Słońca strona naukowa, przede wszystkim w odniesieniu do Układu Słonecznego. Widać autentyczną pasję, z jaką McAuley rysuje międzyplanetarną scenografię, wraz z wszelkimi elementami topografii, warunków panujących na danej planecie czy księżycu. Ten drobny (choć przecież tak ogromny) wycinek Kosmosu urzeka bogactwem, czyniąc z kontynuacji Cichej wojny (tak samo jak zresztą z niej samej) idealną mieszankę hard SF i space opery. Wydaje się jednak, że cykl ciąży coraz bardziej ku pierwszej z tych konwencji. Wynika to nie tylko z faktu poważnego potraktowania przestrzeni kosmicznej jako scenografii, czy też ogromnej roli, jaką przywiązano do konieczności budowy warunków dla życia ludzi w przestrzeni – budowy farm odpowiednio stworzonych organizmów, wręcz całych biomów, inżynierii genetycznej itp. (warto pamiętać, że autor jest botanikiem). Ciekawie potraktowana jest też rola praktykowanych przez Zewnętrznych modyfikacji ludzkiego organizmu umożliwiających lepsze funkcjonowanie w nieprzyjaznym otoczeniu Kosmosu. McAuley najpierw z wątku postludzkiego uczynił jeden z motorów napędowych konfliktu stanowiącego sedno fabuły Cichej wojny, by w Ogrodach Słońca w efektowny sposób powrócić do niego w zakończeniu. I choć można sarkać, że wszelkiej maści trans- czy posthumanizm są we współczesnej science fiction nieco wyeksploatowane, to jednak u  McAuley'a sprawdzają się całkiem nieźle. Tym bardziej, że rozwój człowieka i tworzonych przez niego technologii staje się przykładem środka mającego służyć emancypacji – a to jest jeden z  głównych tematów Ogrodów słońca.

Kontynuacja Cichej wojny utrzymana jest w tonie bardzo podobnym do swojej poprzedniczki: z wyraźnie dominującym, znakomicie przemyślanym poziomem globalnych wydarzeń w świecie przedstawionym. Prosty, konsekwentny styl bez większych fajerwerków może co prawda nieco nużyć – to nie jest powieść, którą czyta się z wypiekami na twarzy, nie mogąc się oderwać od kolejnych akapitów. Mimo to uważam, iż jest to jeden z najciekawszych, najlepiej pomyślanych cykli science fiction wydanych ostatnimi czasy w Polsce. Niezbyt przekonująca i wciągająca fabuła na poziomie bohaterów zostaje bowiem wynagrodzona bogatym światem, solidną bazą naukowo-technologiczną i  ciekawą historią opowiadaną w skali makro. Dla mnie w sam raz.

4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...