czwartek, 18 listopada 2010

Umierająca Ziemia. Oczy Nadświata - Jacl Vance - recenzja z portalu Fantasta.pl

Porównywanie rodzimego rynku wydawniczego z jego zagranicznymi odpowiednikami nie wypada może najlepiej, jednak względnie spora popularność fantastyki w naszym kraju pozwala się cieszyć w miarę regularnym wydawaniem najważniejszych pozycji ukazujących się na Zachodzie (a i zza wschodniej granicy co nieco do nas dociera). Także jeśli chodzi o klasykę gatunku sytuacja jest całkiem niezła: większość książek uznawanych za ważne w rozwoju science fiction, fantasy czy horroru można nabyć w polskim wydaniu. No właśnie: większość. Jedną z klasycznych pozycji, która nigdy nie została w Polsce wydana (pomijam tu jedno klubowe wydanie) był do niedawna cykl Jacka Vance’a zatytułowany Saga Umierającej Ziemi. „Był”, gdyż Wydawnictwo Solaris postanowiło uzupełnić tę lukę i umożliwić polskiemu czytelnikowi zapoznanie się z tekstami, które przyniosły Amerykaninowi spory rozgłos stając się wreszcie inspiracją dla Księgi Nowego Słońca Gene’a Wolfe’a, Viriconium M. Johna Harrisona, czy w dalszej perspektywie dla tak obecnie popularnego nurtu New Weird.

Umierająca Ziemia. Oczy Nadświata to zbiorcze wydanie pierwszych dwóch tomów cyklu Vance’a. Amerykanin stworzył świat niezwykły, silnie pobudzający wyobraźnię i stwarzający samemu twórcy spore możliwości. Scenerią cyklu staje się bowiem Ziemia w ostatnich chwilach swojego istnienia. Czerwone, migoczące słońce nie pozostawia wątpliwości co do swojego zbliżającego się nieuchronnie końca. W tej odległej przyszłości technologia i magia są praktycznie nieodróżnialne, a świat pełen jest dziwnych, drapieżnych stworzeń. Jada się w karczmach, podróżuje piechotą, do obrony używa się miecza i sztyletu, a czarodzieje zamieszkują w wieżach pełnych magicznych artefaktów. Na pierwszy rzut oka współczesnego czytelnika: nic wyjątkowego. To jednak tylko pozory. Vance przede wszystkim bardzo umiejętnie prowadzi z czytelnikiem grę w odkrywanie umierającej Ziemi. I to wcale niekoniecznie „odkrywanie” w sensie geograficzno-podróżniczym. Mam tu na myśli raczej pojawiające się tu i ówdzie drobne sugestie pozwalające łączyć świat znany czytelnikowi z fantastyczną rzeczywistością powieści. A to drobna wzmianka o naukowo-matematycznych podstawach czarów, a to jakiś artefakt do złudzenia przypominający znane nam sprzęty lub też przemycona ukradkiem wzmianka o tym, ze pewne dzikie i groźne gatunki stworzeń mogą być rezultatem krzyżowania innych gatunków. Wyszukiwanie takich smaczków potrafi przykuć czytelnika do książki na zdecydowanie dłużej niż przelotne 20 minut między kanapką z serem a meczem w telewizji. Potrafi to też wspaniale umagicznić świat. Umierająca Ziemia i Oczy Nadświata pełne są barwnych, ulotnych opisów. Krajobrazy i scenerie migają nam tylko przed oczami, poruszając jednak wyobraźnię w sposób ogromnie wymowny. To wrażenie niezwykłości potęgowane jest tez przez charakterystyczny język tej powieści. Sposób wysławiania się bohaterów i konstrukcja dialogów przywodzi mi na myśl takich autorów jak Stanisław Lem, czy z nowszych rzeczy styl charakterystyczny dla Ternu Nika Pierumowa. Innymi słowy, widać pewien pietyzm wypowiedzi i swoistą, niecodzienną, doniosłość stylu.

Dwa pierwsze tomy Sagi Umierającej Ziemi wyraźnie różnią się od siebie, stąd i polskie ich wydanie ma dwa różne oblicza. Pierwsze opowiadania, powstałe jeszcze w latach pięćdziesiątych to swoista wycieczka krajoznawcza po Ziemi Vance’a. Opowiadania przedstawiają różne, lekko tylko powiązane ze sobą historie kilku postaci. Zabierają nas w świat nowy, dziwny i fascynujący. To właśnie ta część Sagi uznawana jest przez wielu czytelników twórczości Amerykanina za najważniejszą. Powstałe kilkanaście lat później Oczy Nadświata przyjmują już trochę inna stylistykę. Vance stworzył jednego z pierwszych antybohaterów w historii fantasy – Cugela Sprytnego i to jego perypetie na drodze do pozbycia się pewnego niewygodnego problemu stają się kanwą poszczególnych opowiadań składających się koniec końców w całkiem spójną historię. Cugel oszukuje, zwodzi, kłamie i kombinuje, fakt, ale robi to w takim stylu, że trudno tej postaci nie polubić. Amerykaninowi doskonale udało się połączyć baśniową wizję świata z pierwszego tomu z wciągającą, awanturniczą fabułą. Postacie stworzone przez Vance’a bardzo dobrze współgrają też z wizją świata, dla którego zbliża się koniec. Słońce, które wkrótce zgaśnie staje się nieodłącznym elementem życia mieszkańców Umierającej Ziemi. Czasem nieuchronnie zbliżający się kataklizm jest motywacją do działania, czasem zaś przesłanką do bierności i pasywnego oczekiwania na to co przyniesie przyszłość. Udała się Vance’owi rzadka sztuka wprowadzenia czysto fizycznych realiów opisywanego przez niego świata do codziennego życia jego mieszkańców, a nie sprowadzenie ich do prostej wzmianki. Nazwa „umierająca Ziemia” nie jest tu tylko pustym frazesem, ale czymś znacznie więcej, ważnym elementem budującym klimat, który można by nazwać „preapokaliptycznym”.

Powstaje tu pytanie czy Umierająca Ziemia. Oczy Nadświata Jacka Vance’a to lektura potrafiąca podbić serca współczesnego czytelnika. Czytając słowa napisane przeze mnie powyżej można dojść do wniosku, że niewątpliwie tak powinno być. Sprawa jest jednak trochę bardziej skomplikowana. Niestety nie da się zapomnieć o tym, że teksty te powstały ponad 60, czy, w przypadku Oczu Nadświata, ponad 40 lat temu. Wbrew pozorom to bardzo dużo. Jasne, dobra literatura bez względu na wiek powinna się obronić. I do pewnego stopnia to się udaje: wspaniałe opisy, doskonały, charakterystyczny język dialogów, czy też nastrój tych opowiadań są czymś co powinno cieszyć czytelników (przynajmniej pewne ich kategorie) jeszcze przez wiele lat. Z drugiej strony to, co było ogromną zaletą cyklu Vance’a: pomysłowość, nowatorskość, wprowadzenie antybohatera i wyraźne inspiracje powieścią łotrzykowską są czymś co w współczesnej fantastyce jest dobrze znane, wykorzystywane na wszelkie możliwe sposoby i we wszelkich możliwych wariantach. Umierająca Ziemia nie robi już wiec takiego wrażenia jakie zapewniło jej miejsce w panteonie klasyki literatury fantastycznej. Mimo wszystko wciąż jest to literatura najwyższych lotów, którą warto poznać jeśli nie dla fantastycznego języka i barwnych, baśniowych opisów to choćby dlatego by zobaczyć jak wielki wpływ wywarły teksty Vance’a na innych twórców. Nie jest to może literatura dla każdego, ale jeśli szukamy w fantastyce czegoś więcej niż tylko akcji w wykonaniu krasnoludów i goblinów to nie powinniśmy się na tej pozycji zawieść.

5/6

1 komentarz:

  1. Wlasnie skonczylem lekture. Takiej wizji sie nei spodziewalem. Co nie co wiedzialem o ksiazce - glownie z opracowania Sapkowskiego gdzie umiescil Vance'a wsrod najwybitniejszych tworcow fantasy, ale nie zapowiadalo to takiej jazdy.

    Chociaz to glownie powiesc przygodowa swiat jest przedstawiony dosadnie - po prostu kona. Wokol rozpad, degeneracja, nawet jeden z glownych obhaterow to degenerat, morderca i zlodziej.

    Roy

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...