Popkulturowych wariacji na temat wikingów można w literaturze znaleźć niemało. Trudno się zatem dziwić, że i na niwie fantastyki motyw ten został wykorzystany. Dobrym przykładem może tu być cykl Dragonships, którego pierwszy tom - Smocze kości miałem okazję recenzować kilka miesięcy temu. Autorzy tej powieści, znani przede wszystkim z książek pisanych w ramach cyklu Dragonlance – Margaret Weis i Tracy Hickman potrafili stworzyć ciekawą i niezwykle wciągającą fabułę, co w połączeniu z wyrazistymi postaciami i sprawnie skonstruowanym światem fantasy zaowocowało całkiem ciekawą lekturą. Na szczęście wydawnictwo Rebis nie kazało polskiemu czytelnikowi długo czekać na kontynuację przygód Skylana Ivorsona wydając kolejny tom cyklu zatytułowany Tajemnica smoka.
O ile powieść otwierająca cykl wychodząc od małego światka wioski Torgunów zataczała coraz szersze kręgi dotykając wreszcie spraw obejmujących cały naród Vindrasów i dodając epickości poprzez wplecenie wątku konfliktu miedzy bóstwami, o tyle jej kontynuacja przenosi nas w zupełnie inną część świata - do miasta Sinarii, stolicy Oranu. Także i tu mamy do czynienia z utrzymaną w klimacie fantasy popkulturową wariacją na temat jednej z historycznych kultur. W przypadku Tajemnicy smoka skrócony przepis mógłby brzmieć: „weźmy do niewoli grupkę wikingów i wyślijmy ich jako niewolników do antycznego Rzymu”. Skojarzenia imperium Cezarów nasuwają się niemal odruchowo: cesarstwo, „walki” na arenie, niewolnictwo – inspiracji pary autorów nie trzeba w tym przypadku szukać daleko.
Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu udaje się Amerykanom stworzyć całkiem ciekawy efekt. Nie jest to jednak zasługa postmodernistycznego zderzenia realiów antycznych z kojarzącymi się ze Skandynawią postaciami, ale raczej całej mitologicznej konstrukcji, jaka jest istotnym elementem tej całości. Zarysowany lekko w pierwszym tomie cyklu Dragonships konflikt pomiędzy bóstwami Vindrasów a nowymi bogami jest w tym przypadku nie tyle opisany znacznie szerzej, co jeszcze mocniej niż dotąd wpleciony w główny wątek fabuły - osadzony w świecie śmiertelników. Co więcej, okazuje się, że mamy do czynienia ze znacznie więcej niż dwoma stronami rozgrywki, a stawka o którą się ona toczy jest najwyższa z możliwych. Muszę przyznać, że odkrywanie kolejnych informacji o świecie Smoczych Okrętów daje sporo frajdy… nawet jeśli czasami rezultat może się okazać dość łatwy do przewidzenia.
Przy okazji recenzji poprzedniego tomu cyklu zwróciłem uwagę, że całkiem ciekawie prezentują się główni bohaterowie. Podobnie jest i tutaj. Choć wyraźnie widzimy kierunek zmian, jakie w nich zachodzą (szczególnie w przypadku Skylana – głównego bohatera), to jednak potrafią czytelnika zaciekawić, a czasem zaskoczyć. I nie tyczy się to tylko i wyłącznie bohaterów dobrze znanych z kart Smoczych kości, ale także i tych, których bliżej poznajemy dopiero na kartach Tajemnicy smoka, czyli choćby Acronisa i Zahakisa.
Przyzwoicie skonstruowane postacie i dobra scenografia to jednak jedynie częściowa recepta na sukces. Potrzebna jest do tego jeszcze fabuła… i tutaj też jest całkiem nieźle. Mimo, iż skonstruowana z wątków oklepanych w fantasy na wszelkie możliwe sposoby: wzięcie bohaterów do niewoli, próby ucieczki, zetknięcie z obcą kulturą i jej poznawanie, czy walki niewolników (tu skojarzenia z Czasem bliźniaków nasuwają się momentalnie, choć Para Diks okazuje się być dużo bardziej wyrafinowaną formą rozrywki niż zwykłe walki gladiatorów) potrafi być zaskakująco wciągająca. Fakt, czasem jest dość sztampowa i melodramatyczna, nie da się tego ukryć, ale muszę przyznać, że znów czytelnik staje się świadkiem historii tak epickiej, że momentami trudno się od niej oderwać. A to już sporo…
Epicki wymiar Tajemnicy smoka ma swoją drugą stronę. Wydaje mi się, że można odczytywać tą powieść także na trochę głębszym poziomie. Jest to bowiem historia dotykająca w całkiem wyraźny sposób sfery religii. Dokładniej rzecz biorąc kwestii instrumentalnego jej wykorzystania, trwałości przekonań religijnych, wiary, apostazji, czy wręcz ostatecznego wymiaru, nadziei, jaką czasem potrafi dać. Sytuacja, w której bogowie mogą doznać porażki ze strony innych bogów i ich los splata się z losem śmiertelników wydaje się być swoistą alegorią roli religii we współczesnym świecie – pewnego rodzaju targu bóstw i bożków. Być może wątek ten nie jest rozwinięty przez autorów zbyt głęboko, ale w sumie cieszy, że można traktować drugi tom cyklu Dragonships jako coś więcej, niż tylko prostą historyjkę fantasy. Tym bardziej, że dzięki temu dużo silniejszy akcent położony jest na postacie kapłanek, czyli np. Drai czy Aylaen.
Tajemnica smoka w pewnym sensie mnie zaskoczyła, podobnie zresztą jak jej poprzedniczka. Kolejny raz udało się Amerykanom z bardzo prostych elementów zbudować wciągającą i w sumie wielowymiarową historię. Skutecznie wyleczyła mnie z lekkiej traumy spowodowanej niedawna lekturą Smoków krasnoludzkich podziemi przywracając mi wiarę w pisarski talent duetu Margaret Weis, Tracy Hickman. Może nie jest to pozycja ambitna, ale jako lekka powieść, nie angażująca specjalnie szarych komórek sprawdzi się wręcz kapitalnie. Do tego niewątpliwie ładnie będzie się prezentować na półce (trzeba przyznać, że jeśli chodzi o dobór papieru, czcionki i oprawy graficznej Rebis wciąż trzyma bardzo dobry poziom) o ile uda nam się w czasie lektury nie zetrzeć z okładki złotej farby, którą ją elegancko ozdobiono. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać niecierpliwie na kolejny tom serii Dragonships…
4/6
PS. Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
O ile powieść otwierająca cykl wychodząc od małego światka wioski Torgunów zataczała coraz szersze kręgi dotykając wreszcie spraw obejmujących cały naród Vindrasów i dodając epickości poprzez wplecenie wątku konfliktu miedzy bóstwami, o tyle jej kontynuacja przenosi nas w zupełnie inną część świata - do miasta Sinarii, stolicy Oranu. Także i tu mamy do czynienia z utrzymaną w klimacie fantasy popkulturową wariacją na temat jednej z historycznych kultur. W przypadku Tajemnicy smoka skrócony przepis mógłby brzmieć: „weźmy do niewoli grupkę wikingów i wyślijmy ich jako niewolników do antycznego Rzymu”. Skojarzenia imperium Cezarów nasuwają się niemal odruchowo: cesarstwo, „walki” na arenie, niewolnictwo – inspiracji pary autorów nie trzeba w tym przypadku szukać daleko.
Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu udaje się Amerykanom stworzyć całkiem ciekawy efekt. Nie jest to jednak zasługa postmodernistycznego zderzenia realiów antycznych z kojarzącymi się ze Skandynawią postaciami, ale raczej całej mitologicznej konstrukcji, jaka jest istotnym elementem tej całości. Zarysowany lekko w pierwszym tomie cyklu Dragonships konflikt pomiędzy bóstwami Vindrasów a nowymi bogami jest w tym przypadku nie tyle opisany znacznie szerzej, co jeszcze mocniej niż dotąd wpleciony w główny wątek fabuły - osadzony w świecie śmiertelników. Co więcej, okazuje się, że mamy do czynienia ze znacznie więcej niż dwoma stronami rozgrywki, a stawka o którą się ona toczy jest najwyższa z możliwych. Muszę przyznać, że odkrywanie kolejnych informacji o świecie Smoczych Okrętów daje sporo frajdy… nawet jeśli czasami rezultat może się okazać dość łatwy do przewidzenia.
Przy okazji recenzji poprzedniego tomu cyklu zwróciłem uwagę, że całkiem ciekawie prezentują się główni bohaterowie. Podobnie jest i tutaj. Choć wyraźnie widzimy kierunek zmian, jakie w nich zachodzą (szczególnie w przypadku Skylana – głównego bohatera), to jednak potrafią czytelnika zaciekawić, a czasem zaskoczyć. I nie tyczy się to tylko i wyłącznie bohaterów dobrze znanych z kart Smoczych kości, ale także i tych, których bliżej poznajemy dopiero na kartach Tajemnicy smoka, czyli choćby Acronisa i Zahakisa.
Przyzwoicie skonstruowane postacie i dobra scenografia to jednak jedynie częściowa recepta na sukces. Potrzebna jest do tego jeszcze fabuła… i tutaj też jest całkiem nieźle. Mimo, iż skonstruowana z wątków oklepanych w fantasy na wszelkie możliwe sposoby: wzięcie bohaterów do niewoli, próby ucieczki, zetknięcie z obcą kulturą i jej poznawanie, czy walki niewolników (tu skojarzenia z Czasem bliźniaków nasuwają się momentalnie, choć Para Diks okazuje się być dużo bardziej wyrafinowaną formą rozrywki niż zwykłe walki gladiatorów) potrafi być zaskakująco wciągająca. Fakt, czasem jest dość sztampowa i melodramatyczna, nie da się tego ukryć, ale muszę przyznać, że znów czytelnik staje się świadkiem historii tak epickiej, że momentami trudno się od niej oderwać. A to już sporo…
Epicki wymiar Tajemnicy smoka ma swoją drugą stronę. Wydaje mi się, że można odczytywać tą powieść także na trochę głębszym poziomie. Jest to bowiem historia dotykająca w całkiem wyraźny sposób sfery religii. Dokładniej rzecz biorąc kwestii instrumentalnego jej wykorzystania, trwałości przekonań religijnych, wiary, apostazji, czy wręcz ostatecznego wymiaru, nadziei, jaką czasem potrafi dać. Sytuacja, w której bogowie mogą doznać porażki ze strony innych bogów i ich los splata się z losem śmiertelników wydaje się być swoistą alegorią roli religii we współczesnym świecie – pewnego rodzaju targu bóstw i bożków. Być może wątek ten nie jest rozwinięty przez autorów zbyt głęboko, ale w sumie cieszy, że można traktować drugi tom cyklu Dragonships jako coś więcej, niż tylko prostą historyjkę fantasy. Tym bardziej, że dzięki temu dużo silniejszy akcent położony jest na postacie kapłanek, czyli np. Drai czy Aylaen.
Tajemnica smoka w pewnym sensie mnie zaskoczyła, podobnie zresztą jak jej poprzedniczka. Kolejny raz udało się Amerykanom z bardzo prostych elementów zbudować wciągającą i w sumie wielowymiarową historię. Skutecznie wyleczyła mnie z lekkiej traumy spowodowanej niedawna lekturą Smoków krasnoludzkich podziemi przywracając mi wiarę w pisarski talent duetu Margaret Weis, Tracy Hickman. Może nie jest to pozycja ambitna, ale jako lekka powieść, nie angażująca specjalnie szarych komórek sprawdzi się wręcz kapitalnie. Do tego niewątpliwie ładnie będzie się prezentować na półce (trzeba przyznać, że jeśli chodzi o dobór papieru, czcionki i oprawy graficznej Rebis wciąż trzyma bardzo dobry poziom) o ile uda nam się w czasie lektury nie zetrzeć z okładki złotej farby, którą ją elegancko ozdobiono. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak czekać niecierpliwie na kolejny tom serii Dragonships…
4/6
PS. Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz