wtorek, 21 czerwca 2011

Czarny Horyzont - Tomasz Kołodziejczak - minirecenzja z forum SFFiH

Jest sobie Pisarz. Pisarz pisze, Czytelnicy czytają. Pisarz odnosi sukcesy… i znika. Nie ma Pisarza. Czas mija i mija… wreszcie, pojawiają się promyki nadziei, że jednak Pisarz żyje. Ma się nieźle i nawet ma jakieś pomysły, które przerodziły się w kolejne, na razie ledwie porcyjki pisania. Smakowitość porcyjek i uznanie, jakim Pisarz się cieszył rodzą wśród Czytelników apetyt na więcej. Koniec końców Pisarz publikuje Powieść – pełną porcję swojej twórczości. 
 

- I co dalej? – można zapytać. W tym miejscu ta historia musi już nabrać cech indywidualnych. Dotąd bowiem, mogła dotyczyć wielu Pisarzy, którym zdarzyło się zniknąć z rynku wydawniczego, aby potem na niego wracać. Tu jednak, chciałbym przyjrzeć się bliżej „powrotnej” powieści Tomasza Kołodziejczaka Czarny Horyzont



Autor cyklu Dominium Solarne zabiera nas do świata, który mogliśmy poznać przy okazji publikacji wspomnianych porcyjek, czyli np. opowiadań Klucz przejścia czy Piękna i graf. Trzeba przyznać, że to właśnie świat jest jedną z najmocniejszych stron Czarnego horyzontu. Przenosimy się kilkadziesiąt lat w przyszłość do rzeczywistości, w której do naszego planu powróciła magia, wykoślawiając ogromną część rzeczywistości. Zaburzona jest geografia, niektóre z państw po prostu przestały egzystować, w ich zaś miejscu rozpościera się Gehenna – kraj barlogów - wcieleń zła i okrucieństwa, ale też kraj magii. Temu złu przeciwstawia się kilka państw, na których czele stoi Królestwo Polskie rządzone przez… elfa. Wraz z powrotem magii i splataniem się planów do naszego świata wkroczyły też istoty znane nam z kart powieści fantasy. 
 

Mieszanie gatunków świetnie się Kołodziejczakowi udaje. Mamy tu trochę z postapokalipsy, futurologii, fantasy, ale i niemało klasycznego SF, widocznego choćby w specyficznej, magiczno-technologicznej terminologii. Pełno tu intrygujących detali, które zaprezentowane są Czytelnikowi jakby ukradkiem, przy okazji i to tylko w takim stopniu, aby świat był zrozumiały. Problem w tym, że podsycona ciekawość nie zostaje do końca zaspokojona. To, co mogło być najsilniejszym punktem powieści staje się jej najpoważniejszą wadą. Odnosi się wrażenie obcowania z mnóstwem świetnych pomysłów, które nie są rozwinięte na miarę ich potencjału. 
 

Fabuła Czarnego horyzontu do skomplikowanych nie należy, podobnie jak i wyraziści bohaterowie. Choć książka czyta się nieźle i wciąga, pozostawia jednak wrażenie niedosytu. Jest to z pewnością pozycja godna polecenia tym, którym świat znany z opowiadań wydał się intrygujący, dla pozostałych zaś nieźle napisana i pomysłowa, rozrywkowa fantastyka. Pytanie jednak, czy jako literatura pomysłu dobrze sprawdzi się książka, która pomysłów w pełni nie wykorzystuje? Otrzymujemy niby porcję pełną, ale trochę niedogotowaną. Liczę na to, że Kołodziejczak zabierze nas jeszcze do świata Czarnego horyzontu i zaserwuje nam nie tylko pełne danie, ale i całą ucztę. Bo potencjał ma ogromny.

4/6
PS. Ta minirecenzja powstała na konkurs recenzji na forum SFFiH mniej więcej w lutym, wiec swoje już odleżała. A że na blogu dzieje się ostatnio niezbyt wiele, postanowiłem ją udostępnić i tu... choć przyznam, że wolę dłuższe formy.

2 komentarze:

  1. Książka od pewnego czasu leży u mnie na półce i czeka na lepsze czasy. Czy będę mogła spokojnie ją przeczytać, nie znając wspomnianych przez Ciebie opowiadań?

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej tak... ja ich nie znałem i nie bolało;) Ale w sumie chętnie do nich sięgnę... jak wreszcie znajdę czas;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...