To jest książka o wsi. Jest jej swoistą apoteozą, wieś stanowi jej punkt centralny. Wieś inna od tej jaką znamy obecnie. Ta dawna, trochę zapomniana, a na pewno odmieniona. To jest książka o muzyce. Muzyka stanowi serce i duszę tej dawnej wsi. Przekazuje uczucia, wartości. Dla niektórych stanowi symbol oderwania się od codzienności, znacznik pewnego stałego, odwiecznego rytmu. Dla innych jest sposobem na życie, kwintesencję rozumienia świata. To jest książka o przemijaniu. Nieuchronne zmiany, walka z nimi, poszukiwania nowego sensu w innej, obcej rzeczywistości stanowią oś, wokół której konstruowana jest cała zawarta w tej, noszącej znamiona przypowieści, historii uniwersalna wymowa. I wreszcie jest to książka o ludziach. Wbrew pozorom takich samych ludziach jak my, może tylko żyjących innym życiem. Tak samo jednak mających swoje troski, marzenia i dążenia. Ta książka to Oberki do końca świata Wita Szostaka – książka magiczna.
W zasadzie tym pierwszym akapitem recenzję mógłbym skończyć. Dość dobrze oddaje on bowiem czym powieść Szostaka jest – liryczną historią tęsknoty za odchodzącym światem wiejskich muzykantów. I jest to z pewnością opowieść niezwykła, urzekającą swoją barwnością i ciepłem. Można jednak do tych kilkunastu zdań dodać jeszcze co nieco. Ba, nawet dodać warto. Takie proste określenia mogą bowiem Oberki do końca świata skutecznie zniechęcić tych, którzy stronią od wszelkiej „folkowości”, „rustykalności” czy innej „cepelii”. A choć i takie elementy niewątpliwie da się w powieści krakowskiego pisarza znaleźć, jest ona warta uwagi jeszcze z kilku innych względów.
Chyba najsilniejszą stroną dzieła Szostaka jest jego muzyczność. Opowiadając historię muzykanckiej rodziny Wichrów krakowski pisarz stylizuje poszczególne fragmenty na ludowe utwory. I tak jak wieś ma swój rytm, oddany w ludowej muzyce, tak i poszczególne fragmenty mają swoją rytmikę. Powtarzane refreny, piękna, magiczna fraza (często porównuje się styl Szostaka do realizmu magicznego) tworzą literaturę, która nosi piętno muzyki: rytmu wybijanego na bębenku, stukotu nóg o klepisko w starej chałupie, smyka śmigającego po strunach skrzypiec. Mimo, iż obserwujemy powolne, nieubłagane odchodzenie wsi wiejskich muzykantów, to jednak nawet w czasach nam współczesnych znajduje się dla niej miejsce. Może i jako reliktu przeszłości, ale wciąż jako prawdziwego, autentycznego elementu naszego dziedzictwa, nawet jeśli sprowadzonego do rozrywki, atrakcji. Przedwojenna wieś jest tu wyraźnie zmitologizowana. Szostak stara się pokazać ją jako źródło wartości, które choć wydawały się uniwersalne, okazują się być nieprzystające do naszych czasów. Symbolika sceny, gdy zaklęty przez Jakuba Wichra czas wkracza ponownie do Rokicin, porusza. Takich scen jest zresztą bardzo wiele. Krakowski pisarz umiejętnie operuje prostymi emocjami, prostymi relacjami międzyludzkimi, tworząc przekaz w swoim sensie uniwersalnie zrozumiały, choć w sferze wartości już niekoniecznie akceptowalny we współczesnym świecie.
Oberki do końca świata są historią w zasadzie bardzo prostą, ot, opowieść o odchodzącym świecie. A jednak jest w niej jakiś niezwykły urok, który nie pozwala łatwo się od książki oderwać. Jest w niej tęsknota i pragnienie zakosztowania, poznania tego świata pól, łąk i chałup, gdzie to, co „nasze” sięga nie dalej niż do dwóch, trzech sąsiednich wiosek. Dalej jest już szeroki świat, obcy i w zasadzie nikomu niepotrzebny. Bo i do czego ma być potrzebny, skoro jest tu wszystko: życie, radość, praca, smutek… jest muzyka. Nie jestem w stanie się powieścią Szostaka nie zachwycać. To książka, która za pomocą słów wypełnia nam uszy rytmem wiejskiego oberka…
W zasadzie tym pierwszym akapitem recenzję mógłbym skończyć. Dość dobrze oddaje on bowiem czym powieść Szostaka jest – liryczną historią tęsknoty za odchodzącym światem wiejskich muzykantów. I jest to z pewnością opowieść niezwykła, urzekającą swoją barwnością i ciepłem. Można jednak do tych kilkunastu zdań dodać jeszcze co nieco. Ba, nawet dodać warto. Takie proste określenia mogą bowiem Oberki do końca świata skutecznie zniechęcić tych, którzy stronią od wszelkiej „folkowości”, „rustykalności” czy innej „cepelii”. A choć i takie elementy niewątpliwie da się w powieści krakowskiego pisarza znaleźć, jest ona warta uwagi jeszcze z kilku innych względów.
Chyba najsilniejszą stroną dzieła Szostaka jest jego muzyczność. Opowiadając historię muzykanckiej rodziny Wichrów krakowski pisarz stylizuje poszczególne fragmenty na ludowe utwory. I tak jak wieś ma swój rytm, oddany w ludowej muzyce, tak i poszczególne fragmenty mają swoją rytmikę. Powtarzane refreny, piękna, magiczna fraza (często porównuje się styl Szostaka do realizmu magicznego) tworzą literaturę, która nosi piętno muzyki: rytmu wybijanego na bębenku, stukotu nóg o klepisko w starej chałupie, smyka śmigającego po strunach skrzypiec. Mimo, iż obserwujemy powolne, nieubłagane odchodzenie wsi wiejskich muzykantów, to jednak nawet w czasach nam współczesnych znajduje się dla niej miejsce. Może i jako reliktu przeszłości, ale wciąż jako prawdziwego, autentycznego elementu naszego dziedzictwa, nawet jeśli sprowadzonego do rozrywki, atrakcji. Przedwojenna wieś jest tu wyraźnie zmitologizowana. Szostak stara się pokazać ją jako źródło wartości, które choć wydawały się uniwersalne, okazują się być nieprzystające do naszych czasów. Symbolika sceny, gdy zaklęty przez Jakuba Wichra czas wkracza ponownie do Rokicin, porusza. Takich scen jest zresztą bardzo wiele. Krakowski pisarz umiejętnie operuje prostymi emocjami, prostymi relacjami międzyludzkimi, tworząc przekaz w swoim sensie uniwersalnie zrozumiały, choć w sferze wartości już niekoniecznie akceptowalny we współczesnym świecie.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz