wtorek, 5 lipca 2011

Charakternik - Jacek Piekara - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zacznijmy od pewnego uproszczenia: autorów (także fantastyki) można podzielić na takich, którzy zapisali się w pamięci czytelników jakimś jednym cyklem, światem lub bohaterem i na takich, którym takiego jednoznacznego skojarzenia udało się uniknąć. To nie jest bynajmniej wartościowanie, przecież to nic złego, że np. Martin kojarzy nam się z Pieśnią Ognia i Lodu, Herbert z Diuną a Howard z Conanem. Te dzieła ukształtowały wizerunek pisarza i często stanowią kwintesencję jego stylu. A że pisali też inne rzeczy? No cóż, znani są z czego innego… Na rodzimym poletku o podobne skojarzenia także nietrudno. Mamy więc choćby Sapkowskiego z Wiedźminem (i ew. Reynevanem), Piekarę z cyklem inkwizytorskim, Pilipiuka z Jakubem Wędrowyczem czy Kossakowską z cyklem anielskim. Przykłady można mnożyć. Czasem jednak jest tak, że pisarz silnie identyfikowany z jedną postacią lub cyklem próbuje sięgnąć w nowe dla siebie rejony. Przyczyny mogą być wielorakie… takież same mogą być też rezultaty. Czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej. Przykładem takiego eksplorowania nowych terytoriów może być powieść Charakternik wspomnianego już wcześniej Jacka Piekary.



Autor znany przede wszystkim z cyklu o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie postanowił zmierzyć się coraz bardziej popularnym ostatnimi czasy gatunkiem fantastyki historycznej. Stworzył zatem powieść osadzoną w realiach XVII-wiecznej Rzeczypospolitej, czyli w scenerii wykorzystywanej na gruncie polskim głównie przez Jacka Komudę. Pomysł w sumie nie najgorszy, tym bardziej, że świetnie przyjęte Wilcze gniazdo czy Diabeł łańcucki Komudy wywołały pewien popyt na fantastykę mocno osadzoną w historii znanej nam do tej pory głównie z kart sienkiewiczowskiej Trylogii. Co zatem Charakternik ma do zaoferowania? No cóż, przede wszystkim jest to powrót w scenerie znane świetnie z kart wspomnianych już powieści autora Bohuna, choć osadzone kilkadziesiąt lat później, już po śmierci Jana III Sobieskiego. Znów możemy zawitać do świata szlacheckich dworków, traktów, karczm, opowieści o bitwach, zajazdach i sejmikach, znów możemy cieszyć naszą wyobraźnię historiami o szlacheckiej fantazji i odwadze. Innymi słowy Piekara zabiera nas w obszary świetnie nam znane i przez wielu czytelników lubiane. Autor stara się jak może uniknąć wywoływania skojarzeń z twórczością Komudy, jednak w kwestii kreacji i przedstawienia świata polskiej szlachty zadanie to raczej mu się nie udaje. Osoby znające twórczość obu Jacków bez problemu dostrzegą, czyj styl dominuje, czyja twórczość to antysienkiewiczowski oryginał, a czyja to jedynie kopia. Kopia całkiem niezła, ale jednak czuć, że w tej konwencji Komuda czuje się znacznie lepiej (szczególnie opisując tło historyczne, przytaczając anegdoty itp…. Inna sprawa, że czasem bywa względem samego siebie dość wtórny) i stanowi dla Piekary pewien wzór.

Całkiem ciekawie prezentują się bohaterowie powieści. Trio szlachciców wydawać się może dość archetypowe: wplątany w dziwny układ, postawny, trochę naiwny pan Żytowiecki; tajemniczy, niepokojący, czasem brutalny pan Myszkowski, a także jego wysoki i wygadany nieodłączny towarzysz pan Szczurowicki. Ot, klasyczne trio bardzo różnych od siebie postaci, które los zetknął ze sobą i pchnął na szlak. Mimo tej pozornej prostoty, bohaterowie są całkiem ciekawi, szczególnie panowie Myszkowski i Szczurowicki. Mają swoje motywacje, emocje, owiani są pewnym nimbem tajemnicy, czasami też zaskakują. Jest zatem nieźle. Trochę gorzej wypada chwiejna i naiwna postać pana Żytowieckiego, czasem wręcz potrafiąca zirytować, jednak jako że jest to główny bohater (przynajmniej z perspektywy konstrukcji narracyjnej) powieści, to i do niego czytelnik przyzwyczaja się dość szybko.

Mieszane uczucia Charakternik wywołuje w warstwie fabularnej. Przez zdecydowaną większość książki mamy wrażenie obcowania z konstrukcją opartą na wyraźnych epizodach, momentami wręcz kojarzącą się z charakterystyczną dla powieści inspirowanych grami RPG fabułą „questową”. Problem jednak w tym, że poszczególne zdarzenia, w których uczestniczy kompania pana Myszkowskiego (bo to ta postać stanowi oś fabuły) sprawiają wrażenie przypadkowych, a przyczyny obierania takiego a nie innego kierunku podróży jawią się często jako typowe Deus Ex Machina zsyłane choćby jako wskazówki przekazywane podczas snów. W tym miejscu dochodzimy do ważnego wątku, a mianowicie elementu fantastycznego. Tutaj Jacek Piekara pokazuje, że nie jest tylko epigonem Jacka Komudy, ale także i pisarzem, który ma swoje własne, całkiem niezłe pomysły. Autor Sługi bożego sięga bowiem po wypróbowany w opowiadaniach inkwizytorskich wątek przenikania sił spoza tego świata do naszej rzeczywistości i wplątuje głównych bohaterów w pewną grę o niebagatelnej stawce. W to wszystko włączona zostaje pewna, dość niepokorna, refleksja historiozoficzna, co czyni całość jeszcze bardziej interesującą. Niestety, wyraźniejsze wyeksponowanie wspomnianych motywów następuje dopiero w końcówce, która, choć naprawdę niezła, nie jest w stanie zatrzeć wrażenia trochę przegadanych i nudnawych pierwszych 2/3 powieści.

Mam spory problem z oceną Charakternika. Jest to bowiem niewątpliwie ciekawa odskocznia zarówno dla miłośników twórczości, niestety coraz bardziej wtórnego Jacka Komudy, jak i dla tych miłośników talentu Jacka Piekary, którzy chcą trochę odpocząć od Mordimera Madderdina. Choć wyraźnie widać, że w kwestii kreacji i opisu świata to jednak pisarz zwany Jackiem nad Jackami stanowi współczesny wzór fantastyki historycznej osadzonej w XVII-wiecznej Rzeczpospolitej, o tyle Piekarze udaje się zinterpretować konwencją po swojemu w całkiem przyzwoity sposób, łącząc ją z motywami charakterystycznymi dla własnej twórczości. I to właśnie te wątki prezentują się najlepiej, niestety jednak zostają należycie podkreślone dopiero w finale powieści. Przez większą jej część ma się jednak wrażenie obcowania z książką niedookreśloną. Jest niby z pomysłem, niby bez pomysłu, niby po swojemu, niby w stylu kogoś innego, niby zabawnie, niby na poważnie… no i w sumie wychodzi z tego taka powieść „na niby”. Trochę szkoda, bo potencjał w Charakterniku tkwił niemały i niewątpliwie przy jego lekturze można spędzić czas w sposób całkiem przyjemny. Tyle tylko, że poczucie obcowania z kopią jest nieodparte… i to w równym stopniu kopią Komudy co (auto)kopią samego Piekary.
3,5/6

2 komentarze:

  1. Piekara to jest typowa polska klasa "tfurcuw" - zwykłe czytadełka, które rzadko kiedy niosą ze sobą większą wartość. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Większą nie większą... to nie ta kategoria pisarzy co Dukaj czy Twardoch. Tu wyraźnie dominuje nastawienie na rozrywkę. Ale i rozrywkę mozna serwować lepiej ;lub gorzej, oryginalnie lub wtórnie. I zdecydowanie wolę powieści Komudy, a nawet opowieści inkwizytorskie Piekary niż takie "cuś" czym okazał się być "Charakternik"

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...