Dawno temu w odległej galaktyce… no, może nie aż tak dawno, i nie tak daleko, ale w każdym razie kiedyś uwielbiałem czytać książki spod znaku Gwiezdnych Wojen. Co prawda nie cieszą się one opinią literatury najwyższych lotów, ale jednak świat wykreowany przez George’a Lucasa potrafi wciąż zaczarować tak samo, jak czyni to z ekranu kinowego lub telewizyjnego od lat siedemdziesiątych. Nawet teraz lubię od czasu do czasu sięgnąć po jakieś pozycje opatrzone na okładce logiem STAR WARS i tyle. Tym razem w moje ręce trafiła powieść znanych choćby z dylogii „Medstar” Michaela Reavesa i Steve’a Perry’ego zatytułowana po prostu Gwiazda Śmierci.
Jak łatwo się domyśleć, akcja powieści toczy się wokół budowy gigantycznej bojowej stacji znanej z Nowej Nadziei. To właśnie swoista gra z realiami znanymi z filmu (czy jego nowelizacji pióra George'a Lucasa/Alana Deana Fostera) staje się najciekawszym chyba elementem powieści. Sama Gwiazda Śmierci pokazana jest bowiem nie tylko jako ogromne przedsięwzięcie inżynieryjno-militarne, ale także jako miejsce życia i pracy dla setek tysięcy istot niekoniecznie identyfikujących się z imperialnym aparatem strachu i przemocy. Wśród głównych postaci znajdują się więc np. właścicielka kantyny, wykidajło z tejże, lekarz, zbiegły więzień, archiwista, ale i wojskowi jak artylerzysta, czy pilot myśliwca. Poznajemy życie na stacji w trakcie jej powstawania i trzeba przyznać, że wypada to nieźle. Autorzy pokazują pewną ścieżkę, którą różne osoby trafiają na pokład Gwiazdy Śmierci. Pojawiają się także bohaterowie znani z filmów i książek, jak Vader, Takrin czy admirał Daala. Co więcej, w dalszej części książki znajdujemy wiele scen znanych z filmu… tyle, że pokazanych z zupełnie odmiennej perspektywy. Całą powieść można zatem traktować jako swoiste literackie „behind the scenes” Nowej nadziei. To jest jej zdecydowanie najmocniejszy punkt. Czyni ją bowiem atrakcyjną tak z punktu widzenia fana gwiezdnowojennej serii książkowej, jak i czytelnika znającego jedynie filmy. Autorom udaje się dodać trochę głębi do, nie oszukujmy się, wybitnie jednowymiarowego obrazu imperialnej stacji znanego z filmu Lucasa.
Jeśli chodzi o przymioty czysto literackie… no cóż, tu już nie jest tak różowo. Owszem, powieść czyta się nieźle i szybko, choć w sumie mamy do czynienia z niemałą ilością wątków. Mimo, iż przez większą część książki akcja toczy się raczej niespiesznie, nie ma tu dłużyzn czy nudnych fragmentów. Jest za to coś innego, co potrafi czytelnika zirytować, a mianowicie dość „łopatologiczne” przedstawianie świata (a także wewnętrznych przeżyć czy konsekwencji działań bohaterów) z perspektywy wszechwiedzącego narratora. Jasne, jest to najbardziej przystępny sposób przedstawiania fabuły, ale przy takim zróżnicowaniu bohaterów i równoległym prowadzeniu wielu wątków, pewne eksperymenty z narracją mogły podnieść znacznie poziom tej książki jako całości.
W sumie Gwiazda Śmierci prezentuje się nie najgorzej. Przede wszystkim jako gra z gwiezdnowojenną konwencją i urozmaicenie wizerunku Imperium. Ilość detali i smaczków jest naprawdę spora, a i sporo luk w fanowskiej wiedzy o Odległej Galaktyce może zostać uzupełnionych. To mikrokosmos bojowej stacji wybija się na pierwszy plan, robiąc całkiem dobre wrażenie. Niestety, sposób prowadzenia narracji czy też przewidywalna, nachalnie dydaktyczna końcówka (i nie mówię tu o losie stacji – ten znamy z filmu, ale o losie bohaterów) psują ogólnie dobre wrażenie. Dla fanów świata STAR WARS to świetna pozycja, dla pozostałych czytelników, szczególnie tych o trochę bardziej wymagającym guście, co najwyżej ciekawostka – intrygująca i raczej bezbolesna w lekturze, ale nic więcej.
3,5/6
Jak łatwo się domyśleć, akcja powieści toczy się wokół budowy gigantycznej bojowej stacji znanej z Nowej Nadziei. To właśnie swoista gra z realiami znanymi z filmu (czy jego nowelizacji pióra George'a Lucasa/Alana Deana Fostera) staje się najciekawszym chyba elementem powieści. Sama Gwiazda Śmierci pokazana jest bowiem nie tylko jako ogromne przedsięwzięcie inżynieryjno-militarne, ale także jako miejsce życia i pracy dla setek tysięcy istot niekoniecznie identyfikujących się z imperialnym aparatem strachu i przemocy. Wśród głównych postaci znajdują się więc np. właścicielka kantyny, wykidajło z tejże, lekarz, zbiegły więzień, archiwista, ale i wojskowi jak artylerzysta, czy pilot myśliwca. Poznajemy życie na stacji w trakcie jej powstawania i trzeba przyznać, że wypada to nieźle. Autorzy pokazują pewną ścieżkę, którą różne osoby trafiają na pokład Gwiazdy Śmierci. Pojawiają się także bohaterowie znani z filmów i książek, jak Vader, Takrin czy admirał Daala. Co więcej, w dalszej części książki znajdujemy wiele scen znanych z filmu… tyle, że pokazanych z zupełnie odmiennej perspektywy. Całą powieść można zatem traktować jako swoiste literackie „behind the scenes” Nowej nadziei. To jest jej zdecydowanie najmocniejszy punkt. Czyni ją bowiem atrakcyjną tak z punktu widzenia fana gwiezdnowojennej serii książkowej, jak i czytelnika znającego jedynie filmy. Autorom udaje się dodać trochę głębi do, nie oszukujmy się, wybitnie jednowymiarowego obrazu imperialnej stacji znanego z filmu Lucasa.
Jeśli chodzi o przymioty czysto literackie… no cóż, tu już nie jest tak różowo. Owszem, powieść czyta się nieźle i szybko, choć w sumie mamy do czynienia z niemałą ilością wątków. Mimo, iż przez większą część książki akcja toczy się raczej niespiesznie, nie ma tu dłużyzn czy nudnych fragmentów. Jest za to coś innego, co potrafi czytelnika zirytować, a mianowicie dość „łopatologiczne” przedstawianie świata (a także wewnętrznych przeżyć czy konsekwencji działań bohaterów) z perspektywy wszechwiedzącego narratora. Jasne, jest to najbardziej przystępny sposób przedstawiania fabuły, ale przy takim zróżnicowaniu bohaterów i równoległym prowadzeniu wielu wątków, pewne eksperymenty z narracją mogły podnieść znacznie poziom tej książki jako całości.
W sumie Gwiazda Śmierci prezentuje się nie najgorzej. Przede wszystkim jako gra z gwiezdnowojenną konwencją i urozmaicenie wizerunku Imperium. Ilość detali i smaczków jest naprawdę spora, a i sporo luk w fanowskiej wiedzy o Odległej Galaktyce może zostać uzupełnionych. To mikrokosmos bojowej stacji wybija się na pierwszy plan, robiąc całkiem dobre wrażenie. Niestety, sposób prowadzenia narracji czy też przewidywalna, nachalnie dydaktyczna końcówka (i nie mówię tu o losie stacji – ten znamy z filmu, ale o losie bohaterów) psują ogólnie dobre wrażenie. Dla fanów świata STAR WARS to świetna pozycja, dla pozostałych czytelników, szczególnie tych o trochę bardziej wymagającym guście, co najwyżej ciekawostka – intrygująca i raczej bezbolesna w lekturze, ale nic więcej.
3,5/6
Szczerze mówiąc nigdy nie byłam fanką uniwersum Gwiezdnych Wojen - powinnam sobie odświeżyć wszystkie filmy bo ich nie pamiętam. Przymierzam się do przeczytania jakiejś książki z tego uniwersum, ale kompletnie nie wiem, od czego zacząć;/
OdpowiedzUsuńNa początek... chyba "Trylogia Thrawna" Timothy'ego Zahna. Jak ci wejdzie to mozesz próbować z trochę cięższymi rzeczami (np. "Punkt przełomu", "Labirynt zła", albo seria "Komandosi Republiki" - tą ostatnią szczególnie polecam miłośnikom militarnej sf).
OdpowiedzUsuńPotwierdzam, Trylogia Thrawna jest dość miła. Również trylogia Hana Solo. Choć tak naprawdę wg. mnie książki tego typu są dla fanów uniwersum SW, bo mają dla nich wartość dopełniacza historii ich ukochanego świata. Inni mogą się zawieść.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem serię "Komandosi Republiki" można spokojnie polecić każdemu, kto jako-tako ogarnia E2i3, bo jest to po prostu świetna literatura militarna, ciekawie osadzona w uniwersum SW. Dopełnienie świata jest tu tylko wartością dodaną. Zresztą, w ramach wakacyjnej gwiezdnowojennej ofensywy za jakiś czas na blogu pojawi się recenzja "Rozkazu 66" Karen Traviss (już się pisze:) - tam więcej o "Komandosach Republiki"
OdpowiedzUsuń