czwartek, 25 sierpnia 2011

Szturmowcy śmierci - Joe Schreiber - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zombie są wszędzie. Wloką powoli swe nieumarłe ciała w poszukiwaniu żywych istot. Straszą, czasem wręcz przerażają, prześladują. W swej groteskowej formie łączą największe pragnienia zachodniej cywilizacji (jak wieczne życie) z jej lękami (jak brzydota i umieranie). Innymi słowy motyw nieumarłego zajął eksponowane miejsce w kulturze Zachodu, umościł się tam całkiem nieźle i nic nie wskazuje na to, aby miał je opuścić. Oczywiście, jak to z wyraźnymi i popularnymi motywami bywa, jest on wykorzystywany na rozmaite sposoby. Czasem jako pretekst do postawienia głębszych, filozoficznych problemów, czasem jako prosty „straszak” posługujący się jedynie estetyką gore, innym zaś razem jako element czysto rozrywkowy, wręcz satyryczny. W rozkręconym na najwyższe obroty młynku postmodernistycznej popkultury zombie często stają się częścią nietypowych, oryginalnych mieszanek. Przykładem mogą być choćby mash-upy włączające żywe trupy do klasyków literatury. Tym sposobem możemy przeczytać np. Opowieść zombilijną albo bardziej swojskie Przedwiośnie żywych trupów. Tego typu łączeniu różnorakich motywów nie oparły się zajmujące w kulturze Zachodu równie poczesne miejsce Gwiezdne Wojny. Rezultatem wykorzystania figury nieumarłych w literaturze gwiezdnowojennej jest powieść Joe Schreibera zatytułowana Szturmowcy śmierci.


Amerykański autor stanął przed sporym wyzwaniem: ożywić do cna wyeksploatowaną formułę powieści osadzonych w uniwersum stworzonym przez George’a Lucasa. Mieliśmy tu bowiem już niemal wszystko: zmagania ze „złym” wyposażonym w potężną superbroń, militarne rozgrywki na lądzie i w przestrzeni kosmicznej, sagi rodzinne, rozgrywki polityczne, historie o Jedi, łowcach nagród, klonach, szturmowcach, przemytnikach i Moc wie co jeszcze. Ale horroru, a już szczególnie horroru z zombie w roli głównej w gwiezdnowojennej serii, jeszcze nie publikowano. Koncepcja zatem okazała się całkiem prosta: samotna, uszkodzona barka więzienna spotyka w przestrzeni opuszczony gwiezdny niszczyciel.. I coś się zaczyna dziać… Głównymi bohaterami są tu więźniowie i personel barki, którzy próbują walczyć z pustoszącą statek chorobą… i osobami zarażonymi nią. No i rzecz jasna próbują przeżyć. Innymi słowy fabuła prosta i niezbyt urozmaicona. Ale przecież nie o fabułę a o klimat w horrorze chodzi, prawda?

Tu mam mieszane odczucia. Z jednej strony Schreiberowi udaje się dość sprawnie budować napięcie i wprowadzać głównych bohaterów. Czujemy nastrój grozy i podświadomie oczekujemy, że lada moment rozpętać się może piekło. Z drugiej strony nadmierna emocjonalność niektórych scen, szczególnie w końcówce, potrafi ten nastrój skutecznie zepsuć. Podobnie jak pewne określenia, równie groteskowe jak sami nieumarli. Nie wiem, czy to „zasługa” autora, czy może tłumacza (raczej tego pierwszego) ale gdy widzę fragmenty typu: „Jego znajomą niegdyś twarz wykrzywiał odrażający głodny grymas. Zjem cię, mówił grymas, i będziesz mi smakować”. (s. 187) to „groza” jest ostatnią rzeczą, jaka przychodzi mi do głowy. A takich „kwiatków” jest tu więcej. Pisanie horrorów nie jest prostą sprawą, gdyż nietrudno popaść w śmieszność… i to się niestety panu Schreiberowi przy okazji Szturmowców śmierci przytrafiło. Irytuje mnie w tej książce jeszcze jedna rzecz, a mianowicie włączenie do powieści, trochę na siłę, bohaterów filmowej trylogii: Hana Solo i Chewbacci. Ich obecność nie wnosi do powieści praktycznie nic, poza tym, że można ją wykorzystać jako chwyt marketingowy… Niestety, spodziewane zaskoczenie czytelnika pojawieniem się tychże panów jest praktycznie żadne, gdyż ich obecność jest wyraźnie zaznaczona w otwierającym powieść spisie osób.

Książkę Schreibera należy traktować przede wszystkim jako ciekawostkę. Jest to bowiem ciekawa w zamyśle próba wprowadzenia nowych elementów do gwiezdnowojennej konwencji, wzbogacenia świata odległej galaktyki nowymi, niewykorzystywanymi dotąd elementami z wyraźnym nawiązaniem do współczesnej kultury popularnej. Za to należą się brawa. Z drugiej jednak strony zadanie wyraźnie autora przerosło. Szturmowcy śmierci częściej denerwują niż bawią lub straszą. Klaustrofobiczny klimat grozy, który powinien być sednem tej powieści zostaje skutecznie zepsuty paroma niefortunnymi fragmentami. Czasem przyczyną jest język, czasem nasycenie emocjonalne scen, a czasem kompletnie niezrozumiałe, nieuzasadnione zmiany w zachowaniach i postawach bohaterów. W sumie jest to kolejna książka z logo STAR WARS na okładce, którą należy potraktować raczej jako ciekawostkę dla fanów niż dzieło mogące przyciągnąć szerszą publiczność. Problem jednak w tym, że nawet wśród literatury firmowanej logo Lucas Books możemy znaleźć wiele znacznie lepszych pozycji. Szturmowcom śmierci pozostaje zaś miano pierwszego gwiezdnowojennego horroru – pozycji, będącej interesującą sugestią potencjału tkwiącego w serii, ale jednocześnie memento mówiącego o tym, że do stworzenia dobrej powieści nie wystarczy sam pomysł,  potrzebne jest coś więcej.

3/6

2 komentarze:

  1. W ogóle mnie jakoś książki ze Star Wars nie ciągną. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. W moim przypadku to przede wszystkim sentyment, bo kiedyś czytałem ich naprawdę sporo. Zabawnie bo zbiegło się to w czasie z tym jak robiłem badania Fandomu Gwiezdnowojennego (a dokładniej forum Bastionu). Potem jakoś mi przeszło, ale raz na jakiś czas wracam... czasem to nawet przechodzi w mały maraton - tak jak teraz. Zwykle potem mam dosć SW na dłuższy czas;)

    A tak ogolnie to trzeba uczciwie przyznać, że w tej kupie pulpy trafiają się jednak fajne rzeczy: choćby cykl "Komandosi Republiki" (recka "Rozkazu 66" już niedługo). Szkoda generalizować, bo można ominąć parę naprawdę wkręcających pozycji.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...