środa, 11 lipca 2012

Luke Skywalker i cienie Mindora - Matthew Stover - recenzja

Spośród wielu autorów tworzących powieści osadzone w uniwersum Gwiezdnych Wojen Matthew Stover należy do tych, którzy cieszą się sporym uznaniem szerszego grona miłośników fantastyki. Autor ten chętnie eksploatuje w swoich tekstach postaci antybohaterów lub pokazuje odmienną, często negatywną stronę świata przedstawionego. Jego gwiezdnowojenna powieść pt. Luke Skywalker i cienie Mindora zyskała spore uznanie w środowisku miłośników sagi George’a Lucasa. Jako że moje wcześniejsze kontakty z twórczością Amerykanina wypadały na jego korzyść, chętnie sięgnąłem także i po tę pozycję.



Mam spory problem z oceną …cieni Mindora. Stover podjął grę z gwiezdnowojenną konwencją – głównymi postaciami uczynił „standardowy zestaw protagonistów” w składzie: Luke, Leia, Han, Chewbacca, Lando wraz z R2-D2 i C-3PO, dołożył także rozbudowany tytuł i „głównego złego” będącego jednym ze spadkobierców Imperium ukrywających się pod pompatycznym pseudonimem. Dość standardową uczynił także fabułę: jeden z głównych bohaterów pakuje się w kłopoty, a reszta dzielnie próbuje go z nich wydobyć, po raz kolejny ratując Odległą Galaktykę przed katastrofą – schemat znany z dziesiątek innych powieści opatrzonych logo Lucas Books. Amerykanin postarał się jednak dodać coś więcej. Przede wszystkim Luke Skywalker pokazany jest jako rozchwiany i omylny, czasem bezwzględny lub wręcz apodyktyczny, wciąż szukający swojej ścieżki, samotny młody Jedi. Jak w żadnej innej gwiezdnowojennej powieści uwypuklona jest także rola przemysłu medialnego i propagandy w budowaniu wizerunku galaktycznych bohaterów. Luke, Han czy Lando stają się zatem bohaterami popularnych holodram i postrzegani są raczej przez pryzmat swoich dokonań „ekranowych” niż „historycznych”. Novum warte odnotowania w dość skostniałej już konwencji. Ta gra autora z dziedzictwem dziesiątek lat funkcjonowania marki Star Wars widoczna jest choćby w posłużeniu się tytułem Zemsta Jedi (czyli pierwotnym tytułem Powrotu Jedi), czy też w budowaniu charakterystycznych dla wczesnych powieści cyklu długich tytułów skonstruowanych według schematu „bohater” i „określenie miejsca akcji / głównego antagonisty / kolejnej superbroni itp.”

Stover podchodzi do tematu przewrotnie – momentami z przymrużeniem oka, momentami wręcz prowokacyjnie (jak choćby stawiając Skywalkera w sytuacji samooskarżającego się o ludobójstwo), jednak jest to trochę za mało, by uczynić z tej książki pozycję wartą większej uwagi. Utarte schematy biorą górę nad nowatorstwem, fabuła nie porywa, a oryginalne potraktowanie młodego Luke’a przesłonięte jest typową gwiezdnowojenną papką. Luke Skywalker i cienie Mindora mógł być powieścią bardzo dobrą, a jest jedynie przeciętną. Choć na tle innych publikacji opatrzonych logo Star Wars ma kilka elementów wyróżniających zdecydowanie na plus, jest to zbyt mało, aby stanowiła propozycję atrakcyjną dla szerszego grona odbiorców. Fani konwencji mogą jednak być w paru momentach całkiem pozytywnie zaskoczeni.

Spośród wielu autorów tworzących powieści osadzone w uniwersum Gwiezdnych Wojen Matthew Stover należy do tych, którzy cieszą się sporym uznaniem szerszego grona miłośników fantastyki. Autor ten chętnie eksploatuje w swoich tekstach postaci antybohaterów lub pokazuje odmienną, często negatywną stronę świata przedstawionego. Jego gwiezdnowojenna powieść pt. Luke Skywalker i cienie Mindora zyskała spore uznanie w środowisku miłośników sagi George’a Lucasa. Jako że moje wcześniejsze kontakty z twórczością Amerykanina wypadały na jego korzyść, chętnie sięgnąłem także i po tę pozycję. 

3/6 (dla fanów 4/6;)

4 komentarze:

  1. Ostatnio po obejrzeniu całej sagi, nie chciałam żegnać się z uniwersum Star Wars i sięgnęłam właśnie po tę książkę. Szczerze mówiąc, byłam bardzo rozczarowana. Nawet nie doczytałam do końca. Książka była przewidywalna i nudziła mnie. Może to też dlatego, że autor trochę inaczej portretuje postaci z filmu, a ja zbyt miałam ich w pamięci zbyt świeżo. Mimo to nie rezygnuję z książek z serii Star Wars, ale kolejnym razem sięgnę po książkę, której akcja ma miejsce przed wydarzeniami w filmach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam swoją "żelazną" listę starwarsowych pozycji, które się bronią ot tak, po prostu jako literatura (a nie tylko papka dla fanów) - świetna jest seria "Republic commando" Karen Traviss, niezły "Darth Maul - Łowca z mroku" Reevesa, kapitalny "Punkt przełomu" Stovera, "Ja Jedi" Stackpole'a (choć właściwa seria X-wingi ma lepsze i gorsze momenty), no izawsze bedę miał sentyment do Trylogii Thrawna autorstwa Timothy'ego Zahna - choć jest niekanoniczna, nagina świat i ma różne dziwne momenrty, to wciąż wciąga bardzo skutecznie.
      Polecam posiłkowanie się poniższą chronologią:
      http://gwiezdne-wojny.pl/tekst.php?nr=91

      Usuń
  2. Mnie się dosyć podobała. Co jakiś czas też mnie nachodzi na książki z tego uniwersum i ta była jedną z tych, po które sięgnąłem. Tyłka może nie urywa, ale czyta się naprawdę dobrze. Ale jako, że wedle obiegowej opinii, inne starwarsy Stovera są lepsze, co sam w sumie potwierdzasz, pozostaje mi się tylko cieszyć, że mam je jeszcze przed sobą. :)

    Mówisz, że Republic Commando daje radę? Bardzo dobrze, teraz, jak wychodzą w tej kieszonkowej kolekcji, jest doskonała okazja, by uzupełnić stan biblioteczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te "RC", które czytałem (1,2 i 4) były świetne, wiec bierz bez wahania!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...