czwartek, 24 stycznia 2013

Skok w potęgę - Stephen R. Donaldson - recenzja z portalu Fantasta.pl

Lektura pierwszych dwóch Skoków Stephena R. Donaldsona zrobiła na mnie spore wrażenie. Autor oczarował mnie przede wszystkim kapitalnym, bardzo charakterystycznym stylem i niezwykle wyrazistymi postaciami, zapadającymi w pamięć na długi czas. I choć po przeczytaniu Skoku w konflikt i Skoku w wizję czułem spory niedosyt (pewnie rzutujący również na moją tychże ocenę), muszę przyznać, że chcąc nie chcąc, wszystkie kolejne lektury w pewnym sensie odnosiłem do dwóch pierwszych tomów cyklu Amerykania. Z tej perspektywy widok dwóch kolejnych Skoków czekających na półce na swoją kolej wydawał się coraz bardziej kuszący, a moje oczekiwania względem Skoku w potęgę niepokojąco rosły. Gdy zatem ostatecznie przystąpiłem do lektury, w głowie miałem tylko i wyłącznie nakreślona przez Donaldsona wizję epickiego (bo inspirowanego operami Wagnera) cyklu, który swym rozmachem wbije mnie w aktualnie zajmowane siedzisko. Po raz kolejny dałem się jednak zwieść. Dla jasności – Skok w potęgę. Mroczny, zachłanny bóg powstaje to świetna powieść – tyle tylko, że o jej sile stanowią niekoniecznie te elementy, po których nowej jakości się spodziewałem. I, paradoksalnie, moje „rozczarowanie” traktuję zdecydowanie in plus.



    Tym, co stanowi różnicę między poprzednimi tomami cyklu a jego trzecią odsłoną, jest niewątpliwie rozmach. Ilość bohaterów, z których perspektywy przedstawiana jest akcja, a także ich rola w świecie przedstawionym zdecydowanie wzrasta. Do stanowiących centralne postaci cyklu: Angusa, Morny, Nicka i Daviesa dołączają kolejni, głównie związani ze Zjednoczonymi Kompaniami Górniczymi i ich policją. Prywatne rozgrywki miedzy piratami zaczynają bowiem nabierać coraz większego znaczenia z perspektywy interesów i wizerunku najważniejszych sił w kontrolowanej przez ludzkość przestrzeni. Tym bardziej, że w konflikt zaangażowani są nie tylko piraci i przedstawiciele korporacji, ale także najbardziej prominentne osobistości półświatka i zagrażający całej ludzkości Amnion. Donaldsonowi udaje się rzadka sztuka nadania swojemu dziełu epickiego wymiaru bez wywoływania w świecie przedstawionym wojny na galaktyczną skalę. Wręcz przeciwnie, wydarzenia przedstawione w Skoku w potęgę rozgrywają się w bardzo ograniczonej ilości lokacji, przede wszystkim w przestrzeni wewnątrz i wokół stacji zwanej Fakturamą, a także w biurach należących do Zjednoczonych Kompanii Górniczych. Okazuje się jednak, że fabuła, choć sprawia wrażenie skupionej przede wszystkim na poziomie „mikro”, psychologii postaci i relacji między nimi, na dobrą sprawę rozgrywa się w równym stopniu na poziomie „makro”, ukazując walki o władzę i wpływy, rozgrywanie partykularnych interesów wielkich opisanego świata, wreszcie walkę z Amnionem, zdającym się być ostatecznym zagrożeniem dla całej ludzkości. Pod tym względem proza Amerykanina zdaje się być doskonałym przykładem, jak nadać rasowej space operze epicki sznyt, nie czyniąc z głównych bohaterów kogoś na miarę superherosów. U Donaldsona cechą charakterystyczną jest wręcz to, iż postaci definiowane są przede wszystkim przez swoje słabości i ułomności, a cechy, jakie jednoznacznie pozwoliłyby zidentyfikować protagonistów lub choćby mogące być określone jako jednoznacznie pozytywne, pojawiają się nadzwyczaj rzadko. Autor wyraźnie spełnia obietnicę daną w posłowiu do Skoku w konflikt, wciąż bawiąc się archetypicznym schematem: Ofiara, Złoczyńca, Wybawca. Choć kierunek przemian, przynajmniej w odniesieniu do niektórych z bohaterów, wydaje się być dość oczywisty, obserwowanie tychże sprawia sporo satysfakcji. Bierze się to choćby z faktu, iż Donaldson wciąż ogromną wagę przywiązuje do stworzenia psychologicznych portretów swoich postaci. Z przyczyn oczywistych skupia się w znacznie większym stopniu na tych charakterach, które dopiero do cyklu wprowadza. W tym sensie widoczne jest też coraz większe „nasycenie” przyjętej formuły opartej o swoisty minimalizm i charakterystyczny styl z ograniczoną liczba dialogów. Skok w potęgę siłą rzeczy jest coraz dalej od pomysłu pierwotnie zaprezentowanego w Skoku w konflikt przede wszystkim ze względu na znacznie większość liczbę dramatis personae. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż bezbłędnie można poznać, iż mamy do czynienia z tekstem autorstwa Amerykanina.

    W ogromnym skrócie można by podsumować Skok w potęgę jako powieść zawierającą dokładnie to samo, co poprzednie Skoki, tylko w większych ilościach, wzmocnione, pogłębione, rozbudowane itd. Jeśli poprzednie powieści Donaldsona kogoś nie przekonały, z pewnością nie zrobi tego także trzeci z tomów jego space operowego cyklu. Moim zdaniem jednak jest to tom jak do tej pory najlepszy, wreszcie spełniający obietnice złożone w Skoku w konflikt i Skoku w wizję. To, że zobowiązania te Donaldson spełnia w może niekoniecznie oczywisty sposób, można mu postrzegać tylko na plus. Krótko mówiąc, jest to jedna z najciekawszych pozycji, po jakie sięgnąć mogą miłośnicy dobrej, przygodowej science fiction. Bo koniec końców, mimo całego psychologizowania, tworzenia zepsutych do szpiku kości bohaterów i świata, w którym próżno szukać różowych barw, jest to powieść, w której nie brakuje spektakularnej akcji i tego czegoś, co powoduje, iż nie chcemy odkładać książki na nocny stolik, mimo iż dobrze wiemy, że jeśli zaraz tego nie zrobimy, to dzień jutrzejszy nie będzie należeć do najlżejszych. A taką moc posiadają tylko najlepsze książki.

5/6

1 komentarz:

  1. Brzmi dobrze. Niebawem się za to zabieram, ale póki co męczę wręcz Swanwicka i marzę, by w końcu wziąć w swoje ręce "Skok w Potęgę". Dwie pierwsze części bardzo rozbudziły apetyt.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...