czwartek, 18 kwietnia 2013

Operacja Leopard. Gorzkie zwycięstwo - Leo Kessler - recenzja z Portalu Historyczno-Wojskowego

Beletrystyka tzw. „wojenna” zawsze kojarzyła mi się przede wszystkim z czystą rozrywką, często niewysokich lotów. I choć nie raz i nie dwa zdarzyło mi się trafić na pozycje doskonałe, które czytało się z zapartym tchem i uznaniem kiwało głową na myśl o talencie autora (ot, choćby Alistair MacLean), to jednak przede wszystkim moje skojarzenia mkną ku przez wielu wspominanych z sentymentem „Żółtym tygrysom”. W zasadzie nie powinno to budzić większego zdziwienia, wszak wojna, a w szczególności II wojna światowa, jest niemal idealnym tematem dla tworzenia literackiej pulpy.


Tak było u nas, tak samo było też po drugiej stronie żelaznej kurtyny – jak widać trendy kulturowe podziałów politycznych nie znają i, co być może jeszcze ważniejsze, nie przemijają. Skoro bowiem na „Tygrysach” wychowały się całe pokolenia, to dlaczego by nie zaserwować ich odpowiednika czytelnikowi współczesnemu? Jasne, czasy się zmieniły i szans na rynkowy sukces nie ma nic co zostało wydane na papierze, który o jakości papieru toaletowego (współczesnego) może pomarzyć. Trzeba zatem zadbać o jako-taką formę, opatrzyć to efektowną okładką, dorzucić trochę krzykliwych zapowiedzi i… można po cichu liczyć na sukces. W mojej opinii twórczość brytyjskiego pisarza - Leo Kesslera – jest bowiem niczym innym, jak właśnie literacką wojenną pulpą. Co zatem dostajemy do ręki sięgając po otwierający cykl „Edelweiss. Strzelcy alpejscy” tom zatytułowany Operacja Leopard. Gorzkie zwycięstwo (zachowana jest tu zresztą stara tradycja polskich tłumaczy, nakazująca prosty tytuł oryginału przekształcić w coś tak kuriozalnego jak tylko się da – w oryginale bowiem książka nosi tytuł Storm troop)?

No cóż, dostajemy całkiem estetyczną okładkę przedstawiającą niemieckiego żołnierza, który z pewnością nie jest żadnym z bohaterów książki. Wewnątrz okładki znajdujemy jedną z około trzystu pięćdziesięciu (sic!) książek autorstwa Charlesa Whitinga, bo tak w zasadzie nazywa się autor. Pseudonimu Leo Kessler używał on bowiem do podpisywania setek tanich powieści wojennych, które produkował, mam wrażenie, taśmowo. O literackiej warstwie w zasadzie trudno się wypowiadać: fabuła tak prosta jak tylko się da, przaśni bohaterowie, trochę militariów i… już. Jeśli za cokolwiek można autora pochwalić to chyba tylko za niezły pomysł na pokazanie specyfiki działań jednostki górskiej. Uczciwie trzeba także Kesslerowi oddać, że akcja jego powieści toczy się szybko i wartko. Nie powinno to dziwić biorąc pod uwagę, że fabuła jest po prostu toporna, a dłuższych opisów, bardziej rozbudowanych dialogów, o bardziej „wyrafinowanych” zabiegach narracyjnych nie wspominając, ze świecą tu szukać.  No, ale przecież nie o to chodzi, prawda? Ma się czytać lekko, łatwo i przyjemnie. No i w zasadzie ten cel byłby osiągnięty, gdyby nie to jak książka jest wydana od strony technicznej. Podczas lektury miałem bowiem wrażenie, że ktoś ze mnie kpi, a oszczędności wydawnictwa na redakcji i korekcie poszły chyba o krok za daleko. Pal sześć tony literówek, pal sześć, że w jednym zdaniu mamy odległość (tę samą) mierzoną raz w jardach, raz w metrach. Pal sześć nawet torpedę z dwutonowym (!) ładunkiem. Ale jak trafiam na ten sam termin (ang. skipper) raz tłumaczony skiper a innym razem szyper to mam wrażenie, że ktoś tu tłumaczy fragmenty tekstu za pomocą Google, a potem je po prostu ze sobą skleja bez, choćby pobieżnego, przeczytania całości.

Mam wrażenie, że Erica znalazła sobie całkiem niezły sposób na przyzwoity zarobek – kupić za jakieś śmieszne pieniądze prawa do zachodniej wojennej pulpy z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, przetłumaczyć to „po taniości” i wydać w efektownej formie na naszym rynku. Tego typu podejście może się sprawdzić całkiem nieźle, bowiem amatorów wybitnie niewymagającej literatury wojennej znajdzie się bez wątpienia niemało. Jeśli już jednak szukamy rozrywkowej literatury o akcji oddziału specjalnego na tyłach wroga podczas II wojny światowej (z kronikarskiego obowiązku zaznaczę tylko, że w przypadku Operacji Leopard tematem jest niemiecki desant na wyspę Leros w 1943 r.) to już lepiej sięgnąć po wspomnianego wcześniej MacLeana – choćby Działa Nawarony, albo Komandosów z Nawarony. Osobiście nie żałuję, że książkę Kesslera przeczytałem, na szczęście zajęło mi to ledwie dwa dni. Tyle tylko, że przy okazji zakupów w taniej książce nabyłem też dwie inne pozycje jego autorstwa i mam wrażenie, iż raczej nieprędko po nie sięgnę.

1,5/6

Ocena w skali PHW:

Temat i treść:  2/10
Język, styl, kompozycja tekstu: 3/10
Forma wydawnicza: 2/10

PS. Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach Portalu Historyczno-Wojskowego

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...