wtorek, 27 stycznia 2015

Słowa światłości - Brandon Sanderson - recenzja z portalu Fantasta.pl

Pisząc o otwierającej cykl Archiwum Burzowego Światła Drodze królów, zwracałem uwagę, jak ogromny jest rozmach przedsięwzięcia, które podjął Brandon Sanderson. Historia, zaplanowana na dziesięć około tysiącstronicowych tomów, to przecież setki wątków, postaci, motywów, wielka przestrzeń do opisu świata – krótko mówiąc, niebagatelne pisarskie wyzwanie, którego realizacja niesie ze sobą spore ryzyko niepowodzenia: pogubienia się, przegadania, zaplątania w fabule itp. To bolączka, na którą wielotomowe cykle fantasy cierpią zresztą dość powszechnie. Wystarczy popatrzeć na sztandarowe dzieła tej konwencji – Pieśń Lodu i Ognia George’a R.R. Martina czy też Koło Czasu Roberta Jordana. Szczęśliwie, na przykładzie tego drugiego cyklu Sanderson udowodnił, że dobrze radzi sobie z tak złożoną materią i nawet stworzoną przez innego autora, rozwleczoną, od pewnego momentu przeraźliwie nudną historię potrafi w efektowny sposób spiąć, podsumować i zapewnić godny finał. To, wraz z całkiem udanym pierwszym tomem Archiwum Burzowego Światła, pozwalało na pewien optymizm. Muszę jednak przyznać, że po lekturze Słów światłości Amerykanin ma we mnie kibica, który wierzy, że za kilkanaście lat będziemy mogli nazwać rozpoczętą Drogą Królów opowieść jednym z najbardziej porywających i epickich dzieł w historii fantasy. Bo co do tego, że posiada odpowiedni potencjał, nie mam już żadnych wątpliwości.

Słowa światłości są kontynuacją Drogi królów w ścisłym tego terminu znaczeniu – w warstwie formalnej opierają się na dość podobnym schemacie równoległego prowadzenia wątków głównych bohaterów, przeplatanego budującymi szeroki plan retrospekcjami i interludiami. Warstwę fabularną powieści można streścić krótko jako rozwinięcie historii głównych bohaterów, silniejsze wyprowadzenie ich na pierwszy plan, zarysowanie obrazu nadchodzących w świecie przedstawionym wielkich wydarzeń, a wreszcie oczekiwane od poprzedniego tomu powiązanie najważniejszych wątków w wielkim, efektownym finale. Tym, co zrobiło na mnie spore wrażenie, jest fakt, iż mimo epickiego, bardzo mocnego zakończenia, które pointuje zasadnicze wątki powieści, nie pozostawiając miejsca na niedosyt, jednocześnie udaje się Sandersonowi stworzyć miejsce na dalszy rozwój historii, rysując nowe, pasjonujące wątki. To rzadka sztuka, by, unikając „cięcia” opowieści w losowych momentach lub też przesadnie eksponowanych cliffhangerów, doprowadzić do sytuacji, gdzie mimo udzielenia odpowiedzi na kluczowe pytania czytelnik wciąż chce czytać, gdyż pojawiają się nowe tajemnice i zagadki – fabuła zostaje domknięta, lecz bynajmniej nie zamknięta.

Drugi tom Archiwum Burzowego Światła to ponownie powieść zbudowana głównie wokół Kaladina i Shallan. Tym razem na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim uczennica Jasnah – w przeciwieństwie do Drogi królów, gdzie retrospekcje dotyczyły przede wszystkim Burzą Błogosławionego, tutaj mamy okazję zapoznać bliżej z przeszłością młodej Vedenki. Wciąż bardzo istotnymi bohaterami pozostają też arcyksiążę Dalinar i jego syn Adolin. Zresztą, w przypadku postaci także należą się autorowi słowa uznania. Udało mu się bowiem uniknąć sztywnego trzymania się raz nakreślonego portretu głównych bohaterów, choćby nie wiem, jak był udany. Tu są oni dynamiczni, reagują na wydarzenia w otoczeniu, dojrzewają, zmieniają się, czasem są wręcz nieprzewidywalni – tak dla czytelnika, jak i dla siebie samych. To chyba, oprócz kilku dość efektownych, choć może nie fundamentalnych zwrotów fabuły, jeden z najważniejszych punktów, w których Amerykanin operuje „dynamiką zaskoczenia”. Główna oś fabuły zbudowana jest bowiem raczej wokół koncepcji fatalistycznej – oczekujemy, że coś się nieuchronnie wydarzy i pytania odnośnie do przyszłych wydarzeń, jakie stawia sobie wraz z bohaterami czytelnik brzmią raczej: „kiedy?” i „jak?”, a nie „co się stanie?”. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że, pracując nad dokończeniem Jordanowskiego Koła czasu, Sanderson liznął nieco charakterystycznych dla autora Oka Świata konceptów i rozwiązań. Pierwszym z nich jest właśnie samo ogólne założenie cyklu opartego na pomyśle powtarzającej się historii i powracających z niebytu potężnych sił burzących status quo świata przedstawionego. Przykładem drugiego może być choćby sposób budowania postaci kobiecych i relacji damsko-męskich. Szczęśliwie, do nieco skostniałego i naiwnego wzorca wziętego od Jordana, Sanderson dołożył talent do pisania dobrych, czasem wręcz błyskotliwych dialogów. Efekt jest zatem co najmniej zadowalający i myślę, że należy mówić raczej o twórczych zapożyczeniach niż kalkach rozwiązań, które stosował klasyk gatunku.

Słowa światłości zrobiły na mnie znakomite wrażenie – umiejętnie rozwinęły wątki zawiązane w Drodze królów i bez zbędnych dłużyzn doprowadziły je do wielkiego finału, stanowiącego jednocześnie podbudowę dla dalszego ciągu epickiej opowieści. Dawno nie zdarzyło mi się czytać równie dobrze przemyślanego i napisanego tekstu, który mimo imponujących gabarytów autentycznie wciąga. Tą powieścią Sanderson udowadnia, że jest w chwili obecnej w ścisłej światowej czołówce autorów fantasy. Nie pozostaje zatem nic innego, tylko czekać na kolejną odsłonę Archiwum burzowego światła i mieć nadzieję, że jego polski wydawca zadziała równie sprawnie, jak było to w przypadku tomu drugiego. 

5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...