piątek, 20 lutego 2015

Iron Man: Pięć koszmarów - Matt Fraction, Salvador Larroca - komiksowa recenzja z Szortalu

Zawsze miałem sentyment do Iron Mana. Tony Stark często jawił mi się jako marvelowska, bardziej ludzka i barwna wersja Bruce’a Wayne’a – ot, milioner, który z takich lub innych przyczyn wchodzi na ścieżkę walki ze złem. Przy czym o ile postać nocnego obrońcy Gotham odmalowywana jest (przynajmniej od pewnego momentu swej przeszło 75-letniej historii) raczej w ponurej, mrocznej tonacji, o tyle w przypadku członka Avengers możemy dostrzec znacznie więcej kolorytu. I mam tu na myśli nie tylko żółto-czerwoną zbroję. W przeciwieństwie do wiecznie skrywającego się przed światem Batmana/Wayne’a, Iron Man/Stark po prostu bierze rzeczywistość  „na klatę”: żyje pełnią życia, pozwala sobie na ekscentryczność, ale jednocześnie angażuje się w sprawy tego świata bez względu na to, czy akurat nosi kostium, czy nie: jako biznesmen, filantrop, działacz polityczny, szef S.H.I.E.L.D itd. I choć oczywistym jest, że często płaci za to ogromną cenę (nie tylko w sensie finansowym) i niejednokrotnie upada, by potem wstać, dzięki temu wydaje się być postacią znacznie bardziej wielowymiarową, pełniejszą. Pięć Koszmarów jest historią, która w swych założeniach ma właśnie eksploatować słabości Starka, jego obawy, wątpliwości i słabe punkty. W pewnym momencie dochodzi bowiem do ataku terrorystycznego z wykorzystaniem technologii dziwnie podobnej do tej, na której opiera się cały program Iron Mana…

Matt Fraction stworzył scenariusz oparty na sprawdzonym schemacie wykorzystującym motyw szalonego naukowca szukającego zemsty. Tyle tylko, że w tym przypadku jest nim Ezekiel Stane - syn jednego z najważniejszych przeciwników Starka – Obadiah Stane’a. Karty rozdane są bardzo szybko – jeszcze sporo przed połową komiksu wiadomo już z grubsza, co, kto, kogo i dlaczego… nie wiadomo tylko jak wszystko się potoczy. Napięcie jest więc zbudowane bardzo skutecznie, tyle tylko, ze jest to napięcie bardzo umiarkowane. Trochę rozczarowuje także zdecydowanie zbyt szybkie porzucenie motywu tytułowych koszmarów Tony’ego Starka, jedynie śladowo wykorzystane w końcówce. Coś jednak sprawiło, iż składające się na ten album siedem pierwszych numerów serii The Invincible Iron Man zdobyło w 2009r. Nagrodę Eisnera dla najlepszej nowej serii. Trzeba przyznać, że choć komiks nie grzeszy oryginalnością, ani nie wnosi do biografii Iron Mana zbyt wiele nowego (no, może poza pewnym uszczupleniem zasobów i wizerunku Stark Industries), to jednak dzieje się w nim całkiem sporo. Mamy tu całkiem sporo akcji (niektóre całkiem niezłe i zapadające w pamięć – np. ta nad Chinami), mamy zawsze sprawdzony wątek Pepper Potts, na gościnnych występach pojawiają się m.in. War Machine, Thor, Reed Richards czy Spider-Man (największy plus końcówki znakomicie osadzonej w realiach uniwersum Marvela tuż po Wojnie Domowej), no i przede wszystkim Tony’ego Starka po raz kolejny walczącego o przetrwanie  - tym razem nie tylko siebie, ale i swojej firmy. Zawsze uważałem, że postać Starka najlepiej wypada w momentach, gdy zaczyna „się poczuwać” do różnych rzeczy, zawsze robiąc to w pewnym sensie przez pryzmat swojego rozbuchanego ego. Podobnie jest i w tym przypadku… a przynajmniej do pewnego momentu. Potem jest jeszcze bardziej ciekawie.


Problem mam natomiast ze stroną wizualną tego komiksu. Z jednej strony rysunki Salvadora Larroci są całkiem przyzwoite, dynamiczne. Czasem jedynie dość groteskowo wypada mimika twarzy czy też pojawiają się dziwne ujęcia perspektywy (widoczne jest to szczególnie w przypadku zbroi głównego bohatera). Nie do końca sprawdza się także kolorowanie z wszechobecnym komputerowym gradientem, który powoduje, że twarze niemal wszystkich postaci wyglądają jakby właśnie zakończyły sesję w solarium i wyszły z niego całe w olejku do opalania. No cóż, chyba wolałem bardziej klasyczne (nawet jeśli zgodnie z ówczesną modą lekko „mangowe”) rysunki Larroci, które pamiętam z wydanego jeszcze przez TM-Semic Heroes Return.

Pięć koszmarów nie jest z pewnością ani najciekawszą, ani najlepszą wizualnie historią z Iron Manem w roli głównej. Trzeba jednak przyznać, że jest wystarczająco dobra, by fani tej postaci nie czuli się zawiedzeni. Z tych samych zresztą powodów powinna tez trafić w gusta osób, którym postać Tony’ego Starka nie jest specjalnie znana. Fraction zbudował swą opowieść na kilku cechach konstytutywnych dla komiksów o Iron Manie: technologii, pieniądzach, ego bohaterów, ale też ludzkiej stronie samego Starka: konfrontowaniu się ze swoimi obawami i przyjmowaniu odpowiedzialności za to co ma się wydarzyć. To, w połączeniu ze sporą dawką akcji i całkiem niezłymi dialogami czynią Pięć koszmarów pozycją, po którą warto sięgnąć.

4/6

2 komentarze:

  1. " Coś jednak sprawiło, iż składające się na ten album siedem pierwszych numerów serii"....i? Chyba coś wycięło ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzestawiało. Dzięki za zwrócenie uwagi - już poprawione.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...