piątek, 20 stycznia 2017

X–Men. Bitwa atomu – Brian Michael Bendis, Brian Wood, Jason Aaron i inni - komiksowa recenzja z Szortalu

Mutancki przekładaniec

Mutanci mają ciężkie życie. Nie mam tu na myśli tego jak są traktowani przez innych mieszkańców uniwersum Marvela (choć to też istotne), ale raczej skutki tego, iż kinowe i telewizyjne prawa do „Dzieci atomu” należą do Foxa, a nie do Marvela. Coraz bardziej widoczna jest więc marginalizacja X-Menów w polityce wydawniczej Domu Pomysłów. Jasne, nie ma w tym momencie mowy o zamknięciu serii z uwielbianymi przez czytelników bohaterami, ale z pewnością trudno myśleć o nich jak o wiodących postaciach kolejnych eventów, kształtujących główny nurt uniwersum. Jako że eventami i crossoverami współczesne komiksowo stoi, dziwnym nie jest, że w ramach linii Marvel Now! postanowiono dać mutantom ich własny, odrębny event – Bitwę atomu.


Problem jednak w tym, że chciano dać miejsce wszystkim postaciom, rysownikom i scenarzystom tworzącym główne serie z mutantami w roli głównej, natomiast ster crossoveru znalazł się w rękach lubianego Briana Michaela Bendisa. O ile jednak zwykle zasadnicze wydarzenia tego typu eventów toczą się na łamach osobnej miniserii, w przypadku Bitwy atomu były to zaledwie dwa odrębne zeszyty. Gros wydarzeń, które możemy oglądać na łamach wydania zbiorczego miało miejsce na łamach regularnych serii. I pal sześć te, które pisze sam Bendis – w ich przypadku mógł sobie wszystko dograć „pod siebie”, realizując własne zamysły fabularne i odpowiednio rozkładając akcenty. Tyle tylko, że dochodzą jeszcze takie tytuły jak Wolverine i X–men Jasona Aarona lub – niewydawany w Polsce – X–Men Briana Wooda prezentujący perypetie w pełni żeńskiego odłamu grupy. Każdy z tych twórców starał się wyeksponować elementy (tematy, wątki i postacie) istotne dla pisanej przez niego serii. W efekcie Bitwa atomu jest eventem tyleż przewidywalnym, co nieco „rozjechanym”


Zasadnicza przyczyna powyższego jest banalna: Bendis goni w piętkę, podnosząc do kwadratu swój pomysł ze zduplikowaniem niektórych postaci i konsekwencjami tego stanu. Problem przeniesionych z przeszłości oryginalnych X-Menów staje się tak palący, że głównej linii czasowej marvelowskiego świata pojawiają się także… X-Meni z przyszłości. Napięcie rośnie, zagubieni młodzi mutanci nie wiedzą co ze sobą zrobić, starzy też nie bardzo wiedzą, co z tym fantem począć… W efekcie wszyscy latają to tu, to tam, co ostatecznie prowadzi do wciągnięcia w wir wydarzeń praktycznie wszystkich mutanckich frakcji, jakie tylko były w zasięgu… niekoniecznie w jednej linii czasowej. Jak widać, praktycznie cała fabuła to ekstrapolacja problemów wałkowanych w naczelnej Bendisowskiej serii All-New X-Men. W Bitwie atomu mogą się one wydać zdecydowanie bardziej złożone, ale wciąż nie wnoszą zbyt wiele nowego. Wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że problem złamania linii czasowej i ewentualnego paradoksu został nie tyle przez scenarzystów niewykorzystany, co raczej zignorowany, lub wręcz brutalnie zdławiony kilkoma bezsensownymi wyjaśnieniami.

Jasne, konfrontowanie ze sobą kilku wersji tej samej postaci może być nawet zabawne, ale nie ma co ukrywać, ze nawet w wykonaniu tego konkretnego scenarzysty jest to odgrzewany kotlet. Jednocześnie widać, że pozostali autorzy jakby bali się konsekwencji, jakie powinno przynieść będące sercem fabuły zapętlanie kontinuum czasoprzestrzennego. Postanawiają więc sięgnąć do sprawdzonego chwytu setek kiepskich scenarzystów uzasadniając pewne rozwiązania „bo tak”. I to jest już jeden z tych elementów, który okrutnie czytelnika irytuje. Pokazuje bowiem, że spod efektownego, pełnego akcji, miejscami wręcz bardzo przyjemnego w odbiorze komiksu wyłania się koncepcyjna pustka.

Jeśli jednak czytelnik oczekuje przede wszystkim luźnej rozrywki i sporej liczby bohaterów, to Bitwa atomu może się spodobać. Akcja jest wartka, całość czyta się całkiem nieźle, nawet jeśli nie do końca płynnie. Jak wspomniałem, postaci jest sporo, choć jak to zwykle bywa przy tego typu eventach nie wszystkie otrzymują tyle samo uwagi. Poza sztandarowymi bohaterami pierwszego planu jak Cyclops (w obu wersjach), Jean Grey, Beast i Iceman (również w więcej niż jednym wcieleniu), a także Wolverine i Kitty Pryde, sporo miejsca dostają między innymi Jubilee, Rachel Grey czy Magik. Zaskakująco, na dalszym planie lądują Storm, Magneto czy Emma Frost. Bohaterowie, przynajmniej niektórzy, stanowią jednak całkiem mocną stronę Bitwy atomu. Czuć napięcie między postaciami, czuć, jak chwiejni są młodzi X-Men, czuć. jak zdeterminowani są przybysze z przyszłości (szkoda tylko, że nie wiemy dlaczego). W tym wymiarze jest to więc komiks całkiem udany.

Jak już zaznaczyłem, widać różnice między poszczególnymi seriami, na łamach których toczył się event. Przekłada się to również na warstwę graficzną, sprawiającą wrażenie nieco poszatkowanej. Czytelnikowi ciężko się czasem przestawić, choć – obiektywnie rzecz biorąc – zmiany stylu poszczególnych rysowników mogą sugerować umowność opisywanej sytuacji, czy też podkreślać odmienne punkty widzenia (równie dobrze może być to jednak wniosek wyciągnięty nieco na wyrost). Nieźle, jak zwykle, wypada Stuart Immonen. Zupełnie przyzwoicie prezentują się tez rysunki Esada Ribicia, (choć porównując z jego pracami na przykład w Thorze Gromowładnym jednak nieco rozczarowuje). Pozostali rysownicy wypadają co najwyżej przeciętnie, nawet jeśli na okładce pojawiają się tak uznane nazwiska jak Frank Cho, Chris Bachalo czy Giuseppe Camuncoli.

Bitwa atomu jest crossoverem dość dobrze oddającym złożoność współczesnego świata marvelowskich mutantów. Czytelnik otrzymuje pełen przekrój przez najistotniejsze serie i, paradoksalnie, jest to chyba największa zaleta tego albumu. Fabularnie jest to bowiem ciągłe, dość toporne i konsekwentne wałkowanie przez Bendisa pomysłu, na którym oparł fabułę All-New X-Men. Jako lekka rozrywka pewnie się sprawdzi, tym bardziej, że opowieść jest dość długa, ale nie sądzę, by po latach wspominano ten crossover ani jako specjalnie udany, ani jako specjalnie istotny.



Tytuł: X–Men. Bitwa atomu
Scenariusz: Brian Michael Bendis, Brian Wood, Jason Aaron
Rysunki: Frank Cho, Stuart Immonen, David Lopez, Chris Bachalo, Giuseppe Camuncoli, Esad Ribić
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Tytuł oryginału: Thor: X–Men. : Battle of the Atom (X–Men: Battle of the Atom #1–2, All–New X–Men #16–17, X–Men #5–6, Uncanny X–Men #12–13, Wolverine & X–Men #36–37)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: grudzień 2016
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Format: 167 x 255
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1667-2


PS. Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...