czwartek, 11 lutego 2010

Apokalipsa według Pana Jana – Robert J. Szmidt – recenzja

Nigdy jakimś wielkim fanem postapokalipsy nie byłem. Ot, w młodości obejrzałem Mad Maxa, parę lat później pograłem w pierwsze dwa Fallouty i chyba coś drgnęło. Potem przyszedł czas na kilka sesji w postapokaliptyczne RPG produkcji rodzimej, czyli Neuroshimę, no i w sumie tyle… Moje kontakty z tym gatunkiem były cokolwiek ograniczone, choć niewątpliwie z czasem doceniłem potencjał i mnogość rozwiązań jakie postapokaliptyczna konwencja oferuje (czego najlepszym dowodem jest bogactwo Neuroshimy, niedawno uznanej w internetowym głosowaniu za najlepszy polski system RPG). W końcu trafiłem na parę naprawdę kapitalnych pozycji jak filmy The Day After czy The Road czy książki takie jak rewelacyjny Wrzesień Tomasza Pacyńskiego i Apokalipsa według Pana Jana Roberta J. Szmidta. Drugiej z wymienionych książek chciałbym poświęcić poniższy tekst.


Cóż takiego serwuje nam jedna z najważniejszych postaci polskiego fandomu w swojej sztandarowej powieści? Przede wszystkim sporo fajnych pomysłów i atrakcyjny, bo swojski, setting. Punktem wyjścia do napisania tej powieści stało się opowiadanie Ognie w ruinach opublikowane pierwotnie w drugim numerze magazynu Science Fiction, wtedy (2001) kierowanego właśnie przez Szmidta . Tekst ten otwiera zresztą całą książkę, stanowiąc jej prolog. W dalszej części powieści autor wykorzystuje nakreślone w Ogniu w runiach ramy świata, kluczowe lokacje i postaci, przesuwając jednak pewne akcenty. Widać to wyraźnie w przejściu z narracji pierwszoosobowej na trzecioosobową. Właściwa część Apokalipsy według Pana Jana funduje nam jednak fabularną jazdę bez trzymanki poprzez zniszczoną Polskę – i to w najlepszym tych słów znaczeniu!


Jaki świat opisuje swoim czytelnikom Szmidt? Z jednej strony jest to świat zniszczony w pożodze nuklearnego piekła, pełen śmierci, gruzów, radiacji i chorób, na czele z chorobą popromienną… Jest to świat, w którym łatwo o śmierć, a trudniej o jedzenie, papierosy czy benzynę. Z drugiej zaś strony jest to świat nadziei. Być może brutalnej, opartej na twardych zasadach. Często też nadziei o którą trzeba walczyć z bronią w ręku. Mimo to wyraźnie obserwujemy jak świat się podnosi po tragedii zniszczenia. Powoli, najpierw na kolana, w końcu zaś (chwiejnie, bo chwiejnie, ale jednak) na nogi. Konsekwentnie i do celu… w końcu i tak choroba popromienna nas zje… Nic do stracenia nie mamy. Metaforyka walki o swoje, choćby to "swoje" miało być tylko na chwilę, przesyca całą książkę. Jest jednak jeszcze jeden aspekt tego świata. Polityka. Wszechobecna, jednak stojąca gdzieś z tyłu. Wieczne, wielkie ambicje i nieustająca gra o zysk. To też tam jest. A wszystko to w niezwykle wciągającej scenerii zrujnowanego Wrocławia i okolic. Dzięki częstym odniesieniom do konkretnych miejsc osoby znające Wrocław i jego okolice mają zagwarantowaną dodatkową porcje zabawy. Opisy „powojennego” Ratusza, Katedry, czy miejsc, w których budowane są umocnienia stolicy Dolnego Śląska powodują, że znający je czytelnik momentalnie ucieka tam myślą uruchamiając piąty bieg wyobraźni. Istotnym elementem „wystroju” świata są wszelkiej maści wojskowe kompleksy i bunkry mocno kontrastujące z krajobrazem zniszczonego miasta. Krótko mówiąc jest barwnie i ciekawie.


Jak już zaznaczyłem, centralnym wątkiem w powieści Szmidta jest odbudowa świata po nuklearnej zagładzie. Na czele Wolnego Miasta Wrocławia stoi charyzmatyczny Pan Jan: twórca twardego prawa, sprawny administrator, ale też i człowiek z przeszłością… i ambicjami. Niemałymi ambicjami. Postacie stworzone przez Szmidta są bardzo ciekawe i wielowymiarowe, a ich mnogość powoduje, że możemy oglądać świat z różnych perspektyw. Wraz z różnorodnością postaci i ich doświadczeń autor podejmuje dyskusję ze współczesnością. Na ile jesteśmy skłonni w walce o własne cele i dobro podjąć walkę z tymi, którzy choć pozornie inni są w rzeczywistości tacy sami? Na ile rządzą nami ambicje polityków? Do czego są one w stanie doprowadzić? To pytania, które nie zmykają się tylko w świecie wykreowanym przez Szmidta, ale wykraczają do naszych codziennych doświadczeń. Bardzo ważny jest wątek rozróżnienia na to kto jest „swój”, kto jest „obcy”, a kto tylko „inny”… i co to właściwie znaczy „inny”? Świetnie pokazany jest także mechanizm tworzenia się międzyludzkiej solidarności w obliczu zagrożenia…a tych na kartach Apokalipsy według Pana Jana jest niemało, aż do zaskakującego finału.


Nie można mieć jednak wątpliwości, że jest to przede wszystkim powieść akcji. Fabuła galopuje do przodu zmieniając często scenerię i wrzucając czytelnika w wir coraz to nowych wydarzeń, wraz z kolejnymi etapami w dążeniu do postawionego przez Pana Jana celu – odbudowie Rzeczypospolitej (mniejsza o numerki..). Są pościgi, są zamieszki, jest walka, są pertraktacje, są tajne bazy... słowem, sporo. Wolne Miasto Wrocław staje na nogi i dopomina się o swoje. Wbrew częstemu zabiegowi spotykanemu w ramach twórczości postapokaliptyczne świat wykreowany przez urodzonego we Wrocławiu pisarza nie jest bynajmniej low-tech. Mamy tu czołgi, śmigłowce, limuzyny, noktowizory i jeszcze parę gadżetów będących współcześnie szczytem osiągnięć technologicznych… Za to jest wieczny niedobór paliwa, prądu, fajek, czy po prostu ludzi potrafiących dany sprzęt obsługiwać. Oprócz tego warty uwagi jest język powieści. Pełen humoru, często ironii, jest barwny i zróżnicowany. Krótko mówiąc: polityk mówi jak polityk, a trep jak trep. Książkę czyta się dobrze i lekko. Nie jest to przecież fantastyka z wybujałymi ambicjami literacko-artystycznymi, ale bardzo solidna literatura akcji, osadzona w postapokaliptycznym świecie.


Posiadane przeze mnie wydanie (Fabryka Słów, 2008) jest wydaniem poprawionym. Opatrzone jest świetną okładką autorstwa Marka Okonia (polecam zobaczyć większą wersje tej okładki opublikowaną na stronie wydawnictwa jako tapeta) i klimatycznymi ilustracjami autorstwa Dominika Brońka. Poziom publikacji jest bardzo dobry, do czego zresztą lubelskie Wydawnictwo już przyzwyczaiło.


Apokalipsa według Pana Jana Roberta J. Szmidta to świetna książka dla tych, którzy mają ochotę na coś osadzonego w rodzimych realiach. Świat po zagładzie atomowej nie jest tak mroczny i ponury jak np. we Wrześniu Pacyńskiego. Mamy tu technologię, watki militarne, polityczne i społeczne. Obok bycia świetnie napisaną powieścią akcji osadzoną w barwnym świecie dzieło Szmidta ma jednak do zaoferowania coś jeszcze: ważną i ciekawą refleksję o roli polityki i ambicji we współczesnym świecie, parę słów o tym kim jest ten „swój”, a kim jest ten „obcy” i wreszcie pokazuje świat nadziei, który mimo zniszczeń z determinacją jest odbudowywany. Warto sięgnąć po tę książkę.


Oceniam ją na 4,5/6

2 komentarze:

  1. A ja, ciężki frajer, czytam Gramsciego i Arendt, podczas gdy naprawdę głębokie refleksje polityczne mam podane w atrakcyjnej formie powieści postapokaliptycznej (gatunku, który w sumie lubie - np. After the Fall of New York, The New Barabarians czy She Wolves of the Wasteland - polecam!!) u Szmidt'a (czyżby jakiś polski krewny Carl'a Schmitta?). Oj błądzę, ciężko błądze...

    ;)

    Pozdrawiam Autora

    OdpowiedzUsuń
  2. Macieju, jeśli jeszcze nie miałeś okazji, to polecam "Bastion" Stephena Kinga. Najlepiej najpierw przeczytać, a potem zobaczyć miniserial TV.
    Pozdrawiam,
    Kuba

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...