Twórczość Jeffa VanderMeera mnie przeraża. Poważnie, nie ma w tym krzty przesady. Nie jestem w stanie w żaden sposób pojąć, skąd ten człowiek bierze wszystkie te niesamowicie zakręcone pomysły, w dodatku potrafiąc je ubrać w formę w sposób wprawiający czytelnika w stan, który jestem w stanie określić tylko jako osobliwą mieszankę zdumienia, fascynacji i może jeszcze lekkiego obrzydzenia. To nie jest kolejny pisarz tworzący wariacje na temat bitew statków kosmicznych czy fantasy z ponętną elfką w tle. Po książkach Amerykanina możemy się spodziewać raczej niezwykłych wizji gdzieś z pogranicza snu i jawy, zaskakujących pomysłów formalnych i niebanalnej fabuły. Czy Finch spełnia te oczekiwania?
VanderMeer zabiera nas w swojej powieści do miasta Ambergris znanego już z Miasta szaleńców i świętych i Shrieka: posłowie. Jest to jednak Ambergris wyraźnie inne niż to, które czytelnicy znali z poprzednich powieści tego autora. Przede wszystkim akcję wcześniejszych tomów cyklu ambergriańskiego od Fincha dzieli przeszło stulecie. I trzeba przyznać, że w tym czasie w metropolii nad rzeką Moth zaszło wiele zmian. To nie jest już tylko i wyłącznie owiane nimbem tajemniczości centrum świata, przesycone atmosferą artyzmu i swoistej awangardowości. Mimo pewnych niepokojących elementów, świat znany choćby z tomu otwierającego cykl był raczej spokojny (o ile można nazwać spokojnym miasto w którym odbywa się Festiwal Słodkowodnych Kałamarnic), a na pewno względnie uporządkowany. W Finchu z tej wizji nie pozostało praktycznie nic. Ambergis jest rozerwane na strzępy tak konfliktami wewnętrznymi, jak i skutkami rządów szarych kapeluszy, które w brutalny sposób powróciły, aby odebrać ludziom miasto, znajdujące się już niegdyś w ich rękach. O ile więc najnowsza powieść VanderMeera jest historią o mieście, o tyle jest to opowieść o metropolii w stanie kompletnego rozkładu, często w sensie dosłownym.
Z drugiej strony Amerykanin po raz kolejny zaskakuje czytelnika, nadając swej powieści nową formę. Tym razem sięga po czarny kryminał, którego bohaterem czyni detektywa Johna Fincha. I jak to w czarnym kryminale, czytelnik wraz głównym bohaterem prowadzi śledztwo, odwiedzając przy tej okazji przerażające zakątki Ambergris, spotykając typków spod ciemnej gwiazdy i wdając się w wątpliwe układy. Finch jest idealnym bohaterem dla takiej historii. Skrywający własne ciemne sprawki, przywiązany zaledwie do kilku osób, zmęczony, ale i zaintrygowany swoim śledztwem świetnie sprawdza się w przyjętej konwencji.
Sama powieść, mimo świetnie zarysowanej i wciągającej intrygi, wydaje się jednak być czymś więcej niż tylko kolejną historią osadzoną w stworzonym przez autora świecie. Finch jest bowiem przede wszystkim niezwykle zaskakującym finałem pozornie nie powiązanych ze sobą historii i wątków zarysowanych w Mieście szaleńców i świętych i Shrieku: posłowie. To zarazem wielki plus, jak i poważna wada tej książki. Jak najbardziej można czytać trzeci tom ambergriańskiego cyklu jako osobną pozycję. VanderMeer jest na tyle zręcznym pisarzem, że większość zasadniczych wątków jest jasnych i zrozumiałych w kontekście zawartym w samej książce. Finch oferuje jednak rozwiązanie i wyjaśnienie wielu otwartych wątków, które wskutek niedopowiedzeń budujących nastrój zagadkowości i tajemniczości stanowiły o atrakcyjności jego poprzedniczek. I to właśnie jako podsumowanie całego cyklu powieść ta prezentuje się zdecydowanie najciekawiej. Trzeba Amerykaninowi oddać, że udaje mu się doskonale budować napięcie. Fabuła początkowo toczy się wolno, nastrój jest duszny i mroczny, a pewne pytania jedynie delikatnie pojawiają się w tle. W pewnym momencie wydarzenia nabierają tempa i ciężko się czasem powstrzymać od zdziwienia. Umiejętność zaskoczenia czytelnika jest umiejętnością, którą VanderMeer opanował bardzo dobrze.
Trudno jest orzec co w Finchu zasługuje na największe zainteresowanie. Zdecydowanie godna uwagi jest fabuła świetnie spasowana z formułą czarnego kryminału. Z pewnością powieść ta będzie trafiać w gusta tych, którzy po lekturze poprzednich powieści Amerykanina zastanawiali się nad pewnymi wątkami dotyczącymi Ambergris. Przede wszystkim jest to chyba jednak kolejny popis fenomenalnej wyobraźni VanderMeera. Udaje mu się bowiem pokazać nam Ambergris zupełnie inne od znanego wcześniej. Powrót szarych kapeluszy i ich rządy w mieście stają się dla autora pretekstem do stworzenia miasta odmienionego, rozkładającego się. Chciałoby się wręcz rzec - pleśniejącego. Grzyby i spory są wszędzie, jako władcy i wrogowie, przedmioty codziennego użytku (grzybowe środki komunikacji, czy broń to najbardziej wyraziste przykłady), czy też znamiona chorób. Ambergris opisane w Finchu to zdecydowanie nie jest miejsce dla tych, którzy mają alergię na grzyby i pleśnie. Innymi słowy to nie jest książka dla każdego. Swoiste rozchwianie, ulotność świata tej powieści posunięta wręcz do jego rozkładu i wynikający z tego mroczny nastrój, to niewątpliwie nowa jakość wniesiona do wizji Ambergris. Pytanie tylko, czy po takim podsumowaniu nie straci na atrakcyjności obraz miasta zbudowany choćby w Mieście szaleńców i świętych? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Wydaje mi się jednak, że cykl ambergriański, a przede wszystkim powieść otwierająca go, zapewniły sobie już stałe miejsce wśród klasyków fantastyki. Jakimkolwiek jego zakończeniem Finch by nie był, i tak prawdopodobnie zdobędzie uznanie czytelników, całkiem zresztą zasłużenie. Ale właśnie jako niezwykłe i wyraziste zwieńczenie cyklu, dopełnienie zbudowanej wcześniej całości. Jako osobna powieść jest co najwyżej bardzo dobry.
5,5/6 (ale tylko, jeśli zna się przynajmniej Miasto szaleńców i świetych. W przeciwnym razie 5/6)
VanderMeer zabiera nas w swojej powieści do miasta Ambergris znanego już z Miasta szaleńców i świętych i Shrieka: posłowie. Jest to jednak Ambergris wyraźnie inne niż to, które czytelnicy znali z poprzednich powieści tego autora. Przede wszystkim akcję wcześniejszych tomów cyklu ambergriańskiego od Fincha dzieli przeszło stulecie. I trzeba przyznać, że w tym czasie w metropolii nad rzeką Moth zaszło wiele zmian. To nie jest już tylko i wyłącznie owiane nimbem tajemniczości centrum świata, przesycone atmosferą artyzmu i swoistej awangardowości. Mimo pewnych niepokojących elementów, świat znany choćby z tomu otwierającego cykl był raczej spokojny (o ile można nazwać spokojnym miasto w którym odbywa się Festiwal Słodkowodnych Kałamarnic), a na pewno względnie uporządkowany. W Finchu z tej wizji nie pozostało praktycznie nic. Ambergis jest rozerwane na strzępy tak konfliktami wewnętrznymi, jak i skutkami rządów szarych kapeluszy, które w brutalny sposób powróciły, aby odebrać ludziom miasto, znajdujące się już niegdyś w ich rękach. O ile więc najnowsza powieść VanderMeera jest historią o mieście, o tyle jest to opowieść o metropolii w stanie kompletnego rozkładu, często w sensie dosłownym.
Z drugiej strony Amerykanin po raz kolejny zaskakuje czytelnika, nadając swej powieści nową formę. Tym razem sięga po czarny kryminał, którego bohaterem czyni detektywa Johna Fincha. I jak to w czarnym kryminale, czytelnik wraz głównym bohaterem prowadzi śledztwo, odwiedzając przy tej okazji przerażające zakątki Ambergris, spotykając typków spod ciemnej gwiazdy i wdając się w wątpliwe układy. Finch jest idealnym bohaterem dla takiej historii. Skrywający własne ciemne sprawki, przywiązany zaledwie do kilku osób, zmęczony, ale i zaintrygowany swoim śledztwem świetnie sprawdza się w przyjętej konwencji.
Sama powieść, mimo świetnie zarysowanej i wciągającej intrygi, wydaje się jednak być czymś więcej niż tylko kolejną historią osadzoną w stworzonym przez autora świecie. Finch jest bowiem przede wszystkim niezwykle zaskakującym finałem pozornie nie powiązanych ze sobą historii i wątków zarysowanych w Mieście szaleńców i świętych i Shrieku: posłowie. To zarazem wielki plus, jak i poważna wada tej książki. Jak najbardziej można czytać trzeci tom ambergriańskiego cyklu jako osobną pozycję. VanderMeer jest na tyle zręcznym pisarzem, że większość zasadniczych wątków jest jasnych i zrozumiałych w kontekście zawartym w samej książce. Finch oferuje jednak rozwiązanie i wyjaśnienie wielu otwartych wątków, które wskutek niedopowiedzeń budujących nastrój zagadkowości i tajemniczości stanowiły o atrakcyjności jego poprzedniczek. I to właśnie jako podsumowanie całego cyklu powieść ta prezentuje się zdecydowanie najciekawiej. Trzeba Amerykaninowi oddać, że udaje mu się doskonale budować napięcie. Fabuła początkowo toczy się wolno, nastrój jest duszny i mroczny, a pewne pytania jedynie delikatnie pojawiają się w tle. W pewnym momencie wydarzenia nabierają tempa i ciężko się czasem powstrzymać od zdziwienia. Umiejętność zaskoczenia czytelnika jest umiejętnością, którą VanderMeer opanował bardzo dobrze.
Trudno jest orzec co w Finchu zasługuje na największe zainteresowanie. Zdecydowanie godna uwagi jest fabuła świetnie spasowana z formułą czarnego kryminału. Z pewnością powieść ta będzie trafiać w gusta tych, którzy po lekturze poprzednich powieści Amerykanina zastanawiali się nad pewnymi wątkami dotyczącymi Ambergris. Przede wszystkim jest to chyba jednak kolejny popis fenomenalnej wyobraźni VanderMeera. Udaje mu się bowiem pokazać nam Ambergris zupełnie inne od znanego wcześniej. Powrót szarych kapeluszy i ich rządy w mieście stają się dla autora pretekstem do stworzenia miasta odmienionego, rozkładającego się. Chciałoby się wręcz rzec - pleśniejącego. Grzyby i spory są wszędzie, jako władcy i wrogowie, przedmioty codziennego użytku (grzybowe środki komunikacji, czy broń to najbardziej wyraziste przykłady), czy też znamiona chorób. Ambergris opisane w Finchu to zdecydowanie nie jest miejsce dla tych, którzy mają alergię na grzyby i pleśnie. Innymi słowy to nie jest książka dla każdego. Swoiste rozchwianie, ulotność świata tej powieści posunięta wręcz do jego rozkładu i wynikający z tego mroczny nastrój, to niewątpliwie nowa jakość wniesiona do wizji Ambergris. Pytanie tylko, czy po takim podsumowaniu nie straci na atrakcyjności obraz miasta zbudowany choćby w Mieście szaleńców i świętych? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Wydaje mi się jednak, że cykl ambergriański, a przede wszystkim powieść otwierająca go, zapewniły sobie już stałe miejsce wśród klasyków fantastyki. Jakimkolwiek jego zakończeniem Finch by nie był, i tak prawdopodobnie zdobędzie uznanie czytelników, całkiem zresztą zasłużenie. Ale właśnie jako niezwykłe i wyraziste zwieńczenie cyklu, dopełnienie zbudowanej wcześniej całości. Jako osobna powieść jest co najwyżej bardzo dobry.
5,5/6 (ale tylko, jeśli zna się przynajmniej Miasto szaleńców i świetych. W przeciwnym razie 5/6)
Yes, if you have fungi allergies, stay away from this book! It will be deadly...if there happens to be mold on the particular copy of the book...
OdpowiedzUsuńI would note that my readers who encounter Finch do not have any problem finding it a stand-alone novel.
Thanks for the review! I will be in Poland soon and look forward to meeting people!
All the best,
Jeff VanderMeer
Thanks... Jeff, do You speak Polish? Because I'm quite surprised by Your comment referring quite specifacally to some points of my review of Your book. Anyway, if it is REALLY your comment and not only some prank I really appreciate it, and thank You. Unfortunately I won't be able to come to Warsaw but I hope You will come to poland some other time, and maybe then we'll have the opportunity to talk a little about "Finch"'s reception as a stand-alone novel and many more.
OdpowiedzUsuńThanks!
I speak Google translator. It is me! JeffV
OdpowiedzUsuńTo faktycznie był Jeff:)
OdpowiedzUsuń***
It WAS Jeff:)
Thanks for Your comments!
Have a great trip to Poland!