czwartek, 3 marca 2011

Huta - Grzegorz Kopaczewski - recenzja

Do lektury Huty zabierałem się długo. Nawet bardzo długo. Książka ta została mi swego czasu polecona przez przyjaciela, który przy różnych okazjach zwykł o niej opowiadać, a czasem nawet obdarowywać dziełem Grzegorza Kopaczewskiego niektórych z naszych wspólnych znajomych. Niby nic w tym dziwnego, prawda? Otóż nie do końca. Pewną rolę odgrywa tu bowiem kontekst. Tak się bowiem składa, że tak ja, jak i mój wspomniany przyjaciel jesteśmy socjologami, a dokładniej doktorantami socjologii. Obdarowani znajomi to również socjologowie. A że Huta to książka, której głównym bohaterem jest doktorant zajmujący się naukami społecznymi nie dziwi fakt ich zainteresowania tą powieścią.



Kopaczewski kreśli w swojej książce ciekawy obraz – otóż w środku Katowic, na terenie Huty Baildon powstaje osiedle marzeń. Społeczność artystów, biznesmenów i naukowców. Nie potrzeba dużo czasu aby Huta, bo tak nazywa się to osiedle, stała się ewenementem na skalę światową przyciągając uwagę mediów i turystów. Tomasz – doktorant Uniwersytetu Śląskiego staje przed zadaniem zbadania Huty i poznania jej od środka. Wraz z jego zagłębianiem się w społeczny świat dzielnicy coraz wyraźniej dostrzegamy zarysy fabuły, a ta, trzeba przyznać, jest wyjątkowo ciekawa. Kopaczewski prowadzi równolegle kilka przeplatających się wątków. Po pierwsze, obserwujemy Hutę-dzielnicę jako zamkniętą społeczność, wyizolowaną z przestrzeni miejskiej – i to zarówno topograficznie, jak i społecznie. Przy tej okazji autor snuje też refleksję na temat mechanizmów kierowania społecznością. Jest to pewien dyskurs między zarządzaniem centralnym, a oddolnymi inicjatywami – wszystko to utrzymane trochę w duchu antyutopii, czyli gatunku w polskiej literaturze zakorzenionego całkiem nieźle (choćby za sprawą Janusza A. Zajdla). Kolejnym wątkiem jest starcie dwóch wizji uprawiania nauki: tego czemu ona powinna służyć, jakimi metodami się posługiwać i jak być zorganizowana. Obserwujemy zatem konfrontację pewnych archetypów: profesora Hermasa, w którym personifikuje się stary, klasyczny Uniwersytet, a z drugiej strony postacie Pelca i Nowaka – tych, którzy odrzucają stary porządek i tworzą Nowe – Instytut Historyczny, czy też samą Hutę, w której tenże instytut się znajduje. Dyskurs wokół wizji uprawiania nauki staje się też okazją do oceny sytuacji polskiej nauki i jest to ocena nie najlepsza. Tym bardziej boli to, że w moim osobistym odczuciu jest ona prawdziwa i adekwatna. Bardzo istotny element fabuły stanowi też osoba Kaspara Kuhna – zapomnianego filozofa, rywala Hegla, potencjalnego ojca Nowych Nauk Społecznych. Ogromne brawa należą się Kopaczewskiemu za kreację nie tylko naukowej spuścizny tego myśliciela, ale także ciekawej biografii i pełnej palety implikacji obiegu jego teorii w naukowym środowisku. W pewnym momencie Huta staje się bowiem swoistym thrillerem akademickim z teorią w roli głównej. Myśli Kuhna i stworzona przez niego teoria pozwalają interpretować powieść śląskiego pisarza jako swoistą socjologiczną science-fiction, gdzie to nauki społeczne zajmują miejsce "science" zwykle zarezerwowane dla nauk ścisłych - fizyki kwantowej, czy teorii wielu światów (tak, jak w Lodzie Dukaja miejsce to zajmowała historia). Daleki jestem jednak od nazwania tej książki pełnoprawną fantastyką. Jest to raczej powieść głównego nurtu wykorzystująca pewne pomysły w sposób charakterystyczny dla fantastyki naukowej.

Pewnym mankamentem Huty są jej bohaterowie. O ile bowiem postaci Pelca, Nowaka, czy profesora można potraktować jako pewne archetypy, podobnie jak większość mieszkańców Huty, o tyle postać Tomasza - głównego bohatera wydaje się trochę zbytnio niedookreślona. Miota się on pomiędzy pewnymi skrajnościami nie potrafiąc znaleźć własnego osądu sytuacji, w której się znalazł. Nie ma tu wyraźnie ukierunkowanych emocji, co najwyżej trochę gorzki zachwyt osoby wychodzącej z biednego środowiska akademickiego, na obszar nauki, w której są pieniądze, kontakty, cyfrowe biblioteki i zapach odświeżacza powietrza na korytarzu, zamiast kurzu, pożółkłych teczek i opasłych tomisk zawalających trzydziestoletnie regały z meblościanki. Można też odnieść wrażenie, że wątki pewnych postaci urywają się zbyt nagle, w zasadzie bez żadnej przyczyny (np. relacje Tomasza z Dominiką), co sprawia wrażenie pewnego niedomknięcia historii.

Trzeba przyznać, że dla osób związanych ze środowiskiem akademickim, szczególnie w zakresie nauk społecznych powieść Kopaczewskiego może być bardzo atrakcyjnym spojrzeniem na ich środowisko, a także problemy, które są im znane i bliskie. Czy w takim razie Huta jest pozycją adresowaną głównie do nich? W żadnym razie. Mamy tu bowiem do czynienia z ciekawym, oryginalnym pomysłem, a w miarę czytania czytelnik odkrywa coraz to nowe elementy, które układają się w całość przedstawiającą obraz dość zaskakujący. Jest w Hucie wyraźna, niemal kryminalna intryga, tyle, że śledztwo nie jest tu podobne to tych znanych nam z kart klasycznych powieści detektywistycznych. Książka jednak potrafi wciągnąć, niezwykłym klimatem małej enklawy w środku Górnego Śląska (zresztą ta śląskość Huty jest też wielokrotnie podkreślana i problematyzowana). Trochę socjologicznej science fiction, trochę antyutopii, trochę sarkania na polską rzeczywistość akademicką, trochę refleksji społecznej, trochę kryminału – wszystko tu jest. I, w mojej opinii, warto po Hutę sięgnąć choćby dla tej oryginalnej mieszanki.


4,5/6 (a dla socjologów i innych osób związanych ze środowiskiem akademickim nawet 5/6)

PS. Na koniec chciałbym tylko podziękować Tomkowi Skoczylasowi, za wiele spostrzeżeń i myśli na temat Huty. Prawdopodobnie wpłynął na mój odbiór tej powieści bardziej niż sam byłbym skłonny przyznać, ale gdyby nie on pewnie nigdy bym po książkę Kopaczewskiego nie sięgnął.

1 komentarz:

  1. Od siebie tylko dodam, że "naukowy" wątek książki obraca w okół kwestii determiancji i przewidywalności ludzkich zachowań. Ale nie jest jakoś specjalnie rozwinięty. Przedstawiona w książce "teoria" została raczej skonstruowana w celach estetycznych i nie należy jej traktować poważnie.
    Khun bowiem zakłada, że dynamika społeczna ma swoje źródło w materialnych i gospodarczych podstawach ludzkiego życia ("historia ma swoje źródło w pracy księgowych") - tak żeby oróżnić się od idealizmu (teoretyzcnego) i humanizmu polskiej akademii. Z drugiej strony Marksizmem też nie jest, bo ma być skrajnie por-kapitalistyczna.
    Zakłada że zachowanie ludzi można przewidzieć zbierając wielkie ilości danych na temat konsumpcji (spożycie kawy etc.) co upodabania ją do prkatyk marketingowych (o co prawdopodobnie właśnie chodzi, bo każdy szanujący się socjolog dostaje szału jak słyszy słowo "marketing")

    Anyway: książka pozostawia po sobie nieuchwytne poczucie zgrozy (co pewnie było celem autora, więc plus dla niego) i jednocześnie pokazuje podszyte ambiwalęcja fantazje polskiego (peryferyjnego) młodego absolwenta nauk społecznych na temat mitycznego Zachodu. Z jednej strony świata luksusu, pieniędzy i wyrafinowanych doznań seksualnych z drugiej jednak świata w jakiś sposób grzesznego (ah, ta nasza katolska mentalność) i zepsutego.

    Na swoją obronę powiem tylko, że ja się z tymi fantazjami nie utożsamiam (i nie żyje podłóg nich) ale też nie jestem od nich zupełnie wolny.

    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...