Jakiś czas temu, przy okazji recenzowani Krzyżackiej zawieruchy, stwierdziłem, że Jacek Komuda należy do moich ulubionych pisarzy i jestem w stanie "łyknąć" praktycznie wszystko, co wyjdzie spod jego pióra. Wspomniana już książka była dla mnie lekkim rozczarowaniem (choć wprowadzała pewien świeży, aczkolwiek koniunkturalny, powiew w stworzoną przez autora konwencję), sporo lepsze wrażenie zrobiła na mnie lektura drugiego tomu Samozwańca. Literacki rok 2010 Komuda otworzył jednak jeszcze inną powieścią - Banitą (swoją drogą, trzy powieści w roku to ilość, która robi wrażenie). Po raz kolejny możemy spotkać stolnikowca sanockiego - Jacka Dydyńskiego, sztandarową postać tegoż autora. Tym razem jednak poznajemy go z trochę innej strony, może bardziej emocjonalnej niż dotąd.
Pewną prowokacją ze strony Komudy jest sama fabuła książki. Opleciona ona bowiem została wokół wątku śmierci kolejnych prostytutek z przemyskiego zamtuza, które w obawie o swe życie wynajmują Dydńskiego w celu ochrony. Widać tu kilka wyraźnych zmian w stosunku do wcześniejszej twórczości Komudy. Przede wszystkim sam główny bohater jest tu w pewnym sensie upadły i upodlony - nie tylko przez swoje fizyczne niedomaganie, ale także przez sytuację, w której musi swoją szablę oddawać w usługi nierządnicom. Poza tym, jak chyba w żadnej innej powieści tego autora świat szlachty miesza się tu ze światem pospólstwa. Przestrzeń alkowy, w której przyjmują skortezanki staje się przestrzenią egalitarną, nie różnicującą ze względu na stan, co najwyżej na zawartość sakiewki. Na przecięciu tych światów sytuuje się Dydyński, zmuszony postawić sobie wiele pytań o własny honor, czasem wręcz nie do końca rozumiejący motywy swojego działania. Jest tu też podjęty wątek zakazanej miłości, skrajnie wyostrzonego mezaliansu, bo czyż inaczej można nazwać uczucie, które w pewnym momencie rodzi się między głównym bohaterem - znanym szlachcicem , a pospolitą metresą? Miłośnicy dotychczas wydanych książek Komudy mogą być jednak spokojni. Wszystkie charakterystyczne elementy jego twórczości, czyli wspaniałe pojedynki czy pościgi wciąż są tu obecne. To się na szczęście nie zmieniło. Podobnie jak utarty już w sumie schemat fabularny, w którym główny bohater zostaje wplątany w sytuację, z której uciec trudno, drogę trzeba sobie wyrąbać szablą, a za wszystkim stoi jakiś potężny magnat. O tym jednak za chwilę.
Wciąż w prozie autora herbu Kościesza jest dużo miejsca na doskonałe opisy realiów XVII-wiecznej Rzeczpospolitej. Widać tu wyraźną ewolucję i poszerzanie swojej wiedzy. Podobnie jak w Samozwańcu, coraz więcej można znaleźć uwag o polskiej sztuce jazdy konnej i o koniach jako takich. Podobnie zmienia się terminologia opisująca sztukę fechtunku. Banita staje się też doskonałą okazją do zapoznania czytelnika z obyczajami dotyczącymi ówczesnego prawa, sądownictwa, czy też wreszcie (a może przede wszystkim) ze światem miejskiej prostytucji i obyczajowości z nią związanej. Systematycznie tworzony przez Komudę antysienkiewiczowski obraz I Rzeczypospolitej zostaje więc uzupełniony o kolejny fragment.
Dla tych, którzy są już z twórczością Komudy zaznajomieni lektura Banity będzie jak powrót do dobrze znanego miejsca, w którym lekko odmalowano ściany i powieszono na nich kilka nowych obrazków. Mimo wprowadzenia pewnych innowacji, wciąż jednak pokutuje tu utarty schemat fabularny i bardzo typowa dla tego autora konstrukcja bohaterów. Jest to chyba największa słabość tej powieści. Komuda jako autor przestał zaskakiwać, stał się dla czytelnika zdecydowanie zbyt przewidywalny, co w konwencji historycznej powieści akcji jest znacząca wadą. Drugą jest chyba objętość Banity. Odnoszę bowiem wrażenie, że fabularnie powieść ta mogła być sprowadzona do obszerniejszego opowiadania, a tymczasem dostajemy prostą historię, rozbuchaną na nieco ponad 200 stron "fabrycznego" formatu, co w mojej opinii jest w pewnym sensie naciąganiem potencjalnego nabywcy. Za cenę pełnej powieści otrzymujemy bowiem lekturę na około cztery godziny, które mijają bardzo szybko pozostawiając pewien niedosyt. Pojawienie się tego typu odczuć świadczy jednak o tym, że w tej powieści jest mimo wszystko coś, co potrafi przyciągnąć. Nie podlega to dyskusji, że Komuda przyjętą konwencję opanował do perfekcji. Kolejne pościgi, pojedynki i intrygi nie nudzą się w najmniejszym stopniu. Ciągle mamy też świadomość obcowania z naszą (w sensie: polską) historią podaną w sposób niezwykle atrakcyjny. To właśnie jest to wynoszenie na piedestał i czynienie atrakcyjną Polskości (nawet jeśli trochę popkulturowej), wspomniane przeze mnie przy okazji recenzji Wiecznego Grunwaldu Szczepana Twardocha. I gwoli jasności - nie ma w tym nic złego. Jest to wręcz zjawisko bardzo pozytywne, gdyż w niezwykle atrakcyjny sposób zapoznaje czytelnika z rzeczywistością, która znana jest mu co najwyżej z mało atrakcyjnych szkolnych przekazów. Czy więc warto się z Banitą zapoznać? Odpowiem podobnie, jak w przypadku Krzyżackiej zawieruchy . Jeśli twórczość autora jest nam znana i lubimy przyjętą przez niego konwencję to nie powinniśmy się rozczarować. Jeśli zaś czujemy pewien przesyt kolejnymi wariacjami wokół podobnego tematu, lub po prostu nie mieliśmy jeszcze kontaktu z jego książkami to chyba lepiej Banitę sobie odpuścić i ewentualnie sięgnąć po Samozwańca, Bohuna lub Diabła Łańcuckiego. Ja w każdym razie przy lekturze bawiłem się nieźle, choć chyba wynika to jednak bardziej z mojego osobistego stosunku do twórczości Pana Jacka, niż z obiektywnych walorów jego najnowszych dzieł.
4/6
Pewną prowokacją ze strony Komudy jest sama fabuła książki. Opleciona ona bowiem została wokół wątku śmierci kolejnych prostytutek z przemyskiego zamtuza, które w obawie o swe życie wynajmują Dydńskiego w celu ochrony. Widać tu kilka wyraźnych zmian w stosunku do wcześniejszej twórczości Komudy. Przede wszystkim sam główny bohater jest tu w pewnym sensie upadły i upodlony - nie tylko przez swoje fizyczne niedomaganie, ale także przez sytuację, w której musi swoją szablę oddawać w usługi nierządnicom. Poza tym, jak chyba w żadnej innej powieści tego autora świat szlachty miesza się tu ze światem pospólstwa. Przestrzeń alkowy, w której przyjmują skortezanki staje się przestrzenią egalitarną, nie różnicującą ze względu na stan, co najwyżej na zawartość sakiewki. Na przecięciu tych światów sytuuje się Dydyński, zmuszony postawić sobie wiele pytań o własny honor, czasem wręcz nie do końca rozumiejący motywy swojego działania. Jest tu też podjęty wątek zakazanej miłości, skrajnie wyostrzonego mezaliansu, bo czyż inaczej można nazwać uczucie, które w pewnym momencie rodzi się między głównym bohaterem - znanym szlachcicem , a pospolitą metresą? Miłośnicy dotychczas wydanych książek Komudy mogą być jednak spokojni. Wszystkie charakterystyczne elementy jego twórczości, czyli wspaniałe pojedynki czy pościgi wciąż są tu obecne. To się na szczęście nie zmieniło. Podobnie jak utarty już w sumie schemat fabularny, w którym główny bohater zostaje wplątany w sytuację, z której uciec trudno, drogę trzeba sobie wyrąbać szablą, a za wszystkim stoi jakiś potężny magnat. O tym jednak za chwilę.
Wciąż w prozie autora herbu Kościesza jest dużo miejsca na doskonałe opisy realiów XVII-wiecznej Rzeczpospolitej. Widać tu wyraźną ewolucję i poszerzanie swojej wiedzy. Podobnie jak w Samozwańcu, coraz więcej można znaleźć uwag o polskiej sztuce jazdy konnej i o koniach jako takich. Podobnie zmienia się terminologia opisująca sztukę fechtunku. Banita staje się też doskonałą okazją do zapoznania czytelnika z obyczajami dotyczącymi ówczesnego prawa, sądownictwa, czy też wreszcie (a może przede wszystkim) ze światem miejskiej prostytucji i obyczajowości z nią związanej. Systematycznie tworzony przez Komudę antysienkiewiczowski obraz I Rzeczypospolitej zostaje więc uzupełniony o kolejny fragment.
Dla tych, którzy są już z twórczością Komudy zaznajomieni lektura Banity będzie jak powrót do dobrze znanego miejsca, w którym lekko odmalowano ściany i powieszono na nich kilka nowych obrazków. Mimo wprowadzenia pewnych innowacji, wciąż jednak pokutuje tu utarty schemat fabularny i bardzo typowa dla tego autora konstrukcja bohaterów. Jest to chyba największa słabość tej powieści. Komuda jako autor przestał zaskakiwać, stał się dla czytelnika zdecydowanie zbyt przewidywalny, co w konwencji historycznej powieści akcji jest znacząca wadą. Drugą jest chyba objętość Banity. Odnoszę bowiem wrażenie, że fabularnie powieść ta mogła być sprowadzona do obszerniejszego opowiadania, a tymczasem dostajemy prostą historię, rozbuchaną na nieco ponad 200 stron "fabrycznego" formatu, co w mojej opinii jest w pewnym sensie naciąganiem potencjalnego nabywcy. Za cenę pełnej powieści otrzymujemy bowiem lekturę na około cztery godziny, które mijają bardzo szybko pozostawiając pewien niedosyt. Pojawienie się tego typu odczuć świadczy jednak o tym, że w tej powieści jest mimo wszystko coś, co potrafi przyciągnąć. Nie podlega to dyskusji, że Komuda przyjętą konwencję opanował do perfekcji. Kolejne pościgi, pojedynki i intrygi nie nudzą się w najmniejszym stopniu. Ciągle mamy też świadomość obcowania z naszą (w sensie: polską) historią podaną w sposób niezwykle atrakcyjny. To właśnie jest to wynoszenie na piedestał i czynienie atrakcyjną Polskości (nawet jeśli trochę popkulturowej), wspomniane przeze mnie przy okazji recenzji Wiecznego Grunwaldu Szczepana Twardocha. I gwoli jasności - nie ma w tym nic złego. Jest to wręcz zjawisko bardzo pozytywne, gdyż w niezwykle atrakcyjny sposób zapoznaje czytelnika z rzeczywistością, która znana jest mu co najwyżej z mało atrakcyjnych szkolnych przekazów. Czy więc warto się z Banitą zapoznać? Odpowiem podobnie, jak w przypadku Krzyżackiej zawieruchy . Jeśli twórczość autora jest nam znana i lubimy przyjętą przez niego konwencję to nie powinniśmy się rozczarować. Jeśli zaś czujemy pewien przesyt kolejnymi wariacjami wokół podobnego tematu, lub po prostu nie mieliśmy jeszcze kontaktu z jego książkami to chyba lepiej Banitę sobie odpuścić i ewentualnie sięgnąć po Samozwańca, Bohuna lub Diabła Łańcuckiego. Ja w każdym razie przy lekturze bawiłem się nieźle, choć chyba wynika to jednak bardziej z mojego osobistego stosunku do twórczości Pana Jacka, niż z obiektywnych walorów jego najnowszych dzieł.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz