Co nas pociąga w science fiction? Wizje przyszłości? Ekstrapolacje znanych nam trendów? Na pewno. Jest to w pewnym sensie współczesna wersja literatury przygodowo-awanturniczej pozwalająca zetknąć się z nieznanym. No właśnie, czy aby na pewno tak do końca nieznanym? Przecież zwykle są to budowana na zasadzie ekstrapolacji projekcje przyszłości naszego świata. Fascynują nas wizje postapokaliptycznej Polski, albo globalne społeczności pod wodzą USA, Chin czy np. Emiratów Arabskich. W tym, co nowe i nieznane szukamy więc łączności z tym, co dla nas powszednie i zrozumiałe. Jest to raczej poszukiwanie egzotyki niż zupełnego oderwania się od codzienności. Na gruncie zachodniej fantastyki naukowej tego rodzaju wrażenie wykraczania poza to co znane może być potęgowane przez umiejscowienie akcji utworów w sceneriach innych niż USA, Europa, Japonia czy Rosja. Przykładem pisarza, który zwykł osadzać swe teksty w tego typu realiach, jest Brytyjczyk Ian McDonald. Do sięgnięcia po Rzekę bogów tegoż autora skłoniło mnie przede wszystkim doskonałe opowiadanie Wisznu w kocim cyrku opublikowane w Krokach w Nieznane 2010. Oba te teksty łączy doskonale wykreowany świat - Indie końca pierwszej połowy XXI wieku.
To właśnie na scenografię Rzeki bogów zwracamy uwagę w pierwszej kolejności. Można wyróżnić dwie jej zasadnicze warstwy: pierwsza, nie do końca przynależna do fantastyki, to Indie jako takie. McDonald sięga do skarbnicy kultury (a może raczej kultur) tego kraju, opisując nam świat przesycony tradycją, kulturowymi konwenansami i podziałami społecznymi, ze specyficzną mentalnością i ogromną rolą religii w życiu codziennym. Wszystko to dopełnione hinduistyczną metaforyką, zakorzeniającą powieść jeszcze silniej w tym konkretnym miejscu na globie. Drugą warstwą scenografii jest ta lokująca powieść Brytyjczyka w nurcie science fiction. Jej podstawą jest polityczny podział współczesnych Indii na kilka odrębnych organizmów państwowych. To, na co zwykle zwraca się uwagę w futurystycznej fantastyce, to rozwój technologii. U McDonalda jest ciekawie: ograniczany przez globalne prawodawstwo rozwój sztucznych inteligencji w Indiach sprytnie obchodzony, zdalne roboty bojowe, powszechny, natychmiastowy dostęp do mediów (palmery i hoeki), telenowele generowane w całości (włącznie z aktorami) przez sztuczne inteligencje, tajne projekty energetyczne, badania kosmiczne, biotechnologia i wątki posthumanistyczne związane np. z wygenerowaniem trzeciej płci - neutków, gwałtowne zmiany demograficzne itp. Elementów tych jest sporo, zwykle są też one nieźle przedstawione, raczej jako naturalne części świata powieści niż coś zupełnie nowego, co często stanowi dla autora pretekst do zafundowania czytelnikowi zagmatwanego i nie zawsze przyswajalnego opisu danej technologii. Trudno jednak przypisywać Brytyjczykowi jakąś specjalną oryginalność jeśli chodzi o fantastyczne elementy świata. Wykorzystuje on raczej w bardzo sprawny sposób to, co stanowi element wypracowany przez science fiction jako gatunek i jest już w niej dobrze zadomowione. Oryginalna i zawracająca uwagę jest raczej sceneria Indii przyszłości i to ona, a nie technologiczne gadżety stanowią o atrakcyjności Rzeki bogów.
W warstwie czysto literackiej też jest całkiem nieźle. Narracja rozbita jest na kilka równoległych wątków zbudowanych wokół bardzo odmiennych postaci, których los zmierza do efektownego rozstrzygnięcia w finale powieści. Dzięki takiemu zabiegowi (poszczególni bohaterowie należą do różnych, często zupełnie odrębnych światów złożonego społeczeństwa Indii… i nie tylko) otrzymujemy pełniejszy obraz futurystycznej scenografii, nie ograniczający się jedynie do perspektywy jednego bohatera. Fabuła rozwija się dynamicznie, a wątki poszczególnych postaci potrafią zaintrygować. Innymi słowy powieść wciąga bardzo skutecznie. Do tego charakterologiczne różnice miedzy postaciami, a także nieźle oddane niuanse wynikające z różnic klasowych i kulturowych wypadają przekonująco. Nie ma tu udziwniania na siłę, desperackiego łamania konwencji. Widać pewien uniwersalizm typów postaci, niezależnie od tego, czy przyglądamy się bliżej glinie z jednostki do zadań specjalnych, pani premier, zamkniętej w domu żonie czy ulicznemu zawadiace. Z drugiej strony McDonald dopracowuje każdego z bohaterów na tyle, iż nie odnosimy przykrego wrażenia obcowania jedynie z literacką wydmuszką, sztucznym wypełniaczem fabuły. Ta potrafi się obronić, sama niejednokrotnie przybierając dość niespodziewany kierunek rozwoju.
Rzeka Bogów jest w moim mniemaniu pewnym drogowskazem pokazującym nam gdzie może iść nowoczesna science fiction w początkach XXI wieku. Z jednej strony mamy tu motywy jak najbardziej klasyczne - kwestie energetyki, posthumanizmu i technologicznej osobliwości, skonfrontowanie rozwoju i przemian świata z jego materią społeczną - wszystko to zaprezentowane w konwencji lekko nawiązującej do cyberpunka. Do tego dochodzi jednak coraz częściej spotykane (i w zasadzie także nawiązujące do klasyki cyberpunka) osadzanie fabuły w egzotycznych - z perspektywy zachodniego czytelnika - rejonach zglobalizowanego świata niedalekiej przyszłości. Dzięki temu prostemu zabiegowi efekt zetknięcia się z czymś nieznanym i fascynującym jest silniejszy - tym nieznanym okazuje się bowiem coś, co w zasadzie znać, choć trochę, moglibyśmy. Ten nieodparty urok bliskiej futurologii jest u McDonalda wyraźnie widoczny. Rzeka bogów nie jest może książką, która stanowi rewolucję w swoim gatunku, ale w niczym nie umniejsza to faktu, że jest jedną z najlepszych powieści science fiction (jeśli wręcz nie najlepszą), które ukazały się w Polsce w roku 2010. Warto zatem zanurzyć się w świat futurystycznych Indii, nawet jeśli nie jest się specjalnym fanem Bollywoodu… kiczu, zbiorowych śpiewów i tańców w powieści Brytyjczyka nie musimy się obawiać.
To właśnie na scenografię Rzeki bogów zwracamy uwagę w pierwszej kolejności. Można wyróżnić dwie jej zasadnicze warstwy: pierwsza, nie do końca przynależna do fantastyki, to Indie jako takie. McDonald sięga do skarbnicy kultury (a może raczej kultur) tego kraju, opisując nam świat przesycony tradycją, kulturowymi konwenansami i podziałami społecznymi, ze specyficzną mentalnością i ogromną rolą religii w życiu codziennym. Wszystko to dopełnione hinduistyczną metaforyką, zakorzeniającą powieść jeszcze silniej w tym konkretnym miejscu na globie. Drugą warstwą scenografii jest ta lokująca powieść Brytyjczyka w nurcie science fiction. Jej podstawą jest polityczny podział współczesnych Indii na kilka odrębnych organizmów państwowych. To, na co zwykle zwraca się uwagę w futurystycznej fantastyce, to rozwój technologii. U McDonalda jest ciekawie: ograniczany przez globalne prawodawstwo rozwój sztucznych inteligencji w Indiach sprytnie obchodzony, zdalne roboty bojowe, powszechny, natychmiastowy dostęp do mediów (palmery i hoeki), telenowele generowane w całości (włącznie z aktorami) przez sztuczne inteligencje, tajne projekty energetyczne, badania kosmiczne, biotechnologia i wątki posthumanistyczne związane np. z wygenerowaniem trzeciej płci - neutków, gwałtowne zmiany demograficzne itp. Elementów tych jest sporo, zwykle są też one nieźle przedstawione, raczej jako naturalne części świata powieści niż coś zupełnie nowego, co często stanowi dla autora pretekst do zafundowania czytelnikowi zagmatwanego i nie zawsze przyswajalnego opisu danej technologii. Trudno jednak przypisywać Brytyjczykowi jakąś specjalną oryginalność jeśli chodzi o fantastyczne elementy świata. Wykorzystuje on raczej w bardzo sprawny sposób to, co stanowi element wypracowany przez science fiction jako gatunek i jest już w niej dobrze zadomowione. Oryginalna i zawracająca uwagę jest raczej sceneria Indii przyszłości i to ona, a nie technologiczne gadżety stanowią o atrakcyjności Rzeki bogów.
W warstwie czysto literackiej też jest całkiem nieźle. Narracja rozbita jest na kilka równoległych wątków zbudowanych wokół bardzo odmiennych postaci, których los zmierza do efektownego rozstrzygnięcia w finale powieści. Dzięki takiemu zabiegowi (poszczególni bohaterowie należą do różnych, często zupełnie odrębnych światów złożonego społeczeństwa Indii… i nie tylko) otrzymujemy pełniejszy obraz futurystycznej scenografii, nie ograniczający się jedynie do perspektywy jednego bohatera. Fabuła rozwija się dynamicznie, a wątki poszczególnych postaci potrafią zaintrygować. Innymi słowy powieść wciąga bardzo skutecznie. Do tego charakterologiczne różnice miedzy postaciami, a także nieźle oddane niuanse wynikające z różnic klasowych i kulturowych wypadają przekonująco. Nie ma tu udziwniania na siłę, desperackiego łamania konwencji. Widać pewien uniwersalizm typów postaci, niezależnie od tego, czy przyglądamy się bliżej glinie z jednostki do zadań specjalnych, pani premier, zamkniętej w domu żonie czy ulicznemu zawadiace. Z drugiej strony McDonald dopracowuje każdego z bohaterów na tyle, iż nie odnosimy przykrego wrażenia obcowania jedynie z literacką wydmuszką, sztucznym wypełniaczem fabuły. Ta potrafi się obronić, sama niejednokrotnie przybierając dość niespodziewany kierunek rozwoju.
Rzeka Bogów jest w moim mniemaniu pewnym drogowskazem pokazującym nam gdzie może iść nowoczesna science fiction w początkach XXI wieku. Z jednej strony mamy tu motywy jak najbardziej klasyczne - kwestie energetyki, posthumanizmu i technologicznej osobliwości, skonfrontowanie rozwoju i przemian świata z jego materią społeczną - wszystko to zaprezentowane w konwencji lekko nawiązującej do cyberpunka. Do tego dochodzi jednak coraz częściej spotykane (i w zasadzie także nawiązujące do klasyki cyberpunka) osadzanie fabuły w egzotycznych - z perspektywy zachodniego czytelnika - rejonach zglobalizowanego świata niedalekiej przyszłości. Dzięki temu prostemu zabiegowi efekt zetknięcia się z czymś nieznanym i fascynującym jest silniejszy - tym nieznanym okazuje się bowiem coś, co w zasadzie znać, choć trochę, moglibyśmy. Ten nieodparty urok bliskiej futurologii jest u McDonalda wyraźnie widoczny. Rzeka bogów nie jest może książką, która stanowi rewolucję w swoim gatunku, ale w niczym nie umniejsza to faktu, że jest jedną z najlepszych powieści science fiction (jeśli wręcz nie najlepszą), które ukazały się w Polsce w roku 2010. Warto zatem zanurzyć się w świat futurystycznych Indii, nawet jeśli nie jest się specjalnym fanem Bollywoodu… kiczu, zbiorowych śpiewów i tańców w powieści Brytyjczyka nie musimy się obawiać.
5/6
Jakoś bardzo skomplikowana pod względem s-f to ta powieść nie jest, nie ma problemów ze zrozumieniem treści - ale mnogość wydarzeń, bardzo rozbudowana fabuła powodują, że trzeba się ciągle skupiać - ja tak miałam. Książka jest naprawdę świetna.
OdpowiedzUsuń:)
@beatrix73: Jasne, McDonald to nie Dukaj, Stross czy Egan:) Ogólnie książka jest bardzo przystępna - największym problemem może być chyba dość pieczołowicie oddana kultura Indii przyszłosći. Ale na tym właśnie polega zabawa!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą momentami mocno mi sie ta książka kojarzyła z tekstami Bacigalupiego, szczególnie "Nakręcaną dziewczyną"
@Maciej Rybicki: Coś w tym jest, ja jednak najpierw przeczytałem "Rzekę bogów", potem "Nakręcaną dziewczynę" (po lekturze Twojej recenzji), więc u mnie z tymi skojarzeniami było akurat na odwrót.
OdpowiedzUsuńCzyli spokojnie mogę "Nakręcaną dziewczynę" przeczytać - z tego co wnioskuję - zrozumiem ją... Bo u mnie naprawdę z tym różnie, bywa, że nie wszystko mój rozum obejmuje... ;)
OdpowiedzUsuń@Bartek (BD): Fajnie, że sięgnąłeś po coś dzięki mojej recenzji:) Natomiast Twoje skojarzenie jest zasadniczo rzecz biorąc sensowniejsze niż moje, z prostej przyczyny: "Rzeka bogów" tak w oryginale, jak i u nas, ukazała się wcześniej od "Nakręcanej dziewczyny" (RB to bodaj 2004, ND to 2009. Także opowiadania Bacigalupiego zaczęły wychodzić już po premierze RB).
OdpowiedzUsuń@beatrix73: Jasne, spokojnie możesz brać się za "Nakręcaną...", choć sugeruję zacząć od opowiadań. Masz to wszystko w jednym tomie więc problemu nie ma. Co do "technologicznej" strony twórczosci Bacigalupiego, to raczej obrywało mu sie za potraktowanie kwestii naukowych w sposób uproszczony i nielogiczny, wiec tak naprawdę wszelkie technologie (lub ich brak) w jego tekstach są raczej pretekstem do pokazania pewnych prawidłowości (technologiczny neokolonializm korporacji itp.) niż celem jako takim.
A tak ogólnie to dzięki za komentarze:) I czekam na kolejne bo dyskusja robi się coraz ciekawsza! Fajnie, że blog żyje:)
Ja czytam sobie właściwie od początku, bo trafiłam do Ciebie dziś pierwszy raz - i właśnie zapisuję książki do kupienia i przeczytania - staram się wybrać takie, które pojmę. :)
OdpowiedzUsuńJuż trochę ich uzbierałam - najbardziej chodzi za mną "Palimpsest" i "Szklany dom". Może coś doradzisz dla laika? ;)
Lubię powieści z niesamowitymi opisami - myślę, że dlatego "Rzeka bogów" tak bardzo przypadła mi do gustu - ten tłok, nagromadzenie kolorów, dźwięków - wydaje mi się, że autor oddał wszystko świetnie, jakbym to widziała i słyszała podczas czytania.... A pierwszą taką naprawdę poważną s-f, jaką czytałam, był "Hyperion" i "Upadek..." - chociaż nie z serii, ale prawdziwa "uczta wyobraźni". :)
Pozdrówki.
@beatrix73: Wiesz co... spróbuj może zabrać sie za jakis zbiór opowiadań, np. ostatnie "Kroki w nieznane" (czyli 2010) - masz tam opowiadania np. McDonalda (a jakże, osadzone w Indiach), Wattsa, Strossa czy uwielbianego przeze mnie Chianga. Poziom jest rewelacyjny. zresztą, blogu jest recka;) A poza tym zawsze jest stary dobry Lem, jego nigdy nie ma się dosyć:)
OdpowiedzUsuń@Maciej Rybicki: Nie tylko po "Nakręcaną..." - również po "Palimpsest", "Szklany dom", "Kroki w nieznane. Almanach fantastyki 2010" i "Trojkę" (genialną, ukochaną "Trojkę", nie tak trudną w odbiorze, jak to zasugerowałeś w swojej recenzji - spodziewałem się powieści pod względem prowadzenia akcji równie zagmatwanej jak "Welin" Duncana, a dostałem rzecz zdecydowanie prostszą, napisaną jak wciągający thriller). Dzięki twojej recenzji "Kroków..." odkryłem twórczość (w tym blogową) Johna Scalziego, za co jestem Ci wdzięczny. :)
OdpowiedzUsuńPoszukam - dzięki wielkie... :)
OdpowiedzUsuńNo i Bartek potwierdza, że warto - :)
@Bartek(BD): ooo... to Scalzi ma jakiegoś bloga? muszę poszukać. Niestety wciąż nie mogę znaleźć czasu żeby się zabrać choćby za "Wojnę starego człowieka". Choćby przez takie niespodzianki jak dziś: ni stąd ni zowąd przyszła paczka z Powergraphu z "Teorią diabła" Janusza Cyrana. W redakcji Fantasty też było zaskoczenie, ale nie powiem, takie niespodzianki są fajne:) Już zacząłem czytać i jestem zaintrygowany, recenzja za jakieś 2 tygodnie - już zapraszam!
OdpowiedzUsuń@Maciej Rybicki: Na pewno zajrzę. :) Blog Scalziego:
OdpowiedzUsuńhttp://whatever.scalzi.com/
I to nie jest "jakiś" blog, to blog, zdaje się, legendarny. :) W każdym razie to na nim Scalzi opublikował po raz pierwszy "Wojnę starego człowieka" (w odcinkach). Najlepsze blogowe teksty Scalziego z lat 1998-2008 zostały wydane w książce "Your Hate Mail Will Be Graded".
@beatrix73: Napisałaś:
OdpowiedzUsuń"Lubię powieści z niesamowitymi opisami - myślę, że dlatego "Rzeka bogów" tak bardzo przypadła mi do gustu - ten tłok, nagromadzenie kolorów, dźwięków - wydaje mi się, że autor oddał wszystko świetnie, jakbym to widziała i słyszała podczas czytania...."
Sięgnij śmiało po "Palimpsest". :)
Podziękował za namiar na bloga. Jak znajdę chwilę to poczytam.
OdpowiedzUsuńBartek - już zamówiłam. ;)
OdpowiedzUsuńMaciej - i ja będę zaglądała.
Miłego weekendu.
Kolejna książka z Uczt Wyobraźni, która czeka, aż ją w końcu przeczytam - nie czytałam jeszcze ani tego ani Bacigalupiego ale wnioskując po opisach i Twojej recenzji, są do siebie w pewien sposób podobne. Co nie zmienia faktu, że zamierzam przeczytać obydwie książki i sama je porównać:)
OdpowiedzUsuń@Radosiewka: czytaj, czytaj. Te rzeczy naprawdę warto znaać. Szczególnie Bacigalupieg - choćby dlatego, by nadążać za trendami w światowej fantastyce... a twórczość Bacigalupiego bez wątpienia jest świadectwem pewnego trendu (choć orzekania czy jest jego zaczątkiem, czy raczej produktem już się raczej nie podejmę)
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą o recenzja zbiorku opowiadań Cyrana będzie pewnie szybciej bo lektura idzie mi piorunem:)
OdpowiedzUsuń@ Maciej Rybicki: czy możesz sprecyzować jaki dokładnie trend w światowej fantastyce reprezentuje Bacigalupi?
OdpowiedzUsuń@Anonimowy: Pomijając przypisywanie mu stworzenie nowego gatunku: biopunka, co uważam trochę na wyrost, wydaje mi się, ze reprezentuje on ten sam trend co McDonald, czyli odchodzenie od posługiwania się scenografią Zachodu i osadzanie akcji utworów z dala od Europy czy Stanów. To nie jest zupełnie nowe, jednak staje sie coraz bardziej widoczne - pokazanie świata, w którym przybysz z Zachodu czuje się obco. Dosć ciekawa jest też kwestia motywu inzynierii biologicznej i korporacyjnej kontroli nad wiedzą i technologią. To tez już było, ale w zestawianiu ze scenografią daje to pewną ciekawą jakość. I jestem pewien, że po sukcesie "Nakręcanej dziewczyny" znajdzie się sporo naśladowców.
OdpowiedzUsuńMaciej@: OK, czyli jesteśmy w domu. :) Ja sobie mianowicie ów nurt na własny użytek określiłem niegdyś mianem "etnofantastyki". Po raz pierwszy przyszło mi to do głowy wiele lat temu, po lekturze "Chagi" McDonalda. Powieść tę dyskusji ze znajomymi opatrzyliśmy wręcz (może nieco na wyrost) mianem "s-f postkolonialnej". Wątek odrodzenia rdzennej, plemiennej tożsamości Kenii jest bowiem (w moim odczuciu) jednym z pierwszoplanowych w tej książce. Obcy - tytułowa Chaga - jest zaś w istocie tylko niezbędnym katalizatorem zmian.
OdpowiedzUsuńPrzy podanym przez Ciebie rozumieniu wspomnianego trendu, palma starszeństwa nijak się więc Bacigalupiemu nie należy, acz palma pierwszeństwa - zważywszy na niebywałą popularność jego prozy ostatnimi laty - jak najbardziej.
O "Chadze" słyszałem wielokrotnie od mojego bliskiego przyjaciela (swoją drogą też socjologa), który był tą książką zafascynowany. Niestety nigdy jakoś nie udało mi się jej przeczytać. Trzeba będzie nadrobić zaległości. Niestety, według tegoż przyjaciela kontynuacja "Chagi" (bodajże "Kirinya") nie jest już tak dobra.
OdpowiedzUsuńNatomiast sam termin "etnofantastyka" podoba mi się bardzo:) Tyle, że dużo lepiej oddaje on styl McDonalda właśnie, niż Bacigalupiego. Podczas gdy u pierwszego z nich swoista "etnografia" scenerii jest ważnym elementem całości, to dla Bacigalupiego to jedynie tło. Ciekawe, egzotyczne... ale tylko tło. I w tym zakresie wolę zdecydowanie McDonalda. Bacigalupi wygrywa za to trochę większą oryginalnością na poziomie "fantastyki" jako takiej. Choć to oczywiście moje osobiste zdanie:)
Hmm... prawdę powiedziawszy nigdy nad tym nie myślałem, ale jest faktem, że typ używanych przez McDonalda chwytów należy do klasycznego w sumie repertuaru s-f. Czy będzie to "Chaga Saga" ("Kirinyę" czytałem i jest faktycznie słabsza, głównie za sprawą bycia fabularną kontynuatorką rewelacyjnej "Chagi", więc element świeżości po tej ostatniej siłą rzeczy gdzieś się ulatnia), czy też "Rzeka bogów" to otrzaskany z rekwizytorium s-f czytelnik musi mieć wrażenie pewnej wtórności. Nie jest to jednak wtórność rażąca. Pewne tematy można bowiem udatnie przerabiać na n-sposobów. To właśnie zrobił Watts w "Ślepowidzeniu" i to też zrobił dekadę przed nim McDonald w "Chadze", która jest wprost rewelacyjnym potraktowaniem klasycznego tematu kontaktu z Obcym. Jeżeli miałbym wskazywać na kluczowe dla tematu książki, to bez wahania postawiłbym "Chagę" obok "Solaris", "Cieplarni" Aldissa i właśnie "Ślepowidzenia".
OdpowiedzUsuńCo do Bacigalupiego, to zgadzam się z Twoją oceną - faktycznie poziom "pomysłowości fantastycznej" jego rozwiązań lokuje się jakby oczko wyżej. Już sama idea uczynienia fundamentem kreacji świata pewnego modelu ekologii planetarnej, sprzężonej z nią geoekonomii oraz będącej ich wypadkową geopolityki robi wrażenie. I to pomimo zarzutów (stawianych np. przez Wawrzyńca Podrzuckiego), że autor dopuścił się zbyt dużego odejścia od naukowo akceptowalnych predykcji możliwej przyszłości ziemskiej ekologii. McDonald jest w tej materii faktycznie bardziej "konserwatywny" (i w przeciwieństwie do autora "Nakręcanej..." bardziej zainteresowany jednostkami i społeczeństwami niż genetyką i ekosystemami, by tak rzec). Wydaje mi się jednak, że dla Ciebie jako socjologa byłby jednak wdzięczniejszym polem dla analiz (zakończenie "Chaga-Sagi", czyli "Tendelo's Story", jako gorzki komentarz do współczesnej polityki imigracyjnej dawnych potęg kolonialnych..? - dlaczego nie!). Tak czy owak, warto sięgnąć po poprzednie dzieła Brytyjczyka.
Na marginesie: nie wiedzieć czemu zaliczył on w Polsce swoisty falstart, jako że "Chaga" przemknęła bez większego echa i to pomimo pozytywnej recenzji Dukaja w którymś ze starych numerów "SFinksa". Niezbadane są ścieżki, którymi chadzają czytelnicze fascynacje...