Pierścień Larry’ego Nivena to klasyk science fiction. Fakt
to bezsporny, niezależnie od tego jak ta książka odbierana jest
dzisiaj. W swojej sztandarowej powieści udało się Amerykaninowi świetnie
połączyć pomysłowość i dopracowanie charakterystyczne dla hard sf z
rozmachem space opery i akcją rodem z najlepszej fantastyki przygodowej.
Powstała powieść ponadczasowa i nieśmiertelna. Dziesięć lat i
kilkanaście tekstów osadzonych w Znanym Wszechświecie później powstała
jej kontynuacja zatytułowana Budowniczowie Pierścienia. Choć była
dość wtórna w stosunku do poprzedniczki, mogła jednak dostarczyć sporo
niezłej rozrywki, szczególnie tym czytelnikom, którzy polubili świat
wykreowany przez Nivena. Czas mijał, powstawały kolejne powieści i
opowiadania dopracowujące i uzupełniające stworzony przez Amerykanina
świat, w międzyczasie jednak pisał on też inne utwory, osadzone w
zupełnie odrębnych realiach. Kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych
autor miał problemy z napisaniem The Ghost Ships - zakontraktowanej kontynuacji Całkowych drzew i The Smoke Ring, postanowił wrócić na Pierścień i rozwinąć wątki zarysowane w Budowniczych…. Tym sposobem w 1996 r. – dwadzieścia sześć lat po premierze pierwszego tomu cyklu – opublikowany został Tron Pierścienia - trzecia powieść Nivena osadzona na powierzchni gigantycznego kosmicznego artefaktu zamieszkanego przez biliony istot.
Tak długa przerwa w obcowaniu z realiami Pierścienia i znanymi z poprzednich tomów postaciami, a może przede wszystkim gnębiący autora kryzys twórczy, są w powieści bardzo dobrze widoczne. Przede wszystkim brak tu pomysłu na fabułę. Amerykanin podzielił książkę na dwie wyraźnie odrębne części. Pierwsza skupia się na walce przedstawicieli różnych zamieszkujących Pierścień ras hominidów z zagrażającymi im wampirami – rasą otumaniającą inne za pomocą zapachu drastycznie zwiększającego popęd seksualny. Druga część powieści skupia się dla odmiany na znanych z poprzednich części bohaterach: starzejącym się Louisie Wu, lalkarzu Zatylnym czy kzinie Chmee (a właściwie raczej na jego potomku – Akolicie), którzy wplątali się w rozgrywki o władzę i wpływy pomiędzy przedstawicielami Protektorów. Wszystko to w obliczu wielkiego, grożącego całemu Pierścieniowi zewnętrznego zagrożenia. Problem w tym, że żadna z części fabuły nie jest na dobrą sprawę interesująca. Co więcej, związek pomiędzy obiema połowami powieści jest w najlepszym wypadku luźny.
Sytuacji nie ratują też postacie. Pierwszą część książki stanowi swoisty przegląd rozmaitych zamieszkujących Pierścień ras hominidów. Choć Niven stara się za wszelką cenę pokazać ich różnorodność i odmienność przy jednoczesnej mobilizacji do walki ze wspólnym zagrożeniem, jakim są wampiry, efekt jest po prostu słaby. Dostajemy zatem plejadę licznych postaci, zwykle o dziwnych, trudnych do wymówienia i zapamiętania imionach, które, choć różnią się od siebie, zlewają się czytelnikowi w jedną wielką masę gadających i kopulujących ze sobą hominidów. No właśnie, kopulujących… o ile pomysł „rishathry”, czyli międzygatunkowego seksu jako uniwersalnego sposobu nawiązywania relacji między rozmaitymi gatunkami hominidów zamieszkujących Pierścień ma sens fabularny i uzasadnienie w historii tego obiektu, o tyle używanie go jako praktycznie jedynej formy jakichkolwiek relacji międzygatunkowych jest uproszczeniem mocno denerwującym. Kiedy dodamy do tego kompulsywną kopulację wywołaną działaniem na inne rasy zapachu wydzielanego przez wampiry, otrzymujemy sporą część powieści, w której praktycznie na co drugiej stronie mowa o stosunkach seksualnych. Coś jak międzygatunkowa literacka pornografia sf… bez opisów samych stosunków. Tak więc choć seks jest niezwykle ważną częścią powieści w warstwie koncepcyjnej (powiedzmy to otwarcie – bardzo ubogiej warstwie koncepcyjnej), to nie ma to praktycznie żadnego przełożenia na warstwę… nazwijmy ją opisową. Ot, autor się wystraszył tego co stworzył lub po prostu zabrakło pomysłu na to, jak własny pomysł wykorzystać.
W drugiej części Tronu Pierścienia do głosu dochodzą na powrót bohaterowie wcześniejszych tomów, na czele ze starzejącym się, chorym Louisem Wu i lalkarzem Zatylnym. Miałem nadzieję, że choć tu Amerykaninowi uda się zaciekawić, przyciągnąć mnie do lektury rozwinięciem wątków znanych i w zasadzie lubianych postaci. W jednej kwestii się nie myliłem – nawiązań do wcześniejszych odsłon cyklu jest niemało. Problem jednak w tym, że są one wpisane w powieść bez żadnego komentarza, wyjaśnienia. Bez pamięci o zawartości Pierścienia i Budowniczych Pierścienia czytelnik się po prostu gubi. To zresztą kolejna bolączka trzeciej odsłony cyklu – ogromna skrótowość prezentacji świata i ukryte założenie posiadania przez czytelnika maksymalnej wiedzy o nim. Do tego brakuje tu tego, co świadczyło o sporej atrakcyjności tomów poprzednich – nutki hard sf wpisanej w przygodową strukturę powieści. W Tronie Pierścienia próżno szukać wyczerpujących informacji dotyczących fizyki, mechaniki, botaniki, antropologii, czy choćby mechaniki pewnych elementów rzeczywistości Pierścienia. Są opisy, ale nie mają one żadnego związku z treścią książki. Nie ma tu odkrywania, nie ma tu poznawania. Jest tylko referowanie detali, słaba fabuła, kiepscy bohaterowie i… fatalny język.
No właśnie, o ile wcześniej wymienione przeze mnie cechy sugerowały książkę kiepską, o tyle sam sposób, w jaki Niven napisał swoją powieść z 1996 r. każe ją ocenić jako jednoznacznie złą. Sama narracja, szczególnie w pierwszej części, jest w ogromnej części oparta na dialogach między poszczególnymi postaciami. Opisy, wszelkiego rodzaju wyjaśnienia, jakiekolwiek elementy narracyjne są niezwykle zdawkowe. Do tego, jak już wspominałem, sami uczestnicy dialogów jawią się czytelnikowi jako zbita masa. Liczne rasy o odmiennych zwyczajach, które reprezentują poszczególni bohaterowie, po prostu umykają. Barierę stanowią tu często trochę dziwne, trudne do wymówienia imiona – wyraźny ukłon w stronę sf lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Zabieg może i ciekawy, jednak przy braku czegoś, co przykuwa uwagę czytelnika, po prostu chybiony. Tym co jednak stanowi w mojej opinii gwóźdź do trumny polskiego wydania Tronu Pierścienia, jest tłumaczenie. Niestety, wydawnictwo Solaris postanowiło zmienić tłumacza zajmującego się serią i zdecydowanie nie wyszło to jej na dobre. Nie ma może aż takich znaczących błędów, jakie pojawiały się w Budowniczych Pierścienia (niekonsekwentne tłumaczenie niektórych terminów, jak np. Pak protector, choć i tu przez część książki Ringworld tłumaczony jest jako „Pierścień”, po czym ni stąd ni zowąd przybiera on formę „Świat Pierścienia”), ale językowa sprawność obecnego tłumacza serii stoi na poziomie wołającym o pomstę do nieba. Lektura Tronu Pierścienia po prostu boli. Toporne zdania, bezmyślnie stosowane kalki językowe, dosłowne tłumaczenie pewnych fragmentów bez uwagi na realia powieści (np. dowiadujemy się, że kzinowie mają usta!) i ogólne wrażenie obcowania z tekstem przepuszczonym przez Google Translator – wszystko to po prostu odpycha od lektury.
Solaris miał dobry pomysł – zaprezentować Polskiemu czytelnikowi klasyczny, choć słabo u nas znany cykl science fiction jednego z najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. I to się w pewnym sensie udało. Wyszły świetne wznowienia dwóch pierwszych tomów, plus nowsze, poboczne powieści, które Niven napisał wraz z Edwardem Lernerem. Tron Pierścienia miał być pierwszym tomem głównej serii, nie publikowanym dotąd nad Wisłą i Odrą. Ukazał się… i już. Nie wróżę tej powieści specjalnego sukcesu. Być może sięgną po nią miłośnicy serii, fani klasycznego, trochę archaicznego sf. Być może, mając świadomość tego, że nie jest to jeden z choćby przeciętnych tekstów tego autora, będą zainteresowani sięgnięciem po kolejne. To jednak tylko gdybanie. Smutne fakty są takie, że trzecia odsłona cyklu Pierścienia to po prostu książka ładnie wydana, lecz wciąż bardzo słaba. Czas pokaże, ale za kilka miesięcy z lektury zapamiętam pewnie tylko dwie-trzy epickie sceny (to się Nivenowi nawet udało), ale i denerwujący styl, słabe tłumaczenie, dużą ilość z grubsza bezimiennych bohaterów oraz kompletny brak zajmującej fabuły. No i na pewno zmieni się moje postrzeganie całego cyklu Pierścienia. Miejmy nadzieję, że zapowiadany na przyszły rok kolejny tom – Dzieci Pierścienia – wypadnie lepiej niż Tron…. W tym przypadku poprzeczka została jednak zawieszona wyjątkowo nisko.
Tak długa przerwa w obcowaniu z realiami Pierścienia i znanymi z poprzednich tomów postaciami, a może przede wszystkim gnębiący autora kryzys twórczy, są w powieści bardzo dobrze widoczne. Przede wszystkim brak tu pomysłu na fabułę. Amerykanin podzielił książkę na dwie wyraźnie odrębne części. Pierwsza skupia się na walce przedstawicieli różnych zamieszkujących Pierścień ras hominidów z zagrażającymi im wampirami – rasą otumaniającą inne za pomocą zapachu drastycznie zwiększającego popęd seksualny. Druga część powieści skupia się dla odmiany na znanych z poprzednich części bohaterach: starzejącym się Louisie Wu, lalkarzu Zatylnym czy kzinie Chmee (a właściwie raczej na jego potomku – Akolicie), którzy wplątali się w rozgrywki o władzę i wpływy pomiędzy przedstawicielami Protektorów. Wszystko to w obliczu wielkiego, grożącego całemu Pierścieniowi zewnętrznego zagrożenia. Problem w tym, że żadna z części fabuły nie jest na dobrą sprawę interesująca. Co więcej, związek pomiędzy obiema połowami powieści jest w najlepszym wypadku luźny.
Sytuacji nie ratują też postacie. Pierwszą część książki stanowi swoisty przegląd rozmaitych zamieszkujących Pierścień ras hominidów. Choć Niven stara się za wszelką cenę pokazać ich różnorodność i odmienność przy jednoczesnej mobilizacji do walki ze wspólnym zagrożeniem, jakim są wampiry, efekt jest po prostu słaby. Dostajemy zatem plejadę licznych postaci, zwykle o dziwnych, trudnych do wymówienia i zapamiętania imionach, które, choć różnią się od siebie, zlewają się czytelnikowi w jedną wielką masę gadających i kopulujących ze sobą hominidów. No właśnie, kopulujących… o ile pomysł „rishathry”, czyli międzygatunkowego seksu jako uniwersalnego sposobu nawiązywania relacji między rozmaitymi gatunkami hominidów zamieszkujących Pierścień ma sens fabularny i uzasadnienie w historii tego obiektu, o tyle używanie go jako praktycznie jedynej formy jakichkolwiek relacji międzygatunkowych jest uproszczeniem mocno denerwującym. Kiedy dodamy do tego kompulsywną kopulację wywołaną działaniem na inne rasy zapachu wydzielanego przez wampiry, otrzymujemy sporą część powieści, w której praktycznie na co drugiej stronie mowa o stosunkach seksualnych. Coś jak międzygatunkowa literacka pornografia sf… bez opisów samych stosunków. Tak więc choć seks jest niezwykle ważną częścią powieści w warstwie koncepcyjnej (powiedzmy to otwarcie – bardzo ubogiej warstwie koncepcyjnej), to nie ma to praktycznie żadnego przełożenia na warstwę… nazwijmy ją opisową. Ot, autor się wystraszył tego co stworzył lub po prostu zabrakło pomysłu na to, jak własny pomysł wykorzystać.
W drugiej części Tronu Pierścienia do głosu dochodzą na powrót bohaterowie wcześniejszych tomów, na czele ze starzejącym się, chorym Louisem Wu i lalkarzem Zatylnym. Miałem nadzieję, że choć tu Amerykaninowi uda się zaciekawić, przyciągnąć mnie do lektury rozwinięciem wątków znanych i w zasadzie lubianych postaci. W jednej kwestii się nie myliłem – nawiązań do wcześniejszych odsłon cyklu jest niemało. Problem jednak w tym, że są one wpisane w powieść bez żadnego komentarza, wyjaśnienia. Bez pamięci o zawartości Pierścienia i Budowniczych Pierścienia czytelnik się po prostu gubi. To zresztą kolejna bolączka trzeciej odsłony cyklu – ogromna skrótowość prezentacji świata i ukryte założenie posiadania przez czytelnika maksymalnej wiedzy o nim. Do tego brakuje tu tego, co świadczyło o sporej atrakcyjności tomów poprzednich – nutki hard sf wpisanej w przygodową strukturę powieści. W Tronie Pierścienia próżno szukać wyczerpujących informacji dotyczących fizyki, mechaniki, botaniki, antropologii, czy choćby mechaniki pewnych elementów rzeczywistości Pierścienia. Są opisy, ale nie mają one żadnego związku z treścią książki. Nie ma tu odkrywania, nie ma tu poznawania. Jest tylko referowanie detali, słaba fabuła, kiepscy bohaterowie i… fatalny język.
No właśnie, o ile wcześniej wymienione przeze mnie cechy sugerowały książkę kiepską, o tyle sam sposób, w jaki Niven napisał swoją powieść z 1996 r. każe ją ocenić jako jednoznacznie złą. Sama narracja, szczególnie w pierwszej części, jest w ogromnej części oparta na dialogach między poszczególnymi postaciami. Opisy, wszelkiego rodzaju wyjaśnienia, jakiekolwiek elementy narracyjne są niezwykle zdawkowe. Do tego, jak już wspominałem, sami uczestnicy dialogów jawią się czytelnikowi jako zbita masa. Liczne rasy o odmiennych zwyczajach, które reprezentują poszczególni bohaterowie, po prostu umykają. Barierę stanowią tu często trochę dziwne, trudne do wymówienia imiona – wyraźny ukłon w stronę sf lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Zabieg może i ciekawy, jednak przy braku czegoś, co przykuwa uwagę czytelnika, po prostu chybiony. Tym co jednak stanowi w mojej opinii gwóźdź do trumny polskiego wydania Tronu Pierścienia, jest tłumaczenie. Niestety, wydawnictwo Solaris postanowiło zmienić tłumacza zajmującego się serią i zdecydowanie nie wyszło to jej na dobre. Nie ma może aż takich znaczących błędów, jakie pojawiały się w Budowniczych Pierścienia (niekonsekwentne tłumaczenie niektórych terminów, jak np. Pak protector, choć i tu przez część książki Ringworld tłumaczony jest jako „Pierścień”, po czym ni stąd ni zowąd przybiera on formę „Świat Pierścienia”), ale językowa sprawność obecnego tłumacza serii stoi na poziomie wołającym o pomstę do nieba. Lektura Tronu Pierścienia po prostu boli. Toporne zdania, bezmyślnie stosowane kalki językowe, dosłowne tłumaczenie pewnych fragmentów bez uwagi na realia powieści (np. dowiadujemy się, że kzinowie mają usta!) i ogólne wrażenie obcowania z tekstem przepuszczonym przez Google Translator – wszystko to po prostu odpycha od lektury.
Solaris miał dobry pomysł – zaprezentować Polskiemu czytelnikowi klasyczny, choć słabo u nas znany cykl science fiction jednego z najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. I to się w pewnym sensie udało. Wyszły świetne wznowienia dwóch pierwszych tomów, plus nowsze, poboczne powieści, które Niven napisał wraz z Edwardem Lernerem. Tron Pierścienia miał być pierwszym tomem głównej serii, nie publikowanym dotąd nad Wisłą i Odrą. Ukazał się… i już. Nie wróżę tej powieści specjalnego sukcesu. Być może sięgną po nią miłośnicy serii, fani klasycznego, trochę archaicznego sf. Być może, mając świadomość tego, że nie jest to jeden z choćby przeciętnych tekstów tego autora, będą zainteresowani sięgnięciem po kolejne. To jednak tylko gdybanie. Smutne fakty są takie, że trzecia odsłona cyklu Pierścienia to po prostu książka ładnie wydana, lecz wciąż bardzo słaba. Czas pokaże, ale za kilka miesięcy z lektury zapamiętam pewnie tylko dwie-trzy epickie sceny (to się Nivenowi nawet udało), ale i denerwujący styl, słabe tłumaczenie, dużą ilość z grubsza bezimiennych bohaterów oraz kompletny brak zajmującej fabuły. No i na pewno zmieni się moje postrzeganie całego cyklu Pierścienia. Miejmy nadzieję, że zapowiadany na przyszły rok kolejny tom – Dzieci Pierścienia – wypadnie lepiej niż Tron…. W tym przypadku poprzeczka została jednak zawieszona wyjątkowo nisko.
Na sam "Pierścień" poluję dość namiętnie (i chyba nazwisko autora mignęło mi gdzieś w bibliotece), ale jak czytam o błędach w polskim wydaniu "Tronie Pierścienia", to chce mi się wyć do księżyca :P
OdpowiedzUsuńPo sam "Pierścień" sięgnę na pewno, ale z kolejnymi częściami poczekam... :)
"Pierścień" jest naprawdę świetny. "Budowniczowie..." też byli całkiem przyzwoici (choć było parę błędów w polskim wydaniu). Niestety "Tron..." to, jak napisałem wyżej, porażka. I pal już sześć tłumaczenie. To jest po prostu kiepska książka.
OdpowiedzUsuńTo ja też poprzestanę na "Pierścieniu", który dopiero co kupiłam. Skoro ta część jest kiepska nie będę nawet szukała.
OdpowiedzUsuńW pełni zgadzam się z zamieszczoną tutaj recenzją. A co do tłumaczenia, o pomstę do nieba woła w polskim tekście imię jednego z bohaterów. W dwóch poprzednich tomach jest to lalecznik Najlepiej Ukryty. Obecnie lalkarz Zatylny. W ten sposób tłumaczka wręcz zabija egzotykę powieści. Skąd wzięła pomysł na takie tłumaczenie? No cóż, skojarzenie nasuwa się samo.
OdpowiedzUsuńdzięki za reckę, oszczędziłem 45zł
OdpowiedzUsuńA mnie się bardzo przyjemnie czytało. Może dlatego, że nie koncentrowałem się na błędach tylko cieszyłem z ponownego spotkania z moimi ulubionymi bohaterami... Notabene po drugim przeczytaniu książka zdecydowanie zyskuje. :)
OdpowiedzUsuńUjmę to tak: dwadzieścia kilka lat czekałem na kontynuację serii i otrzymałem gniot. Jest to swego rodzaju tragedia. Autor recenzji jest zbyt delikatny w swojej ocenie. Ta powieść nie trzyma się kupy. Jest to druga pozycja S-F którą miałem okazję czytać i nic kompletnie z niej nie zrozumiałem. Brak ciągu logicznego po prostu. Zdania wyjęte przypadkowo z kapelusza. Dramat. Dwadzieścia kilka lat oczekiwania ... Żałuję, że nie mam możliwości sprawdzenia, kto tłumaczył tę poprzednią, kompletnie niezrozumiałą powieść, nie pamiętam po prostu tytułu. Może to ten sam tłumacz? Niech zajmie się w takim razie czymś zupełnie innym. Mam w biblioteczce "Pierścień" i "Budowniczych ..." wydanych jeszcze w PRL. "Tron Pierścienia" ma się do nich jak karzeł stojący przy kulturyście. Zabili mój entuzjazm ... Dwadzieścia kilka lat oczekiwania ...
OdpowiedzUsuń