Jakiś czas temu kilkakrotnie wspomniałem o coraz wyraźniej widocznym w
rodzimej fantastyce trendzie łączenia motywów charakterystycznych dla
tej konwencji z beletrystyką historyczną. Wśród rodzimych fantastów
historia stała się w pewnym sensie modna. Nie zmienia to faktu, że
posłużenie się tego typu mieszanką wydaje się być bardzo atrakcyjne tak
dla autorów, jak i dla czytelników. Z jednej bowiem strony pisarz ma
sporą dowolność w kreowaniu wątków fantastycznych: począwszy od
prostego, charakterystycznego dla historii alternatywnych, zabiegu
zmiany biegu wydarzeń znanych z kart podręczników, po wprowadzanie mniej
lub bardziej nadnaturalnych elementów czysto fantastycznych. Jest więc
sporo przestrzeni na popuszczenie wodzy fantazji. Z drugiej jednak
strony znika konieczność kreowania całej masy detali czy założeń świata
przedstawianego, bo jest to rzeczywistość dostępna naszemu poznaniu.
Wystarczy solidnie opracować bibliografię i uzyskujemy dostęp do całej
masy drobnych elementów, które umiejętnie wykorzystane czynią dzieło
literackie pełniejszym i ciekawszym. Ta formuła jest też interesująca z
perspektywy odbiorcy. Jest to bowiem, jak by nie patrzeć, ciekawa forma
obcowania z wiedzą historyczną, czasem wręcz własną tożsamością (np.
narodową). Do tego dochodzi kiełkująca u niektórych czytelników pokusa
weryfikacji tego, na ile autorska prezentacja rzeczywistości
historycznej pokrywa się z tą prezentowaną przez zawodowców i… mamy
dobry, atrakcyjny produkt. Tym bardziej, że, jak już zaznaczyłem,
współczesna popkultura sięga po historię bardzo chętnie. Jeśli zatem
tylko dopiszą pomysły, a warsztat autora jest na poziomie – sukces
niemal murowany. No właśnie, niemal…
Takim przykładem sięgania po historyczne realia jako scenografii powieści w konwencji fantastycznej jest Nadzieja czerwona jak śnieg Andrzeja W. Sawickiego wydana we wspólnej serii wydawnictw Runa i Bellona. Obie te oficyny maja na naszym rynku wydawniczym jasno rozpoznawalny profil, a książka ta sytuuje się niemal idealnie na ich przecięciu – jest to bowiem powieść militarno-historyczna skonstruowana na bazie jednego, wyraźnego motywu nadnaturalnego, z lekkim zabarwieniem romansowym. Przejdźmy zatem do szczegółów. Autor zabiera nas w podróż w czasie do roku 1863 czyniąc tym samym historyczną osią swojej opowieści wydarzenia powstania styczniowego. Jest to okres polskiej historii w pewnym sensie przez współczesnych trochę zapominany, być może na skutek kojarzenia go raczej z rodzimą literaturą końca XIX wieku, dziełami Orzeszkowej czy Prusa. Kiedy spoglądałem na zajawki powieści Sawickiego miałem pewne obawy, czy aby autor nie uderzy w martyrologiczno-patriotyczny ton i nie uczyni ze swej książki kolejnego literackiego manifestu każącego traktować polską historię z perspektywy kolan. Na szczęście tego udało się autorowi Inkluzji uniknąć. Warstwa historyczna to przede wszystkim żywe opisy batalistyczne i niezłe, ciekawe tło. Wątki historiozoficzne, choć obecne, nie są nachalne, a urozmaicone postacie prezentują najróżniejsze postawy względem samego zrywu. Pozwala to uniknąć przykrego wrażenia obcowania z jedną, odautorską wykładnią dziejów.
Określenie „fantastyka historyczna” wyraźnie sugeruje jednak obecność w powieści wątków nadnaturalnych. Tak też jest w przypadku Nadziei czerwonej jak śnieg – głównymi bohaterami książki nie są bowiem zwykli ludzie, lecz odmieńcy zwani oborotenami, osoby dotknięte mutatio, posiadające potężne, nadnaturalne zdolności. Osoby takie pojawiają się po obu stronach konfliktu, obie też strony starają się wykorzystywać je w prowadzeniu działań zbrojnych. Dla walczących o wolność Polaków nadzieją na jakiekolwiek sukcesy w skazanym na porażkę zrywie zdaje się być właśnie stworzenie oddziału złożonego z osób posiadających niezwykłe, wywołane turbulencją rzeczywistości, zdolności. To właśnie takie osoby są głównymi bohaterami powieści. Sawicki odmalował postacie względnie szeroką paletą barw: różnią się wyraźnie pozycją społeczną, stosunkiem do powstania i własnego daru, umiejętnościami i motywacjami. Przez to, choć skonstruowane w prosty, wręcz schematyczny sposób, stają się charakterystyczne. Mamy zatem młodą Żydówkę, kosyniera, szlachciankę, żołnierza-wagabundę, rosyjskiego oficera polskiego pochodzenia i jego zaangażowaną politycznie siostrę czy wojskowego lekarza. Część z tych postaci autor miał już okazję zaprezentować czytelnikom w opowiadaniach publikowanych w „Science Fiction, Fantasy i Horror” (np. Kolce w kwiatach czy Jak wiatr w stepie). Na pierwszy plan wysuwają się w mojej opinii dwie osoby: kapitan Jan Jemioła – weteran m.in. powstania Garibaldiego i amerykańskiej wojny secesyjnej, który na zlecenie Tajnego Laboratorium Rządu Narodowego stara się zorganizować oddział złożony z polskich odmieńców. To jego działania stanowią w dużej części oś fabularną powieści, często też z jego perspektywy prowadzona jest narracja. Drugą z głównych postaci jest Teofil Pustowótow – rosyjski oficer o polskich korzeniach, potężny oboroten potrafiący regulować przepływ czasu, rozdarty między resentymentem względem Polaków, własną – rosyjską tożsamością (mimo nadanego mu przez rodaków broni statusu pariasa), a lojalnością względem towarzyszy broni. Postać to chyba najciekawsza w całej powieści, niosąca w sobie najmniej jednoznaczności i potrafiąca czytelnika zaskoczyć. Plejadę bohaterów uzupełniają osoby znane z kart podręczników historii – dowódcy, jak np. Langiewicz, Mierosławski czy Czachowski.
W powieści Sawickiego możemy wyróżnić kilka głównych, równolegle prowadzonych wątków. Pierwszym, najbardziej oczywistym, jest wspomniany już wątek historyczno-batalistyczny. Nie wnikając w weryfikację poszczególnych detali można stwierdzić, że pod tym względem powieść prezentuje się dobrze. Opisy starć, musztry, czy codziennego życia powstańców są barwne i żywe, choć proste. Czasem pojawiają się ciekawe detale przybliżające realia połowy XIXw. Można obserwować zatem świat wielkich przemian, tak historycznych, jak i technologicznych czy społecznych. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie pokusiło się o uzupełnienie książki o ciekawostki dotyczące jej tła, które zostały zamieszczone na stronie internetowej powieści. Drugim zasadniczym wątkiem fabularnym jest kwestia poszukiwania i szkolenia odmieńców, a także samej natury mutatio. Pod tym względem widać wyraźny ukłon Nadziei czerwonej jak śnieg w kierunku amerykańskiego komiksu z X-Men na czele. Mamy tu wszystkie charakterystyczne motywy znane z historii mutantów profesora Xaviera – zróżnicowanych bohaterów poznających i uczących się opanowywać swoje zdolności, tworzenie się grupy i wzajemne w niej relacje. Wszystko to poparte sukcesywnie dawkowanymi informacjami o samej naturze nadnaturalnych zdolności. Z tym wątkiem łączy się kolejny, który nazwałbym personalnym. Z jednej składają się na niego wewnętrzne dylematy bohaterów dotyczące lojalności, zaangażowania w powstanie i środków, które mogą być uznane za uprawnione. Na pierwszy plan wysuwa się tu oczywiście postać Pustowójtowa, choć motyw ten dotyczy to także innych. Niestety bardzo wyraźnie widoczny jest także niezwykle schematyczny i banalny wątek romansowy. Jest to co prawda zgodne z wypracowaną w komiksie konwencją, jednak odnoszę wrażenie, że niektórzy z bohaterów zostali w zasadzie sprowadzeni do tego za kim szaleją, kto za nimi niekoniecznie, a sercowe rozterki stają się momentami wręcz głównym elementem ich motywacji.
Pisząc o Nadziei czerwonej jak śnieg nie sposób nie wspomnieć o jeszcze dwóch elementach, które wpłynęły na mój odbiór książki. Są nimi język i narracja. Sawicki prowadzi ją dwutorowo – czasem jako zewnętrzny obserwator wydarzeń, czasem zaś akcja powieści przedstawiana jest pierwszoosobowo z perspektywy kapitana Jemioły – zabieg znany choćby z Pana Lodowego Ogrodu (choć tam miał w moim mniemaniu większe uzasadnienie). Tyle że różnice w stylu narracji są symboliczne, wręcz niezauważalne. Autor przyjął jasną koncepcję napisania powieści historycznej językiem zasadniczo rzecz biorąc, współczesnym. Trzeba w tym miejscu Sawickiemu oddać, że istotnie, powieść czyta się bardzo dobrze i szybko. Nie sposób się jednak pozbyć dość przykrego wrażenia, że coś tu jest nie na miejscu, że sposób w jaki postaci się wysławiają, czy też myślą o świecie, jest w jakiś sposób do niego nieprzystający. Być może to kwestia moich wygórowanych oczekiwań (może nie liczyłem na osiągniecie pod tym względem poziomu językowego rekonstruktorstwa zaprezentowanego przez Szczepana Twardocha w Wiecznym Grunwaldzie, ale choćby na coś na poziomie Jacka Komudy), jednak nastawiłem się na coś więcej niż tylko ubrany w historyczne szaty i okraszony takimi detalami przyjazny dla współczesnego czytelnika obrazek. A właśnie to dostałem. Co więcej, ciężko jest odróżnić od siebie poszczególnych bohaterów powieści po tym jak mówią – ot czasem kosynier Pliszka użyje czegoś na wzór gwary, a Wanda Szczurówna rzuci parę słów w jidysz. Jedynie Rosjanie zwykle mówią po rosyjsku.
Takim przykładem sięgania po historyczne realia jako scenografii powieści w konwencji fantastycznej jest Nadzieja czerwona jak śnieg Andrzeja W. Sawickiego wydana we wspólnej serii wydawnictw Runa i Bellona. Obie te oficyny maja na naszym rynku wydawniczym jasno rozpoznawalny profil, a książka ta sytuuje się niemal idealnie na ich przecięciu – jest to bowiem powieść militarno-historyczna skonstruowana na bazie jednego, wyraźnego motywu nadnaturalnego, z lekkim zabarwieniem romansowym. Przejdźmy zatem do szczegółów. Autor zabiera nas w podróż w czasie do roku 1863 czyniąc tym samym historyczną osią swojej opowieści wydarzenia powstania styczniowego. Jest to okres polskiej historii w pewnym sensie przez współczesnych trochę zapominany, być może na skutek kojarzenia go raczej z rodzimą literaturą końca XIX wieku, dziełami Orzeszkowej czy Prusa. Kiedy spoglądałem na zajawki powieści Sawickiego miałem pewne obawy, czy aby autor nie uderzy w martyrologiczno-patriotyczny ton i nie uczyni ze swej książki kolejnego literackiego manifestu każącego traktować polską historię z perspektywy kolan. Na szczęście tego udało się autorowi Inkluzji uniknąć. Warstwa historyczna to przede wszystkim żywe opisy batalistyczne i niezłe, ciekawe tło. Wątki historiozoficzne, choć obecne, nie są nachalne, a urozmaicone postacie prezentują najróżniejsze postawy względem samego zrywu. Pozwala to uniknąć przykrego wrażenia obcowania z jedną, odautorską wykładnią dziejów.
Określenie „fantastyka historyczna” wyraźnie sugeruje jednak obecność w powieści wątków nadnaturalnych. Tak też jest w przypadku Nadziei czerwonej jak śnieg – głównymi bohaterami książki nie są bowiem zwykli ludzie, lecz odmieńcy zwani oborotenami, osoby dotknięte mutatio, posiadające potężne, nadnaturalne zdolności. Osoby takie pojawiają się po obu stronach konfliktu, obie też strony starają się wykorzystywać je w prowadzeniu działań zbrojnych. Dla walczących o wolność Polaków nadzieją na jakiekolwiek sukcesy w skazanym na porażkę zrywie zdaje się być właśnie stworzenie oddziału złożonego z osób posiadających niezwykłe, wywołane turbulencją rzeczywistości, zdolności. To właśnie takie osoby są głównymi bohaterami powieści. Sawicki odmalował postacie względnie szeroką paletą barw: różnią się wyraźnie pozycją społeczną, stosunkiem do powstania i własnego daru, umiejętnościami i motywacjami. Przez to, choć skonstruowane w prosty, wręcz schematyczny sposób, stają się charakterystyczne. Mamy zatem młodą Żydówkę, kosyniera, szlachciankę, żołnierza-wagabundę, rosyjskiego oficera polskiego pochodzenia i jego zaangażowaną politycznie siostrę czy wojskowego lekarza. Część z tych postaci autor miał już okazję zaprezentować czytelnikom w opowiadaniach publikowanych w „Science Fiction, Fantasy i Horror” (np. Kolce w kwiatach czy Jak wiatr w stepie). Na pierwszy plan wysuwają się w mojej opinii dwie osoby: kapitan Jan Jemioła – weteran m.in. powstania Garibaldiego i amerykańskiej wojny secesyjnej, który na zlecenie Tajnego Laboratorium Rządu Narodowego stara się zorganizować oddział złożony z polskich odmieńców. To jego działania stanowią w dużej części oś fabularną powieści, często też z jego perspektywy prowadzona jest narracja. Drugą z głównych postaci jest Teofil Pustowótow – rosyjski oficer o polskich korzeniach, potężny oboroten potrafiący regulować przepływ czasu, rozdarty między resentymentem względem Polaków, własną – rosyjską tożsamością (mimo nadanego mu przez rodaków broni statusu pariasa), a lojalnością względem towarzyszy broni. Postać to chyba najciekawsza w całej powieści, niosąca w sobie najmniej jednoznaczności i potrafiąca czytelnika zaskoczyć. Plejadę bohaterów uzupełniają osoby znane z kart podręczników historii – dowódcy, jak np. Langiewicz, Mierosławski czy Czachowski.
W powieści Sawickiego możemy wyróżnić kilka głównych, równolegle prowadzonych wątków. Pierwszym, najbardziej oczywistym, jest wspomniany już wątek historyczno-batalistyczny. Nie wnikając w weryfikację poszczególnych detali można stwierdzić, że pod tym względem powieść prezentuje się dobrze. Opisy starć, musztry, czy codziennego życia powstańców są barwne i żywe, choć proste. Czasem pojawiają się ciekawe detale przybliżające realia połowy XIXw. Można obserwować zatem świat wielkich przemian, tak historycznych, jak i technologicznych czy społecznych. Szkoda tylko, że wydawnictwo nie pokusiło się o uzupełnienie książki o ciekawostki dotyczące jej tła, które zostały zamieszczone na stronie internetowej powieści. Drugim zasadniczym wątkiem fabularnym jest kwestia poszukiwania i szkolenia odmieńców, a także samej natury mutatio. Pod tym względem widać wyraźny ukłon Nadziei czerwonej jak śnieg w kierunku amerykańskiego komiksu z X-Men na czele. Mamy tu wszystkie charakterystyczne motywy znane z historii mutantów profesora Xaviera – zróżnicowanych bohaterów poznających i uczących się opanowywać swoje zdolności, tworzenie się grupy i wzajemne w niej relacje. Wszystko to poparte sukcesywnie dawkowanymi informacjami o samej naturze nadnaturalnych zdolności. Z tym wątkiem łączy się kolejny, który nazwałbym personalnym. Z jednej składają się na niego wewnętrzne dylematy bohaterów dotyczące lojalności, zaangażowania w powstanie i środków, które mogą być uznane za uprawnione. Na pierwszy plan wysuwa się tu oczywiście postać Pustowójtowa, choć motyw ten dotyczy to także innych. Niestety bardzo wyraźnie widoczny jest także niezwykle schematyczny i banalny wątek romansowy. Jest to co prawda zgodne z wypracowaną w komiksie konwencją, jednak odnoszę wrażenie, że niektórzy z bohaterów zostali w zasadzie sprowadzeni do tego za kim szaleją, kto za nimi niekoniecznie, a sercowe rozterki stają się momentami wręcz głównym elementem ich motywacji.
Pisząc o Nadziei czerwonej jak śnieg nie sposób nie wspomnieć o jeszcze dwóch elementach, które wpłynęły na mój odbiór książki. Są nimi język i narracja. Sawicki prowadzi ją dwutorowo – czasem jako zewnętrzny obserwator wydarzeń, czasem zaś akcja powieści przedstawiana jest pierwszoosobowo z perspektywy kapitana Jemioły – zabieg znany choćby z Pana Lodowego Ogrodu (choć tam miał w moim mniemaniu większe uzasadnienie). Tyle że różnice w stylu narracji są symboliczne, wręcz niezauważalne. Autor przyjął jasną koncepcję napisania powieści historycznej językiem zasadniczo rzecz biorąc, współczesnym. Trzeba w tym miejscu Sawickiemu oddać, że istotnie, powieść czyta się bardzo dobrze i szybko. Nie sposób się jednak pozbyć dość przykrego wrażenia, że coś tu jest nie na miejscu, że sposób w jaki postaci się wysławiają, czy też myślą o świecie, jest w jakiś sposób do niego nieprzystający. Być może to kwestia moich wygórowanych oczekiwań (może nie liczyłem na osiągniecie pod tym względem poziomu językowego rekonstruktorstwa zaprezentowanego przez Szczepana Twardocha w Wiecznym Grunwaldzie, ale choćby na coś na poziomie Jacka Komudy), jednak nastawiłem się na coś więcej niż tylko ubrany w historyczne szaty i okraszony takimi detalami przyjazny dla współczesnego czytelnika obrazek. A właśnie to dostałem. Co więcej, ciężko jest odróżnić od siebie poszczególnych bohaterów powieści po tym jak mówią – ot czasem kosynier Pliszka użyje czegoś na wzór gwary, a Wanda Szczurówna rzuci parę słów w jidysz. Jedynie Rosjanie zwykle mówią po rosyjsku.
Jaką zatem książką jest Nadzieja czerwona jak śnieg? Moim
zdaniem umiarkowanie udaną. Jeśli na wstępie zgadzamy się na przyjęcie
zaproponowanej przez autora konwencji popkulturowej mieszanki, będziemy
się bawić przy lekturze wcale nieźle. Otrzymamy po prostu powieść, w
której problemy i scenografia prosto ze Szwadronu Machulskiego spotykają się z marvelowskimi X-men i romansem frontowym w stylu późniejszych odcinków Czterech pancernych i psa.
Wszystko to okraszone sporą ilością przyzwoitej batalistyki i
atrakcyjną, bo jeszcze nie wyeksploatowaną, problematyką historyczną.
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że jest to powieść w pewnym sensie
niekompletna i nieodpracowana. Nie chodzi mi tu nawet o kwestię języka,
ale raczej o to, w jaki sposób Sawicki połączył watek fantastyczny z realiami historycznymi. Pojawienie się turbulencji i mutatio
zdaje się mieć jakikolwiek wpływ na bardzo wąskie grono ludzi – sama
logika świata jest logiką ściśle historyczną. Niekonsekwencją wydaje się
wpływ, jaki na codzienne życie ludzi mają choćby drobne wynalazki, przy
zupełnie znikomym wpływie istnienia odmieńców. Akcja powieści obiecuje
rozwiniecie tego wątku w przyszłości, otwarte zakończenie wyraźnie
zapowiada bowiem kontynuację opowiedzianej w niej historii. W tym
momencie pozostaje jednak pewien niedosyt, choć przyznaję, że mimo
wyraźnych niedociągnięć po kolejne teksty Sawickiego z pewnością chętnie sięgnę.
3,5/6 (choć mocno korciło by dać 4/6;)
Mam jakąś nieodpartą niechęć do rodzimych twórców fantastyki - nie mogę pozbyć się wrażenia, że ich teksty to dobrze zawoalowane młodzieżówki, brakuje im rozmachu, jaki obecny jest np. w książkach z Uczty Wyobraźni. Tym bardziej ocena nie zachęca. ;)
OdpowiedzUsuńW tym przypadku ocena jest trochę zaniżona, głównie dlatego, ze imho z tego tematu dałoby radę wyciągnąć znacznie więcej. Książka zła nie jest, a jeśli podejdziesz do niej czysto rozrywkowo, to nawet mógłbym rzec, że jest niezła.
OdpowiedzUsuńNatomiast Twojego zarzutu względem polskich autorów nie rozumiem kompletnie. Nie będę argumentował, po prostu zarzucę Ci paroma nazwiskami: Twardoch, Szostak, Dukaj, Cyran, Huberath, Zbierzchowski, Podrzucki... u nich Ci rozmachu brakuje?! Ich teksty wyglądają na "dobrze zawoalowane młodzieżówki"? No bez przesady...
Do grona polskich pisarzy, którym warto poświęcić swój czas dorzuciłbym: Protasiuka, Orbitowskiego i Lenę Szuster :)
OdpowiedzUsuńInnymi słowy: jak się poszuka to można znaleźć, tylko trzeba szukać i czytać, a nie wyciągać pochopne wnioski;)
OdpowiedzUsuńJa bym wspomniał jeszcze o Wegnerze ;)
OdpowiedzUsuńPaulo