Jakub Ćwiek cieszy się w fantastycznym fandomie opinią jednego z
najbardziej rozpoznawalnych i popularnych autorów. Autor bestsellerowego
cyklu o Lokim znany jest bowiem z ponadprzeciętnej aktywności
konwentowej i internetowej. Poza tetralogią Kłamca popełnił jednak
niemało wyraźnie odmiennych tekstów, biorąc się za barki z różnymi
formułami. Chętnie korzysta on także ze scenografii historycznych, czego
dowodem może być np. Ofensywa szulerów, czy też opublikowany we wspólnej serii Runy i Bellony Krzyż Południa. Rozdroża opowiadający historię dziejącą się w okresie alternatywnej wojny secesyjnej.
Trudno jednak nazwać tę książkę klasyczną powieścią historyczną. Ćwiek sięga do fantastycznego rekwizytorium, wprowadzając elementy historii alternatywnej, zombie-horroru, steampunku, czy też wreszcie motywy superbohaterskie. Bo właśnie kimś w rodzaju komiksowego herosa jawi się Jeremiah Cross, Krzyż Południa, nadzieja Konfederatów – twardy, pomysłowy, pomnikowy wręcz. Nasuwają się momentalnie pewne analogie z Ćwiekowym Lokim, ot, widać autorowi tego typu postaci leżą i trzeba uczciwie przyznać, że sam Cross, choć w zasadzie mało oryginalny, jest jednym z najlepszych elementów powieści. Niezłe wrażenie robi też historyczno-polityczne tło obficie okraszone nazwami historycznymi i geograficznymi.
Znacznie gorzej jest niestety w warstwie kompozycyjnej, powieść sprawia bowiem wrażenie nie tylko niezwykle chaotycznej i nierównej, ale i w zasadzie niekompletnej. Pewne elementy, jak choćby cała część poświęcona buntowi czarnoskórej ludności na Południu, sprawia wrażenie doklejonej jakby na siłę, zbyt słabo powiązanej z całością. W praktyce dostajemy zatem kilka mniej lub bardziej powiązanych miniatur, mających stanowić zapewne preludium dłuższej historii. Jest też parę całkiem niezłych momentów – wprowadzenie postaci Barona Samedi, bitwa pod Gettysburgiem, czy dziwne konszachty polityczne Lincolna. To wszystko wzbudza w czytelniku sporo ciekawości, szczególnie, że gdzieś tam w tle zaczyna nam majaczyć steampunk czy wątki polskie, brakuje jednak solidnego gwoździa, który mógłby czytelnika przykuć do tekstu na dobre. Jeśli miał być nim Cross, to niestety jest to gwóźdź zbyt cienki.
Trzeba Ćwiekowi oddać, że miał niezły pomysł – w swoim stylu poskładać dużo motywów zakorzenionych w kulturze popularnej i zaprosić czytelników do tańca na melodię „Dixie”. Udało się to w tym sensie, że poszczególne pomysły w zasadzie się bronią. Co więcej, autor Kłamcy napisał tekst, który czyta się nieźle, szybko, bez przestojów. Tyle, że nazywanie go powieścią jest już pewnym nadużyciem – brak tu wyraźnie zamkniętej fabuły, brak dominującego, spajającego całość wątku. Dostajemy za to zbiór szkiców stanowiących preludium do czegoś, co może nigdy nie powstać. A w sumie byłoby szkoda, bo sugestia tego, co będzie (lub być może) jest w Krzyżu Południa. Rozdrożach najciekawsza. Z drugiej strony z pewnością znajdzie się tu coś dla miłośników batalistyki, spektakularnych akcji na tyłach wroga i wszystkich tych, którzy lubią historię wojny secesyjnej i chcą się porwać nakreślonej przez Ćwieka wizji rebelii. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nawet na tle popularnej ostatnio nad Wisłą i Odrą fantastyki historycznej książka ta jest dość nijaka. Wyróżnia się w zasadzie jedynie scenografią, co biorąc pod uwagę wspomniane wady, stanowi zbyt mały języczek u wagi, aby zostać na dłużej w pamięci.
Trudno jednak nazwać tę książkę klasyczną powieścią historyczną. Ćwiek sięga do fantastycznego rekwizytorium, wprowadzając elementy historii alternatywnej, zombie-horroru, steampunku, czy też wreszcie motywy superbohaterskie. Bo właśnie kimś w rodzaju komiksowego herosa jawi się Jeremiah Cross, Krzyż Południa, nadzieja Konfederatów – twardy, pomysłowy, pomnikowy wręcz. Nasuwają się momentalnie pewne analogie z Ćwiekowym Lokim, ot, widać autorowi tego typu postaci leżą i trzeba uczciwie przyznać, że sam Cross, choć w zasadzie mało oryginalny, jest jednym z najlepszych elementów powieści. Niezłe wrażenie robi też historyczno-polityczne tło obficie okraszone nazwami historycznymi i geograficznymi.
Znacznie gorzej jest niestety w warstwie kompozycyjnej, powieść sprawia bowiem wrażenie nie tylko niezwykle chaotycznej i nierównej, ale i w zasadzie niekompletnej. Pewne elementy, jak choćby cała część poświęcona buntowi czarnoskórej ludności na Południu, sprawia wrażenie doklejonej jakby na siłę, zbyt słabo powiązanej z całością. W praktyce dostajemy zatem kilka mniej lub bardziej powiązanych miniatur, mających stanowić zapewne preludium dłuższej historii. Jest też parę całkiem niezłych momentów – wprowadzenie postaci Barona Samedi, bitwa pod Gettysburgiem, czy dziwne konszachty polityczne Lincolna. To wszystko wzbudza w czytelniku sporo ciekawości, szczególnie, że gdzieś tam w tle zaczyna nam majaczyć steampunk czy wątki polskie, brakuje jednak solidnego gwoździa, który mógłby czytelnika przykuć do tekstu na dobre. Jeśli miał być nim Cross, to niestety jest to gwóźdź zbyt cienki.
Trzeba Ćwiekowi oddać, że miał niezły pomysł – w swoim stylu poskładać dużo motywów zakorzenionych w kulturze popularnej i zaprosić czytelników do tańca na melodię „Dixie”. Udało się to w tym sensie, że poszczególne pomysły w zasadzie się bronią. Co więcej, autor Kłamcy napisał tekst, który czyta się nieźle, szybko, bez przestojów. Tyle, że nazywanie go powieścią jest już pewnym nadużyciem – brak tu wyraźnie zamkniętej fabuły, brak dominującego, spajającego całość wątku. Dostajemy za to zbiór szkiców stanowiących preludium do czegoś, co może nigdy nie powstać. A w sumie byłoby szkoda, bo sugestia tego, co będzie (lub być może) jest w Krzyżu Południa. Rozdrożach najciekawsza. Z drugiej strony z pewnością znajdzie się tu coś dla miłośników batalistyki, spektakularnych akcji na tyłach wroga i wszystkich tych, którzy lubią historię wojny secesyjnej i chcą się porwać nakreślonej przez Ćwieka wizji rebelii. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nawet na tle popularnej ostatnio nad Wisłą i Odrą fantastyki historycznej książka ta jest dość nijaka. Wyróżnia się w zasadzie jedynie scenografią, co biorąc pod uwagę wspomniane wady, stanowi zbyt mały języczek u wagi, aby zostać na dłużej w pamięci.
3,5/6
Dla mnie najlepsza jest pierwsza część tetralogii o Lokim, potem Ćwiek zaczął się delikatnie wypalać. Z uporem maniaka czytam jednak jego książki, więc pewnie i tak po tę sięgnę.
OdpowiedzUsuńFakt, pierwsza część Lokiego była dobra, jednak "Gotuj z papieżem" jeszcze lepsze.
OdpowiedzUsuń"Gotuj z papieżem" nie czytałem. Co zaś do Lokiego, hmmm... muszę przyznać, że specjalnym jego fanem nie jestem, aczkolwiek doceniam pomysł i przyjętą konwencję. Ot, przeczytałem jedną jego ksiażkę, przesłuchałem audiobooka z inną i na razie mi starczy. Przy czym przyznaję, ze jednocześnie Kuba to fajny koleś, no i pisze całkiem niezłe felietony dla NF ;)
OdpowiedzUsuń