Czasem mówi się, że w fantasy było już wszystko, co tylko być mogło.
Choć w gruncie rzeczy nie zgadzam się z tym stwierdzeniem – jedyne
ograniczenie stanowi bowiem niczym nieskrępowana wyobraźnia autorów i
ewentualna akceptacja ze strony odbiorców – muszę przyznać, że konwencja
ta nie bez powodu cieszy się taką opinią. Znakomita większość pozycji
spod znaku fantasy (literackich, filmowych czy komputerowych) jest
bowiem do bólu schematyczna i sztampowa zarówno pod względem kreacji
świata, jak i konstrukcji fabularnych oraz podejmowanych problemów.
Spowodowało to, przynajmniej w moim przypadku, że od tekstów
reprezentujących ten gatunek oczekuję co najwyżej dobrej rozrywki, bez
specjalnych ambicji artystycznych czy prób rozwinięcia konwencji. Tak
też podszedłem do najnowszej propozycji lubelskiego wydawnictwa Ars
Machina, czyli Smoczej drogi Daniela Abrahama.
Amerykanin dość często podejmuje współpracę z Georgem R.R. Martinem. Zdarzyło się nawet, że jego nazwisko było wymieniane wśród kandydatów do roli potencjalnego kontynuatora „Pieśni Lodu i Ognia” w przypadku, gdyby autor Gry o tron nie mógł swego dzieła dokończyć. W sumie to całkiem niezła rekomendacja, przynajmniej na polu klasycznej fantasy. Podchodząc do lektury Smoczej drogi dość odruchowo poszukiwałem zatem skojarzeń z twórczością Martina właśnie, czyli nacisku na akcję, intrygi i politykę. Oczekiwania te zrealizowały się jednak tylko do pewnego stopnia – to, co znane i, mniej lub bardziej, lubiane uzupełnione zostało kilkoma całkiem oryginalnymi elementami.
W zakresie kreacji świata Abraham przesadnie oryginalny nie jest. Prezentuje nam bowiem neverland jakich wiele – quasi-średniowieczny, szkicowo rozrysowany na obowiązkowej mapce świat zamieszkany przez kilkanaście humanoidalnych ras, które ponoć wywodzą się ze wspólnego pnia, a ich powstanie (znów ponoć) jest efektem działalności smoków, które dawno temu zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie relikty potężnej cywilizacji. Amerykanin zarysowuje nam tu całkiem umiejętnie (np. z wykorzystaniem cytatów z „tekstów źródłowych”) kosmologię i historię swojego świata. Dodatkowo wzbogaca ją subtelnym, choć uproszczonym opisem jego struktury społecznej, gospodarczej i politycznej. Mamy zatem trochę niejasne podziały rasowe i całkiem wyraźne stosunki klasowe (ze szczególnym uwzględnieniem szlachty). Nieco bardziej szczegółowo udaje się poznać (przynajmniej w pewnym zakresie) pewne uwarunkowania polityczne i gospodarcze. W zasadzie jednak, może poza rozłożeniem akcentów, nic w tej materii nie zaskakuje. Świat ten ani nie zachwyca, ani specjalnie nie razi – ot, neverland jakich na pęczki.
Także i bohaterowie powieści Abrahama na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dość typowi: starszy szlachcic zaplątany w dworskie intrygi, zafascynowany książkami młodzieniec wysłany na wojnę, doświadczony żołnierz próbujący odkupić błędy przeszłości, czy też stojąca u progu dorosłości sierota oddana w opiekę szacownej instytucji nie wydają się być specjalnie oryginalnymi kreacjami. Bliżej im raczej do wpisania się w klasyczne schematy. Mimo tego są to postacie, do których można się szybko przyzwyczaić, a nawet ich polubić. Autor Cienia w środku lata wyraźnie zaznacza słabości bohaterów swojej powieści, podkreśla ich problemy, wahania, kompleksy i dylematy. To odejście od typowej dla fantasy konstrukcji bohatera-herosa sprawdza się całkiem nieźle, czyniąc kluczowych protagonistów czymś więcej niż tylko oznaczonymi imionami „napędami fabuły”.
Ta bowiem swoją siłę znajduje w intrygującym rozłożeniu akcentów. Mocno osadzona w świecie skupia się w znacznej części na jego polityce i gospodarce. O ile jednak opisane na bardzo wysokim poziomie i potrafiące skutecznie zainteresować czytelnika rozgrywki pomiędzy rodami możnych do specjalnie oryginalnych nie należą, o tyle już skupienie się na rozgrywkach finansowych należy uznać za zabieg ze wszech miar udany i wyłamujący się w całkiem efektowny sposób z gatunkowej sztampy. Trzeba przyznać, że świat bankowych transakcji i walki o wpływy wypada całkiem przekonująco i wyróżnia Smoczą drogę na tle absolutnej większości ukazującej się na naszym rynku fantasy. Abrahamowi udało się znaleźć niszę w konwencji, którą następnie konsekwentnie wykorzystał z bardzo dobrym skutkiem. To właśnie postać Cithrin i zbudowany wokół niej wątek finansów banku medejskiego wydaje się centralnym, najciekawszym elementem podjętej historii. Pozostałe, choć interesująco i więcej niż poprawnie zbudowane, nie wykraczają daleko poza to, co już dobrze znamy.
Smocza droga stanowi przykład fantasy znajdującej się gdzieś pośrodku drogi pomiędzy czysto rzemieślniczym, w zasadzie rozrywkowym potraktowaniem tej konwencji, a próbą pokazania potencjału wciąż tkwiącego w jej dość konserwatywnym ujęciu. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się pokazana w przystępny sposób ekonomia, co pogłębia i uwiarygodnia świat przedstawiony. Polityczne gierki, dworskie intrygi czy subtelnie prowadzona eksploracja świata, choć utrzymane na wysokim poziomie, nie są już niestety tak porywające. Może jest to efekt przemożnego wpływu, jaki na współczesną fantasy wywarła twórczość wspomnianego już G.R.R. Martina, który wątki te eksploatuje w sposób mistrzowski, ale i wyjątkowo intensywny. Siła powieści Abrahama tkwi bowiem nie w tym, co jedynie dobre, ale w tym, co wyróżnia ją spośród innych tekstów fantasy. I to właśnie za ten jeden oryginalny wątek zapamiętam Smoczą drogę bardzo dobrze. Poza nim to powieść po prostu poprawna – dobrze przemyślana i poprowadzona, jednak pozostająca ściśle w gatunkowych ramach. Warto się jednak z nią zapoznać i poczekać na kolejne tomy, gdyż nawet dość przewidywalne zakończenie nie jest w stanie ostudzić rozbudzonego wcześniej czytelniczego zainteresowania. A przecież wzbudzenie w odbiorcy ciekawości jest bez dwóch zdań sukcesem autora, prawda?
Amerykanin dość często podejmuje współpracę z Georgem R.R. Martinem. Zdarzyło się nawet, że jego nazwisko było wymieniane wśród kandydatów do roli potencjalnego kontynuatora „Pieśni Lodu i Ognia” w przypadku, gdyby autor Gry o tron nie mógł swego dzieła dokończyć. W sumie to całkiem niezła rekomendacja, przynajmniej na polu klasycznej fantasy. Podchodząc do lektury Smoczej drogi dość odruchowo poszukiwałem zatem skojarzeń z twórczością Martina właśnie, czyli nacisku na akcję, intrygi i politykę. Oczekiwania te zrealizowały się jednak tylko do pewnego stopnia – to, co znane i, mniej lub bardziej, lubiane uzupełnione zostało kilkoma całkiem oryginalnymi elementami.
W zakresie kreacji świata Abraham przesadnie oryginalny nie jest. Prezentuje nam bowiem neverland jakich wiele – quasi-średniowieczny, szkicowo rozrysowany na obowiązkowej mapce świat zamieszkany przez kilkanaście humanoidalnych ras, które ponoć wywodzą się ze wspólnego pnia, a ich powstanie (znów ponoć) jest efektem działalności smoków, które dawno temu zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie relikty potężnej cywilizacji. Amerykanin zarysowuje nam tu całkiem umiejętnie (np. z wykorzystaniem cytatów z „tekstów źródłowych”) kosmologię i historię swojego świata. Dodatkowo wzbogaca ją subtelnym, choć uproszczonym opisem jego struktury społecznej, gospodarczej i politycznej. Mamy zatem trochę niejasne podziały rasowe i całkiem wyraźne stosunki klasowe (ze szczególnym uwzględnieniem szlachty). Nieco bardziej szczegółowo udaje się poznać (przynajmniej w pewnym zakresie) pewne uwarunkowania polityczne i gospodarcze. W zasadzie jednak, może poza rozłożeniem akcentów, nic w tej materii nie zaskakuje. Świat ten ani nie zachwyca, ani specjalnie nie razi – ot, neverland jakich na pęczki.
Także i bohaterowie powieści Abrahama na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dość typowi: starszy szlachcic zaplątany w dworskie intrygi, zafascynowany książkami młodzieniec wysłany na wojnę, doświadczony żołnierz próbujący odkupić błędy przeszłości, czy też stojąca u progu dorosłości sierota oddana w opiekę szacownej instytucji nie wydają się być specjalnie oryginalnymi kreacjami. Bliżej im raczej do wpisania się w klasyczne schematy. Mimo tego są to postacie, do których można się szybko przyzwyczaić, a nawet ich polubić. Autor Cienia w środku lata wyraźnie zaznacza słabości bohaterów swojej powieści, podkreśla ich problemy, wahania, kompleksy i dylematy. To odejście od typowej dla fantasy konstrukcji bohatera-herosa sprawdza się całkiem nieźle, czyniąc kluczowych protagonistów czymś więcej niż tylko oznaczonymi imionami „napędami fabuły”.
Ta bowiem swoją siłę znajduje w intrygującym rozłożeniu akcentów. Mocno osadzona w świecie skupia się w znacznej części na jego polityce i gospodarce. O ile jednak opisane na bardzo wysokim poziomie i potrafiące skutecznie zainteresować czytelnika rozgrywki pomiędzy rodami możnych do specjalnie oryginalnych nie należą, o tyle już skupienie się na rozgrywkach finansowych należy uznać za zabieg ze wszech miar udany i wyłamujący się w całkiem efektowny sposób z gatunkowej sztampy. Trzeba przyznać, że świat bankowych transakcji i walki o wpływy wypada całkiem przekonująco i wyróżnia Smoczą drogę na tle absolutnej większości ukazującej się na naszym rynku fantasy. Abrahamowi udało się znaleźć niszę w konwencji, którą następnie konsekwentnie wykorzystał z bardzo dobrym skutkiem. To właśnie postać Cithrin i zbudowany wokół niej wątek finansów banku medejskiego wydaje się centralnym, najciekawszym elementem podjętej historii. Pozostałe, choć interesująco i więcej niż poprawnie zbudowane, nie wykraczają daleko poza to, co już dobrze znamy.
Smocza droga stanowi przykład fantasy znajdującej się gdzieś pośrodku drogi pomiędzy czysto rzemieślniczym, w zasadzie rozrywkowym potraktowaniem tej konwencji, a próbą pokazania potencjału wciąż tkwiącego w jej dość konserwatywnym ujęciu. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się pokazana w przystępny sposób ekonomia, co pogłębia i uwiarygodnia świat przedstawiony. Polityczne gierki, dworskie intrygi czy subtelnie prowadzona eksploracja świata, choć utrzymane na wysokim poziomie, nie są już niestety tak porywające. Może jest to efekt przemożnego wpływu, jaki na współczesną fantasy wywarła twórczość wspomnianego już G.R.R. Martina, który wątki te eksploatuje w sposób mistrzowski, ale i wyjątkowo intensywny. Siła powieści Abrahama tkwi bowiem nie w tym, co jedynie dobre, ale w tym, co wyróżnia ją spośród innych tekstów fantasy. I to właśnie za ten jeden oryginalny wątek zapamiętam Smoczą drogę bardzo dobrze. Poza nim to powieść po prostu poprawna – dobrze przemyślana i poprowadzona, jednak pozostająca ściśle w gatunkowych ramach. Warto się jednak z nią zapoznać i poczekać na kolejne tomy, gdyż nawet dość przewidywalne zakończenie nie jest w stanie ostudzić rozbudzonego wcześniej czytelniczego zainteresowania. A przecież wzbudzenie w odbiorcy ciekawości jest bez dwóch zdań sukcesem autora, prawda?
4,5/6
Podchodziłam do tej książki na zasadzie "i chciałabym, i boję się". Ale kiedy przeczytałam Twoją recenzję (chociaż w zasadzie po wzmiance o smokach dalsze czytanie nie było potrzebne - cóż, taka mała słabość;)), pozbyłam się obaw.:)
OdpowiedzUsuńCieszę się zatem, że moja pisanina się do czegoś przydała ;)
Usuń