piątek, 19 lutego 2016

Lady S. 59° szerokości północnej – Jean Van Hamme, Philippe Aymond - komiksowa recenzja z Szortalu


Szpieg od niechcenia

O Jeanie Van Hamme zwykło się czasem mówić jako o Midasie komiksu – twórcy, który czego się nie dotknie, obraca w złoto. Jasne, nie da się odmówić współtwórcy Thorgala, XIII czy Largo Winch (i wielu, wielu innych) ogromnych sukcesów, ale nie da się ukryć, iż niektóre z jego scenariuszy nie zdobyły aż tak wielkiego uznania. Co wcale nie znaczy, że są jakoś znacząco gorsze. Jedną z serii, nad którymi Belg pracował w ostatnich kilkunastu latach (do 2013r.), była tworzona wespół z francuskim rysownikiem Philippem Aymondem szpiegowsko-sensacyjna seria Lady S.


W wielkim skrócie, bohaterką serii jest Suzan (a może Szania?) – potajemnie pracująca na rzecz międzynarodowej organizacji szpiegowskiej walczącej z terroryzmem adoptowana córka amerykańskiego dyplomaty, której prawdziwi rodzice byli Estończykami, którzy w burzliwych latach 80. zginęli w więzieniu KGB w nie do końca jasnych okolicznościach. Skomplikowane, prawda? Na szczęście nie jest tak strasznie, szczególnie, że autorzy skrupulatnie wprowadzają w historię postaci. Obawiałem się nieco, że rozpoczynając lekturę cyklu od trzeciego tomu - 59° szerokości północnej – może pojawić się spora bariera wejścia wynikająca z rozwijania zawiązanych już wcześniej wątków. Szczęśliwie jednak, komiks otwiera krótki (1 plansza), ale bardzo treściwy wstęp skutecznie przybliżający czytelnikowi główną bohaterkę. Sama zaś akcja, choć eksploatuje przeszłość Suzan/Szanii jako jednego z elementów napędzających fabułę, w znacznym stopniu jest on niej niezależna i stanowi zgrabną, zamkniętą całość. Mamy więc zimne, szwedzkie plenery i bankietowo-hotelowe intrygi na wielką skalę. A w środku tego wszystkiego znajduje się nasza tytułowa Lady S.

Tytuł serii mógłby sugerować, że to wokół historii głównej bohaterki kręcić się będą fabuły poszczególnych jej odsłon. Patrząc tylko z perspektywy trzeciego albumu muszę przyznać, że jest tak jedynie częściowo. Jak już zaznaczyłem, przeszłość do pewnego stopnia determinuje działania Suzan/Szanii, jednak fabularnie mamy do czynienia z integralną opowieścią… w której centrum znajduje się właśnie nasza bohaterka. Musze przyznać, że udało się Van Hamme’owi stworzyć postać, która mnie zaintrygowała. Po okładkowych zapowiedziach (tak tego, jak i wcześniejszych tomów serii) spodziewałem się raczej dostać opowieść o swoistym Jamesie Bondzie w spódnicy, albo może jakiejś podwójnej agentce. 59° szerokości północnej pokazuje jednak raczej dziewczynę, dla której tajne operacje stanowią bardziej niechciane zobowiązanie, niż sens życia. Więcej w tytułowej Lady S. niefrasobliwej, uwikłanej we własną przeszłość kobiety, szukającej zrozumienia siebie i akceptacji, niż wyrachowanej pracownicy tajnych służb, prowadzącej wysoce zakamuflowaną grę na kilku poziomach. I muszę przyznać, że tak zbudowana postać zyskała moją sympatię. Pozostałe postacie pozostają w cieniu Suzan/Szanii (może z dwoma wyjątkami), co czyni całą historię nieco jednowymiarową. W sumie jednak jest na tyle ciekawie, że nie mam poczucia, iż głównej bohaterki jest tu „za dużo”… choć jeśli podobnie wygląda to w pozostałych albumach, może się to wydać nieco irytujące.

Całkiem niezła jest także szata graficzna komiksu. Aymond prezentuje styl, który czasem określany jest jako klasyczna, realistyczna szkoła franko-belgijska. Ot, ta z której wywodzą się choćby Jijé, Jean Giraud (celowo przywołuję tu jego pełne nazwisko, gdyż mam na myśli jego wcześniejsze prace, np. Blueberry) czy William Vance. Kadrowanie jest więc raczej konserwatywne, bez specjalnych fajerwerków – skupione raczej na postaciach, niż plenerach czy szerokich planach. Trzeba jednak przyznać, że prace Aymonda ogląda się z przyjemnością i jedyne, do czego można by ewentualnie mieć większe uwagi, to czasem niezbyt konsekwentne kolorowanie (np. włosów głównej bohaterki). Poza tym jest jednak co najmniej bardzo przyzwoicie.

Muszę przyznać, że po lekturze 59° szerokości północnej nieco żałuję, że nie zapoznałem się z serią Lady S. już od samego początku. Nie jest to co prawda komiksowe arcydzieło, ale sprawnie pomyślana i opowiedziana historia, z ciekawą bohaterką w centrum. Z pewnością na tyle dobra, by dać jej jeszcze kolejne szanse – jeśli Van Hamme urozmaici nieco rozłożenie akcentów, eksploatując także inne niż Suzan/Szania postacie, będzie to seria, do której warto wracać regularnie. Jak na razie Kubusse wymieniło na okładce kolejny, już czwarty, tom. Wygląda zatem, że zainteresowanie czytelników jest. Pozostaje trzymać kciuki za utrzymanie tak wspomnianego zainteresowania, jak i poziomu kolejnych odsłon cyklu. 

4/6

PS. Dziękujemy wydawnictwu Kubusse za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...