Ognie niebios Roberta Jordana przez dość długi czas
stały mi kością w czytelniczym gardle. Najpierw, gdy po wielu latach od
zapoznania się z pierwszymi tomami „Koła czasu” dobrnąłem
wreszcie do rzeczonej książki, okazało się, że jest ona kompletnie
niedostępna. No nic, zacisnąłem zęby i udałem się do biblioteki (o dziwo
w głównej bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego posiadali oba tomy
pierwszego polskiego wydania), wypożyczyłem… Po czym po kilkunastu
stronach odpadłem. Po kilku miesiącach podjąłem decyzję o kolejnym
podejściu. Tym razem skończyło się na wypożyczeniu. Koniec końców temat
upadł na dłuższy czas, przynajmniej do momentu wydania przez Zysk
nowego, pełnego wydania feralnej dla mnie powieści. I choć sam nie
mogłem się jakoś zebrać do kupna tego opasłego, aczkolwiek niezbyt
pięknego tomu, na pomoc przyszła moja niezawodna żona, fundując mi Ognie niebios
na imieniny. Mimo wszystko, wciąż okazywały się być one książką w
pewnym sensie pechową – zanim zabrałem się za lekturę, minęło kilka
miesięcy, samo zaś czytanie to kilka podejść rozłożonych na praktycznie
całe lato. Długo, nawet bardzo, jak na moje czytelnicze zwyczaje. No ale
wreszcie się udało, czas zatem podzielić się tym, co z lektury piątego
tomu „Koła Czasu” wynika.
Jedną z cech charakterystycznych Ogni niebios jest fakt, iż w zasadzie jest to pierwszy z odcinków (bo tak to trzeba uczciwie nazwać) „Koła Czasu”, w którym Jordan już nawet nie sili się specjalnie na nadanie fabule pozorów bycia mniej lub bardziej zamkniętą całością. Ot, po prostu pewne wątki zostają pchnięte do przodu, inne zaś, te które z różnych przyczyn nie pasowały autorowi do całości jego koncepcji, zostały z powieści wyrzucone całkowicie (np. postać Perrina). Właściwie główne wydarzenia obracają się wokół postaci Randa i zgromadzonych wokół niego Aielów, rozłamu wśród Aes Sedai i perypetii ujarzmionej Siuan, wreszcie wokół Nynaeve i Elayne. No i w zasadzie tyle – jak to w telenoweli, ciągnie się wszystko przeokrutnie, jedynie miejscami akcja wyraźnie przyspiesza. I muszę przyznać, że kontynuowałem lekturę tylko i wyłącznie dla tych momentów, gdy powieść Jordana nabiera dynamiki – te bowiem wychodzą autorowi przednio. Jak to stwierdził niedawno mój znajomy: jak już się coś dzieje, to dzieje się tak, że ciężko się oderwać. Jest w tym może nieco przesady, ale faktycznie, są miejsca, gdzie Ognie niebios wypadają naprawdę dobrze. Niestety, te momenty przeplatane są sporymi fragmentami, z których wyziera brak pomysłu na rozwiązania fabularne bądź też umiłowanie detalu, drobiazgowych opisów lub, w najgorszych wypadkach, wprowadzenie do narracji przemyśleń poszczególnych postaci. Z jednej strony jest to zaleta – czytelnik ma bowiem wrażenie, że świat jest przemyślany, dokładny, zaś motywacje bohaterów wyraźne, jasne i zrozumiałe. Kiedy jednak popatrzeć na to bardziej krytycznym okiem, otrzymujemy tekst rozdmuchany do granic możliwości, pełen powtórzeń, banałów lub opisów kompletnie nieistotnych szczegółów – w praktyce po prostu nudny i męczący w odbiorze. Kiedy na to nałożymy jeszcze silnie wyeksponowany wątek relacji damsko-męskich otrzymujemy całość, która czasem potrafi naprawdę zirytować. I to bynajmniej nie dlatego, iż Jordan tworzy obraz ewidentnie matriarchalny (uwaga feministki: matriarchat w tym przypadku potraktowany jest jednak w sposób daleki od tego, jaki uznać możecie za akceptowalny) – to akurat jest jak najbardziej zrozumiałe i spójne z ogólną wizją uniwersum „Koła Czasu” – stanowi wręcz cechę charakterystyczną i zaletę całego cyklu. Denerwuje raczej naiwność, powtarzalność motywów i przemycana gdzieniegdzie naiwna dydaktyka przewijająca się niemal za każdym razem przy okazji wykorzystania motywu różnic damsko-męskich. I choć przeszukując Sieć można bez trudu trafić na przeróżne, lepsze i gorsze interpretacje tego elementu „Koła Czasu”, to jednak nienajlepsze wrażenie, jakie się pojawia podczas lektury, pozostaje w głowie dużo dłużej, niż najsensowniejsze choćby uzasadnienia.
Ogólnie rzecz biorąc, Ognie niebios nie są książką wprost nieudaną. Wręcz przeciwnie, sporo tu wartkiej akcji, ciekawych opisów świata i charakterystycznego dla Jordana rozmachu. Wszystko to zostało jednak przytłoczone przez masę tekstu niepotrzebnego – pełnego dłużyzn i nadmiernej szczegółowości. Wyraźnie widać, iż autor powoli odchodził już od tworzenia wyraźnie zamkniętych fabuł w kierunku cyklu-tasiemca, podzielonego na odcinki w zasadzie sztucznie, bez wyraźnie zarysowanego fabularnie początku i końca. Można by rzec, że ani Jordan pierwszy, ani ostatni. Prawda, jednak prawdą jest też to, że miłośnicy literackich telenoweli fantasy są jednak dość ograniczonym gronem odbiorców, a „Koło Czasu” jest cyklem, który ma do zaoferowania całkiem sporo czytelnikom o znacznie większych oczekiwaniach. Pytanie, czy warto uzbroić się w cierpliwość i mimo wyraźnych wad jednak przebrnąć przez piąty tom tej lubianej sagi. Wydaje mi się, że tak. Jest bowiem w Ogniach niebios kilka scen, których lektura potrafi dostarczyć świetnej rozrywki. Dla jednych tylko tyle, dla innych aż tyle. Dla mnie – w sam raz.
Jedną z cech charakterystycznych Ogni niebios jest fakt, iż w zasadzie jest to pierwszy z odcinków (bo tak to trzeba uczciwie nazwać) „Koła Czasu”, w którym Jordan już nawet nie sili się specjalnie na nadanie fabule pozorów bycia mniej lub bardziej zamkniętą całością. Ot, po prostu pewne wątki zostają pchnięte do przodu, inne zaś, te które z różnych przyczyn nie pasowały autorowi do całości jego koncepcji, zostały z powieści wyrzucone całkowicie (np. postać Perrina). Właściwie główne wydarzenia obracają się wokół postaci Randa i zgromadzonych wokół niego Aielów, rozłamu wśród Aes Sedai i perypetii ujarzmionej Siuan, wreszcie wokół Nynaeve i Elayne. No i w zasadzie tyle – jak to w telenoweli, ciągnie się wszystko przeokrutnie, jedynie miejscami akcja wyraźnie przyspiesza. I muszę przyznać, że kontynuowałem lekturę tylko i wyłącznie dla tych momentów, gdy powieść Jordana nabiera dynamiki – te bowiem wychodzą autorowi przednio. Jak to stwierdził niedawno mój znajomy: jak już się coś dzieje, to dzieje się tak, że ciężko się oderwać. Jest w tym może nieco przesady, ale faktycznie, są miejsca, gdzie Ognie niebios wypadają naprawdę dobrze. Niestety, te momenty przeplatane są sporymi fragmentami, z których wyziera brak pomysłu na rozwiązania fabularne bądź też umiłowanie detalu, drobiazgowych opisów lub, w najgorszych wypadkach, wprowadzenie do narracji przemyśleń poszczególnych postaci. Z jednej strony jest to zaleta – czytelnik ma bowiem wrażenie, że świat jest przemyślany, dokładny, zaś motywacje bohaterów wyraźne, jasne i zrozumiałe. Kiedy jednak popatrzeć na to bardziej krytycznym okiem, otrzymujemy tekst rozdmuchany do granic możliwości, pełen powtórzeń, banałów lub opisów kompletnie nieistotnych szczegółów – w praktyce po prostu nudny i męczący w odbiorze. Kiedy na to nałożymy jeszcze silnie wyeksponowany wątek relacji damsko-męskich otrzymujemy całość, która czasem potrafi naprawdę zirytować. I to bynajmniej nie dlatego, iż Jordan tworzy obraz ewidentnie matriarchalny (uwaga feministki: matriarchat w tym przypadku potraktowany jest jednak w sposób daleki od tego, jaki uznać możecie za akceptowalny) – to akurat jest jak najbardziej zrozumiałe i spójne z ogólną wizją uniwersum „Koła Czasu” – stanowi wręcz cechę charakterystyczną i zaletę całego cyklu. Denerwuje raczej naiwność, powtarzalność motywów i przemycana gdzieniegdzie naiwna dydaktyka przewijająca się niemal za każdym razem przy okazji wykorzystania motywu różnic damsko-męskich. I choć przeszukując Sieć można bez trudu trafić na przeróżne, lepsze i gorsze interpretacje tego elementu „Koła Czasu”, to jednak nienajlepsze wrażenie, jakie się pojawia podczas lektury, pozostaje w głowie dużo dłużej, niż najsensowniejsze choćby uzasadnienia.
Ogólnie rzecz biorąc, Ognie niebios nie są książką wprost nieudaną. Wręcz przeciwnie, sporo tu wartkiej akcji, ciekawych opisów świata i charakterystycznego dla Jordana rozmachu. Wszystko to zostało jednak przytłoczone przez masę tekstu niepotrzebnego – pełnego dłużyzn i nadmiernej szczegółowości. Wyraźnie widać, iż autor powoli odchodził już od tworzenia wyraźnie zamkniętych fabuł w kierunku cyklu-tasiemca, podzielonego na odcinki w zasadzie sztucznie, bez wyraźnie zarysowanego fabularnie początku i końca. Można by rzec, że ani Jordan pierwszy, ani ostatni. Prawda, jednak prawdą jest też to, że miłośnicy literackich telenoweli fantasy są jednak dość ograniczonym gronem odbiorców, a „Koło Czasu” jest cyklem, który ma do zaoferowania całkiem sporo czytelnikom o znacznie większych oczekiwaniach. Pytanie, czy warto uzbroić się w cierpliwość i mimo wyraźnych wad jednak przebrnąć przez piąty tom tej lubianej sagi. Wydaje mi się, że tak. Jest bowiem w Ogniach niebios kilka scen, których lektura potrafi dostarczyć świetnej rozrywki. Dla jednych tylko tyle, dla innych aż tyle. Dla mnie – w sam raz.
3/6
Ja wymiękłem w okolicach 5-6 tomu. Nie pamiętam dokładnie. Z początku było bardzo przyjemnie, ale z każda kolejną częścią, fabuła zaczęła się coraz bardziej rozmywać. Przypuszczam, że wiele nie straciłem. Zresztą wnosząc po recenzjach dalszych odsłon tej serii, chyba dobrze zrobiłem, zarzucając lekturę.
OdpowiedzUsuńPs. Wyłącz tę weryfikację obrazkową, strasznie wkurza! ;p
Przeczytałam pierwsze 5 tomów cyklu, które zostały wznowione, za jednym zamachem. Myślę, że "Ognie niebios" niejako "łyknęłam" z rozpędu. Podzielam twoją opinię, jeśli chodzi o wątki damsko-męskie, bardzo irytuje mnie kreacja kobiet w tych powieściach. Z tego co zdążyłam się zorientować kolejne bodajże 2-3 tomy są jeszcze bardziej rozwleczone, pełne nieistotnych detali. Ale raczej nie porzucam rozpoczętych cykli, więc gdy ciągle przesuwane wznowienie "Triumfu chaosu" zostanie w końcu wydane to pewnie je przeczytam.
OdpowiedzUsuńJak się ukaże nowe wydanie kolejnego tomu to sie będę zastanawiał co robić dalej. Na chwilę obecną mam dość i możliwe, że pójdę drogą, której obranie powyżej zadeklarował Chal.
OdpowiedzUsuńCo do kreacji kobiet - to nie jest takie oczywiste i wcale tak z góry bym pomysłu Jordana nie potępiał. Raczej kuleje tu sposób wykonania niż idea;)
@Chal - wyłączyłem, oczekuję inwazji spambotów ;)