Długo, bo około dwa lata, przyszło nam czekać na kontynuację wydanej u nas 2010 roku Pustki: Snów Petera F. Hamiltona.
Jakkolwiek by nie oceniać polityki wydawniczej MAGa (bo jest ona mocno
uzależniona od coraz wyraźniejszych perturbacji rynku księgarskiego),
trzeba przyznać, że jest to okres dość znaczny, na pewno na tyle
istotny, że wielu czytelników zdążyło już trochę o Trylogii Pustki
zapomnieć. Wydaje się jednak, że miłośnicy space opery mają okres
posuchy już za sobą, przynajmniej na jakiś czas. Kilka propozycji z
Almazu i Fabryki Słów, zbliżające się wznowienia powieści Donaldsona,
wreszcie dwie powieści Hamiltona właśnie powinny zaspokoić
apetyty nawet bardzo wymagających miłośników kosmicznej konwencji. Jedną
ze wspomnianych powieści Brytyjczyka jest długo oczekiwana kontynuacja Pustki: Snów, czyli Pustka: Czas. Tyle, że sprowadzenie tej książki do typowej space opery byłoby po prostu zupełnie nietrafione.
Jak wspomniałem już przy okazji omawiania tomu otwierającego Trylogię Pustki, Hamilton zmieszał w swoim cyklu dwie konwencje – do typowej dla siebie, wielowątkowej i dynamicznej space opery dodał bowiem całkiem nieźle napisaną opowieść fantasy. Równolegle prowadzonych wątków jest jednak więcej. Obserwujemy już nie tylko przedstawicieli poszczególnych frakcji, Aramintę czy Iniga w ramach głównego wątku narracyjnego przeplatanego snami Iniga (tu informacja: wydawca dołączył do powieści „zagubiony” w poprzednim tomie Piąty Sen Iniga) zawierającymi znany wszystkim przekaz z wnętrza Pustki. Śmiały wyczyn Justine splata rzeczywistość Wspólnoty ze światem wewnątrz Pustki. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego tomu wyraźnie dominuje w Pustce: Czas konwencja fantasy i postać Edearda. Nie jest to już tylko historia o dojrzewaniu, ale pełnokrwista, wielowątkowa opowieść o władzy, odpowiedzialności i przeznaczeniu. Sporo tu dramatyzmu i emocji, niemało akcji i zaskakujących rozwiązań. Fakt, że książka będąca w zasadzie space operą zdominowana jest przez watek fantasy w niczym tu nie przeszkadza. Z czysto konstrukcyjnego punktu widzenia i „głównego” wątku fabularnego powieści (pytanie, co tak naprawdę nim jest) jest to przecież niewiele więcej jak tylko serwowana w odcinkach retrospektywa pokazująca, co tak naprawdę porwało tłumy, które pod egidą Żywego Snu wyruszyły na Pielgrzymkę do Pustki. Pozostali bohaterowie, także ci znani z wcześniejszych książek Hamiltona, potraktowani zostali nieco po macoszemu. Niestety nie ułatwia to lektury, gdyż znacznie częściej niż w poprzednim tomie Trylogii Pustki, Brytyjczyk odwołuje się do wydarzeń opisanych w Gwieździe Pandory i Judaszu Wyzwolonym, co czytelnika nie znającego tychże może wprawić w lekkie zakłopotanie. O ile jednak w Pustce: Snach można było przejść nad tym do porządku dziennego, autor skupiał się bowiem na stworzeniu zrębu fabuły i prezentacji specyfiki swojego uniwersum „pchniętego” około 1200 lat w przód, o tyle Pustka: Czas sięga do wcześniejszych wydarzeń znacznie częściej. O ile więc dominujący (co nie znaczy „główny”!) wątek fabuły, czyli rozwijające historię Stąpającego po Wodzie sny Iniga, jest zrozumiały sam z siebie, o tyle wiele elementów zepchniętego na dalszy plan wątku „głównego” często uzasadnianych jest poprzez odwołania do Sagi Wspólnoty. Konsekwencją tego jest fakt, że to, co może stanowić smaczek dla osób znających poprzednie dzieła Hamiltona, równocześnie może trochę utrudnić odbiór z założenia odrębnej od poprzedniczek Trylogii Pustki osobom, które Gwiazdy Pandory i Judasza Wyzwolonego nie znają.
Trzeba jednak Hamiltonowi przyznać, że stworzył świat kompletny i złożony, a co najważniejsze ma wyraźny pomysł na opowiadaną przez siebie historię. Brytyjczyk odkrywa karty bardzo powoli, raczej operując wywoływaniem u czytelnika poczucia niepewności i zagubienia, niż bezceremonialnie wprowadzając w zawiłości swojego uniwersum. Nie znaczy to jednak, że na koniec lektury zostajemy z niedosytem. Choć historia Edearda wciąż jest otwarta, dowiadujemy się wiele o naturze Pustki, celach Żywego Snu i rozgrywkach pomiędzy poszczególnymi frakcjami. Z drugiej strony oczekiwania względem finału trylogii rosną – frapujących pytań, na które odpowiedź powinna się tam znaleźć, jest bowiem jeszcze więcej. I nie chodzi tu tylko o Stąpającego po Wodzie, znajdującą się wewnątrz Pustki Justine czy Drugą Śniącą – Aramintę. Brytyjczyk bez wątpienia potrafi zainteresować czytelnika stworzoną przez siebie wizją. W tym miejscu powstaje tylko obawa o to, ile trzeba będzie czekać na polskie wydanie tomu wieńczącego trylogię. Pozostaje liczyć na to, że sprawdzą się te z publikowanych przez MAGa szkiców wydawniczych, które trzeci tom cyklu Brytyjczyka zapowiadają na początek 2013r.
Pustka: Czas jest książką o konstrukcji. trochę innej niż jej poprzedniczka. Ciekawy, charakterystyczny dla Trylogii Pustki zabieg przeplatający klasyczną space operę z interesującą, choć w sumie dość klasyczną, fantasy sprawdza się tu bez dwóch zdań. Co więcej, wydaje mi się, że żywo i przystępnie opisane sny Iniga stanowić mogą czynnik potrafiący przyciągnąć do twórczości Brytyjczyka czytelników niekoniecznie gustujących w klasycznej space operze. Ta stoi tu bowiem na całkiem niezłym poziomie, prezentując złożony, bogaty i intrygujący świat oraz plejadę zapadających w pamięć bohaterów. Choć momentami razi lekki chaos Pustka: Czas wraz z poprzedniczką stanowią świetny dowód na to, że wspomniana konwencja nie musi być eksploatowana w sposób oczywisty, znany z dziesiątek innych powieści. Sam Hamilton udowadnia zaś, że jest pisarzem wszechstronnym, potrafiącym grać z konwencją i ją rozwijać, nie tracąc przy okazji niczego ze swojego oryginalnego stylu. Czy można po środkowym tomie cyklu oczekiwać wiele więcej? Chyba nie.
Jak wspomniałem już przy okazji omawiania tomu otwierającego Trylogię Pustki, Hamilton zmieszał w swoim cyklu dwie konwencje – do typowej dla siebie, wielowątkowej i dynamicznej space opery dodał bowiem całkiem nieźle napisaną opowieść fantasy. Równolegle prowadzonych wątków jest jednak więcej. Obserwujemy już nie tylko przedstawicieli poszczególnych frakcji, Aramintę czy Iniga w ramach głównego wątku narracyjnego przeplatanego snami Iniga (tu informacja: wydawca dołączył do powieści „zagubiony” w poprzednim tomie Piąty Sen Iniga) zawierającymi znany wszystkim przekaz z wnętrza Pustki. Śmiały wyczyn Justine splata rzeczywistość Wspólnoty ze światem wewnątrz Pustki. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego tomu wyraźnie dominuje w Pustce: Czas konwencja fantasy i postać Edearda. Nie jest to już tylko historia o dojrzewaniu, ale pełnokrwista, wielowątkowa opowieść o władzy, odpowiedzialności i przeznaczeniu. Sporo tu dramatyzmu i emocji, niemało akcji i zaskakujących rozwiązań. Fakt, że książka będąca w zasadzie space operą zdominowana jest przez watek fantasy w niczym tu nie przeszkadza. Z czysto konstrukcyjnego punktu widzenia i „głównego” wątku fabularnego powieści (pytanie, co tak naprawdę nim jest) jest to przecież niewiele więcej jak tylko serwowana w odcinkach retrospektywa pokazująca, co tak naprawdę porwało tłumy, które pod egidą Żywego Snu wyruszyły na Pielgrzymkę do Pustki. Pozostali bohaterowie, także ci znani z wcześniejszych książek Hamiltona, potraktowani zostali nieco po macoszemu. Niestety nie ułatwia to lektury, gdyż znacznie częściej niż w poprzednim tomie Trylogii Pustki, Brytyjczyk odwołuje się do wydarzeń opisanych w Gwieździe Pandory i Judaszu Wyzwolonym, co czytelnika nie znającego tychże może wprawić w lekkie zakłopotanie. O ile jednak w Pustce: Snach można było przejść nad tym do porządku dziennego, autor skupiał się bowiem na stworzeniu zrębu fabuły i prezentacji specyfiki swojego uniwersum „pchniętego” około 1200 lat w przód, o tyle Pustka: Czas sięga do wcześniejszych wydarzeń znacznie częściej. O ile więc dominujący (co nie znaczy „główny”!) wątek fabuły, czyli rozwijające historię Stąpającego po Wodzie sny Iniga, jest zrozumiały sam z siebie, o tyle wiele elementów zepchniętego na dalszy plan wątku „głównego” często uzasadnianych jest poprzez odwołania do Sagi Wspólnoty. Konsekwencją tego jest fakt, że to, co może stanowić smaczek dla osób znających poprzednie dzieła Hamiltona, równocześnie może trochę utrudnić odbiór z założenia odrębnej od poprzedniczek Trylogii Pustki osobom, które Gwiazdy Pandory i Judasza Wyzwolonego nie znają.
Trzeba jednak Hamiltonowi przyznać, że stworzył świat kompletny i złożony, a co najważniejsze ma wyraźny pomysł na opowiadaną przez siebie historię. Brytyjczyk odkrywa karty bardzo powoli, raczej operując wywoływaniem u czytelnika poczucia niepewności i zagubienia, niż bezceremonialnie wprowadzając w zawiłości swojego uniwersum. Nie znaczy to jednak, że na koniec lektury zostajemy z niedosytem. Choć historia Edearda wciąż jest otwarta, dowiadujemy się wiele o naturze Pustki, celach Żywego Snu i rozgrywkach pomiędzy poszczególnymi frakcjami. Z drugiej strony oczekiwania względem finału trylogii rosną – frapujących pytań, na które odpowiedź powinna się tam znaleźć, jest bowiem jeszcze więcej. I nie chodzi tu tylko o Stąpającego po Wodzie, znajdującą się wewnątrz Pustki Justine czy Drugą Śniącą – Aramintę. Brytyjczyk bez wątpienia potrafi zainteresować czytelnika stworzoną przez siebie wizją. W tym miejscu powstaje tylko obawa o to, ile trzeba będzie czekać na polskie wydanie tomu wieńczącego trylogię. Pozostaje liczyć na to, że sprawdzą się te z publikowanych przez MAGa szkiców wydawniczych, które trzeci tom cyklu Brytyjczyka zapowiadają na początek 2013r.
Pustka: Czas jest książką o konstrukcji. trochę innej niż jej poprzedniczka. Ciekawy, charakterystyczny dla Trylogii Pustki zabieg przeplatający klasyczną space operę z interesującą, choć w sumie dość klasyczną, fantasy sprawdza się tu bez dwóch zdań. Co więcej, wydaje mi się, że żywo i przystępnie opisane sny Iniga stanowić mogą czynnik potrafiący przyciągnąć do twórczości Brytyjczyka czytelników niekoniecznie gustujących w klasycznej space operze. Ta stoi tu bowiem na całkiem niezłym poziomie, prezentując złożony, bogaty i intrygujący świat oraz plejadę zapadających w pamięć bohaterów. Choć momentami razi lekki chaos Pustka: Czas wraz z poprzedniczką stanowią świetny dowód na to, że wspomniana konwencja nie musi być eksploatowana w sposób oczywisty, znany z dziesiątek innych powieści. Sam Hamilton udowadnia zaś, że jest pisarzem wszechstronnym, potrafiącym grać z konwencją i ją rozwijać, nie tracąc przy okazji niczego ze swojego oryginalnego stylu. Czy można po środkowym tomie cyklu oczekiwać wiele więcej? Chyba nie.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz