piątek, 8 lutego 2013

Nova Swing - M. John Harrison - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zacznijmy od eksperymentu: co powstanie, gdy pisarz dysponujący rewelacyjnym warsztatem i zapadającym w pamięć stylem wróci do wykreowanego przez siebie świata prezentującego oryginalne, twórcze podejście do space opery, wrzuci w to pogłębionych psychologicznie bohaterów, a w dodatku stworzy fabułę lekko nawiązującą do klasycznego kryminału noir, z tym zastrzeżeniem, że jednym z jej centralnych elementów jest obszar, na którym znane zmienia się w nieznane? „Świetna literatura!” chciałoby się zakrzyknąć. Niestety okazuje się, że jednak niekoniecznie. Powieścią jak ta z otwierającego recenzję zdania jest bowiem Nova Swing M. Johna Harrisona, luźna kontynuacja dobrze przyjętego Światła tegoż autora.


Stworzone przez Harrisona pomosty między pierwszą odsłoną Trylogii Traktu Kefahuchiego a jej drugim tomem sprowadzają się przede wszystkim do dzielenia wspólnego świata i wzmianek dotyczących kilku postaci. Powtarzającymi się elementami są zatem wszechobecne koty, mony, tanki, riksze i rikszarki, a przede wszystkim sam Trakt. To właśnie jego fragment, który spadł w Saudade, staje się fundamentem, na którym zbudowane są scenografia i fabuła powieści. Wokół niego wyrasta bowiem zakazane strefa, gdzie rzeczywistość się rozmywa, zmienia, być może nawet łączy z inną. Tego rodzaju miejsce przyciąga ludzi, z różnych powodów chcących zakosztować czegoś niezwykłego. Nie dziwi więc, że w Saudade kwitnie turystyczny, nie do końca legalny proceder związany ze strefą. Sam pomysł zakazanego, oddzielonego na skutek jakiegoś wypadku obszaru, na którym zmienia się rzeczywistość, budzi silne skojarzenia nie tylko z fragmentami Viriconium samego Harrisona, ale przede wszystkim z niezapomnianym Piknikiem na skraju drogi Strugackich. Pod tym względem mamy więc do czynienia z science fiction bardzo bliskim klasyce tej konwencji.

Z drugiej strony Brytyjczyk wprowadza tu elementy, jak to u niego, konwencję tę łamiące. O ile bowiem wykorzystanie samego motywu turystyki przeciętny fan SF spokojnie „łyknie”, o ile użycie motywów kryminału noir także nie powinno przyprawić nikogo o palpitację serca, o tyle bardzo powolne tempo narracji dla przeciętnego czytacza fantastyki może stanowić pewną istotną barierę. Nie jest to w sumie zarzut względem samej książki, raczej konstatacja wynikająca z faktu, iż fantastyka (ogólnie) jako konwencja wyrosła z literatury przygodowej bazuje przede wszystkim na akcji i prezentacji świata przedstawionego jako podstawie do podniesienia pewnego problemu. Tu zaś nacisk położony jest raczej na wyeksponowanie charakterystycznego stylu autora, wycyzelowane frazy i psychologię bohaterów. Pod tym względem Harrison to bezsprzecznie pisarz z wyższej półki – zdania przez niego tworzone są niezwykle obrazowe, pobudzają wyobraźnię, zaś sposób prowadzenia narracji pozwala bez dwóch zdań stwierdzić, że facet, który to napisał, ma ogromny talent. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, iż momentami obcuje się ze sztuką dla sztuki, iż autor zapętlał się gdzieś w tworzeniu kolejnych fenomenalnych obrazków, tyle że od obrazków, do – choćby – animowanego filmu z dobrą fabułą droga jest bardzo daleka. Nova Swing jest w moim odczuciu tego typu książką – trochę niepokorną względem konwencji: snującą się powoli, migającą tu i ówdzie obrazem, mamiącą sugestią wyjaśnień, a jednocześnie czarującą świetnym językiem i subtelnym, choć twórczym wykorzystaniem trochę już zużytych klocków – przy tym wszystkim zaś będącą wciąż niespełnioną obietnicą czegoś więcej.

Harrison i jego proza mają chyba równie wielu zwolenników co przeciwników. Ci pierwsi podkreślają niezwykły talent pisarski Brytyjczyka, umiejętność tworzenia prozy subtelnej, nieoczywistej, pełnej znaczeń i nieortodoksyjnie wykorzystującej konwencje, sytuującej się na przecięciu ambitnej fantastyki i literackiego mainstreamu. Ci drudzy często kwitują swe, czasem bolesne, próby zmierzenia się z twórczością Harrisona stwierdzeniem, że jest to po prostu bezsensowny bełkot, coś w rodzaju literackiej masturbacji nie będącej czymś wiele więcej niż tylko podręcznikowym przykładem przerostu formy nad treścią. I choć osobiście znacznie bliżej mi do pierwszego z wymienionych poglądów, muszę jednak przyznać, że Nova Swing jest w mojej opinii książką średnio udaną, dającą sporo argumentów krytykom autora Viriconium. Okazuje się bowiem, że wspomniane już świetne wykorzystanie znanych motywów, doskonałe pióro, pogłębienie psychologii bohaterów, zagranie tematami uwolnienia i zmiany, wreszcie osadzenie tego w uniwersum stwarzającym ogromne możliwości kreacyjne, to po prostu za mało, żeby w efekcie powstała świetna powieść. Przez chwilę korciło mnie co prawda, aby podsumować tę recenzję zwrotem w stylu: „to bardzo dobra literatura, ale niekoniecznie dobra fantastyka”, ale byłoby to chyba mydlenie sobie i innym oczu. Bez wątpienia Nova Swing znajdzie wielu czytelników, którzy będą tą powieścią zachwyceni. I, co tu dużo kryć, będą to pewnie osoby, szukające w literaturze raczej takich elementów, które stanowią podstawowe kryterium wartościujące raczej w przypadku głównego nurtu, niż w odniesieniu do literatury gatunkowej – styl Brytyjczyka zasługuje bowiem na aplauz bez względu na wszelkiej maści podziały. Prawda jest jednak taka, że nawet mimo niewielkiej objętości, druga podróż w rejony Traktu Kefahuchiego częściej nuży, niż zachwyca. A to nie jest bez znaczenia w przypadku żadnej literatury – bez względu na przyklejone jej metki. 

3,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...