niedziela, 17 lutego 2013

Pusta przestrzeń - M. John Harrison - recenzja z portalu Fantasta.pl

Zabierając się za lekturę tekstów M. Johna Harrisona należy sobie uświadomić jedną, bardzo ważną rzecz – to nie jest proza dla każdego, tak po prostu. Brytyjczyk pisze w bardzo specyficzny sposób, który dla wielu może okazać się po prostu niestrawny. W przypadku Pustej przestrzeni – trzeciej odsłony Trylogii Traktu Kefahuchiego sprawa jest o tyle prosta, że raczej nie sięgnie po nią nikt, kto nie zapoznał się ze Światłem i Nova Swing – a przynajmniej nie powinien tego robić. Można zatem założyć, że ci, którzy zdążyli się już od stylu Harrisona odbić, raczej nie będą zainteresowani tą książką, co ogranicza krąg potencjalnych odbiorców do tych, którzy dobrze wiedzą, czego można się po autorze spodziewać… i pewnie nawet im się to podoba. No i faktycznie, zasadniczo rzecz biorąc, dostaną to, co jest już im znane.


Pusta przestrzeń nie tylko łączy wątki z dwóch poprzednich części cyklu, ale przede wszystkim powiela konstrukcyjny schemat znany ze Światła – trzech przeplatających się wątków, wyraźnie (w przypadku tego autora to nie jest może zbyt trafne określenie, no ale niech będzie) powiązanych dopiero w zakończeniu. Mamy zatem, podobnie jak w powieści otwierającej trylogię, współczesny, obyczajowy wątek Anny Waterman (dawniej Kearney) oraz dwa oparte na Nova Swing wątki science fiction – przedsiębiorstwa Saudade - Fracht Luzem, stworzonego przez Grubego Antoyne’a, Irene i Liv Hulę, a także byłej asystentki Lensa Aschemanna. Jak widać, Harrison wykorzystuje świat i bohaterów znanych z wcześniejszych powieści, stąd też ich znajomość jest wielce pomocna przy odnajdowaniu kolejnych znaczeń kryjących się w tekście Brytyjczyka. Znany jest zatem schemat, znani są bohaterowie, znany jest styl – ten też się nie zmienił – gdzie zatem szukać wyróżnika Pustej przestrzeni? Gdzie jest to, co pozwoliłoby określić tę powieść jako wyjątkową, kolejny dowód na to, że autor Viricionium jest nie tylko doskonałym stylistą, ale i pisarzem, który z każdym kolejnym tekstem potrafi łamać obowiązujące schematy? Niestety, wydaje mi się, że tego właśnie brakuje. Harrisona można, w mojej opinii, czytać na trzy sposoby. Pierwszy, najbardziej oczywisty – skupiamy się na doskonałym piórze autora, ignorując wszystko inne – pod tym względem jest ok, poziom zostaje z grubsza zachowany; drugi – staramy się doszukiwać w tekście poukrywanych sensów i znaczeń, odnajdywać powtarzające się motywy i symbole – w tej materii także nie zabraknie nam rozrywki. Trzecim sposobem na odczytywanie prozy Harrisona jest dla mnie szukanie tego, w jaki sposób przekształca on dominujące w fantastyce schematy i redefiniuje nie tylko np. konwencję space opery (jak zrobił to w Świetle), ale przede wszystkim sam sposób prezentacji historii przynależącej de facto do fantastyki. Pod tym względem odczuwam pewien zawód. Harrison z Pustej przestrzeni stał się bowiem „zaledwie” świetnym, tworzącym wyjątkowe opowieści pisarzem, lekko nadgryzającym własny ogon. Nie znaczy to oczywiście, że trzecia część Trylogii Traktu Kefauchiego jest tylko i wyłącznie powtórką z rozrywki – nie jest. Chodzi mi raczej o to, że Brytyjczyk przestał w niej być autorem idącym pod prąd, a po prostu obrał drogę po własnych śladach. Inna sprawa, że tą dróżką nikt oprócz niego raczej nie chadza.

Pusta przestrzeń to powieść adresowana przede wszystkim do tych, których zachwyciły poprzednie powieści Brytyjczyka. Nie ma tu fabularnych fajerwerków, raczej subtelna gra nastrojem, symboliką i przeplecionymi motywami. Jak to u Harrisona, więcej jest pytań niż odpowiedzi, więc miłośnicy rozkładania tekstu literackiego na czynniki pierwsze powinni być zachwyceni. Tym, co nieodmiennie stanowi o atrakcyjności prozy autora Viriconium, jest niezwykle plastyczny język i obrazowe, świetne metafory. Można by zatem przypuszczać, że w tym kontekście Pustą przestrzeń należy uznać za udane zwieńczenie cyklu, w którym Harrison zaprezentował czytelnikom swoją charakterystyczną, kwantową fantastykę. Ocena nie może być jednak tak jednoznaczna – jako całość Trylogia… niewątpliwie broni się doskonale, szczególnie jej pierwsza odsłona. Sama Pusta przestrzeń wydaje mi się jednak zaledwie niezła – zabrakło mi w niej pójścia w poprzek utartych ścieżek i konwencjonalnych oczekiwań. Dobry styl i treści poupychane między wierszami okazały się nie do końca przekonujące w kontekście całości. Nie zmienia to jednak faktu, że tego typu oceny nie mają żadnego znaczenia z perspektywy zarówno miłośników, jak i przeciwników Harrisonowego pisania. Bo obojętni pozostają chyba tylko ci, którzy po jego teksty jeszcze nie sięgnęli.

3,5/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...