No dobra, stało się, na blogu
zagościli trykociarze. W sumie trochę dziwne, że stało się to tak późno bo
komiksy kiedyś były moją wielką pasją. Z drugiej strony nie ma co ukrywać, że z
czasem (i z wiekiem?) trochę ten
entuzjazm minął i obecnie sięgam po nie raczej nieregularnie. Ale jak już się to zdarzy, zwykle nie mogę się oderwać.
Postanowiłem zatem wreszcie zapoznać się z wydawaną przez Hachette Wielką Kolekcją Komiksów Marvela: raz, że wydanie na oko jest naprawdę na poziomie; dwa, że
cena jeszcze do przełknięcia (w przeciwieństwie do wielu wydań z Egmontu, czy
Muchy, które może i by mnie zainteresowały, ale kosztami jednak lekko
odstraszają); trzy, na okładce rzeczonego tomu mamy pojedynek Thora z Iron
Manem – wiele więcej mi nie trzeba było. Zakupiłem, przeczytałem, a teraz
piszę.
Tym co od samego początku rzuca się
w oczy jest nazwisko scenarzysty historii zamieszczonej w dwunastym tomie WKKM.
Geoff Johns kojarzył mi się bowiem zawsze przede wszystkim ze stajnią DC, a szczególnie
z kluczowymi dla tego uniwersum wydarzeniami powiązanymi z Zielonymi
Latarniami, czy też ostatnią serią Justice
League tworzoną wraz z uwielbianym przeze mnie Jimem Lee. Tutaj mamy jednak
przykład jego pracy dla konkurencji – przykład, który wywołał u mnie dość mieszane
uczucia. Avengers: Impas jako album sprawia bowiem wrażenie trochę na
siłę stworzonego zlepka kilku wątków z nie do końca powiązanych ze sobą
komiksów. Na pierwszy plan wysuwa się motyw Thora, powstałej w kilku miejscach
świata grupy jego wyznawców i odpowiedzialności za ich sytuację, jaką Bóg Gromu
przyjmuje na swe barki. Oczywiście, zaangażowanie świeżo upieczonego władcy
zawieszonego nad nowym Jorkiem Asgardu w ziemskie sprawy musi rodzić konflikt z
interesami Avengers podniesionych właśnie do statusu niezależnej organizacji quasi-państwowej.
Dodajmy do tego jeszcze machinacje Doktora Dooma i mamy całkiem ciekawą podstawę
dla więcej niż niezłej historii. W albumowym wydaniu Impasu jego podstawowa
fabuła uzupełniona jest o wątek borykających się z problemami Waleta Kier i
drugiego Ant-Mana. I tu pierwszy poważny zgrzyt – historie te mają się do
siebie jak piernik do wiatraka. Jasne, na upartego można poszukać wspólnych punktów:
w obu przypadkach są to przecież opowieści o odpowiedzialności, lojalności i poważnych
wyborach. Zgoda, tyle tylko, że jest to w mojej opinii za mało, aby prezentować
tak skleconą całość jako jedną historię. To co tak naprawdę łączy oba główne
wątki fabuły polskiego wydania Impasu, to specyficzna sytuacja, w
jakiej znaleźli się Avengers po uznaniu ich za osobną siłę na arenie
międzynarodowej i tejże sytuacji konsekwencje – tak na poziomie poszczególnych
herosów, jak i , nazwijmy to, globalnym. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu,
że zaprezentowana w WKKM całość na dobrą sprawę nigdy taką być nie miała, tyle
tylko, że umiejscowiona jest w konkretnym momencie pomiędzy większymi, bardziej
efektownymi całościami fabularnymi.
Nie zmienia to jednak faktu, że oparta
na trzech zeszytach (po jednym numerze Thora,
Iron Mana i Avengers) historia stanowiąca
sedno tego albumu jest po prostu bardzo efektowna. Szczególnie pojedynki Thora
z Iron Manem i Kapitanem Ameryką mogą zapaść w pamięć fanów superbohaterskiego
komiksu. Dość mieszane odczucia mam jednak odnośnie samej fabuły. O ile udało się
Johnsowi podnieść wątek odpowiedzialności i lojalności udanie wykorzystując go
w historii, w której nie brakuje akcji, o tyle tak na dobrą sprawę nic z tej
historii nie wynika. Ot, status quo zostało podtrzymane – to dość rzadki zabieg
fabularny w konwencji superbohaterskiej, gdzie nawet ratowanie świata zwykle
wprowadza w nim większe lub mniejsze zmiany. W historii autorstwa Johnsa,
Jurgensa i Grella trochę tego zabrakło. Dużo więcej głębi jest natomiast w motywie
zbudowanym wokół postaci Waleta Kier i Ant-Mana. I choć tu też czasem przyjdzie
przymknąć oko na kuriozalne zabiegi fabularne i naiwność niektórych postaci, to
w ostatecznym rozrachunku , mimo, iż mniej efektowna i epicka, jest to historia
również godna uwagi.
Koniec końców muszę stwierdzić, że
największą bolączką Impasu jest to, jak chaotycznie dobrana jest jego zawartość.
Same historie, cóż, są jakie są. Po kolekcji mającej w zamierzeniu prezentować
najciekawsze powieści graficzne (tak się bowiem kolekcja ta nazywa w oryginale)
spodziewałbym się raczej bardziej obszernych, spójnych fabuł, a nie wyimków, z
kilku różnych serii włożonych w jedną okładkę. W tym przypadku, mam wrażenie,
zadecydowała popularność głównych bohaterów Impasu – Iron Man i Thor
to przecież topowe postaci uniwersum Marvela, a historiom z ich udziałem nigdy
nie brakuje efektowności. I faktycznie, jest efektownie. Tyle tylko, że
znacznie ciekawsze historia schowała się nieco z tyłu, znajdując się w tym
albumie trochę na zasadzie zapychacza. W sumie, mamy komiks z dwoma
opowieściami, jako-takim scenariuszem, którego potencjał chyba nie został do
końca wykorzystany, dość przyzwoitymi, choć nie rzucającymi na kolana
rysunkami, jedną kultową sceną (no, niech będzie, że dwoma)… i w zasadzie tyle.
Nie jest źle, czyta się Impas szybko i przyjemnie, ale nie
powiem, żeby była to lektura, którą każdy fan komiksu koniecznie musi poznać.
Osobiście po marvelowską kolekcję Hachette pewnie jeszcze sięgnę, ale raczej z
dystansem i bez wielkich oczekiwań. Wolę być pozytywnie zaskoczony, niż odczuć,
choćby mały, niedosyt.
3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz