Pośród czołowych autorów operujących szeroko rozumianą
konwencją fantastyczną bardzo niewielu jest w stanie pochwalić się tym,
że swoją twórczością dali początek jakiemuś specyficznemu nurtowi lub
charakterystycznej stylistyce. Takich, którzy mają w swoim literackim
portfolio więcej niż jedną estetykę, w której powstanie mieli znaczący
wkład, jest już naprawdę niewielu. Przykładem takich wyjątkowych autorów
mogą być bez wątpienia William Gibson i Bruce Sterling,
którzy na początku lat osiemdziesiątych kładli podwaliny pod nurt
nazwany potem cyberpunkiem. Cyfrowa, wirtualna stylistyka w swoim czasie
oszałamiała wizjonerstwem i efektownymi gadżetami. Podejmowała też
swoisty dialog z błyskawicznie zmieniającym się światem, w którym to
informacja stała się najcenniejszym dobrem. Przerysowany, wirtualny,
korporacyjny i dickowsko mroczny świat rodem z kart Neuromancera
inspirował (robi to zresztą do tej pory) i stał się nieodłącznym
elementem sztafażu stylistycznego fantastyki – tak ówczesnej, jak i
współczesnej. Na początku lat dziewięćdziesiątych dwóch tuzów cyberpunku
postanowiło połączyć siły i dać czytelnikom próbkę zabawy literackiej
przedstawiającej ów nurt w zupełnie odmiennych realiach – próbkę, która z
czasem stała się jednym z dzieł kluczowych dla powstania tak popularnej
obecnie konwencji, jaką jest steampunk. Na takie miano Maszyna różnicowa bez wątpienia zasługuje.
Sama idea jest zasadniczo prosta: weźmy potężne
komputery i przenieśmy je w świat „bez prądu”, rozwińmy koncept maszyny
analitycznej i pomysły z okresu początków nowożytnej informatyki;
stwórzmy alternatywną historię świata, w którym kilka drobnych kółek
historii potoczyło się w inną stronę; zaprezentujmy epokę rewolucji
przemysłowej w barwach, o jakich marzyło pewnie wielu współczesnych;
ubierzmy w te szaty dobrą, kryminalno-szpiegowską historię i zaprośmy
czytelnika do gry w czytanie kontekstów i nawiązań. Prawda, że prosta
receptura? Sama książka bynajmniej prosta nie jest, choć trzeba
przyznać, że czyta się ją znakomicie, a fabuła wciąga od pierwszych
stron, nie pozwalając łatwo się od Maszyny różnicowej oderwać.
Można w tym miejscu rozwodzić się nad świetnymi
bohaterami, ciekawie skonstruowaną intrygą, czy doskonałymi pomysłami na
zwroty akcji. Można chwalić autorów za wypracowanie ciekawej stylistyki
będącej jednocześnie kontrą względem ich „rodzimego” cyberpunku, z
drugiej jednak strony doskonale powielającą jego schematy (walka
potężnych stronnictw o władzę i wpływy, indywidualistyczny bohater o
ponadprzeciętnych kompetencjach, apoteoza wiedzy i umiejętności, klimat
wielkiego organizmu miejskiego itp.). Tym, co mnie osobiście
zafascynowało w powieści Gibsona i Sterlinga najbardziej,
jest kreacja świata. I nie chodzi nawet o sam pomysł na rozwinięcie idei
maszyny analitycznej lorda Babbage’a – wynalazku, który mógł
zrewolucjonizować świat. Mnie zachwycił sposób, w jaki znany nam świat
został „przepisany” na realia powieści. Ilość autentycznych faktów,
wydarzeń, miejsc, nazwisk, produktów czy wynalazków po prostu oszałamia.
To, co autorzy robią ze znaną nam historią, jest po prostu
wprowadzeniem drobnej zmiany, która wywraca pewne rzeczy do góry nogami,
jednocześnie utrzymując pełną wiarygodność. Mamy zatem Adę Byron, mamy
Marksa w Nowym Jorku, mamy produkty pana Colgate’a, mamy wpływy
polityczne wielkiej Brytanii w Japonii, mamy powszechne powozy parowe
Gurneya itp. Wreszcie samo zakończenie, w którym okazuje się, jak bardzo
mógłby zmienić się świat, gdyby… No właśnie – „gdyby”, czyli literacka
historia alternatywna w najlepszym wydaniu, po prostu.
Maszynę różnicową można polecać ze
względu na wiele czynników, z których większość wymieniłem powyżej. Jest
to po prostu powieść, w której widać wyraźnie, iż stoi za nią wizja
dwóch nietuzinkowych autorów, obdarzonych nie tylko wiedzą i wyobraźnią,
ale też potwierdzających swój talent literacki. Co więcej, powieść ta z
czasem bynajmniej nie traci na aktualności. Ponadto, świetnie się do
niej wraca, odkrywając nowe wątki, odnajdując niedostrzeżone wcześniej
znaczenia. Gdy czytałem dzieło Gibsona i Sterlinga po raz
pierwszy, kilkanaście lat temu, wydało mi się ono po prostu oryginalną,
pomysłową „przygodówką”, łączącą stylistykę klasycznych powieści
awanturniczo-szpiegowskich z końca XIX wieku z motywami bliższymi znanej
mi wtedy fantastyce (czy choćby, a jakże, cyberpunkowi). Z obecnej
perspektywy Maszyna różnicowa jawi mi się przede wszystkim
jako literacka gra – z historią, z konwencją i z wyobraźnią czytelnika.
Najlepiej takiego czytelnika, który zechce włożyć w lekturę co nieco
wysiłku i poszukać ogromnej ilości odniesień i nawiązań, którymi autorzy
tę powieść napakowali. A kiedy znajdziemy choć część z nich,
satysfakcja z lektury będzie niemała. Bo i sama książka jest po prostu
znakomita.
5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz