Jakiś czas temu tak się dziwnie złożyło, że
praktycznie wszystkie książki, które czytałem i recenzowałem należały do
konwencji space operowej, czy to w jej klasycznej, czy to w bardziej
współczesnej odsłonie. Choć zawsze doceniałem tego typu science fiction,
to dłuższy okres obcowania niemal wyłącznie z tekstami Donaldsona,
Harrisona, Hamiltona czy Nivena wywołał u mnie lekkie „zmęczenie
materiału”. Nie zmienia to jednak faktu, iż przy okazji postanowiłem
zainteresować się twórczością innych czołowych autorów tego nurtu. Tu
bardzo często polecano mi teksty Alastaira Reynoldsa. Niestety otwierająca jego cykl Przestrzeń objawienia
jest powieścią raczej trudno dostępną. Postanowiłem zatem rozpocząć
przygodę z utworami Brytyjczyka od dwóch opublikowanych wspólnie nowelek
Diamentowe psy i Turkusowe dni – jak się okazało, początek jest bardzo obiecujący.
To, co od razu zwróciło moją uwagę w kontakcie z
tekstami tego autora, to całkiem ciekawy styl, charakteryzujący się
doskonałym budowaniem napięcia, tak fabularnego, jak i emocjonalnego.
Poza tym gdzieś w tle migocze nam wielki, złożony wszechświat pełen
tajemnic, różnych ras, frakcji i ich konfliktów – czyli w zasadzie jest
tak, jak w dobrej space operze być powinno. Tyle tylko, że nowelki
zamieszczone w wydanym przez MAGa zbiorze prezentują trochę inne ujęcie
świata. Każda z nich skupia się na pewnym konkretnym, wyjątkowym miejscu
i stawia bohaterów w sytuacjach skrajnych, w których to warunki i
otoczenie kształtują ludzi na nowo.
Diamentowe psy przedstawiają ekspedycję
specjalnie zorganizowanej grupy specjalistów do tajemniczego artefaktu,
wieży znajdującej się na jednej z niezbyt dobrze poznanych planet. Można
by się upierać, że jest to motyw wyeksploatowany w science fiction
niemal do cna. No cóż, to prawda, jednak sposób, w jaki opowieść się
rozwija, nastrój, jaki udaje się Brytyjczykowi stworzyć i klimat trochę
jak z horroru każą ocenić ten tekst bardzo pozytywnie. Turkusowe dni
są nieco inne w wymowie. Co prawda znów mamy naukowców, znów mamy
odcięty od kontaktu z galaktyczną cywilizacją zakątek wszechświata i
znów mamy obce, niezrozumiałe formy życia. Do tego dochodzi świetnie
skonstruowana pod względem psychologicznym postać głównej bohaterki.
Efektem jest kolejne bardzo dobre, długie opowiadanie.
Muszę przyznać, że lektura nowelek Reynoldsa
dostarczyła mi wiele przyjemności. Świat przedstawiony wydaje się
intrygujący i na pewno świetnie sprawdza się w bardziej rozbudowanych
tekstach. Tu za to mamy sugestywne obrazy, swoiste migawki
przedstawiające konkretne lokacje. Największą wartością Diamentowych psów i Turkusowych dni
jest chyba jednak fakt, iż są to tak naprawdę historie o ludziach – o
poszukiwaniu sensu, zrozumieniu własnego człowieczeństwa, poznaniu,
doświadczaniu konsekwencji i stawianiu im czoła. Rzadko zdarza mi się
czytać science fiction, w którym byłoby tyle emocji . Nie mam zatem
wątpliwości, że po teksty Brytyjczyka jeszcze sięgnę. A tym, którzy
podobnie jak ja do tej pory nie mieli okazji zapoznać się z twórczością Reynoldsa, z czystym sumieniem mogę polecić tę skromną turkusową książeczkę.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz