środa, 18 grudnia 2013

Samo ostrze - Joe Abercrombie - recenzja

Patrząc na ilość publikowanych książek, filmów, seriali czy różnego rodzaju gier trzeba przyznać, że konwencja fantasy ma się więcej niż dobrze. Pomijając nawet wszelkiej maści odmiany, jak choćby jej miejska inkarnacja, wytwory kultury spod znaku miecza i magii są w zasadzie wszechobecne. Można co prawda zadać pytanie, na ile mamy do czynienia jedynie ze stylizacją świata przedstawionego lub wykorzystaniem efektownych rekwizytów, a na ile z faktyczną, klasycznie postolkienowską, czy też postleguinowską fantasy, stanowiącą literacką, zwykle epicką, wariację na temat mitu. Można wręcz rzec, że coraz częściej mamy do czynienia z pierwszym przypadkiem, zwykle wykorzystującym także quasi-średniowieczne realia. Jak pokazuje ogromny medialny sukces zarówno literackiego pierwowzoru, jak i serialowej adaptacji Gry o Tron, tego typu produkt ma szansę bardzo skutecznie trafić w gusta masowego odbiorcy. Twórczość Martina jest tu o tyle charakterystyczna, że wytworzyła też zapotrzebowanie na podobnego typu literaturę – mocną, opartą na akcji i wyrazistych bohaterach fantasy, adresowaną przede wszystkim do dojrzałego czytelnika. W ten nurt wpisuje się także Joe Abercrombie ze swoim cyklem Pierwsze Prawo, którego otwierający tom nosi tytuł Samo ostrze.

Na pierwszy rzut oka powieść prezentuje się bardzo klasycznie: mamy trzech głównych, wyraźnie różnych od siebie bohaterów (barbarzyńcę, inkwizytora i oficera-birbanta), których losy powoli się ze sobą splątują, mamy niczym się w zasadzie niewyróżniający setting quasi-średniowiecznego fantasy, którego historię powoli poznajemy, mamy wreszcie solidną porcję spisków, intryg, gier i gierek o władzę i wpływy. Największy problem z Samym ostrzem polega na tym, że na drugi i trzeci rzut oka prezentuje się ono dokładnie tak samo jak na pierwszy – niczym nie zaskakuje. Owszem, trzeba przyznać, że zarysowana fabuła całego cyklu ma potencjał rozwinąć się w naprawdę znakomitą, wielowątkową historię – zdają się świadczyć o tym choćby krążące po Sieci opinie o późniejszych książkach Abercrombiego. Tom otwierający cykl Pierwsze prawo to jednak zaledwie przystawka – choć bynajmniej nie znaczy to, że nie warto się z nią zapoznać. Na poziomie czysto rzemieślniczym to bardzo sprawnie napisana, dynamiczna fantastyka akcji, nieprzypadkowo budząca skojarzenia z twórczością choćby wspomnianego G.R.R. Martina czy też np. lepszymi momentami cyklu inkwizytorskiego Jacka Piekary.

Muszę przyznać, że lektura Samego ostrza sprawiła mi sporo przyjemności – sięgnąłem po tę powieść w momencie, gdy miałem ochotę na niezbyt wymagającą, zdecydowanie rozrywkową fantasy, i dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem. Widać u Abercrombiego spory potencjał, widać dobre pomysły, widać też umiejętne korzystanie ze sprawdzonych schematów gatunku. Jeśli nie oczekujemy specjalnej oryginalności, to sięgnięcie po Pierwsze prawo wydaje się bardzo dobrym wyborem. Jeśli zaś nęcą nas entuzjastyczne opinie o dalszych tomach cyklu, lecz oczekujemy fajerwerków od samego początku, to cóż – chyba przyjdzie się z książką Brytyjczyka trochę przemęczyć. Mimo wszystko wydaje mi się, że warto poświęcić tej powieści swój czas. Ileż bowiem można żyć tylko Martinem i Eriksonem?

4/6

3 komentarze:

  1. Próbowałem czytać "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" tego autora, ale nie byłem w stanie przez to przebrnąć. Nie wiem jak udało się to autorowi osiągnąć, ale pomimo nagromadzenia akcji zanudził mnie.

    Temu tytułowi daje 4/6, więc całkiem sporo. Ciekawe jak ma się on do czytanej przeze mnie "Zemsty..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Zemsta najlepiej smakuje na zimno", "Bohaterowie"i "Czerwona kraina" to z tego co wiem teksty osadzone w tym samym świecie co Pierwsze Prawo, i jakoś tam powiązane. W takich przypadka imo lepiej zacząć czytanie od początku, czyli od "Samego ostrza", choćby po to, żeby mieć odpowiedzi kontekst.

      Usuń
  2. Hm, a mnie "Zemsta..", jak najbardziej przypadła do gustu. Można powiedzieć, że wręcz połykałam strony, a "Samo ostrze" męczę już od tygodnia, czytając zaledwie trzydzieści stron. Nie wciągnęła mnie opowiadana przez autora historia, nie zaciekawili bohaterowie. Marzę tylko o tym, żeby wreszcie dotrzeć do końca i powiedzieć sobie "Nigdy więcej". W przypadku innych książek w tym samym czasie czytałam po siedemdziesiąt, lub osiemdziesiąt stron i mimo późnej pory nie miałam ochoty ich odłożyć. Abercrombie nie przypadł mi zbytnio do gustu. Za bardzo wymagająca literatura )

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...