Muszę przyznać, iż fenomen popularności Davida Webera zawsze wydawał mi się nieco niezrozumiały. No, bo jakże to? Facet znalazł swoją niszę, tłucze powieść za powieścią, idąc w cykle, z których najbardziej rozbudowany – ten o Honor Harrington – ma już przeszło 20 pozycji. To przecież niemal niemożliwe, aby nie zacząć zjadać własnego ogona czy też nie popaść w wyprany z emocji schematyzm. I jasne, nie ma co oczekiwać od pisanej przez Amerykanina militarnej science fiction wyszukanej narracji, wysublimowanego języka czy choćby jakiejkolwiek nowatorskości – zresztą bynajmniej nie tego od niej oczekuję (a i pewnie podobnie odbierają to rzesze jego fanów). Mimo wszystko nawet w kategorii prozy wybitnie rozrywkowej taka ilość „produkowanej” literatury niekoniecznie dobrze wróży jej jakości. A jednak...
Weber postanowił połączyć siły z innym pisarzem wyjątkowo popularnym w swojej niszy – a mianowicie ze znanym głównie (choć nie tylko) z powieści osadzonych w uniwersum Gwiezdnych Wojen Timothym Zahnem. Dwaj panowie (choć obstawiam głównie Zahna), wspomagani przez niewymienionego na okładce Thomasa Pope’a, zapewniającego wsparcie merytoryczne, niezbędne przy tworzeniu w uniwersum tak rozbudowanym jak Honorverse, cofnęli się w otwierającym cykl „Kronik Manticore” Wezwaniu do broni o kilkaset lat względem historii głównego cyklu o dzielnej oficer Royal Manticoran Navy, przedstawiając zupełnie odrębną opowieść, rozgrywającą się w nieco innym otoczeniu politycznym i technologicznym. Wspomniane „odświeżenie” scenografii wypada jednak średnio. Przede wszystkim dlatego, że poza ograniczeniem dostępnych technologii (np. nieznane jeszcze Manticore Wormhole Junction) czy też innym statusem politycznym (inne władze królestwa, Haven będące zaprzyjaźnioną z Manticore republiką itp.) tak naprawdę nie czuć, że coś się zmieniło. Autorzy starają się co prawda przedstawić inną perspektywę, czyniąc zwykłego podoficera głównym bohaterem cyklu (choć wydaje się, że ta konwencja nieco ich uwiera, więc wygląda na to, że w przyszłości mogą z niej zrezygnować), jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że to wciąż „stara, dobra, weberowska” militarna SF z Royal Manticoran Navy w roli głównej. I pewnie byłby to całkiem konkretny powód do sarkania na Wezwanie do broni, gdyby nie fakt, że to naprawdę bardzo przyjemna lektura.
Autorzy postawili na dwa zasadnicze wątki. Pierwszy dotyczy trudnej sytuacji gwiezdnej marynarki Królestwa Manticore i politycznych rozgrywek wokół jej przyszłości. Drugi zaś to znacznie bardziej banalna historia młodego rekruta zaciągającego się do RMN. Rzecz jasna, w końcu splatają się ze sobą, choć muszę przyznać, że w sposób nie do końca oczywisty. Bardzo dobre wrażenie robi zatem dobór proporcji między poszczególnymi wątkami i fakt, że w pewnym momencie na pierwszy plan wychodzi trzymająca w napięciu akcja. Widać ogromne doświadczenie duetu twórców w tworzeniu rozrywkowej, militarnej SF, tym bardziej, że choć brak tu oryginalności, to tekst trzyma w napięciu i daje sporo radości z lektury. Nie bez znaczenia są tu postacie, choć akurat występujący w roli głównej Travis Long może się wydać nieco sztampowy. Młody, nieprzeciętnie zdolny, a jednak miłujący regulaminy rekrut jest dość sympatyczny i potrafi sobie zaskarbić przychylność czytelnika – zwłaszcza że nie zawsze ma w życiu z górki.
Gdybym miał wymienić jeden element, który w lekturze tej powieści daje najwięcej radości, to musiałbym przyznać, że jest nim akcja – zajmująca większą część drugiej połowy Wezwania do broni. Dobrze zaplanowana intryga i konkretnie przedstawione działania poszczególnych aktorów tego spektaklu trzymają w napięciu i przykuwają do książki. Dobrze wypada także cała otoczka: wojskowy anturaż, polityczne gierki, kolejne intrygi kryjące się za poprzednimi a przy tym znany i lubiany schemat bohatera wspinającego się po szczeblach kariery. Mimo wszystkich niedostatków: m. in. braku oryginalności, posługiwania się nie do końca logicznymi technologiami czy też sporadycznym stosowaniu rozwiązań typu deus ex machina muszę przyznać, że książkę czytałem ze sporą przyjemnością. To taki typ lektury, względem którego nie ma się na początku zbyt dużych oczekiwań, ale potrafi pozytywnie zaskoczyć. Zagorzali fani Honorverse pewnie mogą mieć na ten temat inne zdanie (zwracając zresztą uwagę przede wszystkim na nieco inne elementy – dotyczące głównie świata przedstawionego), ale dla mnie powieść Webera i Zahna to przede wszystkim lekka i przyjemna, rozrywkowa militarna SF. Jak najbardziej udana, warto dodać.
4.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz