czwartek, 18 lutego 2010

Ślepowidzenie – Peter Watts – recenzja

Hard Science Fiction była zawsze czymś w rodzaju mojej czytelniczej, nie do końca spełnionej ambicji. Co jakiś czas wielce mnie korci by przeczytać jakieś dzieło wyjęte z tak właśnie opisanej szufladki, pomęczyć się nad nim, zajrzeć do paru słowników, przewertować Wikipedię, poszukać czegoś więcej, po czym stwierdzić, że „Mhm… faktycznie, zmusiło mnie to do myślenia, trochę umordowało, ale czy mogę uczciwie stwierdzić, że w pełni autora rozumiem? W sumie nie wiem…”. Spróbowałem zatem po raz kolejny. Na czytelniczy warsztat trafiło Ślepowidzenie Petera Wattsa – książka, uważana przez wielu za jedną z najważniejszych dla gatunku, przynajmniej w ostatnich latach.


Watts podejmuje w swoim dziele wątek Pierwszego Kontaktu – motyw ograny w literaturze fantastycznej na milion różnych sposobów. Pokazuje nam pewne postspołeczeństwo, jakichś postludzi, dokładając do tego postaci wampira i obcych. Wszystko to okraszone ogromną dawką technologicznych i naukowych konceptów, a także (quasi-)filozoficznych rozważań. Było. Było mnóstwo razy! Po co kolejna książka, która wałkuje te same motywy i problemy po raz kolejny tworząc podobny placek? Literacka pizza pozostanie pizzą bez względu na to czy jest margheritą, neapolitańską, czy inną tam farmerską. Bez względu na skład ciasta i zastosowane dodatki ciągle jest to pizza, prawda? A w Ślepwodzeniu Watts bierze tę pizzę i nie dość, że dodatki stosuje w sposób dość niekonwencjonalny (nutella i banany zamiast sera i pieczarek?), to jeszcze całość zapieka i podaje w sposób całkiem nowatorski. Innymi słowy, mamy tu mnóstwo klasycznych dla hard SF motywów zaserwowanych na nowo, w sposób dość oryginalny i ciekawy.


Książka napakowana jest po brzegi intrygującymi pomysłami. Obcy pokazani jako NAPRAWDĘ obcy. Tu nie ma miejsca na „człekokształtnych obcych z pofałdowanymi czołami” – inna jest ich fizjonomia, biologia, technika (?)… w zasadzie nawet nie do końca ludzki umysł jest w stanie ich „pomyśleć”. Watts wpada w pewną pułapkę – skoro obcy są AŻ TAK obcy, to jakim sposobem człowiek może o tym napisać? Jest to pewien paradoks, z którym autor chyba nie do końca sobie radzi. Trzeba jednak oddać, że w porównaniu z wszelkimi startrekowo-gwiezdnowojennymi motywami mamy tu ogromny postęp. Obcy są inni, niż ci do których czytelnik fantastyki przywykł, inny jest też scenariusz Pierwszego Kontaktu. Zdecydowanie mało optymistyczny. Na nowo, dość niekonwencjonalnie, podjęty jest wątek wampira. Wampir-dowódca, wampir-dzieło ewolucji, wampir-niemal idealny drapieżnik, skażony jednak wrażliwością na kąty proste. Znów Watts serwuje nam znajome danie w nietypowy sposób. Powstaje pytanie, kto tak naprawdę jest obcy dla załogi Tezeusza? Obcy z Rorschacha¸ ich własny wampirzy dowódca, czy może wreszcie oni sami są obcy? Obcy dla ludzkiego pojmowania rzeczywistości. W tym miejscu dotykamy sedna rozważań podjętych przez Wattsa, a mianowicie tego czym jest ludzka świadomość? Czy jest ona nam niezbędna? A może wręcz przeszkadza? Ślepowidzenie porusza te wątki z wielu różnych stron. Wyraźnie widać, że autor „odrobił lekcje” pokazując solidne (a przynajmniej na mnie–laiku sprawiające takie wrażenie) przygotowanie od strony biomedycznej. Kwestia świadomości pojawia się w wielu miejscach – od nastawionego tylko na czyste odbieranie i tłumaczenie świata (bez jego rozumienia) „żargonauty” Siriego, przez umieszczoną w wirtualnym Niebie osobowość jego matki, na wielu osobowościach zamieszkujących jedno ciało skończywszy. Odpowiedź na postawione pytania jest dość gorzka, choć sam Watts nie kryje, że jest w tym nieco ironii. Zaskakujące, że nie pojawiły się tu wątki interpretujące (samo)świadomość i osobowość jako rezultat społecznej interakcji (w zasadzie może mniej zaskakuje mnie nieobecność takich wątków w samym Ślepowidzeniu, co w zamieszczonej w Esensji dyskusji Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka na jego temat). Wystarczy bowiem odwołać się podstaw interakcjonizmu symbolicznego, choćby do George’a Herberta Meada, żeby wyraźnie prześledzić jak tworzy się (samo)świadomość. „Uogólniony inny”, „Ja przedmiotowe” i „Ja podmiotowe” powstają jako rezultaty reakcji na bodźce, są jednak niczym innym jak narzędziami przystosowującymi nas do życia społecznego. Tu tkwi, przynajmniej częściowo, odpowiedź na Wattsowskie pytanie: „po co nam świadomość, skoro jest tak mało efektywna i tak kosztowna?” Niestety jest to odpowiedź jedynie częściowa i z pewnością tematu nie wyczerpująca.


Mimo moich, być może wynikających z zawodowych inklinacji, utyskiwań, naukowa strona powieści prezentuje się bardzo dobrze. Watts sięga do ogromnej ilości koncepcji generowanych przez współczesną naukę, bierze z tego to, co mu pasuje i przekuwa w niesamowicie złożoną układankę literacką. Każdy motyw w tej powieści jest „po coś”: albo po to, by zaprezentować kolejną koncepcję naukową, albo by zabrać głos w jakiejś dyskusji. Tu nie ma przypadku. Fabuła Ślepowidzenia w równym stopniu jest dziełem wyobraźni autora, co konsekwencją wykorzystanych koncepcji. Nie do końca zgadzam się w tym miejscu z zarzutami Łukasza Orbitowskiego, że mało tu literatury. Ta literatura to właśnie zmierzenie się z dorobkiem hard SF. Co więcej, wykonane w najlepszym stylu- gęste od pomysłów i refleksji, przesycone trudnym, ale jednak strawnym językiem nauki. Swoją drogą, zabieg prowadzenia narracji z punktu widzenia głównego bohatera na dobrą sprawę nie tylko tłumaczącego pewne elementy rzeczywistości, ale i stosującego swoisty przekład językowy, jest kapitalnym trikiem pisarskim, pozwalającym opisać czytelnikowi w zasadzie nieopisywalny świat.


Edytorska strona Ślepowidzenia prezentuje się fenomenalnie. Jest to cecha charakterystyczna całej, wydawanej przez MAGa serii Uczta Wyobraźni. Twarda oprawa okraszona klimatyczną ilustracją, charakterystyczny layout i dość dobre tłumaczenie (choć czasem istotnie nie radzące sobie z poziomem skomplikowania języka). Słowem – jest świetnie!


Ślepowidzenie Petera Wattsa na pewno nie jest książką dla każdego. Ogromne nasycenie pomysłami, dość trudny język, czy ciągła gra ze stylistyką hard SF powodują, że do pełnego odbioru tej książki niezbędna jest pewna wiedza, znajomość konwencji i odrobina (no, może trochę więcej) refleksji. Ktoś, kto nie jest miłośnikiem gatunku, raczej nie polubi go po lekturze tej książki. Z drugiej strony, nawet osoby znające na wylot dzieła Lema, Nivena, Clarka, Baxtera, a z bardziej współczesnych Strossa, czy Egana, będą mogły znaleźć tu coś nowego i zaskakującego. Nie tylko na poziomie nowych koncepcji i pomysłów, bo to jest cel chyba każdego pisarza, szczególnie w takiej quasi-naukowej stylistyce, ale także na poziomie wykorzystania istniejących już motywów, charakterystycznych dla gatunku. Tutaj Watts ma czytelnikowi sporo do zaoferowania. Czy to jest jeszcze literatura, czy jedynie mocno naukowy i sfabularyzowany wywód filozofujący? Chyba jednak to pierwsze, przy czym naukowy komentarz i solidna bibliografia, zamieszczone na końcu książki wrażenie robią całkiem niezłe.


Dla miłośników gatunku 6/6, dla wszystkich innych 4,5/6


PS. Peter Watts wszystkie swoje dzieła umieszcza w internecie, dostępne w całości na zasadzie licencji Creative Commons. Tu można przeczytać Ślepowidzenie w całości, w oryginale.

5 komentarzy:

  1. Ładnie napisane 5.0 :)

    szogun

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdyby p. Jacek Komuda zobaczył, że piszesz o nim: "Sienkiewicz naszych czasów", bardzo by się "ucieszył". Oj.
    Zgaga

    OdpowiedzUsuń
  3. O! Zgaga:) Witam na blogu... Czemu tylko komentarz odnośnie Komudy w recenzji Wattsa? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Łapka mi się omsknęła. Niestety zdarza mi się to, czasem nierozgarnięte dziewczę jestem :(
    Zgaga

    OdpowiedzUsuń
  5. A tak w ogóle to jak się teksty podobają? Bo w zasadzie nie wiem, czy warto się wysilać i pisać cokolwiek dla... no właśnie, dla kogo?

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...